Zostań ze mną i nie opuszczaj mnie więcej. - Część.21

Jarek:
Długo zbierałem w sobie odwagę i siłę by odważyć się na ten krok. Minęło tak wiele czasu, że sam nie rozumiałem dlaczego nigdy wcześniej tego nie zrobiłem. Nie potrafiłem a może nie czułem się gotowy, by spotkać się z nim i powiedzieć jedno krótkie słowo przepraszam. Tak strasznie tego wszystkiego żałowałem. Chyba zbyt mocno. Nie było dnia bym o tym wszystkim nie myślał, bym nie żałował. Mimo starania nie potrafiłem zapomnieć o krzywdzie jaką im wyrządziłem. Zmieniłem się. Zmieniłem się kolejny raz, ale tym razem nie wiedziałem czy na dobre czy na złe. Siedziałem przy barze z nadzieją, że przyjdzie. Bardzo długo zajęło mi przekonywanie go by dał mi choćby pięć minut na wytłumaczenie się, na rozmowę. Wypiłem już drugie piwo i gdy chciałem odejść, zobaczyłem jakże znajomą twarz. Twarz mężczyzny, którego kiedyś tak bardzo zraniłem, twarz dawnego przyjaciela, twarz faceta, który jako jedyny wierzył w moją niewinność.  
- Cieszę się, że tu jesteś - rzuciłem z lekkim uśmiechem, ale wyraz jego twarzy nie wskazywał tego samego. Przeciwnie. W jego oczach nie było niczego po dawnym, uśmiechniętym Maxie nie było niczego po dawnym przyjacielu.  
- Nie chciałem tu przyjść. Gdyby nie Marta wcale by mnie tu nie było i nawet teraz nie chcę tu siedzieć. Czego chcesz? Czego Ty ode mnie chcesz człowieku? - usłyszałem. Przez kilka chwil przyglądałem się zarośniętej, dorosłej twarzy przyjaciela i przypominałem sobie nasze młodzieńcze lata. Wspólne imprezy, rozmowy, włóczenie się po nocach.
- Przykro mi z powodu twoich rodziców. - wyznałem ściszonym głosem.
- No coś jeszcze? - rzekł chłodnym głosem, ale z jego twarzy rozpoznałem wzruszenie, jakby otwierała się przed nami nowa droga, nowe drzwi i nadzieja.  
- Chcę byś wiedział, że cholernie żałuje tego co się stało! Rozumiesz?! Żałuje tego co zrobiłem. Tak bardzo chciałem Ci to wszystko powiedzieć, wytłumaczyć z nadzieją, że zrozumiesz - dodałem. Max spojrzał na mnie z pogardą, śmiejąc się mi prosto w twarz.  
- Zrozumieć? co mam zrozumieć? mam zrozumieć, że spieprzyłeś mi życie i rodzinę? mam zrozumieć, że skrzywdziłeś moją siostrę? mam zrozumieć, że mnie okłamywałeś? wierzyłem w twoją niewinność! Jako jedyny wierzyłem, że tego nie zrobiłeś. Tuż przed jej śmiercią - zawiesił głos i spojrzał na mnie. - Tuż przed jej zabójstwem - znów zawiesił mu się głos. Chciałem podejść, chciałem poklepać go po ramieniu, chciałem dodać mu otuchy, okazać wsparcie, ale nie zrobiłem tego. Bałem się. Po raz pierwszy w całym życiu tak naprawdę się bałem. Nie bałem się, gdy siedziałem w celi i walczyłem o przetrwanie, nie bałem się, gdy na rozprawie sąd uznał mnie winnego popełnionego czynu, nie bałem się, gdy rodzice patrzyli mi w oczy a za każdym razem łamałem im serca. Nie bałem się wtedy, bo byłem pozbawiony uczuć. Powiedziałem im, że nie mam rodziny, nie mam rodziców i zabroniłem im odwiedzin. Wtedy naprawdę nie miałem serca. Nie miałem serca, gdy stałem nad ich grobem, nie potrafiąc uronić chociaż jednej łzy. Wtedy chciałem powiedzieć żałuje, żałuje, że odepchnąłem was od siebie, że urwałem z wami kontakt. Na rozprawie nie potrafiłem spojrzeć przyjacielowi w oczy, nie potrafiłem spojrzeć jej rodzinie, nie potrafiłem spojrzeć jej. - Pokłóciliśmy się. Powiedziałem, że nie wierze w to co mówi. Wyzwałem ją od puszczalskiej i stwierdziłem, że po prostu się chciała na tobie zemścić. Zrobiła to przeze mnie rozumiesz? zabiła się, bo ja zamiast stanąć po stronie siostry, stanąłem po stronie przyjaciela. Chwile po tym znalazłem jej pamiętnik, gdy wszystko dokładnie opisała. Pamiętnik, który ukryła tak głęboko, że nikt nie mógł go zobaczyć. Ukryła go dlatego, by mimo wszystko chronić twój tyłek. Mimo wszystko, mimo tego co Ty jej zrobiłeś, ona nadal Cię kochała - usłyszałem. Spojrzałem na twarz przyjaciela ze łzami w oczach. Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów w moich oczach pojawiły się łzy. Zniknęła skorupa obojętności. Mimo wielkiego starania, nie potrafiłem dłużej ukrywać twardego faceta.
- Tak cholernie tego żałuje! Tak cholernie żałuje Max - wyznałem.
- Ja też - odpowiedział mężczyzna i bez słowa wstał, tylko po to by po chwili bez słowa opuścić bar. Spojrzałem na barmana, który mimowolnie był świadkiem naszej rozmowy i zobaczyłem w jego oczach współczucie. Uśmiechnąłem się do niego i opuściłem miejsce wyznań. Chciałem pobyć sam, potrzebowałem tego. Szedłem przed siebie, a nogi niosły mnie w jedno miejsce. Kupiłem trzy znicze i bukiet kwiatów i wszedłem na teren cmentarza. Poszedłem do rodziców i zostawiłem tam prawie cały bukiet róż i zapaliłem dwa znicze.  
- Przepraszam was. Tak cholernie Was przepraszam- wyznałem zapłakanym głosem. Posiedziałem chwilę nad grobem rodziców i rozpłakałem się. Chciałem wyrzucić z siebie cały ból i żal. Chciałem choć na chwilę zapomnieć o krzywdzie jaką im zrobiłem. Następnie znalazłem się przy grobie kobiety, którą tak cholernie zraniłem i zostawiłem jedną czerwoną różę i znicz. - Mała tak bardzo mi przykro - wyznałem przypominając sobie słowa dawnego przyjaciela. Kochała Cię - usłyszałem i poczułem po policzku spływające łzy. - Dziękuje mała, dziękuje za wszystko - dodałem.

       ***
Daria:
Siedziałam przy kominku, obserwując na śpiące, spokojne dzieci i co chwilę zerkałam ze strachem za okno. Niespokojna śledziłam wiadomości, które leciały z radia i próbowałam dodzwonić się do Daniela, ale cały czas miła kobieta informowała, że jego komórka została wyłączona. Chciałam wstać, chciałam zabrać auto i pojechać by sprawdzić, czy wszystko dobrze, ale dzieci spały, a ja nie miałam przy sobie samochodu. To pewnie brak zasięgu wmawiałam sobie. Burza rozszalałą się już na dobre, a wiatr kołysał tylko gałęziami. Śnieg sypał, zapowiadając śnieżyce, a ja byłam wściekła, że zgodziłam się na szalony pomysł Daniela. Mimowolnie złapałam się za brzuch rozmyślając o dziecku, które nosiłam pod sercem i pomyślałam o tym kretynie, który był jego ojcem. Nie miałam pojęcia co zrobić. Nie miałam pojęcia jak teraz powinnam się zachować. Chciałam ratować rodzinę, choćby ze względu na nasze dzieci, ale też nie chciałam go ranić. Znów spojrzałam za okno i pomyślałam o mężu, który samotnie utknął wśród gór w czasie śnieżycy i modliłam się, by nic złego mu się nie stało. Sama nie wiedziałam dlaczego tak bardzo się o niego przejmowałam, czy dlatego, że nie wiem jak zniosły by dzieci jego nieobecność, a może dlatego, że w głębi serca nadal go kochałam i nie chciałam by cokolwiek złego mu się stało.
- I co dodzwoniła się pani do męża? - zapytała starsza kobieta, właścicielka pensjonatu. Często przyjeżdżaliśmy tu z dzieciakami, albo sami, albo jedno z nas i dobrze znaliśmy się już z właścicielami. Kiwnęłam przecząco głową i spojrzałam w okno już na poważnie zaniepokojona. - Załatwili państwo swoje sprawy? wiem, że to nie moja sprawa, ale - zawahała się jakby zastanowiła się, czy powinna coś powiedzieć. Po chwili spojrzała na mnie i machnęła ręką, uśmiechając się przepraszająco. - Zadzwonię do przyjaciela. Jest ratownikiem górskim, poproszę by kogoś tam posłali. Może nawet przywiozą tu pani męża - obiecała. Spojrzałam na nią i dziękując złapałam ją za rękę. Już miała odejść, gdy odezwałam się do niej.  
- Chcemy z mężem uratować nasze małżeństwo. Mamy dzieci i nie chcemy by cierpiały. Mieli państwo ostatnio rację, dzieci i rodzina jest najważniejsza - odezwałam się. - Myśli pani, że nic Danielowi nie jest? - spytałam zaniepokojona.
- Zapewniam panią, że nic mu nie jest. Proszę się uspokoić i przespać. Zrobię co w mojej mocy by sprowadzić tu pani męża, obiecuje - usłyszałam. Pokiwałam głową i odwróciłam się do niej tyłem. Patrzyłam na to, co dzieje się za oknem i nie mogłam skupić myśli. Boże chroń Daniela - pomyślałam i usiadłam przy kominku.

                  ***
Daniel;
Gałęzie szeleściły, a ktoś ewidentnie zbliżał się w moją stronę. Zamarłem wyobrażając sobie stado zgłodniałych wilków, gdy nagle...  
- Co pan tu robi sam w środku tej śnieżycy na odkrytym polu? - usłyszałem głos mężczyzny i uspokoiłem się trochę. Znów usłyszeliśmy wycie wilka i spojrzeliśmy na siebie. - Jest ich co najmniej trzech, są głodni, a my jesteśmy idealnym jedzeniem, dla głodnych, wykończonych wilków - odezwał się mężczyzna, a po chwili, gdy zobaczył wyraz mojej twarzy wybuchnął śmiechem. - Proszę się nie martwić. Nic pan zbytnio nie poczuje, zawsze wiedza jak zjeść, a po pierwszych kilku ugryzieniach straci pan przytomność - wyznał z rozbawieniem. Nie byłem pewny, czy obcy, nieznany mężczyzna nabija się ze mnie, czy mówi poważnie, bo wyraz jego twarzy niczego nie wskazywał. - A Tak na poważnie, nic złego nam nie grozi. Nie takie bestie się zabijało. - wyznał z lekkim uśmiechem. - To co powiem pan co pan tu robi? - usłyszałem. Spojrzałem przed siebie, upewniając się, że nic złego nam nie grozi, a gdy nie zobaczyłem żadnych śladów, ani żadnej obecności wilków, wypuściłem powietrze z ust uspokajając się trochę.
- Obawiam się, że chyba się zgubiłem. Przyjechałem tu z rodziną i zostawiłem ich w pensjonacie, a sam chciałem ogarnąć naszą chatkę i wyszedłem na spacer trochę w złym momencie. Nie przewidziałem tej nawałnicy i śnieżycy - wyznałem trochę z lekkim zawstydzeniem.  
- Z daleka widać, że mieszczuch, tutejszy od razu rozpozna pogodę i zrozumie, kiedy lepiej nie wychodzić z domu. Od rana wiedziałam, że dziś będziemy mieli trochę więcej roboty niż zazwyczaj - zaśmiała się młoda kobieta, która dołączyła do nas po chwili. Spojrzałem w znajoma twarz, nie będąc pewny, czy nie pomyliłem czasami kobiety, z dawną znajomą moją i Patrycji.  
- Jesteśmy ratownictwem i wyciągamy z tarapatów takich ludzi jak pan - zaśmiał się mężczyzna, którego uznałem za wilka, gdy wystraszył mnie w tamtym momencie. - Widoczność jest fatalna, dlatego nie powinniśmy jechać w taką pogodę. Zostanie pan u nas w chatce. Odwieziemy pana rano, gdy śnieżyca się skończy - odezwał się mężczyzna. - O ile nie zakopie nas. Bo wtedy - roześmali się oboje. - Daj spokój nie strasz pana - odezwał się roześmianym głosem mężczyzna, patrząc na moją przerażoną minę. - Spokojnie. Proszę iść ze nami - powiedzieli jednocześnie, patrząc na siebie porozumiewawczo. Bez słowa, lekko zaniepokojony kroczyłem za dwójką dość młodych, uradowanych swobodnie poruszających się ludzi i zastanawiałem się, czy nie popełniam aby błędu. Nic o nich nie wiedziałem. Nie miałem pewności, czy faktycznie byli ratownikami, czy są jakimiś mordercami, czy kimś podobnym. Ile razy słyszano o zaginionych ludziach w górach, a ja nie chciałem być jednym z nich. Jednak, czy miałem inne wyjście? jak poradzę sobie sam w nieznanym miejscu, bo jak się okazało po ilościach spadającego śniegu całkowicie straciłem ścieżkę z oczu i naprawdę nie wiedziałem gdzie jestem i którędy do domu.
- A pańska rodzina nie będzie się o pana martwić? - zapytała kobieta, a ja co raz bardziej rozpoznawałem w niej dawno poznaną kobietę.  
- Nie wiem. Nie pomyślałem o tym szczerze - wyznałem. - Pani nie ma na imię Klara? - zapytałem onieśmielony, ale musiałem się dowiedzieć.
- Daniel?? Ten Daniel? - zapytała z uśmiechem, a ja pokiwałem głową. - Boże! Tyle lat! Poznaliśmy się, gdy był pan tu z przyjacielem i Patrycja. To z nią tu jesteś? - zapytała.  
- Nie. Nie ożeniłem się z nią. Moja żona ma na imię Daria i mam dwójkę dzieci - wyznałem.  
- Szkoda - rzekła kobieta i zamilkła. Nasz towarzysz szedł w milczeniu, nie odzywając się ani słowa. Chyba nie bardzo podobało mu się to, że mamy taki dobry kontakt i tak dobrze nam się rozmawia.  
- Kochanie poznałam go kilka lat temu. Na ognisku któregoś pięknego wieczora - zwróciła się do męża.  
- Yhy musimy iść tędy, bo nadciąga coś mocniejszego. Miałaś rację. Trzeba było nie wychodzić, chyba nie zdążymy dojść - wyznał.  
- A więc jaskinia? - spytała kobieta, a ja spojrzałem na ich poważne twarze. - A jak nie będzie pusta? - odezwał się mężczyzna. Spojrzałem na nich poważnym, przestraszonym wzrokiem, a ci roześmiali się.
- Sorry musiałem! - zachichotał mężczyzna. - To tam - pokazał mi chatkę, a ja uśmiechnąłem się skrywając się w ciepłym wnętrzu mieszkania.

                                       ***
Patrycja:
Siedziałam na nie wygodnym krzesełku, przy łóżku Michała i wpatrywałam się niespokojnie w jego twarz. W jego głosie wyczułam jakieś dziwnie rosnące napięcie, które z każdą kolejną chwilą niepokoiło mnie co raz bardziej. O czym chciał ze mną rozmawiać? czy dowiedział się o tym,że
- Nie sądzisz,że powinniśmy porozmawiać? chyba powinniśmy sobie coś wyjaśnić, Ty powinnaś mi coś wyjaśnić Pati - usłyszałam. Moje serce zabiło. Nie wiedziałam jak, nie wiedziałam kiedy i jakim sposobem, ale przeczuwałam,że wie. Wie, chociaż nie rozumiałam kiedy się dowiedział, od kogo. Ostatnio niczego nie rozumiałam a działo się tyle niewyjaśnionych rzeczy,że sama zaczęłam mieć w głowie mętlik.  
- Chodzi o twoje zaręczyny? tłumaczyłam Ci już - próbowałam jakoś wybrnąć z tej dość niezręcznej rozmowy, chciałam zmienić temat na bardziej przyjazny, chciałam udać głupią.  
- Nie. Doskonale wiesz,że nie chodzi o zaręczyny, chociaż o to może trochę też. Ja - zawahał się i niespokojnie poruszył się po łóżku, nie spuszczając wzroku z mojej przestraszonej twarzy. - Ja podsłuchałem twoją rozmowę z Majką. Powiedz mi, czy to jest prawda - usłyszałam. Zamknęłam oczy, jakbym tylko czekała na jego pytanie. Jakbym tylko czekała na moment, w którym powie mi ja o wszystkim wiem.  
- Powinnam być bardziej ostrożna, powinnam być - nie dokończyłam. Bredziłam coś od rzeczy, sama nie wiem właściwie o czym i po co. Chciałam grać na czas, chciałam móc przełożyć naszą rozmowę, cofnąć czas, ale wiedziałam,że tak się po prostu nie da.  
- Pati to dziecko jest moje, czy Daniela? - usłyszałam. Zamarłam. Patrzyłam na niego jak oniemiała, nie mogąc wydobyć z siebie nawet jednego słowa. Chciałam powiedzieć nie wiem, chciałam zaprzeczyć, ale nie było już żadnego sensu. Słyszał moją rozmowę, słyszał to, co wyznałam przyjaciółce, więc doskonale wiedziałam,że nie mam szans na takie zagranie. Chciałabym móc powiedzieć,że nie wiem czyje jest, ale przeczuwałam. Moja nie wiem czy kobieca, czy matczyna intuicja, czy po prostu serce, ale coś podpowiadało mi kto mógł być ojcem dziecka i to przerażało mnie jeszcze bardziej. Nie chciałam wywracać życia do góry nogami sobie i jemu. Nie chciałam zmieniać go o sto osiemdziesiąt stopni. Zresztą ja sama jeszcze nie do końca wierzyłam w to, czego się dowiedziałam. Byłam w szoku, nadal rozpaczałam po stracie pierwszego dziecka, gdy nagle dowiaduje się,że znów jestem w ciąży. I to z kim. I to właśnie z tym człowiekiem. - Pati czyje to dziecko - usłyszałam niepewność, smutek i wahanie w jego głosie. Co miałam mu powiedzieć? przecież nie mogłam powiedzieć mu prawdy.
- Nie wiem. Nie wiem Michał. Moje. To dziecko jest moje - wyznałam i wstałam z krzesełka. Chciałam opuścić tą sale, ponieważ nie mogłam znieść jego wzroku, Ta rozpacz, ta niepewność i ten lęk aż paraliżował moje ciało.  
- Pati jeśli jest moje to chcę! Słyszysz? Chcę,mam prawo wiedzieć!-  krzyknął, ale nie zareagowałam. Bez słowa wyszłam z jego sali i oparłam się o ścianę. Zamknęłam oczy i bezwładnie zsunęłam się po ścianie płacząc. Jak miałam wyznać mu prawdę? no jak miałam powiedzieć mu,że ..... CDN

agusia16248

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 3072 słów i 16234 znaków, zaktualizowała 11 sie 2016.

2 komentarze

 
  • cukiereczek1

    Czekam na next. :)

    11 sie 2016

  • volvo960t6r

    Cudowna część Agnieszko :)

    11 sie 2016