Zaufaj mi Caterina. Rozdział 32

Mocno zbudowany mężczyzna w spodniach khaki i jasnej koszulce polo, wszedł do baru i rozejrzał się po sali. Zatrzymał wzrok na siedzącej przy stoliku Łucji, jakby się zastanawiał, co ma zrobić. W tej samej chwili kelner postawił przed nią filiżankę z kawą. Zdecydował się i podszedł.
- Kljuczyk, praszu’ – powiedział z miękkim akcentem. Miał zmęczoną twarz z trzydniowym zarostem i oczy, które nie wyrażały niczego. Łucja bez słowa podała mu kluczyki do samochodu. Wsunął je do kieszeni i nie spiesząc się wyszedł z baru. Nikt nawet nie spojrzał w jego stronę. Patrzyła przez okno, jak otwiera mercedesa, jakby to był jego własny wóz. Po chwili przeszedł przez parking z Katarzyną na rękach. Dla kogoś niewtajemniczonego, wyglądało to, jakby niósł uśpione dziecko. Profesjonalista, stwierdziła Łucja z podziwem, ale zaraz przyszło jej do głowy, że sama nie chciałaby się znaleźć w podobnej sytuacji. Bzdura, wzdrygnęła się, nie była idiotką, żeby dać się tak podejść. Swoją drogą, pomyślała, szkoda, że przed rokiem nie wpadli na pomysł z tabletkami. Wtedy pewnie Robert by nie zginął. Zamiast skakać z tego cholernego samochodu, leżałby uśpiony, jak teraz jego żona. Zrobiliby mu kilka kompromitujących zdjęć i mieliby go w ręku. Oczywiście i tak musiałby im wszystko oddać. Dopiła kawę i skinęła na kelnera. – Pani, wasz kljuczyk. Wsjo gotowo – breloczek stuknął o blat stolika i Łucja napotkała zimne spojrzenie szarych oczu.
- Możesz ją przelecieć, jeśli chcesz. I tak niczego nie będzie pamiętać - wykrzywiła usta w złym uśmiechu. Mężczyzna nawet na nią nie spojrzał. Wyszedł tak samo niezauważalnie, jak się pojawił.
     Teraz wystarczyło odstawić samochód na parking przed biurowcem. Radek powinien już na nią czekać z bagażem. Mimo wszystko odczuła ulgę, że nie ma w jej pobliżu faceta, któremu oddała Katarzynę. Był w nim jakiś chłód, który nawet ją przyprawił o dreszcz.
---  
     Katarzyna próbowała unieść powieki, ale okazało się to zbyt dużym wyzwaniem. Skupiła się więc na docierających do niej bodźcach. Leżała na wznak, na czymś miękkim, było jej ciepło, więc chyba znajdowała się w łóżku. Spróbowała się poruszyć, ale okazało się, że nie może. Dlaczego? Myślenie sprawiało jej spore trudności. Ja chyba śnię, pomyślała. Do jej uszu docierały jakieś głosy, ale były odległe, jakby dobiegały z innego pomieszczenia. Wytężyła słuch. Ktoś rozmawiał, mężczyzna… i kobieta. Nie, było więcej głosów, trzy albo cztery… Dlaczego rozmawiają po angielsku? Ale dziwny sen, pomyślała. Ponownie spróbowała unieść powieki i tym razem jej się udało. Po chwili znów opadły, pogrążając ją w ciemności. Jednak te kilka sekund wystarczyło, by zauważyła małą lampkę - jedyne źródło światła i kilka postaci na tle jasnej ściany. Usłyszała szmer i stuknięcie, jakby ktoś otworzył i zamknął drzwi. Spróbowała poruszyć ręką, ale wtedy odkryła ze zgrozą, że jest przywiązana. Druga ręka, podobnie. Miała wolne nogi, ale nie miała siły na nic więcej, poza złączeniem ich.  
- She can not stay here (Nie może tu zostać) – już słyszała ten głos, ale gdzie?
- But how? Nobody can see… (Ale jak? Nikt nie może zobaczyć…) – zdenerwowany kobiecy głos zabrzmiał jakby bliżej, niż poprzednio.
     Co ze mną będzie? Katarzyna gorączkowo próbowała coś sobie przypomnieć. Cokolwiek! Nazywam się Katarzyna Pars, mam 37 lat, jestem lekarzem, pracuję w… byłam w szpitalu! Ale to nie jest szpital, nie mój! Świadomość wracała jej irytująco powoli. Byłam w pracy, operowałam, rozmawiałam z Ziemkiem… mówił coś o niebezpieczeństwie! Boże, porwali mnie! Kiedy to do niej dotarło, zaczęła dygotać. Zacisnęła zęby, żeby nie szczękały. Przecież mogłaby ściągnąć na siebie uwagę tamtych, a miała wrażenie, że lepiej tego nie robić… Kroki i czyjś dotyk na czole. Skuliła się w sobie.
- How long? (Jak długo jeszcze?) – w głosie kobiety dało się wyczuć troskę. Martwi się o mnie? Nie, boi się, że nie odzyskuję świadomości, pomyślała logicznie Katarzyna. Nagle poczuła mdłości i musiała głęboko odetchnąć.
-Don’t worry, we’ll be fine (Nie martw się, będzie dobrze) – odparł spokojny męski głos. Znała go! Na pewno go znała, tylko skąd? Odruch lękowy wyprzedza świadome doświadczenie strachu, wiedziała o tym. Zmysły ekstremalnie się wyostrzyły, organizm potrzebował tlenu, więc ośrodek oddechowy wymusił głęboki wdech, ciało jej zesztywniało, a mięśnie karku i pleców napięły się, gotowe do obrony. Wzdrygnęła się i dopiero wtedy poczuła, że włosy stają jej dęba. Głos należał do porucznika Adama Kity. Więc to on zaprzedał duszę diabłu, pomyślała z rozpaczą.  
- Słyszy mnie pani? – jego głos zabrzmiał przerażająco blisko. Ostatkiem sił starała się zapanować nad rozdygotanym ciałem – Ale długo ją trzyma. Co mówiła o tym leku? – zwróciła się po angielsku do kobiety, jak sądziła Katarzyna.
- Powiedziała, że to "pigułka gwałtu”, i że nie będzie nic pamiętać. – głos kobiety zabrzmiał współczująco. Miała miękki, jakby wschodni akcent, ale mówiła dobrze po angielsku.
Katarzyna znała ten lek. Flunitrazepam i GHB, no tak, dlatego ją mdliło. Odetchnęła głębiej, ale na tyle spokojnie, by tamci się nie zorientowali, że słucha. Głowę rozsadzał jej ból, a w żołądku czuła galaretę. Kto jej podał tę pigułkę i jak? I dlaczego?! Karolina mnie szuka, myślała, na pewno postawiła na nogi… Nagle uświadomiła sobie, że przecież Kita jest z policji. Może nawet osobiście przyjął zgłoszenie o porwaniu? Wraz z tą myślą, zgasła w niej wszelka nadzieja. Czego on ode mnie chce, łkała w myślach.
- Wsiadła dobrowolnie do samochodu, więc nie wyglądało to na porwanie – Kita mówił po angielsku bez najmniejszych trudności – Cholera, to genialne! Robią kompromitujące zdjęcia i mają ją w ręku. Kto odważyłby się powiedzieć choćby słowo przeciwko nim w takiej sytuacji? – aż gwizdnął cicho.
     Nowa fala mdłości i strachu wstrząsnęła Katarzyną. Jakie zdjęcia? Fotografowali ją nogo? Pigułka gwałtu? Co z nią robili?! Zaczęła dygotać na całym ciele. Na szczęście zadzwonił telefon i najwyraźniej odwrócił uwagę rozmawiającej pary od Katarzyny. Słowa docierały do niej jak przez grubą zasłonę. Była bliska omdlenia, jednak spróbowała ostrożnie sięgnąć palcami do węzła na nadgarstku. Znów otworzyły się drzwi, ale bała się otworzyć oczy, by nie zwrócić na siebie uwagi.
- Trochę go nadwyrężyłeś – zaśmiał się Kita. Nadal mówił po angielsku – Już wiemy, kim jest ten Ivo Zecevic. Na szczęście był poszukiwany za handel ludźmi. Teraz tylko musimy ukryć dobrze panią doktor. Ten Zawadzki to gruba ryba i nie będzie łatwo się do niego dobrać. Jest miejscowym bogaczem, z niezłymi układami. Mam jednak pewien pomysł, tylko musimy dać mu znać, że mamy ją w ręku. Alibi Łucji też mi coś podsunęło… Potrzebuję tylko jej paszportu i karty kredytowej. Muszę też mieć dostęp do tej skrzynki.  
Coś zaczynało jej świtać. Dała Kicie wydruk przysłany przez Stefano. Teraz pewnie on chce szantażować dyrektora i Zawadzkiego. Zacisnęła zęby i wstrzymała oddech, ale na niewiele się to zdało. Ktoś dotknął jej ramienia, na co bezwiednie zareagowała. Już odkrył, że była przytomna - Proszę leżeć spokojnie, jest pani bezpieczna – powiedział, tym razem po polsku.  
Starała się unieść na łokciach, ale zakręciło jej się w głowie i znów poczuła mdłości. Bezpieczna? Poruszyła niespokojnie rękami. O jakim bezpieczeństwie on mówi?
---
Poranne słońce przeciskało się przez szczeliny żaluzji i padało jasnymi smugami na ciemne drewno eleganckiego biurka. Radosław Zawadzki rozluźnił krawat i rozpiął ostatni guzik koszuli. Pocił się, mimo, że sterownik klimatyzatora wskazywał 19 stopni. Właśnie rozmawiał z Łucją, która dała się w głupi sposób złapać na autostradzie, tuż za Warszawą. Głupi mandat i kilka punktów za szybką jazdę to głupstwo, ale sprawdzili ją w systemie! Zastanawiał się, czy mogła w razie czego twierdzić, że wracała z Berlina? Wcześniej zadzwonił spanikowany Nowak, twierdząc, że dr Pars zniknęła i poszukuje jej policja. Na pewno coś pokręcił, bo to raczej niemożliwe, żeby tak szybko się zorientowali. Zwykle czekają 24 godziny, pomyślał. Chyba, że jej koledzy prawnicy wszczęli alarm wcześniej – Cholera! – tego nie przewidział.
- Wzywał mnie pan? – w drzwiach pojawiła się głowa jego sekretarki.
- Zrób mi kawę – rzucił z posępną miną – podwójne espresso.
     Zastanawiał się, jak sprawdzić, czy rzeczywiście policja już szukała porwanej lekarki? Gdyby Łucja była na miejscu… W końcu była dziennikarką. Jest jeszcze ten gliniarz, pomyślał. Sięgnął po telefon – Słucham szefie – usłyszał znajomy głos.
- Możesz się skontaktować z tym "oswojonym” gliniarzem? – spytał bez zbędnych wstępów.
- Jasne, szefie!  
- To się spotkaj i wybadaj, czy szukają tej lekarki. Albo nie! – nagle przyszło mu do głowy, że nie może ściągać na siebie podejrzeń. Jeśli nikt nie wie, że zniknęła, każde pytanie o nią, będzie przyznaniem się do porwania – Dasz mu kasę z podziękowaniem za informacje. O nic nie pytaj. Może sam coś powie? Ty nie pytaj, zrozumiałeś?
- Tak, szefie. Nie pytać!
     Rozłączył się. Zaczął krążyć po gabinecie - Gdzie ta kawa? – burknął w kierunku uchylających się drzwi. Wziął filiżankę z rąk dziewczyny i nie czekając wychylił ją jednym haustem. Skrzywił się. Czyżby szczęście go opuściło? Do tej pory wszystko szło gładko, a nawet jeśli nie, to z drobnymi potknięciami. Teraz też się uda, upewniał sam siebie. Trzeba tylko szybciej ją wypuścić. Już miał sięgnąć po telefon, gdy ten zawibrował. O wilku mowa, pomyślał Zawadzki, patrząc na wyświetlacz - Załatwione? - spytał po prostu.
- Co, kurwa, załatwione? Nie ma ani dziewczyny, ani Ivo – niski, chropowaty głos, zdradzający nałogowego palacza i chyba nie tylko, brzmiał gniewnie – Czekam od wczoraj, jak ten kutas i co?
- Nawet nie chcę tego słyszeć – głos Zawadzkiego brzmiał, jakby dobiegał zza grobu – Gdzie w takim razie są?  
- To ja się pytam, gdzie, kurwa są? – rozmówca zakaszlał sucho.
     Zawadzki poczuł nagle, jak włosy na głowie zaczynają mu się unosić. Ivo go wykiwał? Ale co z nią zrobił? Komu ją oddał? Łucja mówiła, że przekazanie odbyło się zgonie z umową.  
- To Twój człowiek. Nie kontaktował się? – wycedził przez zęby.
- Od wczoraj nie. Nie odpowiada i ma wyłączoną pocztę – w telefonie dał się słyszeć nieprzyjemny głos, przechodzący w suchy szczekający kaszel.
- Jeśli próbujesz mnie oszukać… - zawiesił głos, ale nie dokończył.  
- Już zaczynam szukać, ale Ty też spróbuj – z telefonu dobiegł chrapliwy rechot i rozmówca się rozłączył.
     Zawadzki rzucił komórkę na biurko, tak, że przeleciała przez całą jego długość i o mało co nie spadła na podłogę. Z całej siły walnął pięścią w blat – Kurwa! Prostej rzeczy nie potrafią załatwić! – wiedział jednak doskonale, że on sam znalazł tych ludzi i Serba, który teraz zniknął razem z lekarką. Co gorsza, mógł zabrać także dokumenty. Obszedł dwukrotnie biurko, aby się nieco uspokoić i ponownie sięgnął po telefon. – Abonent czasowo niedostępny, proszę zadzwonić później – poinformował go telefon, kiedy spróbował połączyć się z Ivo. Spodziewał się czegoś takiego, a mimo to, narastała w nim frustracja. Kopnął z całej siły skórzaną kanapę, stojącą naprzeciw okna. Jeszcze nikt nigdy tak go nie okpił!  
- Ala! – przywołał sekretarkę – połącz mnie z policją. Trzeba zgłosić kradzież jednego z samochodów. Zniknął wczoraj sprzed biurowca – ostrożności nie zawadzi, pomyślał. Spieprzyło się już tyle rzeczy…

Roksana76

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 2196 słów i 12293 znaków.

3 komentarze

 
  • Dominiani

    No i juz sie zaczyna wszystko sypac. Kurde To Kita jest ten dobry ja juz nie wiem

    3 maj 2019

  • ajajaj

    Swietne opowiadanie;)

    14 paź 2014

  • Roksana76

    Wrzuciłam też 11 odcinek Moje marzenie

    14 paź 2014