Zaufaj mi Caterina. Rozdział 27

Katarzyna wchodziła do swojego mieszkania prawie ze strachem. Jednak po chwili przekonała się, że wszystko wygląda tak, jak powinno. Zostawiła walizki w korytarzu i zamknęła starannie drzwi. Na stole w kuchni znalazła stertę rachunków i ulotek. No tak, nie było mnie dwa tygodnie, pomyślała. Wyjęła komórkę i potwierdziła obiad u Karoliny. Poprzedniego wieczoru wszystko jej opowiedziała i na koniec obie szlochały, pocieszane, jedna przez męża, a druga przez mamę. Od Fabia ani słowa. Była tym trochę zawiedziona, choć z drugiej strony zdawała sobie sprawę, że tak jest lepiej. Do świeżych ran nie ma co zaglądać, przypomniała sobie słowa ojca. Otworzyła okno w sypialni i wzięła głęboki wdech. Weź się w garść, dziewczyno! Zarzuciła walizkę na łóżko i otworzyła ją pewnym ruchem. Na samym wierzchu leżała czerwona cieniowana suknia. Przypomniał jej się dotyk Fabia i jak zacisnął jej rękę na biodrze. Nie zorientował się, że zdjęła majtki dopiero w toalecie i schowała je do torebki… Czym prędzej zatrzasnęła walizkę, z uczuciem jakby zobaczyła ducha. Musiała wyjść z mieszkania. Sięgnęła po telefon.
- Katarzyna Pars z tej strony. Nie przeszkadzam?  
- Nie, skądże – głos Łucji brzmiał niepewnie – coś się stało?
- Nie, po prostu wróciłam wcześniej i chciałam spytać, czy możemy się spotkać dziś? – zaczęła - Oczywiście, jeśli nie ma pani innych planów – dodała, przypominając sobie, że jest sobota i ludzie robią zakupy albo spotykają się ze znajomymi.
- Właściwie nie – odparła tamta, jakby z ulgą – kiedy możemy się spotkać?
- Właśnie wychodzę i za jakąś godzinę będę w centrum… - najpierw karta do telefonu, postanowiła.
- No to spotkajmy się w tej francuskiej kafejce, wie pani, gdzie?
- W "Oh, la la”? Wiem. Będę tam za godzinę.
     Katarzyna wyszła pospiesznie, jakby oddalenie się od czerwonej sukni miało jej pomóc w odzyskaniu kontroli nad własnym życiem. Postanowiła, że pójdzie pieszo i nie zastanawiając się dłużej, ruszyła przed siebie. Zawsze była dobrym piechurem i wkrótce dotarła do salonu T-mobile, gdzie miała nadzieję uzyskać nową kartę.  
- O rany, co pani zrobiła z tym iPhonem? – sympatyczny młody człowiek, któremu podała swój telefon, oglądał go ze wszystkich stron – obawiam się, że nie da się go używać. Nową kartę też uszkodzimy, jeśli zechcemy ją wsunąć. Widzi pani to? – wskazał tkwiący wewnątrz kawałek drucika.
- Nic nie szkodzi. Mam nowy – wyjęła telefon, który dostała od Fabia - potrzebuję tylko karty.
     Chłopak wziął od niej iPhona i obejrzał go dokładnie. – Ładna rzecz – cmoknął z zachwytem – nowiutki! – Oddał Katarzynie telefon i zajął się jej starym aparatem. – Zobaczmy, co się da zrobić? – pracował chwilę zawzięcie przy komputerze, a po chwili wyszedł, prosząc Katarzynę o cierpliwość. Pozostawiona sama sobie, odwróciła się do okna i obserwowała przechodniów, którzy coraz liczniej spacerowali szerokim deptakiem wyłożonym granitem. Jedni spieszyli się i maszerowali dziarsko przed siebie inni rozglądali się po wystawach, niektórzy rozmawiali przez komórki… Jej uwagę przykuł szczupły mężczyzna w dżinsach i ciemnym T-shircie, który zawzięcie oglądał wystawę sklepu jubilerskiego, od czasu do czasu oglądając się za siebie, jakby na kogoś czekał. Narzeczona się spóźnia! Biegnij mała, biegnij, póki on chce ci dać pierścionek, pomyślała Katarzyna z goryczą.
- Mamy kartę – chłopak wrócił niepostrzeżenie – jeśli poda mi pani nowy telefon, to od razu ją włożę.  
     Po chwili dostała z powrotem telefon i włoską kartę w małej foliowej torebeczce. Drżącymi rękami wpisała kod Pin i czekała. Jej iPhon ożył prawie natychmiast i zaczął pobierać dane, jak to określił chłopak. – Jeszcze nie wszystko jest, ale za dwie godziny powinno działać bez zarzutu – dodał – tyle mniej więcej potrzebuje system. Opłatę doliczymy do rachunku.
     Wyszła bez pośpiechu. Do spotkania z Łucją miała jeszcze dwadzieścia minut, a kafejka, choć położona nieco na uboczu, nie była oddalona o więcej niż kilometr. Ruszyła powoli przed siebie, spoglądając od czasu do czasu na wystawy. Starannie omijała sklepy jubilerskie, bo łapała się na tym, że zerkała na męskie bransoletki i porównywała je z tą, którą kupiła dla Fabia. Ciekawe, czy nadal ją ma, zastanowiła się. Ulica przed nią jakby się rozmazała i Katarzyna musiała zamrugać, żeby kontury znów stały się wyraźne. Przyspieszyła kroku. Z daleka już zauważyła szyld z nazwą i wieżą Eiffla. Weszła do słabo oświetlonego wnętrza i musiała poczekać, zanim jej oczy przywykły do nowych warunków. Usiadła w rogu i rozejrzała się po niewielkiej salce. Pod przeciwległą ścianą siedział chłopak w ciemnej koszulce i Katarzynie wydało się, że jest podobny do tego sprzed wystawy jubilera. Miał dość ponurą minę. Już miała wstać i poprosić o kawę, gdy w drzwiach pojawiła się drobna postać.
- Przepraszam za spóźnienie – usłyszała zdyszany głos – Jestem Łucja Żurowska.
- Katarzyna Pars – przedstawiła się – wiem, kim pani jest i jak pani wygląda.  
- Och – Łucja wyglądała na zdziwioną – No tak, przy moim zawodzie nie ma mowy o tajemnicach – zaśmiała się nerwowo. – Jak pani mówiłam, czekałam na ten telefon – odzyskała rezon – nie będę ukrywać, że zależy mi na pewnych informacjach… - spojrzała na Katarzynę znacząco.
- Wydaje mi się, że wiem, o jakie informacje pani chodzi – zaczęła Katarzyna, ale zaraz umilkła na widok zbliżającej się dziewczyny w fartuszku.  
     Zamówiły dwie kawy z mlekiem i drobne ciasteczka.
- Czy mogę liczyć na te informacje? – Łucja wydawała się podniecona – Chciałabym wiedzieć coś więcej…
- Powoli – Katarzyna uśmiechnęła się blado – czy mój mąż… mój zmarły mąż – poprawiła się – coś pani przekazał?  
- Nie rozumiem – Łucja wydawała się szczerze zaskoczona.
- Czy był pani informatorem? Proszę nie udawać, że go pani nie znała. Mam pani zdjęcia, które zrobił w barze naprzeciw siłowni. Wiem też, że do pani dzwonił – umilkła i czekała na reakcję dziennikarki. Natychmiast zauważyła na jej palcu obrączkę identyczna, jak ta na zdjęciach. Teraz nie miała już żadnych wątpliwości.
- No cóż – westchnęła – Skoro tak, to owszem, był moim informatorem, ale nie zdążył mi przekazać tego, co dla mnie miał. Czy pani nadal to ma? – napięcie odmalowało się na jej twarzy.
- A jeśli tak, to czy zagwarantuje mi pani, że zostanie to ujawnione, bez podawania źródła informacji? – nie miało sensu udawać. Obie wiedziały, po co tu przyszły.
- Ma pani moje słowo – zapewniła gorąco.
- Więc dobrze. Otrzyma pani przesyłkę na maila…
- A jaką mam gwarancję, że nie przekaże pani tego komuś jeszcze? – Łucja przypatrywała jej się uważnie - Na przykład konkurencyjnej gazecie, albo policji? – zawiesiła głos.
- Ma pani coś przeciwko policji? – spytała Katarzyna, starając się ukryć niepokój.
- Nie – roześmiała się nerwowo Łucja – ale wie pani, jak to z nimi jest. Zasłonią się dobrem śledztwa i będą blokować wszystko przez najbliższe pół roku. Wolałabym tego uniknąć. A poza tym… - zawiesiła głos i pochyliła się do Katarzyny, jakby obawiając się, że ktoś mógłby ją usłyszeć – nie ufałabym im zbytnio – dodała prawie szeptem.  
     Katarzyna musiała przyznać, że to, co powiedziała miało sens. "Dobro śledztwa”. Na dźwięk tego określenia, robiło jej się niedobrze, a co dopiero dziennikarce, której wstrzymano druk artykułu. A zaufanie? Teraz zaczynała żałować, że powiedziała gliniarzowi o groźbie w telefonie. Ależ była naiwna. Nagle poczuła się strasznie samotna i bezbronna.  
- Przepraszam – dziewczyna w fartuszku postawiła przed nimi dwie kawy i miseczki z czekoladowym musem – Nie mamy już tych ciasteczek, które panie zamówiły, ale proszę spróbować naszej nowości – zaproponowała nieśmiało – to czekolada z chili…
     Katarzyna kiwnęła głową bez słowa i zamrugała gwałtownie. Ściśnięte gardło nie pozwalało jej odpowiedzieć. Tylko nie czekolada z chili, myślała gorączkowo, walcząc ze łzami.
- Rozumiem panią – Łucja patrzyła na nią ze współczuciem – to musi być straszne, stracić kochaną osobę…
- Nawet sobie pani nie wyobraża – wyszeptała. Co ona wiedziała o stracie? Odetchnęła głęboko i spojrzała na Łucję – Jakich gwarancji pani oczekuje? – spytała już spokojniej.
- Chciałabym zobaczyć oryginał tego, co pani ma – stwierdziła po namyśle – Chciałabym też, żeby pani mi to oddała, a ewentualne kopie zniszczyła – dodała po chwili.
- A jaką ja będę miała gwarancję, że pani to opublikuje? – mam zniszczyć wszystko, zastanowiła się, dlaczego? Nie wystarczy, że przekażę jej skany?  
- Pani doktor – Łucja ujęła dłoń Katarzyny i ścisnęła ją lekko – boleję nad tym, że pani mąż zginął. Jestem pewna, że to nie miało związku z naszym układem, ale i tak zrobię wszystko, żeby ten artykuł się ukazał. To był bardzo porządny człowiek i wierzył, że tak trzeba – otarła kącik oka.
     Katarzyna zastanawiała się przez dłuższą chwilę nad tym, co powiedziała dziennikarka. Czuła, że strasznie jej zależy na tych dokumentach. Nawet nie próbowała tego ukrywać – No dobrze - westchnęła z rezygnacją – jutro prześlę pani to, co mam, a w poniedziałek postaram się zorganizować spotkanie z osobą, która przechowuje te materiały.
- Bardzo mądrze – Łucja pokiwała głową z uznaniem – obawiałam się, że ma je pani w domu, albo równie niepewnym miejscu…
- Nie, nie ma mowy – Katarzyna upiła łyk kawy – od czasu włamania w zeszłym roku, trochę zmądrzałam. Dobrze, że laptop miałam wtedy w naprawie – uśmiechnęła się na widok zdumienia na twarzy Łucji. Nagle spoważniała – proszę mi powiedzieć, kiedy widziała pani ostatni raz mojego męża? Może powiedział pani coś ważnego, co umknęło uwadze… - czuła się skrępowana tym pytaniem, ale nie mogła się powstrzymać.
- Zdaje się, że jakieś dwa, trzy dni przed jego śmiercią… - zmarszczyła czoło, jakby próbowała sobie coś przypomnieć – wróciłam z wakacji i dowiedziałam się, że nie żyje. Miałam odebrać od niego te dokumenty – powiedziała z frustracją w głosie – nie znaliśmy się zbyt dobrze, ale to był naprawdę dobry człowiek…
- Dziękuję pani – Katarzyna poczuła ulgę. Nie podejrzewała Roberta o romans, ale mimo to, słowa Łucji ją uspokoiły. Teraz wreszcie zamknie ten rozdział swojego życia. Wykonam wolę Roberta, pomyślała z dumą. Nawet to, że doszła tak daleko, korzystając z pomocy Fabia i Stefano, jakby mniej ją uwierało.  
     Pożegnały się serdecznie i Katarzyna pospiesznie wyszła z kawiarni. Zasiedziały się i jeśli chciała dotrzeć do Karoliny na czas, potrzebowała transportu. Na końcu deptaka był postój taksówek, co wydało jej się w tej chwili najlepszym rozwiązaniem. Lisowie mieszkali w malowniczej dzielnicy leżącej na uboczu, ale w obrębie miasta, więc taksówką, była to kwestia 10 minut. Postanowiła wykorzystać ten czas na sprawdzenie sms-ów. Z zadowoleniem stwierdziła, że wszystko działa bez zarzutu i po chwili miała przed oczami listę wiadomości. Szybko cofnęła się do najstarszych otrzymanych i znalazła dwie wysłane z tego samego numeru. Pierwszą już znała, a gdy przeczytała drugą, zamarła.  
     "Pamiętaj, że wiemy gdzie mieszkasz i gdzie pracujesz. Nie ukryjesz się”
     To już była ewidentna groźba. Karolina pewnie by to już podciągnęła pod jakiś paragraf, pomyślała. Potem były wiadomości od Karoliny, od mamy i znów od tego samego tajemniczego nadawcy.
     "To ostatnie ostrzeżenie!”
- Proszę pani! Coś się stało? – nagle zdała sobie sprawę, że są na miejscu, a taksówkarz przygląda jej się podejrzliwie. Prawdopodobnie już jej powiedział, ile ma zapłacić.
- Przepraszam, nie dosłyszałam ile – wybąkała.
- Niech będzie dycha, ale coś pani nie za dobrze wygląda… – pokręcił głową, wciąż jej się przyglądając – może panią odprowadzić?
- To nic, poradzę sobie – podała pieniądze i szybko opuściła samochód.
     Okrążając taksówkę, rozejrzała się wokół, ale poza dwoma wyrostkami na deskorolkach nie zauważyła nikogo. Nagle zza sąsiedniego płotu rozległo się szczekanie psa i Katarzyna aż podskoczyła. Boże, mam paranoję, pomyślała ze złością i ruszyła pewnym krokiem przed siebie, choć wcale nie czuła się pewnie.  
---
- Pokaż to – poprosiła Karolina, kiedy po szalonym powitaniu z całą rodziną Lisów, usiadły na chwilę w kuchni.  
     Przejrzała jeszcze raz wiadomości i zmarszczyła brwi. Po chwili dołączył do nich Andrzej. – Kontaktowałaś się z policją? – spytał bez zbędnych wstępów.
- Nie. Nikt ich jeszcze nie widział. Jestem umówiona z tym gliniarzem na rozmowę dziś wieczorem – Katarzyna westchnęła na myśl, że będzie musiała wrócić do domu, gdzie czekały nierozpakowane walizki.  
- Zadzwoń, żeby przyjechał tutaj i zanocuj u nas – Karolina jakby czytała w jej myślach – za chwilę przyjdzie Baśka z Olkiem. – kusiła.
- Zobaczymy… Słuchaj Andrzej, jak dobrze znasz tego Kitę? – Katarzyna wciąż nie mogła się zdecydować, czy może mu zaufać.
- Właściwie, to znam jego brata, Bartka. Był ze mną w klasie, a Adam plątał się po domu i łaził za nami wszędzie. Już wtedy mówiliśmy, że będzie gliniarzem, bo zawsze wiedział, kiedy się urywaliśmy z budy i inne takie… – zaśmiał się Andrzej – Ale nie donosił! Potem, to nie wiem, bo rozjechaliśmy się wszyscy na studia, a Adam został. On jest z pięć lat młodszy od nas – dodał po zastanowieniu – Właściwie to on wrócił dopiero teraz, bo po studiach mieszkał chyba w Warszawie. Albo awansował, albo go zdegradowali, innej opcji nie ma. Jako dzieciak, był w porządku.
     Dalsze rozważania przerwało im nadejście Baśki i Olka z dziećmi, które natychmiast rzuciły się na Katarzynę z pytaniami o uratowaną dziewczynkę. Chcąc nie chcąc, musiała usiąść z nimi i wszystko im opowiedzieć.
- Strasznie się o nią martwię –Baśka przyglądała się Katarzynie otoczonej gromadką dzieci – myślałam, że to będzie coś poważnego z tym Włochem.
- Bo jest, a raczej było – Karolina pokręciła głową z rezygnacją – wyglądali na tak zakochanych, że hej! Ale przy Kaśce ani słowa, bo jej serce pęknie – pogroziła Baśce palcem.  
- No, co ty? – popatrzyła ze zgrozą na Karolinę – prędzej sobie ten jęzor odgryzę. Ale to już naprawdę koniec? Rozstali się na zawsze?  
- A bo ja wiem? Chyba tak. – Karolina wzruszyła ramionami – On się nie odezwał, a Kaśka nie odpowiedziała Stefano na sms-a, ani na maila. Ja mu dałam znać, że doleciała.
- Stefano to ten ochroniarz? – Baśka znów popatrzyła na Katarzynę i zamyśliła się – A nie mówił nic o tym Fabriziu? Cholera, nawet nie wiem, jak to wymówić!
- Spytałam, ale powiedział, że nie wie, bo jest na urlopie. Prosił tylko, żebym o nią dbała… - Karolina zaczęła gwałtownie mrugać oczami – że też w nim się nie zakochała! – westchnęła.

Roksana76

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 2774 słów i 15624 znaków.

6 komentarzy

 
  • Dominiani

    Bo kurde sama robi sobie pod gorke.

    3 maj 2019

  • lola

    piszesz wspaniale prosze o dlaszą częsc

    10 paź 2014

  • julka

    Świetne.

    9 paź 2014

  • kasia

    Genialne;-)

    9 paź 2014

  • kromka

    super :)

    9 paź 2014

  • Monika

    to jest zaje... czekam na kolejne Czesci :-)

    9 paź 2014