Zaufaj mi Caterina. Rozdział 3

- No i skuter diabli wzięli! – Olek był niepocieszony, kiedy odkrył, że granatowy jacht odpłynął w nocy
- Chyba nie miałeś złudzeń? Nie łapałabym się nawet 10 lat temu, a co dopiero teraz – Katarzyna ze zdumieniem zauważyła, że może o tym mówić bez stresu. Co prawda wczorajsze spotkanie wytrąciło ją na chwilę z równowagi, ale szybko pogodziła się z tym, że nie miało ono znaczenia dla nikogo. Dzisiaj ten facet nawet nie pamięta, że z nią rozmawiał. Bo niby dlaczego miałby pamiętać?
     Płynęli na Hvar, o którym tyle się nasłuchała od Karoliny i w tej chwili tylko to się liczyło. Tylko to i… zadzwonił telefon. Odebrała natychmiast i schowała się do wnętrza jachtu. Po kilku minutach wróciła z zasępioną miną.
- Co się stało? – Karolina rzuciła jej czujne spojrzenie
- Nie, nic, pacjent dzwonił – Katarzyna zmarszczyła brwi  
- I ty oczywiście udzieliłaś mu porady przez telefon?  
- No tak, ale to była pilna sprawa – wiedziała doskonale, ze Karolina nie pochwalała jej stylu pracy
- A ile wczoraj odebrałaś telefonów?
- Cztery
- A ile było od pacjentów?
- Trzy. Jeden był od mamy. Naprawdę musiałam – wiedziała, że pacjenci wchodzą jej na głowę, kiedy chodziło o wizyty.  
- Kaśka, tak się nie da żyć. Ty nigdy nie odpoczniesz! Praca zżera twoje prywatne życie.
- Nie mam prywatnego życia – szepnęła smutno – dzięki pracy się trzymam.  
     Karolina pokręciła tylko głową z dezaprobatą. Dyskusja na ten temat nie miała sensu i obie doskonale o tym wiedziały.  
- Jeśli będziemy mieć szczęście, to zacumujemy przy głównym deptaku. Wtedy zdążymy wyskoczyć na zakupy przed zwiedzaniem twierdzy, a wieczorem będziesz się mogła wystroić na kolację.
     Co prawda Katarzyna nie bardzo wiedziała, po co i dla kogo miałaby się stroić, ale postanowiła kupić ze dwa komplety ubrań, w których nie wprawiałaby koleżanek w zakłopotanie. Nie jej wina, że zabrała tylko sportowe ciuchy. Nigdy nie była na takim rejsie.  
Mieli szczęście! Tuż przed nimi odpłynął jacht i zacumowali na jego miejscu, zanim ktokolwiek się zorientował. Jakimś cudem udało jej się kupić w ekspresowym tempie długą spódnicę z cieniowanego granatowego jedwabiu i płaskie sandałki z cieniutkich czarnych paseczków, wiązane wokół kostki. Niestety, sklepu sportowego nie było w pobliżu, a sprzęt z ulicznych straganów pozostawiał wiele do życzenia. Potem zwiedzali twierdzę górującą nad starym miastem, z której rozpościerał się cudowny widok na wysepki naprzeciw Hvaru i zacumowane w porcie jachty.
- Hej, to nie jest czasem ten jacht, który cumował koło nas? No ten, od skuterów – Olek wyciągnął przed siebie rękę. Katarzyna już miała powiedzieć, że takich jachtów jest tu pewnie sporo, kiedy Andrzej stanął obok niej i podniósł w górę aparat fotograficzny.
- Stella Marina II - patrzył przez obiektyw – zgadza się.
     Schodzili z góry przekomarzając się między sobą. Kiedy zbliżali się do portu, Katarzyna odruchowo zaczęła przyglądać się mijającym ich ludziom. Złapała się na tym, że jej uwagę przyciągają męskie sylwetki. To niedorzeczne, zganiła się w myślach, nawet nie potrafiłabym określić, w jakim jest wieku, nie mówiąc o twarzy. Zresztą, gdybym nawet go rozpoznała, to co? Przyspieszyła kroku, żeby nadążyć za resztą. Z mijanych knajpek wychodzili kelnerzy i wciskali im wizytówki, zachęcając do zajęcia miejsc przy stołach, które o tej porze świeciły jeszcze pustkami.
- Zobaczysz, za godzinę czy dwie, nie wciśniesz tu szpilki – stwierdził Andrzej z miną bywalca.
     Przyspieszyli kroku. Byli spoceni i brudni od kurzu. Zdecydowanie nie chcieli w takim stanie jeść kolacji. Katarzyna znowu pomyślała o facecie na skuterze. Wolałaby, żeby jej teraz nie oglądał. Boże, zachłysnęła się własną myślą, nie ma znaczenia, jak wyglądam! Szybkim krokiem podążyła za resztą i wkrótce znalazła się przed trapem. Rozważała prysznic w miejskich sanitariatach, ale deptakiem spacerowali już turyści i wolała poczekać, aż zwolni się jedna z dwóch łazienek na jachcie.
---
- Gdzie siadamy? – kręcili się po niewielkim placyku wybrukowanym jasnym kamieniem. Do wyboru mieli z pięć różnych knajpek. Wszystkie miały ogródki pełne stolików z kolorowymi lub śnieżnobiałymi obrusami, otoczone donicami pełnymi bajecznie kolorowych kwiatów i ziół. Ich zapach mieszał się z aromatem potraw.  
- Może tam? – Katarzyna wskazała ogródek z białymi obrusami. Kelner miał na fartuchu homara, co wskazywało jednoznacznie, że w menu będą dominowały ryby i owoce morza.
     Wybór okazał się znakomity. Kelner dwoił się i troił, a jedzenie okazało się doskonałe. Wkrótce zorientowali się, że pozostałe stoliki nie mają aż tak troskliwej "opieki”.  
- Ja stawiam – Katarzyna dawno nie czuła się tak dobrze. Gdyby nie to, że wypiła tylko kilka łyków wina, powiedziałaby, że jest pijana. Jeśli można się upić samą atmosferą wakacji, to ona tak się właśnie czuła. Zapomniała, ile ma lat i dlaczego tu przyjechała. Chciała koniecznie wyrazić im swoją wdzięczność – jestem taka szczęśliwa, że mnie tu zabraliście. Jak mam wam dziękować?
- Powiedz "dziękuję” – Karolina użyła ulubionego powiedzonka Katarzyny i roześmiała się widząc jej minę – Powinnaś to opatentować. Jak chcesz, to nasza kancelaria się tym zajmie. Mamy speca od patentów.  
- Nie, no naprawdę chcę zapłacić. Ten jeden raz możecie być moimi gośćmi.
- Rozumiem, że podobała Ci się obsługa. Nam też, – Olek znacząco zerknął w stronę kelnera – ale damy mu napiwek i starczy. Następnym razem załóż krótszą spódnicę, to może w ogóle nie trzeba będzie płacić…
- Olek! – Baśka zachichotała, widząc zażenowanie Kaśki. – Jesteś niemożliwy – udała oburzenie
- Możesz nam postawić drinka – Andrzej przeliczał pieniądze ze wspólnej kasy.  
- Dobra, ale nie tu – Katarzyna chciała jak najprędzej wyjść. Dopiero teraz zorientowała się, że kelner po prostu pożerał ją wzrokiem. Poczuła się głupio. Szybko dołożyła 10 euro napiwku i wstała. Po przeciwnej stronie placu widać było taras na wysokości pierwszego piętra. Miał białe parasole i stoliki z małymi lampkami. Eleganccy kelnerzy krzątali się pomiędzy gośćmi.  
- Tam – wskazała taras – tam Was zapraszam. – uniosła dłoń zdecydowanym ruchem aby uciszyć ich ewentualne sprzeciwy – Ja zapraszam, ja wybieram lokal. Koniec dyskusji.
     Na taras wchodziło się przez elegancką restaurację. Zabytkowe wnętrze umeblowano w stylu pasującym do gzymsów i okien, ale dołożono nowoczesne oświetlenie i dodatki. Przeszli przez salę i podążyli schodami na piętro do baru, który wskazał im jeden z kelnerów. Goście byli ubrani elegancko, ale bez krawatów, co powitali z ulgą. Nikt na nich nie zwracał uwagi. Wszyscy rozmawiali przyciszonymi głosami. Muzyka sącząca się z głośników tworzyła z tymi szmerami rozmów specyficzną mieszankę, która w połączeniu z otaczającym ich luksusem, nieco onieśmielała.  
     Chciałaś luksusu, to go masz, pomyślała Katarzyna idąc niepewnie po schodach. Teraz żałowała, że nie wskazała któregoś z mniejszych barów, pełnych hałaśliwej młodzieży. Może w barze będzie fajniej, starała się oszukać przeczucie. Weszli do sali podobnej do tej na dole. Gości było tu mniej, za to na tarasie prawie wszystkie stoliki były zajęte. Panowała tam nieco swobodniejsza atmosfera. Andrzej wysunął się na przód aby podejść do szefa sali.
- Niestety nie mamy wolnego stolika na tarasie, ale mogę zaproponować państwu stolik przy oknie – usłyszała. Obok niej przeszła dziewczynka z czarnymi kręconymi włosami. W pewnej odległości za nią podążał mężczyzna w piaskowym garniturze. Serce Katarzyny zabiło mocniej na jego widok, ale zaraz się uspokoiło. Był mocno umięśniony i nie przypominał tamtego. Mała musiała być w toalecie po strzepywała mokre rączki. Podniosła głowę i popatrzyła na Katarzynę. Kiedy ich oczy się spotkały, uśmiechnęła się, błyskając zębami. Miała jedynki dużo większe od pozostałych zębów. Katarzyna zauważyła jeszcze orzechowe oczy, zanim mała odwróciła się i pobiegła na taras. Twarz mężczyzny, idącego za nią pozostała obojętna, ale oczy… Katarzynie wydało się, że mężczyzna przygląda im się trochę zbyt długo, jakby ich znał. Nie, to niemożliwe, nigdy go nie widziała.  
     "Zrobię ci jeszcze małego chłopczyka albo dziewczynkę z czarnymi oczkami.” Przypomniała sobie słowa Roberta, kiedy kolejny raz test ciążowy wyszedł jej negatywnie. Starali się już cztery lata i Katarzyna zaczęła przebąkiwać, że może czas zrobić badania, ale Robert nawet nie chciał o tym słyszeć. Jej ginekolog stwierdził, że jest zdrowa a brak ciąży to kwestia stresu i przepracowania. Oczywiście wspomniał o konieczności zbadania Roberta, ale nie naciskał. I tak to trwało. Nawet dziecka nie potrafiłam urodzić, pomyślała z goryczą.
- Wiem o czym myślisz – Karolina pociągnęła ją do stolika – ale już przestań.
     Kiedy zamówili drinki, odprężyła się trochę. Zaczęli nawet żartować, że to jest dopiero lokal, który spełnia ich oczekiwania. Nagle, na tarasie coś się zaczęło dziać. Ludzie przy stoliku w głębi zerwali się na równe nogi. Kelnerzy rzucili się w tamtą stronę. Po chwili dobiegło ich wołanie o pomoc.
- Czy jest tu lekarz? – krzyknął kelner po angielsku otwierając gwałtownie drzwi na taras.
     Katarzyna zerwała się z miejsca i chwytając torebkę pobiegła w jego kierunku.
- Jestem lekarzem – odparła i widząc jego niedowierzanie, powtórzyła tonem nie znoszącym sprzeciwu – jestem lekarzem, co się stało?
     Poprowadził ją między stolikami, rozgarniając na boki ludzi. To co ujrzała, sprawiło, że nogi się pod nią ugięły. Na ziemi leżała dziewczynka z ciemnymi lokami. Miała obrzękniętą twarz. Trzymała się rękami za gardło i próbowała zaczerpnąć powietrza. Przy niej klęczeli dwaj mężczyźni. Ten, który wcześniej szedł za nią i drugi w białej koszuli, który teraz podtrzymywał jej głowę. Odwrócił się i… w tym momencie mała zwisła bezwładnie na jego rękach. Z jego gardła wyrwał się prawie zwierzęcy jęk. Nie było czasu do stracenia. Łagodnym ruchem chwyciła ramię mężczyzny w piaskowym garniturze i kiedy na nią spojrzał, odepchnęła go lekko, a przynajmniej tak jej się wydawało.
- Jestem lekarzem – powiedziała spokojnie po angielsku – co się stało?
     Mężczyzna w piaskowym garniturze zmierzył ją groźnym wzrokiem i nie ruszył się z miejsca. Liczyła czas, który upłynął od chwili, gdy mała straciła przytomność.
- Odsuń się, albo zacznij coś robić, jeśli potrafisz – warknęła – masz trzy minuty!
- Stefano – wychrypiał ten drugi i wykonał głową krótki ruch w górę, a facet w garniturze natychmiast zrobił jej miejsce.
     Uklękła i obejrzała dziecko. Zaciśnięta krtań uniemożliwiała oddychanie. Przyłożyła głowę do klatki piersiowej i usłyszała słabe bicie serca. O pulsie na szyi nie było co myśleć. Pod stołem leżała puszka jakiegoś napoju.
- Piła to? – spytała Katarzyna, a mężczyzna potwierdził kiwnięciem głowy. Nagle obok niej przeleciała osa i wtedy zrozumiała. Wzięła głęboki wdech, aby się uspokoić. Jeden z kelnerów postawił obok niej podręczną apteczkę. Otworzyła ją, nie zwracając już uwagi na to, co się działo wokół niej. Rzut oka do wnętrza: rękawiczki, parę igieł, strzykawek, jakieś tabletki, plastry, płyn do dezynfekcji w sprayu. Nie było skalpela. Sięgnęła do swojej torby i z bocznej kieszonki wyciągnęła nożyk chirurgiczny. (Zawsze miała ich kilka w kosmetyczce i w torebce. Na wszelki wypadek). Brakowało tylko rurki!
- Przynieś rurki do picia – zwróciła się do kelnera. Miała jeszcze jakieś półtorej minuty.
Pracowała spokojnie i systematycznie. Ułożyła małą płasko i odgięła jej lekko szyję. Rozejrzała się za czymś pod kark. Mężczyzna, który prawdopodobnie był ojcem dziecka bez słowa podał Katarzynie swoją marynarkę. Zwinęła ją i ułożyła tak, by szyja pozostała nieruchoma. Zdezynfekowała sprayem "pole operacyjne” i sięgnęła po rękawiczki. Poczuła na ręce silną dłoń mężczyzny. Patrzył na nią przerażonym wzrokiem. Dopiero teraz zrozumiał, co chciała zrobić.
- Wszystko będzie dobrze – powiedziała zdejmując spokojnie jego dłoń ze swojego nadgarstka i patrząc mu intensywnie w oczy – zaufaj mi. I zabierz stąd ludzi – dodała.
     Dalej mogła pracować spokojnie. Nie miała pojęcia, co się dzieje wokół. Wykonała po mistrzowsku zabieg, przecież robiła to tyle razy. Kiedy umieściła rurkę w nacięciu na szyi i pochyliła się, usłyszała cichy świst i klatka Małej poruszyła się lekko. Wciąż była nieprzytomna, ale oddychała. Do uszu Katarzyny dotarł sygnał karetki, ale był niepokojąco odległy. Chwyciła strzykawkę i igłę, a potem podała je mężczyźnie, który wpatrywał się w skupieniu to w nią to w dziecko.  
- Naciągnij soli fizjologicznej – powiedziała spokojnie - Poradzisz sobie?
- Stefano – rzucił do kogoś za jej plecami.
     Stefano ukląkł i dość wprawnie wykonał jej polecenie. Mogła spokojnie umocować rurkę plastrem, a następnie poszukała żyły na ręce Małej. Już się zapadły, ale wciąż je widziała. Pewną ręką wprowadziła igłę i zaczęła powoli podawać roztwór.
- Znajdź więcej - rzuciła do Stefano i głową wskazała na apteczkę. Karetka przedzierała się do nich zdecydowanie za wolno.  
     Co chwilę sprawdzała oddech i bicie serca. Bez leków nie damy rady, myślała z desperacją. Stefano podał jej kolejna strzykawkę wypełnioną płynem. Ostrożnie, aby nie uszkodzić delikatnych naczyń, zmieniła strzykawki, nie wyjmując igły. Podawała płyn powoli, aby utrzymać drożność żyły do przyjazdu karetki. Odetchnęła, kiedy na schodach rozległ się tupot nóg. Jednak szczęście trwało krótko. Ratownik był bardzo młody i niedoświadczony. Kiedy zobaczył zgromadzonych ludzi i Stefano, który był ochroniarzem, jak się domyśliła, miał ochotę czmychnąć. Nie mogła na to pozwolić. Nie teraz, kiedy już opanowała sytuację.
- Leki! – krzyknęła do stojącego niepewnie chłopaka w białym fartuchu. Zareagował tak, jak się spodziewała. Razem poprowadzili już sprawnie akcję ratunkową.  
     Kiedy znosili dziecko do karetki, Katarzyna cały czas szła obok noszy, trzymając rurkę i wspomagając jej oddech przy pomocy worka AMBU.  
- Pani jest lekarzem – bardziej stwierdził niż zapytał ratownik po chorwacku – Pojedzie pani z nami?
     Spojrzała na Małą i zdała sobie sprawę, że nie może jej tak zostawić. Mężczyzna idący z drugiej strony noszy spojrzał na nią błagalnie.  
- Proszę, dottoressa – powiedział cichym, niskim głosem – proszę jechać.
     Słyszała już ten głos i nogi się pod nią ugięły. Orzechowe oczy, jak te u dziewczynki patrzyły na nią z taką nadzieją i prośbą.
- Karola! – krzyknęła do przyjaciółki – masz moją torebkę? Daj mi ją. Jadę do szpitala.  
     Karolina z niepokojem patrzyła, jak Katarzyna wsiada do karetki razem z ratownikiem. Jeden z mężczyzn zbliżył się do grupki lamentujących Włochów, a drugi gdzieś telefonował. Karetka ruszyła, a po chwili na placyk wjechała taksówka, do której obaj wsiedli i ruszyli za karetką.  
- Mam nadzieję, że to dziecko przeżyje – Baśka była roztrzęsiona – Naprawdę ugryzła ją osa?  
- Chyba tak. I tak miała szczęście, że Kaśka tu była i że karetka przyjechała tak szybko. Pamiętasz tę aktorkę? – Karolina westchnęła ciężko – Bardziej mnie martwi, że Kaśka nie ma tu prawa wykonywania zawodu ani ubezpieczenia. Aż mi skóra cierpnie.
     Skóra nie tylko by jej cierpła, ale chyba płonęła albo po prostu odpadła razem z mięśniami od kości, gdyby wiedziała, co się działo w szpitalu.
- Jak to nie może pani założyć rurki? – Fabrizio miał wrażenie, że ziemia usuwa mu się spod nóg – ma tak czekać ze słomką w szyi, aż kogoś ściągniecie? – spojrzał na Katarzynę, a ona pokręciła głową z dezaprobatą.
- Jestem laryngologiem, ale nigdy tego nie robiłam. Pracuję w poradni i czasem biorę dyżury – tłumaczyła łamaną angielszczyzną starsza kobieta w białym fartuchu, wykręcając z zakłopotaniem ręce.  
     Fabrizio wzniósł oczy do nieba i oddychał głęboko, żeby się uspokoić. Wreszcie opuścił głowę i spojrzał Katarzynie w oczy. Szukała w jego twarzy czegoś, co pozwoliłoby jej odgadnąć, czego od niej chciał, ale nie znalazła żadnej wskazówki.
- Ile będzie kosztował pani podpis na karcie zabiegu? – zapytał wreszcie, odwracając się do chorwackiej lekarki
     Katarzyna nie mogła uwierzyć, że się zgodziła. Patrzyła w lustro nad umywalką i automatycznie szorowała ręce przed zabiegiem, który miała zaraz przeprowadzić. Przed chwilą była świadkiem czegoś, co nie mieściło jej się w głowie. Z drugiej strony, takie rozwiązanie było najprostsze. Można powiedzieć, że jedyne! No i chroniło ją. Oficjalnie zabieg przeprowadzi pani doktor ze szpitala. Na chwilę przymknęła zmęczone oczy. Wciąż widziała błagalne spojrzenie orzechowych oczu. Powtarzała sobie, że robi to wyłącznie ze względu na dobro dziecka. Boże, w co ja się dałam wmanewrować?  
     Kiedy po zabiegu wyszła na korytarz, natychmiast podszedł do niej Stefano.
- Pan De Luca zaraz do pani przyjdzie, dottoressa. Chciałbym pani podziękować i przeprosić za moje zachowanie w restauracji. Naprawdę, nie sądziłem, że taka młoda osoba jest takim lekarzem – mówił po angielsku z okropnym akcentem. Z pewnością był Włochem.
- Nie ma sprawy – odparła po włosku, żeby pokazać mu, że nie chowa urazy – często ludzie myślą, że jestem młoda.  
     Uniósł brwi zdziwiony i uśmiechnął się z zakłopotaniem.  
- Jest pani młoda, dottoressa, ale jest pani też bardzo dobrym lekarzem – powiedział gorliwie
- To się okaże – odparła, spuszczając wzrok.
- Dottoressa! Jak mam pani dziękować? – De Luca, jak go nazwał Stefano, wyszedł z pokoju córki i stanął przed Katarzyną, wyglądał na zmęczonego.
     Teraz mogła mu się przyjrzeć. Był przystojny, ale to wiedziała już wcześniej. Twarz idealnie pasowała do sylwetki, pociągła, z mocno zarysowaną szczęką, podkreśloną dwudniowym ciemnym zarostem. Oliwkowa cera doskonale współgrała z orzechowymi oczami. Lekko kręcone ciemne włosy na skroniach przyprószyła siwizna, co zdaniem Katarzyny, dodawało całości charakteru. Ile mógł mieć lat? Tyle co ona? Mniej więcej, pomyślała. Nie moja liga, dodała w duchu niechętnie.  
- Dottoressa? – znów ten niski, piękny głos – Jak mogę pani podziękować?
- Niech pan powie "dziękuję” – odparła po prostu i uśmiechnęła się ze smutkiem. Nie oczekiwała... Nie mogła, poprawiła się, oczekiwać od tego mężczyzny niczego.  
     De Luca otworzył usta, aby coś powiedzieć, ale zadzwonił telefon. Spojrzał na wyświetlacz i na jego czole pojawiła się mała zmarszczka.  
- Przepraszam – powiedział – to matka Vanessy. Muszę odebrać.
- Proszę. – odrzekła – Ja zobaczę, co u niej.
     Katarzyna z niechęcią pomyślała, że De Luca rozmawia właśnie z żoną. Zaraz, nie powiedział żona, tylko matka Vanessy. Co to zmienia? Zganiła się natychmiast. Co też chodziło po jej biednej skołatanej głowie? Usiadła na brzegu łóżka. Mała odzyskiwała powoli świadomość. Sięgnęła ręką do szyi, ale Katarzyna łagodnie przytrzymała jej dłoń. Spod długich rzęs wpatrywały się w nią oczy "zalęknionego zwierzątka”. Katarzyna rozejrzała się niepewnie. Nie miała pojęcia jak uspokoić dziecko. Zaraz, dzieci uwielbiały bajki. Czy ja znam jakąś bajkę, myślała gorączkowo. Mała poruszyła się niespokojnie, jakby chciała coś powiedzieć, więc Katarzyna przytknęła palec do ust, nakazując jej milczenie i gorączkowo szukała słów.
- Ty jesteś Vanessa – powiedziała po włosku – księżniczka z morza – dodała, upewniając się, że dziewczynka jej słucha – Kiedy Cię zobaczyłam w restauracji, od razu Cię rozpoznałam. Nie wolno Ci nic mówić, bo usłyszy Cię zła czarownica – znów przyłożyła palec do ust i rozejrzała się trwożnie dokoła. Mała podążyła za jej wzrokiem. Połknęła haczyk! – Wysłała zaczarowaną osę, aby Cię ugryzła – Boże, co dalej, myślała gorączkowo – W ostatniej chwili zdążyłam Cię obudzić – pokiwała głową, widząc niedowierzanie w oczach dziecka – Tak, tak – pokiwała głową – Musiałam Ci wyczarować dodatkową buzię do oddychania, bo Twoja jest na razie zamknięta – wzięła dłoń Vanessy i jej własnym paluszkiem dotknęła do brzegu rurki, a potem pozwoliła, by ta poczuła na dłoni własny oddech – nie bój się, to tylko na kilka dni. Po prostu moje czary nie są takie silne, jak czary złej czarownicy.  
     Vanessa jeszcze raz ostrożnie dotknęła rurki, ale już bez lęku w oczach i spojrzała na Katarzynę. Przyłożyła palec do ust i pokiwała głową, a potem bezgłośnie, samymi ustami wypowiedziała słowo "fata”.
- Fata – powiedziała na głos Katarzyna, a Vanessa pokiwała głową z bladym uśmiechem. Fata? Gdzie ja to słyszałam, zastanawiała się. Ach tak, to znaczy wróżka! – No dobrze, jestem dobrą wróżką.  
     Vanessa ujęła ją za rękę. Katarzyna aż zadrżała pod wpływem tego dotyku. Takiego dziecka pragnęła, ale los jej go nie dał, a teraz okrutnie pokazywał jej to, czego nigdy mieć nie będzie. Spojrzała na Vanessę i zorientowała się, że ta zasnęła. Wyszła z pokoju, cicho zamykając za sobą drzwi. Sięgnęła do torebki po telefon. Karola pewnie odchodzi od zmysłów. Jednak telefonu nigdzie nie było. Poczuła, że robi jej się gorąco. Musiał wypaść, kiedy szukała nożyka. Podeszła do parapetu okna i wysypała całą zawartość torebki. Brakowało komórki i małej portmonetki, której używała, gdy nie chciała zabierać ze sobą całego portfela z kartami i prawem jazdy. To mogło oznaczać tylko jedno.
-Ktoś musiał panią okraść, dottoressa – De Luca niestety podzielał jej opinię – proszę zadzwonić z mojego telefonu, a Stefano zajmie się resztą. Pieniądze to nie problem. Czy miała pani skopiowane kontakty z telefonu?  
     Kiwnęła głową, ale w tej chwili dotarło do niej, że według nich telefon się nie znajdzie. Nagle poczuła, że robi jej się słabo. Oparła się o ścianę.
- Dottoressa! – De Luca zrobił krok w jej stronę.
- To był iPhone mojego męża – wyjąkała przez ściśnięte gardło – tam były sms-y i moje zdjęcia. Bardzo osobiste…
- To nic. Pamięta pani, jaki to był model? – popatrzył na nią jakby nie pojmował, co się stało. – Jestem pewien, że mąż jakoś to zrozumie… Odkupię telefon, w końcu straciła go pani przeze mnie.
     On nie rozumiał! Dotarło to do niej wreszcie.  
- Ale on nie żyje – załkała – to była jedyna pamiątka.
     Wyrzuciła wszystko, co jej przypominało Roberta. Nie było to trudne, biorąc pod uwagę, że w dniu pogrzebu miała włamanie do mieszkania. Po prostu była w szoku i sprzątając po wyjściu policji, wyrzuciła wszystko. Został tylko ten telefon. Robert zabrał jej komórkę w dniu wypadku i już więcej jej nie zobaczyła. Początkowo chciała tylko przekopiować kontakty, które utraciła, ale po kilku dniach doszła do siebie na tyle, że zmieniła zdanie i telefon stał się czymś w rodzaju pomostu między przeszłością i teraźniejszością, a teraz go nie było… Poczuła się tak, jakby straciła Roberta po raz drugi.
- Rozumiem – De Luca zastanawiał się nad czymś. W końcu podał jej swój telefon – proszę zadzwonić do przyjaciół. Postaram się odzyskać ten telefon.
     Zadzwoniła do mamy, bo tylko jej numer pamiętała. Po chwili zapisywała numery Karoliny i Baśki. Karolina odebrała po dłuższej chwili.  
- Karola, niedługo wrócę. Już wszystko w porządku. – zaczęła
- Dlaczego dzwonisz z takiego dziwnego numeru? Możesz swobodnie rozmawiać? – Karolinie włączył się dzwonek alarmowy
- Zgubiłam telefon. To znaczy, nie było go w torebce. Portfela też nie. Ktoś musiał go wyjąć, jak się zrobiło zamieszanie – westchnęła – wiem, że mam paranoję, ale czy możesz sprawdzić jaskółkę po prawej stronie kajuty? Powinien tam być portfel z kartami i prawem jazdy, i paszport.  
- Wszystko jest, ale masz rację – Karolina miała poważny głos – coś za dużo rzeczy zginęło Ci w ostatnim czasie.  
- Muszę kończyć. Pewnie zaraz wyjdę z tego szpitala – rozłączyła się, widząc, że De Luca i Stefano skończyli rozmawiać. Wyglądali obaj na zmęczonych. Ona też musiała wyglądać okropnie, bo De Luca popatrzył na nią z troską.
- Proszę mi pokazać, pod którym numerem jest pani osiągalna – poprosił, a kiedy wskazała numer Karoliny, dopisał do niego "dottoressa” – Czy mogę dostać pani numer? Na wypadek, gdybyśmy znaleźli telefon – dodał widząc jej zdziwienie.
- Oczywiście – wstukała numer, imię we włoskiej pisowni i nazwisko.
- Caterina Pars – przeczytał - Doskonale. Stefano panią odwiezie. Czy zechce pani odwiedzić nas tutaj rano? – spojrzał na nią z nadzieją.
- Taki miałam zamiar – skłamała, a serce podeszło jej do gardła – Wszystko powinno być dobrze, ale lepiej sprawdzić.
- Doskonale – powtórzył – Jeszcze raz dziękuję i dobranoc.
     Odwrócił się i poszedł do pokoju Vanessy. Katarzyna stała jeszcze chwilę bez ruchu. Wreszcie odwróciła się do Stefano. Napotkała przenikliwe spojrzenie szarych oczu, które niczego nie wyrażało. Widocznie taki powinien być ochroniarz, pomyślała. Była zbyt zmęczona, by się nad tym zastanawiać.  
     W taksówce Stefano poprosił ją, by opisała mu skradzionego iPhona i portmonetkę. Odprowadził ją z taksówki, aż na jacht i upewnił się, że do południa nie wyjdą z portu. Pożegnał ją, z szacunkiem skłaniając głowę.
- Dottoressa? – Olek szeroko otworzył oczy, patrząc za odjeżdżającą taksówką
- To zwrot grzecznościowy – wyjaśniła Katarzyna zmęczonym głosem – oznacza tyle, co pani doktor.  
     Mimo późnej pory, musiała wszystko im opowiedzieć. Zataiła tylko skrzętnie fakt, że sfałszowali dokumenty zabiegu. Poinformowała też Karolinę, że podała jej numer, jako kontaktowy.

Roksana76

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 4798 słów i 26917 znaków.

1 komentarz

 
  • ToksycznaKropka

    to opowiadanie jest cudowne  :jupi:

    1 paź 2014