Przeklęty cz.22

Przeklęty cz.22„Najczarniejsze godziny to te, które poprzedzają brzask”- przysłowie angielskie

     Brann słysząc histeryczny krzyk Arlene, odwrócił się od mężczyzny, którego właśnie posłał na tamten świat i spojrzał w jej kierunku.  
     Zobaczył leżącego Kaidana i natychmiast ruszył w jego stronę. Widząc woskową twarz przyjaciela, kałużę krwi wokół niego i zanoszącą się szlochem Arlene, zatrzymał się, jakby nagle odcięto mu połączenie między mózgiem a resztą ciała.  Pierwszy raz w życiu wpadł w panikę i nie wiedział, co robić. Serce dudniło mu w piersi, a oddech miał tak ciężki, jakby przebiegł maraton. Zdjął hełm i odrzucił go na bok. Potrząsnął głową, chcąc pozbyć się zamroczenia.  
     Po chwili szok minął i Brann zaczął działać. Uklęknął koło Kaidana, drżącą ręką sprawdzając puls. Wstrząsnął nim zimny dreszcz, kiedy nie mógł go wyczuć. Spróbował jeszcze raz i wciąż nic. Odetchnął głęboko, ponownie przyłożył palec wskazujący i środkowy do tętnicy szyjnej i lekko ją uciskając, szukał najmniejszych oznak życia. Taranis, Odhan i Bardel aż wstrzymali oddech, wpatrując się w niego z przerażeniem w oczach.
     Po kilku sekundach, które ciągnęły się w nieskończoność, mężczyzna odsunął swoją dłoń od szyi brata i patrząc najdroższemu przyjacielowi ostatni raz w oczy, powoli je zamknął. Na policzku Branna pojawiła się samotna łza. Z reguły zimny, cyniczny i butny nie potrafił zapanować nad swoim żalem.
     Arlene z niedowierzaniem patrzyła na to, co robi Brann. Zaczęła kręcić głową, zaprzeczając strasznej prawdzie. W jej zielonych oczach teraz szeroko otwartych widać było tak ogromną rozpacz, że mężczyźni odwracali od niej wzrok, nie mogąc znieść bezbrzeżnego smutku, jaki od niej bił.  
Im pękały serca z powodu śmierci ich brata i przyjaciela, a co dopiero musiała czuć Arlene, dla której Kaidan był wszystkim.  
     Czytali część jej zwierzeń, więc doskonale wiedzieli, co przeżywała przez te tysiąc lat rozłąki. A kiedy w końcu mogli być razem, okrutna Nathaira rozdzieliła ich na zawsze.  
     Arlene z udręką wpatrywała się w ukochanego. Lekko, jakby nie chcąc go budzić, muskała palcem jego skronie, powieki, nos, policzek, brodę. Kaidan, Wojownik, zawsze taki dumny, silny, pełen energii, leżał teraz martwy. Przypominała sobie chwile sprzed dziesięciu wieków i ostatnie wspólnie spędzone miesiące. Było ich tak mało, tak bardzo mało.  
     Kobiece łzy kapały na nieruchomą twarz Kaidana. Jak miała teraz żyć bez jego cudownego uśmiechu, pięknych szarych oczu, w których ukryty był cały jej świat, intymnego dotyku męskich rąk przenoszących oboje do magicznej krainy pełnej porywających uniesień? Jak? Byli jednością. Od początku łączyła ich nierozerwalna nić. Nie potrafiła i nie chciała istnieć bez Kaidana. Umierając, zabrał ze sobą także i ją.  
     Nie tylko ludzie przeżywali śmierć tego wyjątkowego człowieka. Cień niespokojnie krążył wokół swojego pana, skomląc żałośnie. Co jakiś czas szturchał nieruchomą dłoń Kaidana swoim zimnym nosem jakby chciał w ten sposób sprawić, że ręka ta zaraz się uniesie i uspokajająco poklepie go po masywnym karku. Niestety, mimo usilnych starań zwierzęcia, nic takiego się nie wydarzyło.  
     Średniowieczną komnatę wypełniał rozpaczliwy płacz Arlene i pełne smutku wycie Cienia. Nikt ze zgromadzonych nie słyszał powoli przybliżających się kroków.  
     Lachlan patrzył na córkę, a ogrom jej udręki powodował u niego fizyczny ból. Mimo że szczerze nienawidził Nathairy za jedno był jej wdzięczny, za Arlene. Udało im się powołać do życia najdoskonalszą istotę, jaką znał. Był z niej tak bardzo dumny, jak tylko ojciec potrafi.  
     Nagle Brann wyciągnął z kabury broń, momentalnie odbezpieczył i wymierzył w intruza. Kiedy zobaczył z kim ma do czynienia, bez słowa opuścił dłoń.  

– Może nie wszystko jeszcze stracone – ochrypły od emocji głos Lachlana rozniósł się po sali.

     Arlene drgnęła i gwałtownie uniosła głowę. Zapłakaną twarz skierowała w stronę przybysza. Zaskoczona, napotkała wpatrzone w siebie zielone oczy, swoje oczy. Niedowierzanie przeszło po chwili w zrozumienie. Stał przed nią jej własny ojciec.  
     Lachlan czuł, że córka domyśliła się, kim jest, ale teraz nie było czasu na wyjaśnienia. Najważniejszy był Kaidan.  

– Co masz na myśli, mówiąc, że nie wszystko stracone? – Brann ostro zwrócił się do starego Szkota.  

– Arlene może oddać swoją nieśmiertelność Kaidanowi, ale by to zrobić, musi przenieść się do świata astralnego, do tzw. Krainy Cieni, gdzie teraz przebywa zmarły. Musimy się śpieszyć, bo gdy przekroczy pierwszą z pięciu bram, już nie będzie go można cofnąć – wyjaśnił wszystkim Lachlan.  

     W krwawiące serce Arlene wstąpiła nadzieja. Mocno ściskając coraz chłodniejszą dłoń ukochanego, zwróciła się do ojca. – Mów co trzeba zrobić.  

     Mężczyzna podszedł do niej i uklęknął. – Twoim zadaniem będzie zawrócenie Kaidana z drogi śmierci. Ale jest pewien poważny problem, on już nie będzie cię pamiętał. Wszelkie wspomnienia i uczucia, jakie w nim wzbudzałaś, zostały przez niego zapomniane. Dla niego stałaś się kimś obcym. Namówienie go, żeby z tobą poszedł może być niezwykle trudne.  

Lachlan patrzył na córkę zatroskany.

– Jest jeszcze jedna ważna rzecz – zaczął z wahaniem. – Gdyby jednak Kaidan zdecydował się na przekroczenie bramy, nie możesz za nim pójść. To jego droga, a nie twoja Arlene.

     Kobieta milczała. Ona już wiedziała, jak to jest żyć bez niego. Jednego była pewna –  nie udźwignie tego kolejny raz.  

– Zaczynajmy – odparła, patrząc w zielone oczy ojca.  

– Dobrze. Połóż swoją dłoń na piersi Kaidana. Teraz weź jego rękę i przyłóż do swojego serca – sam wstał i rozłożył szeroko ramiona. – A teraz powtarzaj za mną.

     W tym czasie Brann, Odhan, Bardel i Taranis stojąc przy swoim bracie, chwycili się za ramiona. Po chwili dołączył do nich Cień, który ulokował się przy nodze Branna. Trzymając wartę, pełni nadziei czekali na powrót swojego przywódcy.

     Panującą ciszę przerwał melodyjny, donośny głos Lachlana – spleceni nicią wspólnego losu, który połączył nas, gdy rodził się świat. Podążamy razem ku przeznaczeniu, które wypełnić nadszedł czas.  

     Arlene w skupieniu, z ufnością powtarzała usłyszane zaklęcie, a gdy wybrzmiało ostatnie słowo, znalazła się w dziwnym, spowitym mgłą miejscu. Przypominało to trochę pobyt w chmurach. Zdezorientowana rozglądała się przez chwilę wokół, a kiedy dotarło do niej, że znajduje się w Krainie Cieni, o której mówił Lachlan w panice zaczęła wypatrywać Kaidana. O mało nie osłabła z ulgi, gdy go w końcu zobaczyła.    
     Ku jej ogromnemu zaskoczeniu u jego boku był ktoś jeszcze. Zmrużyła gniewnie oczy, a jej mocno zaciśnięte usta zdradzały ledwo powstrzymywaną złość. Lachlan ostrzegał, że Kaidan nie będzie jej pamiętał, ale, nie wiedzieć skąd, była pewna, że towarzysząca mu osoba rozpozna ją od razu.  

– Matko! – krzyknęła ostro Arlene. Nie wierzyła, że i tutaj Nathaira nie daje im spokoju. Tym razem to ona będzie musiała zmierzyć się z wiedźmą.

     Nathaira słysząc głos córki, obróciła się w jej stronę, a w jasnoniebieskich oczach widać było wrogość.  
     Puściła dłoń Kaidana, którą mocno ściskała i ruszyła w stronę przybyłej kobiety. Nie posiadała już tak ogromnej mocy, jak na ziemi, która uciekała z niej z każdą upływającą chwilą, ale nawet tą resztką mogła zniszczyć Arlene, tylko trzeba było się śpieszyć.  
     Wyciągnęła przed siebie dłonie, a strumień światła, który z nich zaczął płynąć odrzucił Arlene daleko w tył.
     Zaskoczona atakiem leżała chwilę na plecach starając się dojść do siebie. Kiedy stanęła na nogi, Nathaira ponowiła uderzenie, powodując kolejny bolesny upadek. Po chwili wszystko się powtórzyło.        
     Wiedźma nie dawała spokoju Arlene, a jej ciosy sprawiały, że ofiara powoli opadała z sił.  
     Tymczasem Nathaira napawała się swoją dominacją. Dla niej Arlene już dawno przestała być córką, a stała się znienawidzoną rywalką. Zawsze dostawała to, co chciała poza nim, poza Kaidanem.  
Nigdy go nie kochała, ale fascynował ją jako silny, pociągający mężczyzna. W końcu stał się jej obsesją, symbolem jedynej porażki, jaką poniosła. A nie znosiła przegrywać.
     Atakowała córkę z agresją obłąkanej kobiety. A Arlene już się nie podnosiła. Leżała na plecach z zamkniętymi oczami bez sił, bez wiary, a łzy rozpaczy płynęły po jej smutnej twarzy. Płakała nad sobą i nad Kaidanem.  

To koniec – myślała zgnębiona.  

     I wtedy, gdy gasł ostatni promyk nadziei, poczuła, jak rodzi się w niej gniew. Gniew malutkiej dziewczynki pozbawionej ojca i wściekłość kobiety, której odbierano szansę na szczęśliwie życie u boku najwspanialszego mężczyzny, jakiego znała.  
     Budziło się w niej dziedzictwo ojca – maga i matki – czarodziejki. Poczuła w sobie tajemną moc. Powoli wracały jej siły, a łzy wysychały. Kiedy stwierdziła, że jest gotowa – wstała.  
     Zaskoczona Nathaira aż się cofnęła. Pierwszy raz w życiu zaczęła się bać. Wyczuwała w córce wielką energię, która zawsze w niej była, ale dopiero gwałtowne emocje wyrwały ją z uśpienia.  
     Kiedy zrozumiała, że nie wygra, zaczęła biec w stronę bramy, by nie dać rywalce satysfakcji zniszczenia jej. Wolała poddać się na własnych warunkach. Nie oglądając się za siebie, ruszyła drogą ku śmierci.
     Arlene pierwszy raz od dłuższego czasu spokojnie odetchnęła. Teraz już w stu procentach mogła skoncentrować się na Kaidanie, który stał z boku i patrzył na nią obojętnym, pustym wzrokiem.  
Jego martwe spojrzenie przeraziło Arlene. Zrozumiała, przed czym ostrzegał ją ojciec. Na chwilę zamknęła oczy, by zebrać siły przed czekającym ją arcytrudnym zadaniem.  
     Powoli szła w jego stronę, wypatrując najmniejszych oznak jakiegokolwiek uczucia. Niestety, ale kamienna twarz Kaidana nie zdradzała żadnych emocji. Równie dobrze mogłoby jej tu nie być. Nie rozpoznawał jej, nie pamiętał o łączącej ich miłości.
     Do serca Arlene wkradło się zwątpienie.  

Nie! – w duchu krzyknęła do siebie ostro – nie może się poddać!

     Zaczęła opowiadać Kaidanowi jak bardzo go kocha, że nie może jej opuścić, nie teraz kiedy Nathaira została pokonana i już im nie zagraża. W końcu mogą być szczęśliwi i zacząć normalnie żyć, razem, tak jak tego pragnęli tysiąc lat temu. Mówiła mu, że bez niego będzie nieszczęśliwa, że tym razem nie podniesie się po jego stracie.  
     W końcu głos odmówił jej posłuszeństwa, a szare oczy Kaidana wciąż patrzyły na nią bez życia.  
     Zmęczona wydarzeniami ostatnich godzin, dotknęła czołem jego piersi. Przez chwilę stała tak, nie wiedząc co robić.  
     W końcu odchyliła głowę i spojrzała w ukochaną twarz – Kaidanie, mój najdroższy, najwspanialszy mężczyzno – zaczęła uroczyście, przełykając łzy. – Jeśli nie wrócisz, wiedz, że pójdę za tobą. Ostrzegam cię. Nie mam zamiaru przeżyć bez ciebie ani jednego dnia, „ubi tu Gaius, ibi ego Gaia” – „gdzie ty Gajuszu, tam ja Gaja”
     Po czym zbliżyła swoje słone od łez usta do warg mężczyzny i poprosiła cicho – chodź ze mną. – A potem go pocałowała.
     W tym momencie ocknęła się w komnacie zamku Moray i zobaczyła wpatrzone w siebie z uwielbieniem stalowe oczy Kaidana.  Mężczyzna nakrył swoją ręką, wciąż spoczywającą na jego piersi kobiecą dłoń i wyszeptał – zawsze.


                                             Koniec

Marigold

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość i przygodowe, użyła 2088 słów i 11848 znaków. Tagi: #miłość #przygoda #magia #śmierć

2 komentarze

 
  • elninio1972

    🤔nie jestem usatysfakcjonowany ...

    23 godz. temu

  • Marigold

    @elninio1972 Cóż poradzę  ;)

    22 godz. temu

  • Goscd

    Perfekcyjne opowiadanie Brawo Ty

    3 dni temu

  • Marigold

    @Goscd Zrobiłeś mi poniedziałek tym komentarzem   <3 :D   Bardzo Ci dziękuję za czytanie i wszystkie komentarze! Nie ma większej nagrody dla autora niż zadowolony czytelnik! Dzięki!  <3

    3 dni temu