Nie dałeś mi wyboru ~5~

Następnego dnia czułam się odrobinę lepiej i trochę bardziej pewna siebie. Ubierając się rano, spojrzałam na swoje odbicie w lustrze i powiedziałam:
- Pamiętaj, Carly: dziś nic nie odwalisz. Będziesz silną, niezależną kobietą, która nie zalicza wpadek, nie gubi telefonów, nie spóźnia się na wykłady i jest zajebista.
Miałam nadzieję, że mi to wyjdzie. Nie byłam za dobra w przekonywaniu zarówno ludzi, jak i siebie.
Założyłam moje nowe szare dżinsy, krwistoczerwoną koszulkę i wpięłam w uszy kolczyki koła. Zdecydowałam się nie brać swetra czy bluzy, ponieważ dzień zapowiadał się ciepło. Wyszłam z pokoju już o siódmej trzydzieści, podczas gdy Kate nadal spała - miała dziś na dziesiątą. Szczęściara. Ja musiałam się męczyć już od ósmej. I niestety bez niej i jej samochodu byłam skazana na dwie piesze wędrówki. Jak ja nie cierpiałam chodzić.
Włączyłam muzykę w moim iPodzie i jakoś szłam, pilnując przy tym, żeby nie zboczyć z drogi i się nie zgubić. Dziś zamierzałam wejść na zajęcia z godnością i bez niepotrzebnych animizacji. Na szczęście póki co wszystko toczyło się zgodnie z moim planem i nawet jeszcze czekałam kilka minut przed salą, aż w końcu wkroczyłam do niej pewnym krokiem. Niestety wszyscy inni rzucili się do środka jak drapieżnicy na swoje ofiary i bardzo szybko prawie wszystkie miejsca były już zajęte. Parsknęłam. No jasne. Szukałam wzrokiem mojego „kolegi” z ławki z poprzedniego dnia, ale nijak nie mogłam wyłowić go wzrokiem. Za to, ku mojemu zdumieniu zobaczyłam chłopaka ze sklepu, który pomagał Kate wybrać buty. On też mnie zauważył i uśmiechnął się do mnie nieśmiało, ale zaraz jego uśmiech zbladł, tak jakby bał się, że mogę go nie poznać.
Poznałam.
Miejsce przy nim akurat było puste, więc również się uśmiechnęłam i spytałam, czy mogę usiąść. Przesunął się pospiesznie, robiąc mi jeszcze więcej miejsca, niż tam było. Usiadłam i podziękowałam, co nie miało zbyt wielkiego sensu. Przecież on tylko pozwolił mi usiąść obok niego. I był studentem, a nie prezydentem.
Wydawało się, że nie zamierzał zacząć rozmowy, a mnie korciło, żeby się odezwać, zwłaszcza że profesor tylko wpuścił nas do sali i zaraz gdzieś jeszcze poszedł. Nie wiedziałam jednak, co mam powiedzieć. Uznałam, że najbezpieczniej będzie wyciągnąć rękę i się przedstawić. Tu chyba nie było miejsca na wpadki.
- Carly. – Podałam mu rękę, którą z przejęciem uchwycił.
- Eric – odpowiedział wciąż tym samym uprzejmym tonem ze sklepu. Zastanawiałam się, czy zawsze tak mówił, czy tylko, kiedy się stresował. Ale czy ja w ogóle mogłabym budzić stres u jakiegokolwiek człowieka?
Chyba nie. To raczej inni budzili stres we mnie.
Jego twarz pokryły rumieńce z niewiadomych powodów, więc stwierdziłam, że dam już chłopakowi spokój. Może nie za często gadał z innymi osobami. Zresztą właśnie zaczęły się zajęcia. Przesiedziałam je, maksymalnie znudzona, ale w pewnym momencie dostałam smsa od Kate:
KATE: Starbucks za pół godziny? UMIERAM.
Szybko wystukałam:
„Ja też. Do zobaczenia przy wyjściu”.
Starbucks był po drugiej stronie ulicy. Chyba założyciele przewidywali, że będą mieli dużo klientów z uniwerka. Kolejka była naprawdę długa, a my miałyśmy tylko dwadzieścia pięć minut. Stukałam nogą ze zdenerwowania. Raz po raz pojawiało się przede mną widmo spóźnienia na wykład. Kate stojąca za mną coś do mnie mówiła, ale jakoś nie mogłam się skupić na jej gadaniu. Potrzebowałam kofeiny. Chyba bardziej niż ona, bo wstałam dwie godziny wcześniej. To by wyjaśniało, dlaczego nie mogłam nawet słuchać jej paplaniny.
Kolejka przesunęła się do przodu i odnotowałam z radością, że już tylko jedna osoba dzieliła mnie od lady. To dało mi siłę, by wytężyć słuch i posłuchać, co Kate akurat do mnie mówiła.
- …i podobno te są najlepsze ze wszystkich. Pójdziemy?
- Ale gdzie? – nic nie zrozumiałam z jej wypowiedzi.
- Wiedziałam, że mnie nie słuchasz! Mówię o imprezach. Jest tu jakaś grupa ludzi, która robi dużo imprez, praktycznie jak tylko jest okazja. A czasem nawet, jak jej nie ma. I te na rozpoczęcie roku akademickiego są podobno najlepsze.
- I kiedy jest ta na rozpoczęcie? – mruknęłam, zastanawiając się, co w tym takiego fascynującego.
- Dziś, niesłuchająca mnie przyjaciółko.
- Fajnie.
- Fajnie? Musimy tam pójść!
- Ciszej – syknęłam, bo Kate zaczynała na siebie zwracać uwagę innych osób. – Pogadamy o tym później.
Nareszcie była moja kolej do złożenia zamówienia. Usiłowałam sobie na szybko przypomnieć, co takiego chciałam, zanim Kate rozproszyła mnie swoją gadaniną o imprezach.
- Tak, słucham?
Usłyszałam ten głos i ze zdziwienia niemal przewróciłam się o własne nogi. Jasna cholera. W przewiązanym w pasie zielonym półfartuchu z logo Starbucks stał przede mną TEN chłopak, który tak wrednie się do mnie szczerzył, gdy znalazł moją komórkę. Momentalnie zrobiło mi się gorąco. Spojrzałam na niego i odebrało mi mowę. On sam, gdy zobaczył, na kogo patrzy, momentalnie przywrócił na twarz ten swój głupi uśmieszek. W lewym policzku zrobił mu się mały dołek.
- O, cześć panno Zgubo. Co podać?
PANNO ZGUBO? Co to ma być? Czy ten Dupek nigdy w życiu nic nie zgubił?
- Yyy… poproszę Caramel Frappuccino – wyjąkałam.
- Robi się. – Wystukał coś na kasie. – Poczekaj chwilę.
Odszedł zrobić kawę, a ja poczułam mocne szturchnięcie między żebrami.
- Ał! To bolało – warknęłam.
- Co to za gorący koleś? I czemu mówi do ciebie tak, jakby cię znał i czemu ja nic o tym nie wiem? – wysyczała mi Kate prosto do ucha.
- Później – odsyczałam. Dupek akurat wrócił do lady niosąc moją kawę. Podając mu pieniądze, bardzo starałam się, żeby go nie dotknąć, ale to oczywiście na nic. Po wszystkim cofnęłam rękę jak oparzona, wzięłam kawę i czym prędzej zwiałam do stolika. Dopiero z tamtego miejsca odważyłam się na niego spojrzeć, kiedy przyjmował zamówienie Kate.
JASNY GWINT. A ja myślałam, że to Eric był przystojny? Jak tylko spojrzałam na Dupka, to gorąca krew napłynęła mi do twarzy. Miał na sobie luźne poszarpane dżinsy i niebieską koszulkę, która opinała muskularną klatkę piersiową i bicepsy na ramionach. Rysy dłutował mu chyba Michał Anioł. Krótko ścięte, gęste ciemnobrązowe włosy były powykręcane we wszystkie strony, ale wyglądało to obłędnie. Nie mogłam stąd dojrzeć jego oczu, ale może to i lepiej. W uszach dźwięczał mi jego aksamitny głos. Gapiłam się na niego i zauważyłam, że na lewym przedramieniu miał tatuaż. O mamo…
Ogarnij się, dziewczyno!
Potrząsnęłam głową i spuściłam wzrok, przygotowując się na spowiedź przed Kate. Chwilę później postawiła gwałtownie kawę na stoliku, niemal ją rozlewając i przystąpiła do ataku:
- Kto to jest? – zapytała głośnym szeptem.
- Spokojnie. – Skrzywiłam się. –Tak naprawdę, to nie wiem. Spotkałam go wczoraj. Zgubiłam telefon, a on go znalazł i mi oddał. Stąd jego zwrot do mnie. Ale nawet nie wiem jak ma na imię. I nie lubię go. Jest wredny.
- Wredny? – Kate załamała ręce. – Kobieto, a kogo to obchodzi? Widziałaś, jak on wygląda? Jak Zac Efron, tylko tysiąc razy przystojniejszy!
- Niech sobie wygląda. – Wzruszyłam ramionami, co kosztowało mnie użycia całej mojej samokontroli.
Kate wyglądała tak, jakbym jej właśnie oznajmiła, że w tym roku Sylwester jest odwołany.
- Jesteś nienormalna. – Popukała się w czoło.
- To co z tą imprezą? – zmieniłam szybko temat, byle nie gadać o tym, jak mu tam… jakkolwiek ma na imię.
- Idziemy – oświadczyła.
- Polemizowałabym… - zaczęłam, ale przerwała mi:
- To nie było pytanie. Powiedziałam, że idziemy.
Niech jej będzie. Może to był i dobry pomysł. Mogłam poznać nowych ludzi, nie ryzykując upokorzeń w rodzaju spóźniania się i przewalania przez próg.
- A gdybyś nie zauważyła, to ten twój facet ma napisane imię na plakietce – syknęła Kate w moją stronę.
Hm. Rzeczywiście.
- To nie jest mój facet – oświadczyłam, ale ciekawość wzięła górę. – Czyli jak on ma na imię?
- O nie, kochana. – Przyjaciółka odchyliła się na krześle, sącząc z uśmiechem swoją kawę. – Nie powiem ci. Musisz się sama o to postarać, żeby się dowiedzieć.
Co za małpa.
- Kiedyś cię zatłukę. – Pogroziłam jej palcem.
- Pamiętasz, co ci powiedziałam? – rzuciła. – Tym razem ja pomagam ci w wyborze facetów. Nie mówiłam, że będzie lekko. A ten facet… - wskazała na Dupka. – To zdecydowanie dobry wybór.
- Jesteś stuknięta.
Puściła do mnie oko.
- Nie mniej niż ty.
Wszyscy wokół robili mi pranie mózgu. Zaczynałam już chcieć tą imprezę… ale czekały mnie jeszcze zajęcia. I samotny powrót do domu na piechotę.
Eric nie odezwał się już do mnie ani słowem do końca wykładów, więc niepocieszona zarzuciłam torbę na ramię i skierowałam się do wyjścia. Idąc do głównego wyjścia z uczelni zauważyłam, że na zewnątrz mży. Nie spodobało mi się to. Lubiłam deszcz, ale nie wtedy, gdy miałam do przejścia ponad kilometr bez żadnego okrycia. No trudno.
Gdy wyszłam na dwór, mżawka zmieniła się w ulewny deszcz. No nie! Zaczęłam się wkurzać. Taki właśnie mój pech. Dlaczego ja nie mam samochodu? Musiałam coś z tym zrobić. Nie mogłam wiecznie polegać samochodowo na Kate. Właśnie w sytuacjach takich jak ta, bardzo żałowałam, że nie lubię jeździć. Miałam prawo jazdy, ale jako urodzona niezdara wolałam nie dotykać się do kierownicy bez ważnego powodu.
TO jednak zdecydowanie było ważnym powodem. Szłam, trzymając głowę zwieszoną, ale i tak nie miałam czym zakryć ubrania ani włosów, które pod wpływem wilgoci poskręcały się już w sprężynki. Nawet nie wyjęłam z kieszeni iPoda, bo tylko by się zmoczył. Szłam więc, słuchając tylko szumu deszczu i przejeżdżających samochodów, kiedy stało się TO.
Jeden z jadących ulicą samochodów przejechał stanowczo za blisko chodnika, wjeżdżając w kałużę i przenosząc jej całą zawartość na mnie.
Zamarłam w miejscu, czując jak przez moje spodnie przesiąka tona wody. No nie. To chyba jakiś żart.
Pojęcie „żart” stało się niedomówieniem, kiedy samochód zatrzymał się, odsunęła się szyba od strony kierowcy i zobaczyłam twarz Dupka. Serio? Co to za pieprzone fatum?!
- Oj – mruknął Dupek, patrząc na mnie, całą przemoczoną. – Niedobrze.
„Niedobrze”? Zmoczył mnie do suchej nitki i jedyną jego reakcją jest „niedobrze”?!
Miałam ochotę wrzeszczeć, ale zaczęłam się już trząść z zimna. Albo z niewysłowionej wściekłości. Nie wiem. Tak czy inaczej, ruszyłam przed siebie, godząc się z faktem, że wyglądam jak przemoczona kura. Usłyszałam, jak zapala silnik i jedzie za mną.
- Hej, Zgubo. Sorki. Wsiadaj, odwiozę cię.
- Nie, dziękuję – odparłam, rzucając mu wściekłe spojrzenie. – Już dość zrobiłeś. I nie przyjmuję czegoś takiego jak „sorki”.
Zrobił zdziwioną minę.
- Co? – sarknęłam, dalej idąc. – Nikt cię nie uczył, że jest różnica między „sorki” a „przepraszam”?
- Ok. Przepraszam. – Wzruszył ramionami i znowu zatrzymał samochód. – Wsiadaj.
- Nie.
- Co za uparta dziewczyna – westchnął i przeczesał dłonią włosy. Jasna cholera, o wiele łatwiej byłoby mówić „nie”, gdyby nie wyglądał tak, jak wygląda… - Mówię serio, wsiadaj. Jeszcze mi się przeziębisz.
- Dlaczego miałabym się przeziębić akurat tobie? – wytknęłam mu. Był zdecydowanie zbyt bezczelny. Uśmiechnął się szeroko.
- Na to pytanie odpowiemy sobie, gdy już usiądziesz w samochodzie. Ok., oblałem cię, ale im dłużej tu stoisz i dyskutujesz, tym bardziej mokniesz. Więc wsiadaj i nie marudź dłużej.
Chciałam po raz tysięczny odmówić, ale miał rację. Deszcz dalej padał, a ja już zaczynałam szczękać zębami. Wizja ciepłego wnętrza samochodu naprawdę mnie kusiła.
Więc wsiadłam. A niech to diabli.

candy

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 2272 słów i 12335 znaków.

1 komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż konto za darmo.

  • Użytkownik Ania13477

    mega mega mega mega!!!!!!!!!

    29 lip 2016

  • Użytkownik candy

    @KontoUsunięte477 dziękuję dziękuję dziękuję dziękuję :DD

    29 lip 2016