Nie dałeś mi wyboru ~19~

Była sobota wieczór. Kate szykowała się właśnie na imprezę, a ja siedziałam i czytałam książkę.
- Carly, chodź z nami – namawiała mnie co chwila, ale bez przekonania. Dobrze wiedziała, że nigdzie nie pójdę.
Nagle usiadła na łóżku i zamknęła mi gwałtownie książkę.
- Ej, co ty robisz! – oburzyłam się, bo przy okazji przytrzasnęła mi palec.
- Carly, czy ty… no wiesz… dalej za nim tęsknisz? – spytała cicho, nawijając lok na palec.
Spojrzałam na nią. Patrzyła na mnie z niemałą troską. A jednak, wiedziała. Wiedziała cały ten czas.
- To nie ma znaczenia. – Wzruszyłam ramionami.
- Ma znaczenie, bardzo duże. Jedno twoje słowo i wynajmę ekipę szukającą, a potem spiorę mu tyłek.
Roześmiałam się.
- Dzięki. Podoba mi się ten pomysł.
- Może jednak chodź z nami? – zasugerowała po raz tysięczny. – No wiesz… - zmieszała się lekko. – Chcę powiedzieć, że jego już nigdzie nie ma. Co prawda raz czy dwa widziałam go na uczelni… - przełknęłam nerwowo ślinę. A jednak. Ten Dupek nie rozpłynął się w powietrzu. Wciąż istniał. – Ale na imprezy już nie chodzi.
- Nie chcę – ucięłam. Kate westchnęła i wstała.
- Ok.
Byłam przez chwilę nieźle poruszona jej słowami, choć przecież nie było to nic wielkiego. Przecież cały czas zdawałam sobie sprawę z tego, że Lucas nie mógł rozpłynąć się w powietrzu. Tylko dlaczego ja go nie widziałam? Unikał mnie? A może po prostu nie chciał, żebym go zobaczyła? Widział mnie z Jaredem? Może to go jeszcze odstraszyło?
Zrugałam się w duchu za te myśli. Przecież mnie nie chciał. Nie chciał tego, co było między nami. Nie było sensu zastanawiać się, co by było gdyby…
Rozmyślania przerwało mi pukanie do drzwi. Ponieważ Kate była zbyt zajęta przeglądaniem się w lustrze, wstałam i otworzyłam. Do środka wtoczyli się Ian… i Jared.
- Cześć – podszedł do mnie i cmoknął w policzek.
- Co ty tu robisz? – spytałam go, marszcząc brwi. – Przecież nie idziemy z nimi.
- Nie dała się namówić – powiedziała Kate, nie odwracając się od lustra.
Jared westchnął głęboko, a na jego twarzy zaczęła malować się złość. Spojrzał porozumiewawczo na kolegę.
- Damy wam chwilę – zreflektował się Ian, po czym złapał Kate i wyszli na korytarz, zamykając głośno drzwi.
- Carly – zwrócił się do mnie Jared. – Przestań, do cholery, być taka sztywna.
- Ja sztywna? – oburzyłam się. – Nie przesadzaj.
- Czemu w barze możesz normalnie siedzieć, ale jak ktoś coś wspomni o imprezie, to zaraz odmawiasz? Co w tym takiego złego? Boisz się, że się przewrócisz na obcasach? – zakpił. – Spokojnie, ja umiem tańczyć.
- Ja też umiem – warknęłam. – Po prostu nie chcę. Tak trudno to zrozumieć? Jeśli chcesz, to idź sobie sam.
- I co tam będę robił? Kate będzie z Ianem, a ja sam jak kołek? – prychnął.
Przez chwilę staliśmy w milczeniu. Jared oddychał głęboko, a ja nie wiedziałam, co mam odpowiedzieć.
- Nie chcę chodzić już na imprezy – powiedziałam po chwili, patrząc mu w oczy. – Jeśli chcesz ze mną być, musisz to zaakceptować.
Prychnął tylko.
- To chodźmy chociaż na zakupy – warknął po chwili. – Muszę sobie kupić kilka rzeczy.
- Dobrze – wzruszyłam ramionami, biorąc torebkę.
Chwilę później siedzieliśmy już w samochodzie, a Jared ostentacyjnie podgłosił muzykę, dając mi do zrozumienia, że nie chce rozmawiać, a ja zastanawiałam się, po co w takim razie mnie ze sobą wziął. Równie dobrze mógł jechać sam, na tę imprezę też. Nie trzymałam go na smyczy, niczego mu nie zabraniałam. Momentami był strasznie dziwny.
Zaciągnął mnie do jakiegoś sklepu z ubraniami, który miał kilka pięter i wyglądał na taki, w jakim łatwo się zgubić. Nigdy tu nie byłam, ale Jared najwyraźniej był w tym miejscu dobrze zorientowany.
- Idę popatrzeć na koszule – rzucił. – Jak chcesz, to piętro niżej masz dział damski.
Miałam zamiar iść z nim, ale był tak opryskliwy, że mi się odechciało przebywać w jego towarzystwie.
- Znajdę cię – powiedział i już go nie było. Wobec tego przeszłam piętro niżej i po chwili dostrzegłam kilka ładnych bluzek. Kilka nawet wzięłam ze sobą do przymierzalni. Ostatecznie jednak żadnej nie kupiłam, bo były na mnie odrobinę za duże, a mniejszych rozmiarów już nie było.
Zaczęłam się przechadzać po sklepie w poszukiwaniu Jareda, ale nigdzie go nie znalazłam. Obeszłam sklep kilka razy, wszystkie trzy piętra, a jego dalej nie było. Zerknęłam na zegarek. Rozeszliśmy się już ponad godzinę temu. Gdzie on był, u licha?
Zadzwoniłam do niego, ale moja komórka zgubiła zasięg i połączenie się nie udało. Spróbowałam jeszcze raz. Nie odebrał. Zaczynałam się już irytować. Postanowił mnie ukarać za niechęć pójścia na imprezę, czy co?
A może czekał na mnie przed wyjściem? Postanowiłam sprawdzić. Jared czasem wybierał takie rozwiązania. Kiedyś w barze poszliśmy równocześnie do toalet. Ja wyszłam pierwsza i czekałam na niego pod toaletą dla mężczyzn, a potem okazało się, że Jared czekał na mnie na zewnątrz.
Przepchnęłam się z powrotem do bramek przy wejściu i gdy przez nie przechodziłam, one nagle niesamowicie głośno zapikały, a ja zamarłam. Irracjonalny lęk z dzieciństwa - że bramki zapikają, mimo że nic nie ukradłeś - nagle stał się rzeczywistością.
W mgnieniu oka znalazło się przy mnie dwóch potężnych ochroniarzy, ubranych w czarne mundury.
- Proszę pójść z nami – burknął jeden.
- Ale ja nic nie ukradłam – pisnęłam, a serce zaczęło mi bić jak szalone.
- To się okaże – burknął znowu, po czym pokazał mi kierunek, w którym mam iść. Wszyscy w sklepie patrzyli się na mnie jak na kryminalistkę. Miałam ochotę zakryć się ze wstydu. Gdzie, do cholery był Jared, kiedy go potrzebowałam?!
Wprowadzili mnie do pomieszczenia przeznaczonego tylko dla ochrony i wtedy drugi mężczyzna wyciągnął rękę w moją stronę.
- Proszę pokazać torbę.
- Ale ja nic nie ukradłam! – powtórzyłam, patrząc na niego. Zmarszczył groźnie brwi.
- Proszę pokazać! – warknął.
Miałam ochotę mu nawtykać, że nie będzie przeglądał moich prywatnych rzeczy, ale dla świętego spokoju podałam mu ją. Zaczął bezceremonialnie wyjmować z niej wszystkie moje rzeczy: balsam do ust, telefon, chusteczki, słuchawki, paczkę gum do żucia… po wszystkim miał trochę zagubioną minę.
- Proszę pokazać kieszenie – burknął po chwili.
No nie! Może jeszcze każą mi się całej rozebrać? Postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce. Byłam przecież silną, niezależną kobietą.
- Mówiłam już, że niczego nie ukradłam – powiedziałam głośno i wyraźnie. – Proszę mi pokazać rejestr kamer.
Skrzywili się, ale zaprowadzili mnie tam. Cofnęli taśmę i zobaczyłam samą siebie na czarno-białym ekranie, jak przechadzam się do przymierzalni, potem wracam, odwieszam bluzki na miejsce i jak idę szukać Jareda. Patrzyliśmy na wszystko w milczeniu. Czułam satysfakcję, bo nie mieli się do czego przyczepić i właśnie udowadniałam swoją niewinność. Nagle nagranie pokazało inne piętro, na którym nie byłam.
- Głupi sprzęt – mruknął ochroniarz. – Ciągle przeskakuje na różne piętra – wstał i chciał przełączyć nagranie, ale go zatrzymałam.
- Chwileczkę!
Wpatrzyłam się w nagranie i oczy rozszerzyły mi się ze zdumienia. W naprawdę małym kącie, którego kamera ledwo łapała, dostrzegłam Jareda, tulącego się do jakiejś kobiety. Ze zdziwienia i wściekłości odjęło mi mowę i w milczeniu patrzyłam, jak czarno-białe nagranie mknie dalej, pokazując ich pocałunki.
- Czy coś się stało? – spytał któryś z ochroniarzy.
- To… to mój chłopak – wyjąkałam.
Chyba nie wiedzieli, co na to odpowiedzieć, więc wstałam, otarłam łzy, które nagle wypłynęły i zwróciłam się do nich:
- Czy mogą mnie panowie zaprowadzić na to piętro?
Spojrzeli na siebie i skinęli zgodnie głowami. Pozbierałam do torebki moje rzeczy, a wtedy odezwał się jeden z nich:
- Przepraszamy za to… wygląda na to, że rzeczywiście jest pani niewinna. Może jakiś błąd w systemie.
Skinęłam głową, przyjmując przeprosiny, a oni zaprowadzili mnie na piętro, które pokazała kamera. Prawie parsknęłam śmiechem na ich widok. Stali w tym samym miejscu, w którym ich zobaczyłam. Doprawdy żenujące. Ale nagle poczułam się jakoś silniejsza, pewnie dlatego, że kroczyło za mną dwóch potężnych ochroniarzy.
Usłyszeli, że ktoś się do nich zbliża i odskoczyli od siebie. Kobieta zaczęła wycierać rozmazaną szminkę z twarzy, a Jared spojrzał najpierw na ochroniarzy, a potem na mnie i od razu zaczął się jąkać:
- Carly, ja… ja nie…
Podeszłam do niego z najśliczniejszym uśmiechem, na jaki było mnie stać.
- Ty gnoju… - powiedziałam spokojnie, po czym zamachnęłam się i z całej siły dałam mu w twarz. Kobieta wrzasnęła, a ja odwróciłam się i przybiłam z ochroniarzami piątki.

Kate jednak była najlepszą przyjaciółką pod słońcem. Gdy wyszłam z centrum handlowego i zadzwoniłam po nią, przyjechała w dwadzieścia minut. Gdy wślizgnęłam się do samochodu, bez słowa podała mi kostki lodu owinięte w ściereczkę.
- Dzięki – odpowiedziałam z wdzięcznością, przykładając sobie ściereczkę do ręki. Aż jęknęłam z ulgą. – Skąd to wzięłaś?
- Od barmana – wrzuciła wsteczny i skupiła się na kierowaniu. – No to teraz opowiadaj, co się stało.
- Właśnie – z tylnego siedzenia wychynęła głowa Iana. – Kogo walnęłaś, ty niewinna istoto?
Parsknęłam śmiechem. Lubiłam Iana. Był porządnym gościem.
- Twojego kumpla – odpowiedziałam i mina mu zrzedła.
- Że co? – Kate prawie zatrzymała się na środku drogi. – Dałaś Jaredowi w twarz?
- Owszem. Było fajnie. Polecam.
- Ale dlaczego?
- Zdradził mnie – powiedziałam po prostu.
Ian jęknął, a Kate zacisnęła palce na kierownicy, aż jej zbielały. Opowiadając im całe zajście zastanowiłam się, dlaczego, u licha, wciąż miałam takiego pecha.
- Kate, miałaś wybierać mi porządnych facetów – powiedziałam do niej żartobliwie. – No i gdzie oni są?
- Przepraszam cię, Carly – wydusił z siebie Ian, zanim Kate zdążyła się odezwać. – Nie miałem pojęcia, że on jest taki…
- Nie przepraszaj mnie za niego – obruszyłam się, przyciskając sobie zimny lód do ręki. – To nie twoja wina.
- Ale i tak mi głupio…
Żeby się zamknął, przyłożyłam mu ze śmiechem zimny lód do twarzy.
- Zimne! – Natychmiast odskoczył i opadł na siedzenie.
- Wyluzuj. Jest ok.
Ale nie było ok. Leżąc potem w łóżku uświadomiłam sobie, że ta sytuacja wywołała we mnie mieszane uczucia. Z jednej strony mi ulżyło- odkryłam, jaki Jared był naprawdę i zakończyłam tę męczącą rzecz, która w niczym nie przypominała związku. I tak naprawdę ta sytuacja była całkiem śmieszna. Przypomniałam sobie jego zdumioną minę, kiedy go walnęłam i zachichotałam cicho. A ochroniarze okazali się być w porządku i nawet nie ochrzanili mnie, że z mojej winy kawałek podłogi w sklepie zmienił kolor na czerwony.
Ale z drugiej strony… przynajmniej kogoś miałam. Kogoś, po kogo mogłam zadzwonić, gdy chciałam wyjść poza cztery ściany. Nie kochałam go, ale było mi przykro, że uznał mnie za łatwy cel do zdrady. Było całkiem jasne, dlaczego to zrobił - widocznie miał dość ograniczeń typu imprezy i pewnie też doskwierał mu brak obcowania cielesnego, którego nie mogłam mu dać. Zresztą przykre było takie odkrywanie prawdziwej twarzy człowieka, z którym spędzało się dużo czasu, a który nagle pokazywał kompletny brak szacunku.
Lucas nigdy by mi tego nie zrobił.
Zatęskniłam za nim. Znowu. Adrenalina krążąca w moich żyłach już ustąpiła i zastąpiło ją zwykłe znużenie. Potrzebowałam kogoś. Kogokolwiek, by wypełnić tą pustkę. Sięgnęłam po telefon i napisałam do Joe’go:
JA: Wpadniesz do mnie na trochę? Potrzebuję przyjaciela…
Odpisał po chwili.
JOE: Będę u Ciebie po południu.
Uśmiechnęłam się do telefonu, odłożyłam go i poszłam spać.
***
Co, do cholery?!
Obudziłam się gwałtownie i mało co nie spadłam z łóżka. Dudniąca muzyka rozbrzmiewała wokół niczym najgorszy dźwięk na świecie. Nawet Kate się poderwała.
- Co jest? – wysyczała.
- Dorian – warknęłam.
Westchnęła.
- Ty czy ja?
Byłam tak nabuzowana, że odrzuciłam kołdrę, wstałam i oświadczyłam:
- Ja pójdę.
Tym razem już nawet nie pukałam. Od razu tam wparowałam, ignorując kpiące spojrzenia i szybko zlokalizowałam Doriana, leżącego bez ruchu na kanapie z półprzymkniętymi oczami.
- Wstawaj! – Dźgnęłam go palcem w klatkę piersiową, a on otworzył oczy i uśmiechnął się złośliwie na mój widok.
- O, witaj, mała. Przyszłaś dołączyć? – Podźwignął się do pozycji siedzącej.
- Nie, ty dupku, przyszłam ci powiedzieć, żebyś zamknął tą imprezę – warknęłam. – Wiesz, że jest niedziela?
- Wiem – wzruszył ramionami.
- A wiesz, co jest po niedzieli?
- Chyba przeceniasz moje możliwości – uśmiechnął się.
- Poniedziałek, czubku. A w poniedziałki normalni ludzie idą do pracy lub szkoły. I zazwyczaj chcą się wyspać!
- Ależ śpij. W czym ja ci przeszkadzam? Przecież jest noc z soboty na niedzielę. I to nic, że za dwadzieścia cztery godziny będzie kolejny balet.
To był stanowczo za krótki odstęp czasu między jednym walnięciem faceta a drugim, dlatego powstrzymałam się od przywalenia mu w tą zarozumiałą gębę.
- Ty chyba nigdy nie przestaniesz, prawda? – spytałam.
Dorian przeczesał włosy i spojrzał na mnie z uśmiechem.
- Mała, a dlaczego miałbym? Wyluzuj.
Miałam już po cebulki włosów tego jego „wyluzuj”. Odwróciłam się i wróciłam do naszego pokoju, cała się trzęsąc.
- Dosyć tego! – wrzasnęłam, nie przejmując się nawet tym, że kogoś obudzę. Przecież i tak wszyscy byli na Najlepszej Imprezie Świata. – Przeprowadzamy się!
Kate zamrugała ze zdziwienia oczami, ale potem uśmiechnęła się i powiedziała:
- Dobra!
A potem odgrzebałyśmy zatyczki, żeby móc spokojnie zasnąć.
Joe przyjechał tak jak mówił, po południu, kiedy Kate szukała w Internecie wolnego mieszkania. Obie ustaliłyśmy, że mamy już po dziurki w nosie akademika i chcemy wynająć normalne mieszkanie w jakimś bloku.
Ona szukała, a ja zaczynałam pakować rzeczy, więc Joe wszedł w sam środek wielkiego bałaganu.
- Ojej. Chyba przyjeżdżam nie w porę – Zatrzymał się przy drzwiach, bo dalej już nie było miejsca, żeby przejść.
- Nie, nie. Właź – zlustrowałam nasz pokój i zmieniłam zdanie. – Albo nie. Pójdziemy gdzieś na miasto – złapałam kurtkę.
- Ciebie również miło poznać, Joe! – zawołała Kate, jakże subtelnie wypominając mi brak wzajemnego przedstawienia ich sobie, ale już zdążyłam zatrzasnąć drzwi.
Na dworze było zimno - w końcu był już prawie grudzień - więc zasunęłam się pod samą szyję i dopiero wtedy wyściskałam Joe’go.
- Gdzie idziemy? – spytał z uśmiechem. – Tutaj tylko ty masz rozeznanie.
- Do pijalni czekolady – zdecydowałam, nie bez bólu, ale w jakiś magiczny sposób wydarzenia wczorajszego dnia uświadomiły mi, że czas zapomnieć o Lucasie i postawić krok do przodu.
Ciepła i rozpływająca się w ustach czekolada była błogosławieństwem po mroźnym spacerze. Opowiedziałam Joe’mu cały wczorajszy dzień, a on pogłaskał mnie z troską po ręce.
- Przykro mi. Naprawdę. Co za dupek. Ale jestem z ciebie dumny, że dałaś mu w twarz.
- Ja z siebie też jestem dumna – oświadczyłam, podnosząc do góry prawą rękę. – Widzisz te siniaki? Teraz strach do mnie podejść, nie?
Roześmiał się, a ja wytarłam mu czekoladowe wąsy z twarzy.
- A co z… no wiesz… Lucasem? – spojrzał na mnie niepewnie.
- Nic – odpowiedziałam pogodnie. – Nie ma go. Godzę się z tym. Jak tylko znajdziemy z Kate mieszkanie, przeprowadzamy się. Zawsze to jakiś krok na przód. Zapomnę o nim.
I rzeczywiście nabierałam co do tego pewności.

candy

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 2962 słów i 16418 znaków.

3 komentarze

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż konto za darmo.

  • Użytkownik §ļïçžñą

    ????????????

    4 sie 2016

  • Użytkownik Oliwia

    Kiedy next???

    2 sie 2016

  • Użytkownik candy

    @Oliwia zaraz wychodzę, więc pewnie albo późnym wieczorem albo jutro

    2 sie 2016

  • Użytkownik candy

    @Oliwia choć w sumie mogę dać i teraz xd

    2 sie 2016

  • Użytkownik cukiereczek1

    Noo ciekawe gdzie Lukas się zapodział czekam na next. :* :)

    2 sie 2016