Kryzys cz.9

Nasze błogie lenistwo przerwał dźwięk mojego telefonu. Z ociąganiem podniosłam się, narzucając na siebie koszulkę.

- Halo? – odebrałam, podążając już do kuchni.

- Cześć! – rzucił ktoś żywiołowo – miałabyś czas się dzisiaj spotkać?

- Dzisiaj? – zapytałam odruchowo, chcąc zyskać czas na uświadomienie sobie, kto jest moim rozmówcą.

- No tak, wracam dzisiaj przez Warszawkę do domu, wiec pomyślałem, że moglibyśmy się spotkać – po tej Warszawce zrozumiałam z kim rozmawiam. Dzwonił Arek, który zapewne chciał odzyskać swój telefon. W sumie im szybciej tym lepiej.

- Jasne, o której chciałbyś się zobaczyć?

- Będę za jakieś półtorej godziny, więc jak nie masz innych planów…

- Nie mam – przerwałam mu – gdzie?

- Nie znam zbyt dobrze Wawki, więc może pójdziemy usiąść do Złotych na jakąś dobrą czekoladę, bo przecież kawy ci nie zaproponuję.

Tam raczej o tej porze za bardzo to nie ma gdzie usiąść, ale przecież to nie ma być spotkanie towarzyskie, wiec niech już mu będzie.

- Okej to do zobaczenia – i rozłączyłam się, nie pozwalając mu na wypowiedzenie czegokolwiek.

- Z kim się spotykasz? – zaskoczył mnie głos Tomka zza pleców.

- Ze znajomym – odpowiedziałam niepewna, czy powinnam wyjawić mu historię tego całego zajścia.

- Ze znajomym? – powtórzył głucho i wrogo.

- Tak, muszę mu oddać telefon.

- A skąd ty masz jego telefon?

- Dał mi, a raczej pożyczył – poprawiłam się, uśmiechając się do niego nieznacznie, ale jego mina pozostała niezmienna.

- A dlaczego ci pożyczył swój telefon? – zadawał coraz cięższe pytania.

- Bo mój uległ zniszczeniu – odpowiedziałam spokojnie, ale ręce wojowniczo skrzyżowałam na piersi.

- Słucham, co się stało.

- No jejku, zdenerwowałam się i rzuciłam nim o ścianę, wielkie mi rzeczy – chciałam zbagatelizować sprawę, ale nie dał się zbyć.

- Nie będę pytać co było powodem, dla którego to zrobiłaś – oboje wiedzieliśmy, że był nim on sam – ale powiedz mi, skąd ty masz telefon tego faceta. W ogóle musisz mi powiedzieć gdzie byłaś.

- Wracałam do domu i miałam mały incydent na drodze – machnęłam lekceważąco ręką, chcą wyjść z tego z głową – on mi pomógł, pojechaliśmy chwilę odpocząć do takiej karczmy, wypiliśmy po herbacie, pogadaliśmy, na koniec dał mi swój zapasowy telefon, żeby mieć pewność, że dojechałam bezpiecznie do domu i tyle. Taka to historia.

- Jaki incydent? – był nieustępliwy.

- Wiesz, że nie jestem jakimś super, arcy kierowcą – zaczęłam.

- O boże – jęknął – co się stało?

- Chciałam wyprzedzić taki wlokący się camping po drodze, tylko nie zauważyłam, że ktoś już wyprzedza na trzeciego i prawie władowałam się mu pod koła – zakrył dłońmi twarz, co było najwyraźniej przejawem jego załamania – zjechałam na pobocze, on zjechał za mną i gdy zaczął mnie opieprzać, to zwymiotowałam mu praktycznie pod nogi. – Podniósł na mnie zdziwiony wzrok, a ja kontynuowałam – wtedy zorientował się, że jestem w ciąży i chyba przejął, że tak na mnie naskoczył, bo zaproponował herbatę i tak od słowa do słowa się zgadaliśmy. W porządku jest – siedział nieruchomo, patrząc się na mnie, a ja zbytnio nie wiedziałam co dodać. Rozumiałam, że mógł być zły, w końcu naraziłam życie jego dziecka. – Przepraszam no… – dopowiedziałam już nieco płaczliwym tonem.

Podszedł do mnie bez słowa i mnie przytulił, głaszcząc po plecach. Potem złożył pocałunek na moim czole, policzku, ustach. Delikatnie pchnął mnie, nakierowując na krzesło, a sam przykucnął przy moich kolanach, jednocześnie obejmując w pasie. Pocałował jeszcze brzuch, raz, drugi i w końcu się odezwał:

- To ja przepraszam.

- Ty? – zapytałam zdziwiona? No bo za co on mnie niby przepraszał?

- Tak kochanie, to ja powinienem być przy tobie, dbać o was i nie wypuszczać was z rąk. To ja powinienem was doglądać, a nie zostawiać na łasce jakiegoś obcego faceta. Gdyby nie ja, tej całej sytuacji by nie było: nie wyjechałabyś, nie prowadziła zdenerwowana i nie było by tego wszystkiego. – był wyraźnie skruszony, on naprawdę się o to obwiniał.

- Hej, to nie jest twoja wina, to ja powinnam bardziej uważać na drodze. Ja jako kierowca ponoszę za to odpowiedzialność, nawet jakbyś siedział tam obok to nie byłbyś współwinny, bo to ja prowadziłam i to jest moje ryzyko. Nie ma w tym ani grama twojej winy.

- Ale zdenerwowałem cię, doprowadziłem do tego, że wyjechałaś wściekła, to nie jest idealny stan do prowadzenia pojazdów. Mogło coś się stać – dodał nieco przybity.

- Ale się nie stało – uśmiechnęłam się do niego promiennie, całując w usta – nie obwiniaj się, to już za nami. I nie gadajmy o tym, mam już dość umartwiania się. Teraz wszystko ma być dobrze, zrozumiano?

- I będzie – tym razem to on mnie pocałował, zmuszając, żebym poddała się woli jego języka, który w mojej buzi wyczyniał cuda. – Kochanie?…

- Hmm?

- A mogę mieć do ciebie jeszcze jedną prośbę?

- To zależy jaką?

- Oddaj mi proszę kluczyki – odparł na pozór poważnie.

- Ale samochód może być mi potrzebny, to bez sensu, żeby stał nieużywany.

- Nie spieraj się ze mną, nie będziesz jeździć sama – jego ton był tak kategoryczny, że naprawdę ciężko mu się było sprzeciwić.

- Oj przestań, wyolbrzymiasz to wszystko. Byłam zmęczona, zdenerwowana i skołowana, pogoda się popsuła, robiło się ciemno – wymieniałam – to co innego niż jazda po mieście w świetle dnia.

- Nie będziesz prowadzić Kaja – zaparł się jak jakiś osioł, nie i koniec – chce mieć was w jednym kawałku. Ja będę was woził, a jak akurat nie będę mógł, to będziecie jeździć taksówkami.

- To bezsensowne wyrzucanie pieniędzy – oburzyłam się.

- Ale to zawsze bezpieczniejsze niż jak ty jeździsz.

- Wiesz co, przesadzasz, naprawdę! Robisz ze mnie jakiegoś drogowego niedorozwoja!

- Nie denerwuj się, wiesz – gładził mój brzuch – mamusi zaraz przejdzie, a ty będziesz się woził z tatusiem i będzie super. Nauczę cię kiedyś driftować! – ekscytował się – w ogóle wszystkiego cię nauczę, zobaczysz.

Byłam trochę zła, że tak mnie zaszufladkował i traktował jak dziecko, które nie wie co dla niego dobre, ale gdy tak zaczął mówić to ogarnęłam mnie dziwna tkliwość. Bo przecież on to robił dla mojego i Antosia bezpieczeństwa, więc jak tu się na niego złościć? Kochał nas i chciał o nas zadbać najlepiej jak potrafił.

- Ale będziesz mnie woził na zakupy? – trzeba było negocjować, póki można było jeszcze coś ugrać.

- Mhm – odmruknął.

- Co kochanie?

- BĘDĘ – uniósł rękę jak do przysięgi.

- No to super – ucieszyłam się – to zbieraj się.

Mina trochę mu zrzedła, ale miał to na własne życzenie. Oddałam samochód, zyskałam szofera – bomba!

dajsieuwiesc

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 1267 słów i 7044 znaków.

4 komentarze

 
  • XD

    mamy koniec prawie grudnia a opowiadania ni ma !..!!!!! ;/ zlitij się i dodaj następną ;* ;*

    18 gru 2014

  • cjdsxnudx

    Moji poprzednicy mają rację *;

    15 lis 2014

  • Pjjjoonaaa

    opowiadania ciekawe. Ale szkoda ze tak rzadko dodajesz je

    15 lis 2014

  • nati

    Kocham to opowiadanie :) szkoda tylko ze tak rzadko dodajesz rozdzialy :(

    15 lis 2014