Kryzys cz.11

- Pamiętasz jak się pierwszy raz kochaliśmy? – zadałam mu pytanie pozornie nie związane z tematem.

– Co? – czułam jak niespokojnie drgnął napinając mięśnie. Nie był zadowolony z tematu rozmowy, ale byłam przekonana, że dokładnie pamięta tamte wydarzenia.

– Nic tego nie zapowiadało. Ja wpadłam do ciebie jak huragan, pustosząc cały twój pokój i przeklinając naszą polską, złotą jesień. Byłam przemoczona do szpiku kości i równie zła, co mokra. Ty chyba na początku mnie nie poznałeś, bo wyglądałam jak jakaś szkarada z tuszem spływającym mi po całej twarzy.

– Pamiętam jak nie mogłem cię uspokoić – prychnął – byłaś wściekła, bo twoje tygodniowe zamszowe botki były do wyrzucenia. Nie mogłem tego zrozumieć, jak możesz tak wściekać się o buty, kompletnie ignorując fakt, że możesz się rozchorować czy też pożegnać z notatkami, które nota bene pływały w twojej torbie.

– Ale to były nowe buty, za trzy stówy! – wyjaśniałam mu, wcale nie tak spokojnie, bo tak naprawdę to ciągle żałowałam ich tygodniowego żywota.

– Tak, pamiętam – zaśmiał się cichutko – dokładnie mi to wtedy wyłożyłaś.

– Potem wygoniłeś mnie pod prysznic.

– Oj tak, pamiętam to. Ledwo się powstrzymywałem, by nie pójść tam z tobą i nie rozgrzać cię własnoręcznie – uśmiechnęłam się. To były dobre wspomnienia.

– Dałeś mi wtedy swoją koszulkę, pamiętasz?

– Tak, pamiętam. Niebieska koszulka, którą potem straciłem bezpowrotnie – spojrzał się na mnie wymownie. Tak, to ja mu ją zabrałam. Była wręcz idealna do spania, a jemu mój widok w niej na pewno nie przeszkadzał.

– Wyszłam wtedy spod prysznica i uzmysłowiłam sobie, że moje majtki, jak i reszta ciuchów, są mokre. Co prawda koszulka zakrywała mi tyłek, ale nie była dłuższa niż do połowy uda.

– Pamiętam ten widok, gdy cię ujrzałem taką zakłopotaną. Wyszłaś z tej łazienki i nie wiedziałaś, gdzie masz oczy podziać. Kuliłaś się w sobie, stojąc i marznąc, jednocześnie się nie ruszając, a ja mogłem spokojnie patrzeć się na twoje piersi, doskonale widoczne pod koszulką.

– Wstydziłam się! – powiedziałam, wyjaśniając – ale wtedy ty wspaniałomyślnie zaproponowałeś mi, żebym wskoczyła do łóżka i się ogrzała.

– Nawet nie wiesz, jak głowiłem się, żeby znaleźć jakiś dobry powód, by wskoczyć razem z tobą pod tą kołdrę i nie dostać po twarzy. A wtedy ty zaproponowałaś, żebym cię przytulił.

– Było mi smutno i byłam w żałobie.

– W żałobie? – nie zrozumiał aluzji.

– No po butach – prychnął, lekko się naśmiewając. – Poza tym jak tak leżeliśmy to nie musiałam patrzeć ci w oczy, a wtedy strasznie mnie onieśmielałeś więc tak było łatwiej. A jak już spojrzałam ci w oczy to rzuciliśmy się na siebie jak para napalonych nastolatków – śmiałam się, przypominając sobie nas samych.

– Strasznie się na ciebie wtedy najarałem – przyznał.

– Pamiętam, aż tak, że skończyłeś przede mną.

– Ej – cmoknął z niezadowoleniem – ale później ci to wszystko oddałem nawet z nawiązką i to nie małą. Przypomnij sobie kto kogo prosił, żeby już… – pamiętałam i to nazbyt dokładnie, jak brał mnie raz za razem, nie mogąc się nasycić. Maraton to słabe określenie jego tamtejszych wyczynów.

– Pamiętam przecież, mówiłeś mi wtedy, że jestem mięciutka i do tej pory nie mam pojęcia czy chodziło ci o to, że wymiękłam przed tobą czy o… o coś innego – skończyłam mało zręcznie, a on tylko zaczął chichotać. – W każdym razie, wracając do tematu to chodzi mi o to, że nie wszystko wychodzi od razu.

– I tu się z tobą zgodzę.

– To nie znaczy, że dana rzecz nie może wyjść, tylko, że trzeba bardziej się postarać, by ta rzecz wyszła.

– Do czego zmierzasz? – podniosłam na niego wzrok, chcąc widzieć jego reakcję.

– Nie oszukujmy się, ostatnio między nami nie było najlepiej. Ty podjąłeś kilka nieprzemyślanych decyzji, ja także. Wyszło jak wyszło. Część rzeczy sobie powiedzieliśmy i wyjaśniliśmy. Chcieliśmy to skleić seksem, ale tak się nie da. Nadszarpnęliśmy swoje zaufanie i dzisiejsza, a praktycznie już wczorajsza sytuacja z Arkiem jest konsekwencją poprzednich. Miałeś prawo się wkurzyć i rozumiem to, bo sama byłabym wściekła, gdyby jakaś inna laska położyła na tobie łapy, ale nie rozumiem jak możesz mi nie ufać. Wiem, że pewnie zabolało, jak wchodzisz do restauracji i widzisz jak jakiś obcy facet całuje twoją kobietę, ale jak możesz mi nie wierzyć i nie ufać, że to debilny incydent to naprawdę nie wiem. Nie mogę też zrozumieć na czym opiera się nasz związek, jak nie na wzajemnym zaufaniu. Jak mamy stworzyć rodzinę nawet nie mając do siebie zaufania? – cisza był najlepszym potwierdzeniem moich rozterek.

– To co dzisiaj się wydarzyło…

– Było czymś, co nie powinno się wydarzyć i czego nigdy bym nie zrobiła z własnej woli – powiedziałam natychmiast. Nie przytaknął, nie zapewnił, że o tym wie. Skwitował to ciszą – myślę, że za dużo się między nami wydarzyło i za dużo chcieliśmy przeskoczyć, puścić w niepamięć.

– Co postanowiłaś?

– Wiem, że jesteś zły o to wszystko i myślę, że dobrze by było, gdybyśmy dali sobie czas i poukładali sobie to wszystko od nowa, jeżeli nadal chcemy być razem.

– Chcemy – powiedział pewnie – to, że jestem zły, nie oznacza, że cię nie kocham.

– Staram się to wiedzieć, bo ja również cię kocham i chciałabym z tobą stworzyć dobrą rodzinę dla Antosia, ale też i dla nas samych. Nie chce żebyśmy męczyli się ze sobą tylko przez wzgląd na dziecko.

– Męczysz się ze mną?

– Nie, ale nie chcę, żebyś ty męczył się z nami. Nie musimy się do niczego zmuszać. Jestem przekonana, że będziesz dbał o swojego syna niezależnie od tego czy będziemy razem, czy też nie.

– Nie zostawię was, mówiłem to podczas naszej ostatniej rozmowy, mówię teraz i zdania nie zmienię.

– Myślę, że powinniśmy zamieszkać osobno – wyrzuciłam to z siebie jednym tchem – przynajmniej na czas, gdy nie poukładamy sobie wszystkiego. Teraz się tylko szarpiemy. Chcemy, żeby było dobrze, ale nie potrafimy się porozumieć. Udajemy, że wszystko jest okej, a jak przychodzi co do czego to się okazuje, że nic nie jest okej.

– Uważasz, że to coś da? – zapytał wcale nie urażony.

– Taką mam nadzieję.

– Ok – odpowiedział od razu, a mi zmiękły kolana – potrzebujesz czasu na przemyślenia, to go dostaniesz. – No to mam to, czego chciałam!

Nawet nie zaprzeczył, nie próbował polemizować czy prosić, bym się jeszcze zastanowiła. Miałam cichą nadzieję, że coś zrobi, jakoś zaradzi temu marazmowi, ale nie. Jak widać, jego siły też były już na wyczerpaniu, więc kilka dni rozłąki powinno dać nam trochę wytchnienia. Co prawda już takie coś przeżyliśmy, ale wtedy to raczej było moje zniknięcie niż nasza świadoma decyzja, tak jak teraz.

– Rano pojadę do mamy.

– Mogę cię zawieźć – zaoferował z dziwną zjadliwością w głosie.

– Bez sensu i tak będzie potrzebny mi samochód więc pojadę od razu swoim.

– Prosiłem cię o coś.

– Och daj spokój – westchnęłam lekceważąco, a on wstał i wyszedł bez słowa.

Chwilę później usłyszałam odgłos zamykających się drzwi i szczęk zamka. Wyszedł! Zostawił mnie samą w środku nocy. Czyżby kilka dni naszej rozłąki zaczynało się właśnie od teraz?

dajsieuwiesc

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 1366 słów i 7658 znaków.

2 komentarze

 
  • aga31

    To nie może się tak skończyć;)kiedy kolejna część??

    11 lut 2015

  • Karola93

    Kiedy cd?

    9 lut 2015