Kryzys cz.6

Mówił coś jeszcze, wpierał mi jakieś brednie o dawnej koleżance jego matki, która coś tam, coś tam… ale ja go nie słuchałam. Byłam przerażona. Nagle tak odległa wizja samotnego macierzyństwa, stała się tak bliska. Bałam się tego wszystkiego, co przede mną. Przecież nikt nie jest niezawodny, a ja za żadne skarby nie mogę zawieść mojego syna. Jak mam to wszystko ogarnąć, by ani on nie ucierpiał, ani ja? Gdzie jest na to recepta? Skąd ja mam wiedzieć, co robić?

Z całą dostępną mi siłą dosłownie pieprznęłam telefonem o ścianę. Odbił się od niej, bezwładnie opadając na ziemię, nie w jednym, a w kilku kawałkach. "Chińczyki się nie postarały” pomyślałam mściwie, choć wiedziałam, że nie powinnam obrażać Bogu ducha winnych ludzi, ale nie mogłam inaczej. Kotłowało się we mnie.

Żałowałam jedynie, że nie zobaczę, nie usłyszę reakcji mamy. Wiedziałam, że będzie się cieszyć, ale chciałam być tego świadkiem. A właśnie – mama! Ot, genialny pomysł. Wsiadając teraz w samochód jeszcze przed zmierzchem dojadę do domu. Dziwne, jakiś rok mieszkaliśmy już razem z Tomkiem, a myśląc dom, myślę o miejscu, gdzie spotkam mamę, a nie jego. Teraz to do mnie dotarło, ja nie potrzebowałam ucieczki, choć tego też, ale w mniejszym stopniu. Ja potrzebowałam matczynych rad. Potrzebowałam, żeby to ona wskazała mi drogę, ukierunkowała mnie.

Spakowałam się w pośpiechu, zapłaciłam, podziękowałam, obiecałam przekazać pozdrowienia i po uprzednim wycałowaniu, wyjechałam. Niestety pogoda mi nie sprzyjała. Chyba nie zdołałam się ogarnąć w czasie, w jakim myślałam, że się uwinę, bo słońce już powoli zaczynało chować się za linią horyzontu, a z oddali dało dostrzec się burzowe chmury. Nie zwiastowało to niczego dobrego. Zwłaszcza, że przede mną wlókł się jakiś camping, zupełnie zasłaniając swoimi gabarytami drogę, roztaczającą się przed nim. Za oknem nie było za ciekawie, a poruszając się z tak minimalną prędkością do domu w najlepszym razie mogłam dotrzeć po północy. Depnęłam na pedał gazu nosząc się z zamiarem wyprzedzenia go i gdy byłam już połową auta na przeciwległym pasie, usłyszałam klakson. Rany! Przecież jeszcze chwilę temu tego samochodu tam nie było! Okazało się, że nie tylko ja chciałam wyprzedzić uciążliwy camping, z tym, że samochód za mną chciał to zrobić na trzeciego, a ja w perfidny sposób zajechałam mu drogę. Matko jedyna! Mogłam zabić moje dziecko! Gdyby on zawczasu nie wyhamował, doszłoby do zderzenia, a przy takich prędkościach zapewne nie skończyłoby się na draśnięciach. Dałam po hamulcach, zjeżdżając na pobocze, samochód za mną zrobił to samo. Wysiadł z niego mężczyzna, zmierzając w moją stronę. Pewnie chciał opieprzyć bezmózgą babę, która dała zatrważający popis na drodze. Nie odwlekając i ja wysiadłam z auta.

- Czy pani zwariowała?! Nie widzi pani nic w tych lusterkach? Umie pani w ogóle z nich korzystać?! – oj, był wściekły.

A mi nagle zrobiło się nie dobrze. Jak stałam, tak zwymiotowałam, łapiąc się przy tym za brzuch. I wtedy najpewniej domyślił się mojego stanu. Odczekując chwilę, złapał mnie w pół, otworzył tylnie drzwi mojego samochodu i usadził mnie tam.

- Proszę chwilę poczekać – mówiąc to, biegiem wycofał się do swojego auta.

Przyniósł mi wodę, przepraszając, że nie ma kubka, ale nie był przygotowany. Obcy facet, a się przejął. To ja go powinnam przepraszać!

- Dziękuję bardzo i przepraszam pana za tamto. Ja nie wiem jak do tej sytuacji doszło, naprawdę nie zauważyłam, że pan jest za mną, co więcej, że pan też chce wyprzedzać.

- Już trudno, ważne, że nikomu nic się nie stało. – Powiedział kojąco.

- Tak, ale ja naprawdę pana nie zauważyłam, ja…

- Proszę się już uspokoić, zważywszy na pani stan, nie powinna pani się zbytnio denerwować.

Miałam już znów zacząć go przepraszać i dziękować za zdrowy rozsądek, bo być może właśnie w tym momencie, moje dziecko zawdzięczało mu życie. Ale resztkami sił dążyłam do opanowania.

Po krótkiej chwili zdałam sobie sprawę z tego, że tak właściwie to obcy człowiek okazuje mi więcej serca niż mężczyzna, który robić to powinien. Nie zdołałam zapanować nad swoimi emocjami. Ogólnie ostatnio robiłam się aż za nadto emocjonalna. Zatrzepotałam rzęsami, by odgonić od siebie te zdradzieckie łzy, ale on to zauważył. Przykucnął, delikatnie kładąc rękę na moim kolanie i głaszcząc mnie po nim.

- Tak piękna kobieta nie powinna płakać z powodu tak błahej rzeczy. W końcu wszystko skończyło się dobrze.

"Tak błahej rzeczy”?! zaczęło we mnie wrzeć. Moja przyszłość i przyszłość mojego dziecka czyli cały mój świat, to błaha rzecz? Nie do wiary. Zaraz zlękłam się, że jestem przecież z nieznaną mi osobą, która pojęcia nie ma o moich bolączkach.

- Przepraszam pana najmocniej jeszcze raz… – już chciałam się jakoś ulotnić, ale ten wciął się w pół zdania.

- Tutaj za jakieś dwa, może trzy kilometry jest zajazd. Da pani radę tam dojechać?

- Tak, ale…

- Ja nie puszczę pani tak roztrzęsionej w dalszą drogę, zważywszy na pani stan, też powinna być pani odpowiedzialna i dać przekonać się na przeczekanie ten nawałnicy przy gorącej herbacie.

W pierwszym momencie chciałam się oburzyć, bo jakim prawem on próbuje mnie umoralniać i karcić za niewłaściwe zachowania? Ale pokrótce zastanowienia się, doszłam do wniosku, że przytulny zajazd jest lepszym pomysłem niż tłuczenie się po śliskiej drodze w strugach deszczu.

- Proszę jechać ostrożnie, ja pojadę za panią – rzucił na odchodne i zniknął w głębi swojego auta.

Nie później jak kilka minut po tym, siedzieliśmy popijając ciepły, aromatyczny napój. Zastanawiałam się, co tu robię? Na dodatek z obcym mężczyzną. Czy tu właśnie chciałam być? Nie. Ale wylądowałam tu przez moją bezmyślność.

- Panią coś trapi. – Nie zapytał, on to stwierdził, tym samym wyrywając mnie z mojej zadumy.

- Możliwe, ale z całym szacunkiem, nie sądzę, by pan był odpowiednią osobą, żeby o tych utrapieniach dywagować.

- A może właśnie jednak to ja okaże się lekiem na całe zło? – Prychnęłam.

- Ja nawet pana nie znam.

- Proszę wybaczyć mi ten nietakt z mojej strony, ale poznaliśmy się w takich okolicznościach, że nie było czasu ani sposobności, by się przedstawić. Arkadiusz Sunoliński, ale proszę zwracać się do mnie po prostu Arek.

- Kaja – podałam mu rękę, nie czując potrzeby podawania mu większej ilości informacji dotyczących mojej osoby.

Już po chwili porzuciliśmy początkowy dystans, a rozmowa zaczęła toczyć się swoim, swobodnym torem. Fajny był z niego facet, taki poukładany i stabilny, lecz mający własne poglądy i zaciekle ich broniący. Trochę pospieraliśmy się, ze względu na odmienne preferencje polityczne, ale w efekcie była z tego tylko kupa śmiechu.

- Masz CB radio? – zapytał nagle.

- Nie, a powinnam?

- Ułatwia życie w wielu przypadkach, ale skoro nie masz, to będę zmuszony wziąć od Ciebie numer telefonu. Chcę mieć pewność, że bezpiecznie dojedziesz do domu.

Starałam się mu wytłumaczyć, że choć mam kartę, to telefon uległ zniszczeniu więc i tak na razie nie korzystam ze swojego numeru telefonu. Nie dał się przekonać moim tłumaczeniom, że naprawdę jest to zbędne. Nie dał się zbyć gadkom, jak ja to świetnie sobie poradzę. Zaparł się, a stroną uległą w tym sporze okazałam się być ja.

Uregulował rachunek, nie dając się namówić, bym to ja w ramach przeprosin to zrobiła. Wyszliśmy przed knajpkę, gdzie to ze schowka swojego samochodu wyjął coś.

- Wiem, że nie jest jakiś super powalający, ale wolę mieć z tobą kontakt, niż się zamartwiać?

On? Bedzie się o mnie martwił? Zrobiło mi się najzwyczajniej w świecie miło.

- Twój samochód przypomina trochę damską torebkę?

- Tak, czemu? – zdziwił się.

- Wydaje się, że możesz wyciągnąć stamtąd wszystko, jak z czarodziejskiego kapelusza.

Zaśmialiśmy się. Chwilę to jeszcze trwało, zanim na dobre rozeszliśmy się do samochodów. Ledwo zdążyłam wsiąść, a nowy nabytek już dzwonił.

- Tylko nie zapomnij zapiąć pasów. – Usłyszałam od razu rozbawiony głos Arka w głośniku.

- A ty włączyć świateł – przyłączyłam się do jego radosnego tonu.

- Spoko, jadę tuż za tobą więc w razie czego będziesz swym blaskiem oświetlać mi drogę. – Trafiłam na prawdziwego pajaca. – Po rejestracjach wnioskuję, że celem podróży jest Warszawka?

- Zgadza się – przytaknęłam, choć nigdy w podobny sposób nie wyrażałam się o swoim mieście. – A dokąd ty zmierzasz?

- Kilkadziesiąt kilometrów dalej.

- Kilkadziesiąt? Więc może przyjadę oddać ci telefon?

- To nie będzie konieczne, zważywszy na fakt, że będę wracał przez stolicę, więc możemy spokojnie umówić się w mieście.

- W sumie dla mnie to jeszcze wygodniej.

Czy ja się właśnie umówiłam, z nowo poznanym facetem, przy którym pierwsze co, to zwymiotowałam? Jakiego charakteru miało być to spotkanie? Co ja wyczyniałam?

- Co cię tak śmieszy? – usłyszałam niemal od razu.

- Ty – przyznałam uczciwie.

- A z jakiego to powodu?

- No cóż, jesteś pajacem.

Oczywiście zaprzeczał, jak każdy facet, ale ja nie dałam się przekonać. Jakieś dwie godziny później, posłusznie zameldowałam, że jestem już pod domem. Znaczy się u mamy, ale on nie musiał tego wiedzieć. Rozłączyłam się, ale przed tym zakomunikował mi, że zadzwoni jak on już będzie na miejscu i definitywnie upewni się, że wszystko w porządku. Przystałam na jego propozycję i nie zważając na bagaż będący w bagażniku, udałam się schodami do mieszkania mamy.

- Antoś! – krzyknęła na mój widok, a ja, choć śmiejąc się, to poczułam się pominięta.

- Oj wizyta u okulisty ci się szykuje mamusiu – powiedziałam z udawaną powagą.

Kobieta z radości prawie mnie zadusiła, ale co tam. Wnuk pierworodny to i radość pierwszorzędna!

dajsieuwiesc

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 1869 słów i 10276 znaków.

4 komentarze

 
  • dajsieuwiesc

    pojawi się dzisiaj :)

    2 paź 2014

  • ....

    Są jakieś szanse że dzisiaj pojawi się kolejna część i następna i następna? Opowiadanie jest świetne:)

    30 wrz 2014

  • omomom

    Wyczuwam romans ^^ swietne *.*

    25 wrz 2014

  • m

    Prosze szybko o następna czesc

    23 wrz 2014