Kryzys cz.2

Wsiadając do samochodu, wyłączyłam telefon i zrobiłam to umyślnie. Nie chciałam mieć z nikim kontaktu. Nie chciałam by ktokolwiek mnie umoralniał i mówił, jak to głupio postępuję izolując się od człowieka, który wszystko dla mnie poświęca. Który całe swoje życie podporządkowuje mi i mojej ciąży. Ale praktycznie nikt z nich nie jest w stanie zrozumieć tego, co ja czuję. Przecież to nie jest tylko moja ciąża. Nie zrobiłam sobie tego dziecka sama i nie tylko ja byłam odpowiedzialna za mój odmienny stan. On, będąc tak odpowiedzialnym człowiekiem, za jakiego go postrzegają inni, powinien był rozumieć, że nie tylko moje ciało się zmienia, ale i zmienia się moja mentalność. Wszystko co robię, robię z myślą o tym życiu, które nosze pod sercem. To ja muszę non stop uważać na to co jem, co piję, co robię, bo przecież nie mogę zaszkodzić dziecku. To ja się wyrzekam tego co kocham, na rzecz naszego wspólnego, przyszłego szczęścia. To we mnie buzują hormony i nie tylko, czego dowiodły niejednokrotnie poranki. On powinien to po prostu rozumieć, akceptować i wspierać mnie w tym. Niby nic, a wydaje się niewykonalne w jego przypadku.

Ja nie oczekuję od niego, że będzie koło mnie skakał, a każde moje stęknięcie będzie go podnosiło do pionu. Ja chcę tylko trochę jego uwagi, trochę troski, trochę czułości. Chcę być zauważona i postrzegana nie tyle jak inkubator, ale jak kobieta, która da mu dziecko. Jego dziecko i moje dziecko. Nasz wspólny cud. Chcę by był przy mnie w tych chwilach, których być może już nigdy wspólnie nie doświadczymy. Chcę dostrzec w jego wzroku to szczęście, które mu dajemy. Chcę by nas przytulił i powiedział, jak bardzo nas kocha. Czy to do cholery tak wiele?

"Stop” – powiedziałam sama sobie w myślach. Dość myślenia o nim. Teraz liczę się tylko ja i moje dziecko. Bo w tym momencie to jest tylko i wyłącznie moje dziecko. On na nie, nie zasłużył. Może było to zaborcze i egoistyczne, może bezduszne, że odbieram ojcu możliwość przeżywania ciąży i dostrzegania jak rośnie, rozwija się jego potomek. Ale robiłam to, co dla nas było najlepsze. Zostając w domu, męczyłabym się. Tkwiłabym tam jak w jakimś więzieniu, niezrozumiana i niezadowolona, niekochana i coraz bardziej sfrustrowana. Z wewnętrznym poczuciem krzywdy, a to z kolei nie byłyby dobre warunki do rozwoju maluszka. Ucieczka gwarantowała mi kilka dni spokoju, izolacji od problemów. Wręcz zapewniała mi złudne wrażenie, że tych problemów nie ma. W ten sposób złapie oddech i wrócę do domu spokojna, gotowa podołać wszystkiemu, co życie dla mnie szykuje…

"Przezorny zawsze ubezpieczony” to częste słowa, które słyszałam od mojej mamy. I wedle przesłania jakie one ze sobą niosły, postanowiłam wypłacić z banku sporą ilość gotówki z konta. Ja po prostu nie chciałam być znaleziona, a karta kredytowa zostawia za sobą ślady. Tomek po tyle trwającym związku miał dostęp do moich kont. Mógłby bez problemu sprawdzić wyciągi, a po tych do mnie dotrzeć, czego nie chciałam. W sumie to nie widziałam nawet, czy się aż tak by wysilał. Nawet nie wiedziałam, czy w ogóle przejmie się moim zniknięciem, ale na wypadek, gdyby tak było, wolałam być przygotowana.

Zatem mój pierwszy przystanek na trasie to bank. Udałam się do tego oddziału, który był na drugim końcu miasta. Znikomym prawdopodobieństwem było to, że spotkam tu kogoś znajomego, a co dopiero Tomka.

- Dzień dobry, chciałabym wypłacić sporą sumę gotówki z konta. – Powiedziałam, rozsiadając się na krześle przy jednym ze stanowisk i podając kartę, sztucznie uśmiechającej się do mnie pani.

Guzik mnie obchodził jej zrobiony uśmiech. Nie miałam czasu na uprzejmości, nie chciałam by cokolwiek mnie spowolniło. A ona irytowała mnie swoim "uprzejmym” i wyuczonym zachowaniem.

Z banku wyleciałam jakby się paliło, ale nie mogłam znieść na sobie współczującego wzroku ekspedientki. Czy po mnie było widać, że jestem zranioną kobietą i być może przyszłą samotną matką?

Nic mi nie sprzyjało. Chciałam jak najszybciej opuścić to miasto, ale natknęłam się na któreś z kolei czerwone światło, które zmusiło mnie do przymusowego postoju.

Mój wzrok padł na kobietę, która przetaczała się przez pasy pchając wózek jedną, a niosąc dziecko drugą ręką. Ledwo jej to wychodziło, bo dziecko, no oko około roczne, ciągle jej się zsuwało. Poza tym dziecko w tym wieku już swoje waży i niesienie go jedną ręką przez dłuższą chwilę nie jest wcale takie łatwe. Kilka sekund później chłopczyk upuścił smoczek, który przelatując przez ramie kobiety, która go niosła, upadł na ulicę. Zaśmiał się przy tym, zadowolony z tego co zrobił. Kobieta pogroziła mu palcem i puszczając wózek, schyliła się po zgubę. Wózek potoczył się kilka metrów do przodu, a młody chłopak przeszedł obojętnie obok, nawet nie oferując kobiecie pomocy. Ba, on zdawał się nawet nie dostrzegać sytuacji. Zignorował ją. A ja zaczęłam się zastanawiać czy tak właśnie wygląda macierzyństwo? Czy posiadanie dziecka, nieważne w której fazie rozwoju, jest jedynie sprawą kobiety, a ojcowie są nimi tylko z nazwy? Czy tak jest zawsze? Czy ja zostanę z tym wszystkim sama? Czy Tomek będzie ignorował mnie i nasze dziecko po porodzie tak samo, jak robi to teraz?

Miałam szczerą nadzieję, ze po urodzeniu dziecka wszystko się zmieni. Myślałam, że gdy je zobaczy, gdy złapie je w ramiona to zmieni nastawienie i stanie się innym człowiekiem. Ale czy mogę się czegoś takiego spodziewać po człowieku, który powinien być ze mną w czasie ciąży, a robi wszystko by być jak najdalej? Czy to możliwe, by człowiek się aż tak zmienił? Raczej wątpliwe…

Kobieta zniknęła za zakrętem, ale moją uwagę przykuło coś innego. Ta sama postura, te same buty, ubrania też się zgadzały, ale dlaczego obejmował inną kobietę? Czy to mógł być on, czy tylko ktoś łudząco jego przypominający? Gest, który wykonał utwierdził mnie w przekonaniu, że to jednak Tomek. Zdjął okulary i przewiesił je sobie na kołnierzyku koszulki, a on dokładnie tak zawsze robił. Nie musiałam nawet patrzeć na twarz, ja wiedziałam, że ten mężczyzna, to mój mężczyzna. A przynajmniej powinien być mój i ze mną, a tymczasem jest z inną. Nieważne kim była ta kobieta, ważne było to, jak on się wobec niej zachowywał. Jak on mógł ją obejmować i w ten sposób przechadzać się z nią po mieście, jak nawet tak nie zachowywał się w stosunku do mnie? Dawał jej bliskość, jakiej ja nie miałam zaszczytu ostatnio doświadczyć. Najmniej istotną kwestią było to, czy to jego znajoma z pracy, odwieczna przyjaciółka czy może jednak kochanka. Ona dostawała od niego coś, czego mi tak cholernie brakowało, a czego tak bardzo potrzebowałam. I to zabolało najbardziej. Obcą babę traktował lepiej niż mnie. Ten widok przelał czarę goryczy.

Ruszyłam z piskiem opon przy akompaniamencie trąbiących na mnie samochodów. Spektakularna ucieczka.

Miałam zwyczajnie dość, tak całkiem po ludzku dość. Opadła ze mnie cała złość, chciałam już tylko spokoju. Chciałabym móc żyć jak w jakimś letargu, nie musząc podejmować żadnych decyzji. Z dala od problemów otaczającego mnie świata. Być może byłam słaba, ale nawarstwiające się problemy ostatnimi czasy i nowa sytuacja w jakiej się znalazłam, po prostu mnie przerosła. Wiedziałam, że sobie poradzę, bo poradzić sobie musiałam niezależnie od tego czy będę z tym sama czy też nie, ale potrzebowałam chwili czasu, by móc wszystko uporządkować.

Jechałam wprost przed siebie, nieznacznie przekraczając dopuszczalną prędkość. Nie pamiętałam drogi perfekcyjne, raczej tak na oko wiedziałam jak trafić i liczyłam, że kierunkowskazy też mnie nie zawiodą.

Pensjonat w górach przywitał mnie błogim, orzeźwiającym powietrzem. Noc rozświetlał księżyc w pełni, a na niebie iskrzyło tysiące gwiazd. Czułam, że znalazłam się w porę, w odpowiednim miejscu. Bo gdybym dalej tkwiła w zawieszeniu, to nie wiadomo, jakby się to skończyło.

Weszłam po schodkach prowadzących do wejścia, a do moich nozdrzy dotarł zapach wędzonego mięsa. Ten sam, który czułam pół roku temu. Niby szmat czasu, a jednak nic się nie zmieniło. To samo wnętrze, ten sam wystrój i te same rozkosznie drażniące nozdrza zapachy. Nawet dzwoneczek dzwonił w ten sam, nieco piskliwy sposób.

Stałam tam i czekałam, ale nie było widać nikogo z właścicieli więc nacisnęłam dzwoneczek po raz drugi, a tym swym dźwiękiem wypełnił chyba cały pensjonat.

- Trochę cierpliwości wam, miastowym by się przydało. – Usłyszałam głos zza pleców i już wiedziałam, że zbliża się do mnie pani Maria. Odwróciłam się nieśpieszne i ujrzałam jej zaskoczone oblicze.

- Kaja, dziecinko!

Niemal od razu porwała mnie w swoje ramiona, tuląc do swojej piersi. Miała kobiecina krzepę, bo jak mnie ścisnęła, to miałam wrażenie, że cały tlen się ze nie ulotnił, a ten uścisk trwa całe wieki.

- Sama przyjechałaś? – Zapytała, gdy już mnie uwolniła z uścisku swoich ramion.

- Nie – gdy to mówiłam, zdjęłam sweter, a jej oczom ukazał się mój ciążowy brzuszek i zaraz po tym pożałowałam tak śmiałych działań, bo znów tkwiłam w tym żelaznym uścisku.

- Gratuluję! A gdzie szczęśliwy tatuś? Tomek przyjechał z wami?

- Nie – odpowiedziałam spokojnie, ale przez moją głowę przetaczało się tornado uczuć.

Po raz pierwszy żałowałam, że przyjechałam tu, a nie pojechałam gdzieś, gdzie nikt mnie nie zna. No i nie zna Tomka. Co jej miałam powiedzieć, że Tomek ma mnie i nasze dziecko w głębokim poważaniu i romansuje na boku z jakąś blond dziunią? Przecież ona miała nas za parę idealną. Poza tym zdradzając prawdę, naraziłabym się na współczujące spojrzenia i wspierające rozmowy, a na to nie miałam ochoty. Wolałam więc udawać.

- Tomek niestety nie mógł przyjechać, wie pani, praca w dzisiejszych czasach jest bardzo wymagająca i albo jest się na każde wezwanie szefa albo tej pracy się wcale nie ma. – Usprawiedliwiałam go, choć wcale nie musiałam, ale widziałam, że nie jest zbytnio przekonana. – Tomek chce wziąć urlop jak dzidziuś już będzie z nami, więc nie mógł teraz pozwolić sobie na przerwę w pracy, a ja miałam straszną ochotę tu przyjechać, więc chcąc nie chcąc puścił mnie samą.

- Och dziecinko, w tych czasach na każdym kroku szerzy się hipokryzja. Ale no cóż, w takim razie, jak twój Romeo nie ma dla ciebie czasu, to my się tobą zajmiemy. A raczej wami. – Poprawiła się z uśmiechem, a ja wiedziałam, że jej słowa są całkowicie szczere i trafiając tutaj, trafiłam dobrze.

dajsieuwiesc

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 2038 słów i 11005 znaków.

8 komentarzy

 
  • Syla

    Cudo ! Kiedy kolejna ?

    2 wrz 2014

  • dajsieuwiesc

    @Ala, nie pozostaje mi nic innego jak tylko pogratulować Ci, a co do opowiadania to jeszcze trochę będzie tu się działo, ale happy end jest z pewnością możliwy. :)

    25 sie 2014

  • Ala

    Super smutno mi się zrobiło czytając bo sama jestem w ciąży. Oby wszystko miało szczęśliwy koniec.

    25 sie 2014

  • Nika

    Pisz szybko następną część

    25 sie 2014

  • wow

    genialne szybko dodaj następną część

    24 sie 2014

  • omomom

    Superrrr !

    24 sie 2014

  • dajsieuwiesc

    część trzecia może nie powali długością, ale czwarta już powinna, także spokojnie - doczekacie się :)

    24 sie 2014

  • natala

    Bardzo fajne szybko kolejna czesc i takaa dluga:):)

    24 sie 2014