Kryzys cz.4

Obudziłam się rano, beztrosko przeciągając i ziewając przeciągle. Byłam zdumiona, ale musiałam przyznać, że dawno aż tak dobrze mi się nie spało. Byłam wypoczęta, pełna rozpierającej mnie energii i zdecydowana do dokonania dużych zmian w moim życiu. Doszłam do wręcz powalających wniosków. Skoro matka się męczy w danej sytuacji, to dziecko odczuwa jej stres z zdwojoną siłą, więc muszę wykreślić cały stres ze swojego życia. Czyli Tomka jeżeli zajdzie taka potrzeba także. Zdałam sobie sprawę z tego, jak silną osobą jestem, skoro wytrzymałam z nim przez ten cały czas. Skoro już praktycznie od czterech miesięcy radziłam sobie sama, to z pewnością dalej też sobie poradzę. A w razie potrzeby mam zawsze wspierającą i kochającą mamę, więc dziecku miłości z pewnością nie zabraknie. W końcu nie byliśmy po ślubie, bo jak to Tomuś twierdził – "to tylko zbędne papiery i multum urzędowych spraw do załatwiania, a on m dość biurokracji”. Nawet dziecko nie zdołało zmienić jego podejścia. I to ma być ta moja wielka miłość?! To farsa a nie życie w zaciszu domowego ogniska, jakiejś kochającej się rodziny. Pora przestać się oszukiwać.
- Cześć mamo! – powiedziałam radośnie do słuchawki telefonu, jak gdyby nigdy nic.
- Kaja! – pisknęła – jak ja się o was martwiłam, gdzie wy się podziewacie?
- Ja też cię kocham mamusiu – roześmiałam się do słuchawki, ale zamiast śmiechu mamy usłyszałam jedynie odgłosy szarpaniny. – Mamo? Jesteś tam?
- Nie, ale jestem ja – usłyszałam chłodny głos Tomka. – A teraz łaskawie wyjaśnij mi, gdzie ty się podziewasz z moim dzieckiem? Przecież prosiłem do cholery, żebyś na mnie zaczekała! Czy ty myślisz, że jak znikniesz zostawiając jedną pieprzoną kartkę to ja uznam, że wszystko jest okej i nie będę się o was martwił?!
Dawno nie słyszałam jego tak ociekającej wściekłością wypowiedzi względem mnie. Co ja mu do cholery zrobiłam? Czy to grzech chcieć doznać odrobiny uczuć od ukochanej osoby i ojca jeszcze nienarodzonego dziecka? Boże! Dlaczego ten facet mi to robił??
- Nie odzywaj się do mnie tym tonem. – Niewiele byłam w stanie z siebie wykrztusić.
- A jakim to tonem ja mam się do Ciebie odzywać, co?
Łza ukradkiem pociekła mi po policzku… jak to jakim?! Takim, na jaki zasługuję. Jak on mógł traktować mnie aż tak protekcjonalnie? Z całych sił starałam się nie rozpłakać, nie okazywać mojej słabości, nie poddawać się jego woli. Nie pokazać mu, że jego słowa tak okropnie bolą. Tyle przykrości sprawiają…
- Dobra, koniec tego. Mów gdzie jesteś, przyjadę po ciebie.
- Nie – moja krótka i jakże zdecydowana odpowiedź.
- Nie rób sobie żartów, ja jutro rano wstaję do pracy, nie mam ochoty ani czasu na twoje fochy.
- Moje fochy?! Ja ci kurwa pokaże ty pomiocie szatana już te moje fochy! Dziecko to będziesz sobie oglądał na zdjęciach! Jesteś kawał gnoja! Nigdy nie narażę mojego dziecka na takie rozczarowanie, którego ja przez ciebie doświadczyłam! Mam dość ciebie i tego jak mnie traktujesz – krzyczałam, mówiłam, żaliłam się. Pękłam.
- Kaja uspokój się, oboje nas ponosi – próbował załagodzić sytuację.
- Ponosi? Proszę nie rozśmieszaj mnie. Byłbyś ze mną gdyby nie dziecko? – cisza w słuchawce. – No właśnie – prychnęłam zniesmaczona całą tą rozmową.
- Kaja to nie tak, pozwól sobie wytłumaczyć. Wróć, porozmawiamy, a wtedy zrozumiesz. Proszę cię tylko o to. Wróć. Wszyscy się martwimy o was. Słyszysz?
Wszyscy się martwią, ale nic poza tym. On też. A akurat od niego oczekiwałam czegoś więcej niż tylko zmartwienia.
- Po co mam wrócić? Żeby usłyszeć, że bardzo ci przykro, bo nie tak to miało wyglądać, ale samo wyszło? Że nie planowałeś tego, ale nie czujesz się gotowy, nie czujesz się na siłach? Nie chcę wiedzieć, że jestem dla ciebie ciężarem, przykrym obowiązkiem do spełnienia, wystarczy mi, że to czuję! Nie chce usłyszeć z twoich ust, że takie zobowiązanie nie jest dla ciebie. Nie chce wiedzieć, że nie dajesz rady być ze mną. Wystarczy mi, że widzę to w twoim wzroku.  
- O czym ty do mnie mówisz? – dopytywał naiwnie, zupełnie tak, jakby nie wiedział. Udawał.
- No jak to o czym? O tym, co zdradza mi twój wzrok, gdy tylko próbuję się do ciebie zbliżyć. Ale wiesz co? Nie dziwię się. Gdybym była facetem i miała do wyboru grubą ciężarną, a wręcz posągową blond piękność to też bym wybrała to drugie.
- Co? – nie no, idiota.  
- Widziałam was razem, wiesz? Obejmowałeś ją, ale wiesz co zabolało najbardziej? Wcale nie fakt, że masz kogoś na boku, a to, że mnie takim gestem z własnej woli nie obdarzyłeś już przez długi czas. Nawet tak prozaiczną rzecz, jaką jest przytulenie się musiałam na tobie wymuszać, dopraszać się o to! Ja nie chce takiego życia…
- Ale to zupełnie nie było tak jak wyglądało, Kaja… - nie dałam mu dokończyć i powtórzyłam po raz kolejny słowa, wypowiedziane chwilę wcześniej.
- Ja nie chcę takiego życia. – I rozłączyłam się bez mrugnięcia okiem.  
Opadłam na łóżko, zastanawiać się, czy dobrze zrobiłam? Czy ja, nawet będąc matką, mam prawo odbierać dziecku ojca? Czy ono ma szansę być bez niego szczęśliwe? A może jednak byłoby szczęśliwsze z nim? A może właśnie z nim nie będzie nigdy w pełni szczęśliwe? Skąd do cholery miałam to wiedzieć? Jak mogłabym właściwie przewidzieć przyszłość? Ja sobie poradzę, ale czy moje dziecko również? Może zawsze będzie miało mi za złe, że nie zaznało szczęśliwego domu z obojgiem rodziców? Czy ja mu zepsuję życie, czy uratuję przed jednym z największych rozczarowań?  
Dość! Dość. Dość… zwariować idzie, a przyjechałam tu odpocząć od właśnie takiego myślenia i zadręczania się tym, co będzie. Na to przyjdzie jeszcze czas po moim powrocie, a tymczasem czas poszukać jakiegoś dobrego lekarza.
Jakąś godzinę później byłam już w miasteczku oddalonym o około trzydzieści kilometrów od pensjonatu, w którym mieszkałam. Z małym opóźnieniem, ale trafiłam pod wyszukany w Internecie adres, podobno "uwielbianego” przez pacjentki ginekologa. Wszystkie go polecały, wystawiając mu same pozytywne opinie, więc postanowiłam udać się właśnie do niego.  
- Dzień dobry – powiedziałam wchodząc i kierując się do recepcji – ja dzwoniłam do państwa jakąś godzinę wcześniej w sprawie usg.
- Ach tak, przypominam sobie. Proszę usiąść i poczekać, za chwilkę zostanie pani poproszona.  
I tak też się stało. Leżałam na klozetce czując po raz kolejny ten sam zimny żel na brzuchu i wyczekując momentu, gdy dowiem się czy to chłopiec, czy dziewczynka.  
- A co pani obstawia? – zapytał lekarz, który rzeczywiście był przemiły.
- Ja dziewczynkę.
- Pewnie mąż stawia na chłopca.
- Tak – przytaknęłam, choć stwierdzenie "mąż” było mocno naciągane, ale nie chciałam dać po sobie poznać, że coś jest nie tak. Chciałam uchodzić za szczęśliwą, przyszłą matkę. W końcu chciałam nią być.  
Pomyślałam, że ten facet byłby świetnym ojcem, lub już nim jest. Sympatyczny, wykształcony, z pewnością dobrze sytuowany, cieszący się dobrą opinią, a do tego opiekuńczy i nastawiony przyjacielsko, do każdego człowieka. Słyszałam jak rozmawiał z jakąś kobietą na korytarzu i nie można mu było odmówić troski i chęci niesienia pomocy drugiemu człowiekowi. Pewnie stąd też ten zawód. A może to tylko złudne wrażenie? Otoczka człowieka, pod którą kryje się domowy tyran? Tomek też na początku świata poza mną nie widział, ale to było tylko na początku…
- To jak panie doktorze, kogo maluszek słucha się bardziej?
- Wygląda na to, że jednak męża. Z całą pewnością będą państwo mieć syna.  
No to pięknie! Tak mnie moje właśnie dziecko kocha. Zaśmiałam się.  
- Proszę tu spojrzeć, widzi to pani?
- Tak – oparłam – to nie jest chyba to, co myślę?
- Wydaje mi się jednak, że myślimy o tym samym – również się zaśmiał.
- Dostanę wydruk?
- Oczywiście, że tak.
Wracając do pensjonatu, zrobiłam jeszcze małe zakupy. Zawsze w nocy lubiłam coś sobie podpić, więc zapasy soków były zawsze mile widziane, a na wypadek jakby dopadł mnie głód, też się przygotowałam. Podjeżdżając pod pensjonat, zobaczyłam właścicieli siedzących na werandzie i popijających jakiś napój. Rozpierała mnie taka radość, że nie mogłam tego przed nimi zataić. Nawet nie próbowałam się z tym kryć.  
- To będzie chłopiec! – krzyknęłam wbiegając po schodach.
- Wiedziałam, mówiłam ci, że to musi być syn. – Odparła błyskawicznie pani Maria.
- No i jest syn – odparłam z bananem na twarzy.
- A jak będzie miał na imię?
W sumie się nad tym nie zastanawialiśmy, żyliśmy w przekonaniu, że mamy jeszcze tyle czasu, że zdążymy zastanowić się nad tym w przyszłości i nie podjęliśmy żadnych decyzji. Ba! My nawet nie zastanawialiśmy się wspólnie, nie rozważaliśmy żadnych propozycji, więc nie pozostało mi nic innego, jak postanowić samej.
- Antoś – odparłam z pełnym przekonaniem.  
Nie wiem dlaczego akurat to imię. Po prostu przyszło mi do głowy, zakotwiczyło i tak już zostało.

dajsieuwiesc

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 1745 słów i 9437 znaków.

3 komentarze

 
  • Użytkownik nikola

    Proszę pisz szybciej kolejna częsc bo jest wspaniałe

    10 wrz 2014

  • Użytkownik next

    wspaniałe

    9 wrz 2014

  • Użytkownik m

    Pisz szybko kolejna czesc

    9 wrz 2014