Kryzys cz.14

Każdy kolejny krok, który przybliżał mnie do domu wykonywałam z coraz większą trudnością. W życiu nie byłam w takiej sytuacji i nawet nie przypuszczając, że w niej się znajdę, nie przygotowałam żadnego planu przewidzianego na taką okoliczność. Nie miałam żadnego, choćby najmniejszego pojęcia jak się w tej sytuacji odnaleźć. Wszystko co mogło się skomplikować, już się skomplikowało i to maksymalnie. Powinnam myśleć o synu, o jego bezpieczeństwie i o tym, że podejmuje teraz decyzje, które zaważą na jego dalszym życiu, a wszystkie moje myśli pochłaniał Tomek.  Nie chciałam w przyszłości usłyszeć od syna, że jestem winna jego nieszczęśliwego dzieciństwa bez ojca. Wolałam cierpieć ja, niż gdyby miał cierpieć on. Nawet jeszcze się nie urodził, a i tak był mi najdroższą osobą. Dopiero teraz w pełni zrozumiałam matki, wyrzekające się wszystkiego dla swych własnych pociech. Wcześniej co prawda odbierałam to jako coś oczywistego, a wręcz banalnego, bo wręcz każda matka tak mówi. Wszystkie zgodnie powtarzają, że ich dziecko jest świętością, że nie ma nic, ani nikogo ważniejszego od swojego potomka, że kochamy je ponad życie. Ja, jako przyszła matka też to czułam. I jeżeli ceną za szczęśliwe dzieciństwo mojego syna, miała być moja krzywda, to byłam gotowa ponieść taką cenę. W końcu Tomek nie był taki zły… nie bił mnie, nie znęcał się nade mną psychicznie, nie prześladował, ba! On nawet nie był zbytnio zazdrosny, a wręcz mówił mi, że mnie kocha. Ja kochałam naszego syna, ponoć będącego owocem naszej miłości i kochałam jego, za to, że pozwolił mi się poznać będąc takim, jakim jest naprawdę. Mieliśmy tyle wspólnych punktów, że ograniczając wzajemne żale i zbędne emocje do minimum, mogliśmy to posklejać. Tak! To jest myśl. Trzeba pogrzebać serce, by przetrwać.

Otwierałam drzwi będąc przekonana, że jego już w mieszkaniu nie zastanę. Jednak się przeliczyłam. Jeszcze dobrze nie przekroczyłam progu, a już poczułam ten charakterystyczny zapach świadczący o tym, że nadal tu jest i czeka. Czeka na moją odpowiedź, ale nie wiem czego mógłby się spodziewać. Przecież nie powiem mu, że rezygnuję z nas i unosząc zranioną dumą, i krwawiącym sercem, wyprowadzam się pod most. Nie mogłam tego zrobić dziecku. Może i byłam zapatrzoną w siebie materialistką, ale nie miała zbyt wielu perspektyw. Tomek pracował, otrzymywał za tą pracę profity i z tego aktualnie się utrzymywaliśmy. Ja od początku źle znosiłam ciążę, więc zwolniłam się jeszcze w pierwszym trymestrze, a że byłam na śmieciówce, to o czymś takim jak urlop macierzyński mogłam tylko pomarzyć. Do mamy wracać nie chciałam. Nie po to się wyprowadzałam, żeby teraz biec do mamy i użalać się nad swoją żałosną karykaturą życia. Na pomoc socjalną mogłabym liczyć jako matka samotnie wychowująca dziecko, ale nie zamierzałam z Antosiem tułać się po jakiś zagrzybionych mieszkaniach socjalnych z dewiantami za ścianą. Cholera wie, co by się mogło w takim miejscu wydarzyć. Poza tym, te pieniądze nie pokrywałyby wszystkich wydatków, a nie zamierzałam wychowywać dziecka w biedzie, gdy jego ojciec mógł nam zapewnić przystępny byt. Nie doszukiwałam się w tym już ani krzty normalności, ale dzisiejsze czasy nie są normalne, więc chyba najwyższy czas, by się przystosować…

Nie śpiesząc się ani trochę, bo i nie było do czego, zdjęłam buty, odłożyłam klucze na komodę ustawioną zaraz przy drzwiach i powędrowałam do kuchni. Nalałam sobie ulubionego soku do szklanki, następnie czując słodycz pomarańczy na języku. Taka prosta czynność, a dała mi czas, by złapać oddech i zdystansować się przed konfrontacją. Doprowadziwszy się już do względnego stanu oazy spokoju, skierowałam się do salonu. Gdy weszłam i zobaczyłam co tam na mnie czeka, to całe moje opanowanie szlak trafił! Patrzyłam to na niego, to na jego spakowaną walizkę i zastanawiałam się, po jaką cholerę jeszcze chwile temu chciałam się tak poświęcać, dla kogoś, kto mnie nie chciał. Jasnym stało się, że mając czas do namysłu wybrał kochankę.

– Wyprowadzam się – powiedział w odpowiedzi na mój rozbiegany wzrok,   a mi pierwsze co, to włączył się syndrom matki polki. W zaskakująco szybkim tempie mój mózg zaczął przeliczać koszty utrzymania mieszkania, te wszystkie, czynsze, prądy, wody, ogrzewania, media i masę innych pierdół, za które trzeba płacić by móc żyć. Jak miałam utrzymać noworodka, siebie i trzy pokojowe mieszkanie?

– Aha – odpowiedziałam nie bardzo wiedząc, co miałabym jeszcze dodać w tej sytuacji. Nie byłam na tyle dumna, by życzyć mu miłego życia.

– Myślę, że na chwilę obecną to będzie najlepsze rozwiązanie – podniósł się, podchwycając walizkę.

– To twoje mieszkanie Tomek, to ty powinieneś tu mieszkać, a nie ja – nadszedł czas rozliczeń.

– Nie – zaprzeczył z bladym uśmiechem – wszystko jest inaczej niż powinno – westchnął. Do takich wniosków to ja już doszłam dawno temu.

– Tomek – wypowiedziałam jego imię, wspinając się na wyżyny odwagi – pójdę po swoje rzeczy – nie dałam rady patrzeć mu w oczy.

– Kaja, nie – zwrócił tym mój wzrok ku sobie – usiądźmy na chwilę – wskazał kanapę. Oboje nie mieliśmy pojęcia jak mamy przeforsować swoje racje drugiemu z nas.

– To jest twoje mieszkanie, źle bym się czuła zostając tu i wysiedlając stąd ciebie – powiedziałam, zanim zdążył mnie uprzedzić.

– Pamiętasz jak powiedziałaś, że dobrze by było, gdybyśmy poukładali sobie wszystko osobno, jednocześnie nie wpływając na swoje myśli – przytaknęłam skinieniem głowy – chcę ci dać taką chwilę wytchnienia. Wiem, że będzie wam tu dobrze, więc ja się wyprowadzę na kilka dni. Wolę mieć tu was bezpiecznych niż gdybyś się miała podziewać nie wiadomo gdzie – moja szczęka zaliczyła bolesne zetknięcie z podłogą.

Schowałam twarz w dłonie, przymykając oczy i zaciskając szczękę z całą dostępną mi siłą, a efekt tych zabiegów na pewno dało się słyszeć w całym pokoju. Starałam się uspokoić, przypominając sobie o tym, by nie unosić się emocjami. Otworzyłam oczy i spojrzałam na swoją dłoń zaciśniętą w pięść. Z całą siłą uderzyłam nią drugą otwartą, trafiając tym samym jedną z kostek w pierścionek. Zabolało. I to było najlepsze co mogło mnie spotkać. Ból dawał ukojenie mojemu sercu, a mózg nagle zajmował się tłumieniem tego bólu, a nie problemami osobistymi. Patrzyłam na dłonie wyciągnięte przed sobą, na czerwieniejącą kostkę i9 cieszyłam się, że choć na chwilę mam spokój! Wpatrywałam się wręcz obsesyjnie w te dłonie, chcąc znaleźć w nich ratunek. Byłam bezsilna. Byłam słaba i skonana. Byłam wrakiem dawnej siebie. Nakrył moje dłonie swoimi, a ja w odruchu poszukiwania panicznego ratunku, wręcz boleśnie je zacisnęłam. Miażdżyłam mu je, ale on nie narzekał. Nie wydał z siebie najmniejszego jęku sprzeciwu. Poddawał się. Uniosłam głowę i spojrzałam na jego twarz. Musiałam mieć obłęd w oczach, czego kompletnie nie odzwierciedlał uśmiech obecny na twarzy. Był przerażony moim popieprzeniem. Chyba zdał sobie sprawę z tego, z jaką wariatką będzie miał dziecko. Jakby to nagrać, to miałby podstawę do odebrania mi dziecka w sądzie. Sama pogrążałam się swoim zachowaniem.

– Ty chyba nie myślisz, że ja chcę cię zostawić? – zadał pytanie, na które odpowiedziałam sobie już wcześniej.

– Czemu? – uśmiech porażki mnie nie opuszczał – przestań – powiedziałam cicho – przestań wprowadzać zamęt do naszego życia. Chcesz ze mną być? To bardzo dobrze. Bo ja chcę tu zostać i stworzyć chociażby pozory normalności dla mojego dziecka. Chcę, żeby choć on żył w przeświadczeniu, że ma szczęśliwą rodzinę. Rozumiesz? Więc rozpakuj te cholerne rzeczy i siedź na dupie, bo ja tak chcę i ty ponoć też. Nie kombinuj, bo tu już i tak nie ma co ratować! – wykrzyczałam. Zamieniałam żal w gniew. Rozgoryczenie w złość, którą cała emanowałam. Nie potrafił mnie już powstrzymać.

– Nie wiem kiedy to się aż tak spieprzyło, nie wiem co poszło nie tak – patrzył na mnie, a ja byłam bliska śmiechu, widząc, że on jest bliski płaczu.

Ja wiedziałam to wszystko doskonale i mogłabym na podstawie swoich obserwacji napisać niezły bestseller.

– Ty mi kompletnie nie ufasz – użalał się nadal nad sobą, a ja gratulowałam mu w duchu spostrzegawczości. Nie doczekał się jakiejkolwiek reakcji z mojej strony, więc zapytał się upewniając, czy na pewno chcę, by tu został.

– Dobra Tomek, dość pieprzenia, ja już mam dość i po prostu więcej nie wyrobię, chcesz zostać to zostań, nie to tut mir leid i ustalamy w tym momencie wysokość alimentów i warunki na jakich odwiedzasz syna.

– Kaja! Chciałem dać ci to czego potrzebujesz, myślałem, że chodzi właśnie o to, że brak ci spokoju.

– Ty nie myśl tyle, bo to nie jest twoją najmocniejszą stroną – byłam tak wściekła, że mogłabym mu łeb siekierą odrąbać.

– Dobra, stop! Chcę być z tobą, chcę wspólnie tobą wychowywać naszego syna tutaj i nie chce niczego innego – prychnęła rozwścieczona jeszcze bardziej. Najpierw się pieprzy z dziwkami, a później kłamie mi prosto w oczy?

– A jednak bez emocji się nie da – powiedziałam uzmysławiając sobie brutalną prawdę.

– Co?

– Nic, nic – uwolnił jedną rękę z mojego żelaznego uścisku i zaczął mnie nią głaskać.

W tym momencie chyba jakaś żyłka mi w dupie pękła bo odskoczyłam od niego na blisko metr, wcale nie przejmując się pokaźnym brzuszkiem. Jak sobie pomyślałam, że ją mógł tak głaskać jak jej robił dobrze… ta myśl skończyła się rychłą wizytą w toalecie. Mój żołądek tego nie wytrzymał. Tomek pobiegł bezzwłocznie za mną i przytrzymał mi włosy na coś się nawet przydając.

– Może pojedziemy do lekarza? – zapytał, gdy przepłukiwałam usta wodą.

– Nie sądzę by istniała uzasadniona konieczność, by udać się do lekarza – odpowiedziałam przemądrzale,  ani trochę nie uspokojona, a wręcz mój ton był wiedźmowaty.

– My się nie możemy kłócić w takich momentach – stwierdził z powagą, którą ja miałam w poważaniu.

– To się nie kłóć – prawda, że proste?

– Okej, dobra. Już – podniósł ręce do góry w geście poddania. – Chodź się położymy.

– Jak chcesz, to idź się połóż.

– Chcę się położyć razem z tobą.

– Ja wychodzę – szybka wymiana zdań bez emocji, czyż nie tak miało być?

– Kaja nie zgrywaj się – plan bez emocji się komuś rypnął – zobacz co się wydarzyło dopiero co, co jak ci się zakręci w głowie, zemdlejesz i uderzysz głową w chodnik? Pomyślałaś na jakie niebezpieczeństwo was narazisz?

– To co, zamkniesz mnie w domu?

– Jak trzeba będzie to i nie będę stronił od takich środków bezpieczeństwa.

– Wiesz co, ty idź się sam gdzieś zamknij, tylko z daleka ode mnie!

Obróciłam się na pięcie i trzasnęłam drzwiami do sypialni. Dałam mu wyraźnie do zrozumienia, że w sypialni go nie chcę. Zachowywałam się dziecinnie?! Cóż, takie oto dziecko sobie wybrał.

dajsieuwiesc

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 2033 słów i 11519 znaków.

4 komentarze

 
  • Zniecierpliwiona:)

    No cóż:) poczekamy:)

    21 lut 2015

  • dajsieuwiesc

    Nie dodam dzisiaj nic, najwcześniej kolejna część pojawi po weekendzie, dlatego, że na weekend wyjeżdżam na szczęście bez komputera. :)

    20 lut 2015

  • LoveHaze

    Niech sie pogodzą :)

    19 lut 2015

  • Zniecierpliwiona:)

    To nie może tak być:) muszą w końcu się pogodzić:) szybko dodaj kolejna cześć:*

    19 lut 2015