Kryzys cz.8

- Hej, to wcale nie jest tak. Troszczę się o was, oboje. Kocham was oboje, nie tylko jego, dlatego nie chcę, żebyś razem z nim odeszła. Nie płacz, wszystko ci wyjaśnię, dobrze? Tylko się troszeczkę uspokój. – Jego ton złagodniał, a moje serce nie potrafiło się mu sprzeciwić.

Podniósł mnie, sadzając sobie na kolanach, bokiem do niego i zaczął powolutku kołysać, jednocześnie głaszcząc po głowie. Widział, że już nie mam na to siły, że za długo udawałam, żeby móc teraz podjąć walkę. Wszystko się we mnie załamało. A ja już poddałam się, będąc zrezygnowana tą całą sytuacją.

- Kochanie spójrz mi w oczka – mówił bardzo łagodnie i cicho, więc spojrzałam i doszukałam się w nich czegoś, czego widzieć nigdy nie chciałam. Ujrzałam jego cierpienie, gdzieś tam skrywane i maskowane, ale jednak. – Jestem tylko facetem – zaczął mówić powoli. – Teraz widzę, że swoim zachowaniem przysporzyłem ci więcej złego niż pożytku, ale ja się po prostu bałem.

- Co? – nie mogłam pojąć toku jego myślenia. Jak to się bał? Czego on się bał?

- O was się bałem. – Nadal nie rozumiałam. – On jest w tobie…

- No nie da się ukryć – zaczęłam śmiać się nerwowo.

- Właśnie, a jak się kochamy to ja też jestem w tobie.

Patrzyłam na niego ogłupiała, co on chciał mi lekcję edukacji seksualnej zafundować? O co mu chodziło? Rzucał mi tu jakimiś oczywistymi, oczywistościami i ani odrobinę nie wyjaśnił sprawy. Jeżeli liczył, że mi nałga, a ja to potulnie łyknę jak naiwna idiotka, to się przeliczył. Te czasy już minęły. Od teraz nie będzie cichych dni i przyjmowania wszystkiego takim jakim jest. Ja mam prawo się na coś nie zgadzać i właśnie z tego prawa chce skorzystać.

- O co ci chodzi, co? – Byłam zniecierpliwiona.

- Nie rozumiesz?

- Jakoś nie bardzo – przyznałam.

- No bo… ja nie chcę bić własnego syna.

- Co? – teraz to już kompletnie nie wiedziałam co jest pięć.

- Ja po prostu bałem się, że jak będziemy się kochać, to ja zrobię albo tobie albo jemu krzywdę, że któreś z was to zaboli. Nie wiedziałem jak mam się zachować, co zrobić więc uciekałem przy każdej okazji, żeby nie pokazywać ci jak dupowatego masz faceta. Nie chciałem, żebyś się o coś obwiniała… – westchnął, a do mnie zaczynało docierać. – Na początku źle się czułaś, więc jakby sprawa rozwiązywała się sama, a potem tak po prostu zostało… – skończył mało zręcznie.

- To dlatego, Ty?… – przylgnęłam do niego mocniej się wtulając, chciałam mu wierzyć.

- Tak kochanie, choć teraz wydaje się to tak debilnie głupie, to tak. Wiedziałem, że każdy najmniejszy gest ciągnie za sobą kolejny, wiec unikałem przytulania, by nie musieć cię całować. Całowania, by nie musieć się do ciebie zbliżać aż za nadto, bo wiedziałem, że krok po kroku będziesz zmierzać do czegoś, czego dać ci nie mogę. A raczej czegoś, czego bałem ci się dać.

- To rzeczywiście głupie – przytaknęłam.

Byłam pod ogromnym wrażeniem jego głupoty, no bo kto mógł wymyślić coś… coś takiego?! Tak absurdalnego w swojej niespójności i tak błahego w swojej skomplikowaności. To mógł zrobić jedynie facet! Prawie rozpieprzył nam życie, bo on się bał! I to czego? Jedynie swoich dzikich wymysłów.

- Przepraszam – usłyszałam ciche mruknięcie nieopodal ucha. – Wiem, że się powtarzam, ale ostatnio uświadomiłem sobie, że cię tracę i każde kolejne twoje posunięcie, mnie w tym upewniało. Wiedziałem, że to moja wina, ale nie miałem pojęcia jak z tego wybrnąć, a wtedy ty uciekłaś i wszystko się totalnie spieprzyło. Na początku myślałem, że to przetrwamy, ale gdy wyjechałaś, to dotarło do mnie, że nie masz już siły na przeczekanie tego wszystkiego i… ja wiedziałem, że to moja wina. Byłem na siebie zły i już nerwowo nie wytrzymywałem. – Spojrzał na mnie – wiem, wiem, to żadne wytłumaczenie, ale gdy ty odeszłaś, to coś pękło. Myślałem, że wytrzyma bo już mniej niż więcej zostało do rozwiązania, ale ty nie wytrzymałaś i wiem, że to ja zawiodłem was oboje.

- Chyba rozumiem – odparłam niemrawo, nieco ogarniając jego procesy myślowe.

I choć wcale się z nimi nie identyfikowałam, to byłam w stanie zrozumieć, że po prostu się wystraszył. Tak jak ja to zrobiłam na początku, uświadamiając sobie wpadkę, tak on zrobił to teraz. Zadziałało to jak bomba z opóźnionym zapłonem. Zobaczył rosnący brzuch i nagle dziecko, które było wcześniej abstrakcją, stało się częścią życia realnego. Jego życia. Trzeba było przyznać, że baliśmy się oboje i dlatego tak ważne było teraz to, żebyśmy nauczyli się z powrotem siebie wspierać. A kluczem do tego była rozmowa, bo jeżeli każde z nas, dzieliło by się swoimi obawami, to zrozumielibyśmy swoje wzajemne punkty widzenia. A tak, niedopowiedzenia wzięły górę, każde z nas podpowiadało sobie to co podpowiadała wyobraźnia i wyszedł z tego niezły galimatias. Ja myślałam, że już między nami koniec, bo mnie nie kocha. On z kolei sądził, że chce go zostawić. Po części była to prawda, bo myślałam o tym, ale bynajmniej nie dlatego, że chciałam. Raczej podejrzewałam, że tak będzie lepiej dla mojego spokoju, a okazało się, że rzeczywistość jest zupełnie różna, od naszych wyobrażeń o niej. Bo przecież my nadal się kochamy, my nadal chcemy być ze sobą, mieszkać razem i przede wszystkim chcemy wspólnie wychowywać naszego synka.

- Będzie już wszystko dobrze, wiesz? Będziemy dużo rozmawiać, no okrągło. I będziemy razem się cieszyć z Antosia i będziemy razem wyjeżdżać. – Mówiąc to pogroził mi palcem – już nigdzie sama nie pojedziesz, bo cię nie puszczę. – Obejmował nas tak kurczowo, jakby rzeczywiście bał się, że zaraz mu ucieknę, posyłając do diabła. Ale ja nie zamierzałam ruszać się nawet o milimetr, bo to było jedyne miejsce w którym teraz powinnam się znajdować. Nawaliliśmy oboje i dlatego teraz to oboje powinniśmy się o nas zatroszczyć. Wspólnie posklejać to, co nieomal się rozpadło przez naszą obopólną głupotę.

- Nie wiem gdzie byłbym teraz, gdyby nie wy – co bym robił, co myślał, jakie miał plany i marzenia, ale i wiedzieć nie chcę, bo nie wyobrażam sobie, żeby was mogło nie być. – Jego oczy były tak szczere, mówiły prosto do moich szczerą prawdę, leczyły bezwiednie moją duszę w rozsypce, przywracały mnie do życia. Całą sobą czułam, że to ta chwila, ten czas, w którym ziszcza się powiedzenie "wszystko będzie dobrze”, bo to ten czas prawda?

- To dokładnie ten czas – odpowiedział mi, muskając palcami moją skórę na ramionach, co uświadomiło mi, że ostatnie słowa wypowiedziałam na głos. Ale właśnie w tym momencie opadły jakieś bariery między nami, cos pękło, ale i coś powstało. Coś nowego, coś twardszego i… niezniszczalnego? Chyba czas w to uwierzyć, bo wiara czyni cuda, czyż nie? – Przyrzekam ci, że już niczego nie zawalę i zapewniam, że doskonale poradzimy sobie z Antosiem – mówiąc to, jego ręce wkradły się pod moją bluzkę i zaczęły wędrówkę po brzuchu – damy sobie ze wszystkim radę, bo to nasze dziecko, a my jesteśmy jego rodzicami, a rodzice potrafią się zajmować swoim dzieckiem.

- Podoba ci się imię?

- Cóż, jakoś nie miałem czasu na przemyślenia – zaśmiał się, a ja mu zawtórowałam – ale jest okej.

- Tylko okej?

- Antoś jest w porządku, ale jakoś będzie mi ciężko do niego mówić później Antoni, bo przecież do nastolatka mówić Antoś jak do dzieciaka to jakoś tak dziwnie.

- Ale są różne zdrobnienia, możesz na przykład mówić Tosiek, ale mi się Antoś podoba najbardziej, to takie słodkie imię. – Rozczuliłam się.

- E tam, ja tu mam kogoś słodszego w zasięgu wzroku – spojrzał się na mnie wymownie – i właśnie zamierzam tego kogoś troszkę wyeksploatować.

- Tylko troszkę? – zapytałam z niby to zawiedzioną miną, a w duchu cieszyłam się jak mała dziewczynka, bo my właśnie odzyskaliśmy siebie nawzajem! I zamierzaliśmy to odzyskanie skonsumować w jeden z najmilszych sposobów.

Uśmiechnęłam się, lubieżnie oblizując usta, gdy niósł mnie do sypialni. Tak dawno tego nie robiliśmy, że na samą myśl o tym byłam podekscytowana i niezaprzeczalnie podniecona. Do tej pory byłam tykającym wulkanem, a teraz lawa miała znaleźć ujście. Jego dłonie i usta na mnie. Jego usta i dłonie we mnie. Zagarniał nimi to kolejne powierzchnie mojego ciała. Ja cała należałam do niego. I ten rozkoszny, tak upragniony ból, kiedy moje ciało powitało go po raz pierwszy. Nic oprócz naszych splecionych w jedności ciał już się nie liczyło. Nic poza nami samymi już nie było ważne, liczyła się tylko przyjemność, jaką sobie nawzajem dawaliśmy. Zatraciliśmy się w tych odczuciach.

Leżąc tak po, czułam jak jego ciało stopniowo się rozluźnia, oddech wyrównuje, a i bicie serca zwalnia. Uspokajał się, bo po tak długim czasie w końcu zaznał spokoju. Oboje go zaznaliśmy. Nagle, w jednej sekundzie, poderwałam się do pozycji siedzącej, tak jakby mi się coś niespodziewanie przypomniało.

- Co się dzieje, coś nie tak? Boli cię coś? – zasypał mnie lawiną pytań, a ja tylko bezradnie rozłożyłam ręce. – Kaja?

- Żyję – odpowiedziałam tłumiąc śmiech – widzisz, ani mi, ani jemu nic nie jest.

Wtedy roześmiałam się już na całe gardło, a niedługo potem on pojął, że te słowa są aluzją do jego wyimaginowanych obaw, stanowiących główny problem ostatnich kilku miesięcy i uświadamiając to sobie, sam się roześmiał.

- Ale nie waż się straszyć mnie tak nigdy więcej – oznajmił władczym tonem – a teraz chodź, zabieram cię pod prysznic – i puścił do mnie figlarnie oko.

W tym momencie nie potrafiłabym mu niczego odmówić…

dajsieuwiesc

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 1859 słów i 10067 znaków.

1 komentarz

 
  • :)

    Czekam na dalej ;)

    26 paź 2014