Kryzys cz.1

- Kaśka! – mój płaczliwy ton dało się słyszeć od momentu przekroczenia progu jej mieszkania. Każdy głupi zreflektowałby się, że coś jest nie tak.
- Kaja?! Co się stało? Coś z dzieckiem?
- Nie, jak widzisz jest tu nadal – odpowiedziałam rozgoryczona wskazując na swój brzuch.  
- To co się stało? – Dopytywała się przyjaciółka.
- Wiesz… - zająknęłam się, krztusząc własnymi łzami, gorzko smakującej porażki – Tomek mnie chyba już nie kocha.  
Tak typowe, tak damskie, tak prozaiczne i dla niektórych tak głupie słowa, ale jakże prawdziwe.  
- Ty się dobrze czujesz? – spytała. – Kaja bój się Boga! Byłam u was dwa dni temu i wszystko było w jak najlepszym porządku. Widziałam jak na ciebie patrzy, to się nie mogło zmienić od tamtego czasu.
- Już wtedy nie było dobrze. – Przyznałam uczciwie.
- Co masz na myśli? Zrobił coś? – dopytywała.
- No nie…
Zabrzmiało to cholernie absurdalnie. Cała ta sytuacja nosiła znamiona absurdu, ale ja byłam pewna swoich racji. Wiedziałam co mówię, bo widziałam co się dookoła mnie dzieje i jak diametralnie zmieniło się nastawienie Tomka do mnie od czasu zajścia w ciążę. Zwłaszcza gdy brzuch zrobił się już widoczny. A piąty miesiąc to już nie przelewki.  
- Więc o co ci chodzi? – zapytała spokojnie, ale widziałam, że ma mnie za pokręconą babę, której hormony robią sieczkę z mózgu.
- On kocha to dziecko – stwierdziłam, bo co do tego nie miałam najmniejszych wątpliwości – ale nie kocha już mnie. Widzę to po tym jak mnie traktuje. On po prostu ma poczucie obowiązku wobec nas, bo co powiedzą inni, gdy nas zostawi? Troszczy się o dziecko, pomaga jak trzeba, pracuje by zapewnić nam byt, robi rzeczy, o które go poproszę i na tym polu nie mam mu nic do zarzucenia. Wiem, że będzie wspaniałym ojcem dla tego maleństwa… - trochę bardziej niż powinny, pociekły mi łzy w tym momencie.
- Kaja przestań szlochać – w tym momencie podała mi kartonik z chusteczkami. - On kocha i ciebie, i dziecko, które nosisz pod sercem. Skąd ci przyszły takie głupoty do głowy?  
- Ty nie wiesz wszystkiego – powiedziałam nieco melodramatycznie.  
- Czego nie wiem? – siliła się na spokój, ale za cholerę nie mogła zrozumieć moich pokręconych myśli.  
- Między nami od dawna się nie układa. Owszem on chodzi do pracy i zarabia, przychodząc pyta się, jak się czuję, czuwa nad tym, bym jadała zdrowo, ale robiąc to, troszczy się o dziecko. Interesuje go to, jak się czuję, bo interesuje się swoim dzieckiem.
- Przesadzasz. Chłop tyra jak może, żeby wam było dobrze, a ty siedzisz w domu i wymyślasz? – powiedziała nieco głośniej, niż powinna.  
Wiedziałam, że chcę dobrze. Słyszałam, jak brzmią słowa, które wypowiadam i na jej miejscu pewnie bym zareagowała tak samo. Ale ja jestem na swoim, a nie na jej miejscu.
Poczułam się winna. Bo być może rzeczywiście nie powinnam tego tak wyolbrzymiać? Może powinnam była docenić jego poświęcenie i zaakceptować wady? Przecież każdy je ma.  
- Kaja on cię kocha, on to wszystko robi dla was.  
Może miała rację? Tylko dlaczego czułam żal w sercu? Pustkę po tym co było, a czego już nie ma…
- Pójdę już, wiesz?  
Odpuściłam. Kaśka miała od zawsze świetny kontakt z Tomkiem i do wszelkich naszych kłótni podchodziła dosyć neutralnie, próbując je załagodzić, a nie stając po którejś ze stron konfliktu.  
- Na pewno wszystko dobrze?
- Tak. Może odrobinę zbyt histerycznie zareagowałam. Przespaceruję się, prześpię i będzie lepiej. Dzięki za wszystko. Cześć.  
Wyrzuciłam z siebie potok słów, bo nie chciałam, by mnie zatrzymywała. Kaśka miała trochę racji, ale ja też wiedziałam swoje. Nie przyznałam jej się do pewnych rzeczy, bo nawet przyjaciółce jest ciężko mówić o niektórych, jakże bolesnych faktach.
Tomka poznałam na parapetówce, jaką Kaśka zorganizowała ponad rok temu. Pomagałam jej przygotować jedzenie dla całego tłumu głodnych gości, bo ona ma dwie lewe ręce do gotowania. Na Tomka zwróciłam uwagę, gdy zaczął na głos wychwalać moje zdolności kulinarne. Podziękowałam grzecznie, tak jak należy i dalej robiłam swoje.
W miarę wypitego alkoholu, Tomek wygłaszał coraz to odważniejsze teorie, między innymi to, że takiej żony to ze świecą szukać. A właściwie to po co on ma szukać, jak jedna idealna kandydatka stoi przed nim. Z jednej strony zrobiło mi się miło, bo ktoś docenił mój trud włożony w przygotowanie imprezy, z drugiej troszkę się w tym momencie zakłopotałam, ale nie wzięłam sobie na poważnie tych jego oświadczyn. Choć nie było to mówione pijackim bełkotem i wiedziałam, że następnego dnia będzie to pamiętał, to było to takie stwierdzenie pół żartem, pół serio. Cały on taki był. Dusza towarzystwa, która każdemu powie miłe słowo i każdego rozbawi. Ot, taki typ po prostu.  
Nic nie zapowiadało, że w przyszłości połączy nas coś więcej niż zwykła znajomość. Po tej parapetówce nie widzieliśmy się przez miesiąc, żadnego kontaktu też ze sobą nie mieliśmy. Można by rzec, że wręcz zapomniałam o jego istnieniu. Pojawił się znienacka na jednej z kiepsko zapowiadających się imprez w klubie. Niemal od razu porwał mnie na parkiet i całą noc spędziłam wywijając w jego objęciach. I tak to się zaczęło. Od esemesa do esemesa, od spotkania do spotkania. Nie była to wielka miłość od pierwszego wejrzenia, ale powoli ten czaruś podbijał moje serce, a ja obdarzałam go coraz to większym zaufaniem. Po trzech miesiącach zamieszkaliśmy razem. Było nam to obojgu na rękę, bo nie musieliśmy tułać się po akademikach, a wynajęcie mieszkania razem było dużo tańsze. Dobrze się dogadywaliśmy, był nie tylko moją miłością, ale też i przyjacielem, który zawsze służył mi pomocą i radą. Albo po prostu mogłam mu się wypłakać w mankiet, jeżeli zaistniała tak potrzeba. Momentami miałam wrażenie, że czyta mi w myślach. Potrafił mnie zaskoczyć, dorównywał mi inteligencją, dzięki czemu mieliśmy wiele tematów do rozmów. Był wrażliwym i dobrym człowiekiem, po prostu aż chciało się z nim przebywać, bo on wypełniał całym sobą otaczającą go przestrzeń.  
Pół roku później życie spłatało nam figla. Do dziś nie wiem jak to się stało. No dobra, wiem jak. Ale pojęcia nie mam kiedy. Zawsze się zabezpieczaliśmy, a tu taka niespodzianka.  
Zrobiłam test bez przekonania. Raczej po to, by zyskać stu procentową pewność, że jednak w ciąży nie jestem. Gdy zobaczyłam dwie kreski na teście, byłam przekonana, że to jakaś pomyłka. Chciałam wierzyć w to, ze test jest albo zepsuty albo przeterminowany i tak też sobie wmawiałam. Jak błyskawica wyleciałam z domu i pognałam do najbliższej apteki po dwa kolejne. W domu byłam już jakieś pięć minut później. Zdyszana i spocona, ale też i zdeterminowana, by udowodnić pomyłkę poprzedniego testu. No i przeliczyłam się. Na kolejnych dwóch testach jak byk widniały po dwie kreseczki. A trzy testy, trzech różnych firm mylić się nie mogły. Wtedy ogarnęła mnie panika. Miały być studia, praca, ukochany i świetlana przyszłość, a dopiero w dalekiej przyszłości potomstwo. A teraz co z tym wszystkim? Trach i nie ma?!  
Tomek zastał mnie w łazience, skuloną w pozycji embrionalnej. Nie wiem jak długo tam byłam, ślepo wpatrując się w test, chcąc by to wszystko okazało się jedną wielką bujdą. Momentalnie połapał się o co chodzi. Ukucnął przy mnie i podniósł mnie do pozycji siedzącej. Jeżeli szukał jeszcze jakiekolwiek potwierdzenia, to znalazł je w moich oczach. W moim przerażeniu. Widziałam, że był równie zdezorientowany, ale wykazał się zimną krwią i podnosząc mnie, zabrał do łóżka. Dotarło do niego najwyraźniej, że zostanie ojcem i musi być odpowiedzialny.  
Zawsze wyobrażałam sobie ten moment inaczej. Dziecko było dla mnie swoistym zwieńczeniem miłości dwóch osób, najlepiej, żeby pojawiło się tuż po ślubie i miało szczęśliwą, kochającą się rodzinę. Życie jednak zweryfikowało moje plany. Widząc inne dziewczyny z roku z brzuchami nie zazdrościłam im, wiedziałam, że bądź co bądź, ale dziecko komplikuje plany. Żyłam jednak w przeświadczeniu, że ten problem mnie nie dotyczy, bo my się zabezpieczamy. Jak się okazało, nie dość skutecznie…  
Tomek co prawda zapewniał, że wszystko będzie dobrze, że zajmie się nami najlepiej jak potrafi i niczego nam nie zabraknie. Mówił, że kocha to dziecko równie mocno jak i mnie, ale od tego czasu wszystko się zmieniło. Nie stało się to gwałtownie, lecz krok po kroku. On po prostu oddalał się ode mnie. Czułam że troszczy się o mnie jedynie z poczucia obowiązku. O ile na początku myślałam, że to wszystko się ułoży i możemy to zgrać w zgodną całość, to teraz nabierałam przeświadczenia, że były to jedynie moje pobożne życzenia.  
Coraz rzadziej słyszałam słowa "kocham cię”. Tomek najchętniej całowałby mnie na dzień dobry i dobranoc w czoło, a także maluszka poprzez brzuch i to by było na tyle czułości z jego strony. Pojęcie życia erotycznego było już tak odległe w naszym związku, że praktycznie zapomniałam co to w ogóle znaczy i jak to się robi. Było w tym trochę mojej winy, choć raczej pojęcie winy którejś ze stron jest względne w tym temacie. Początek ciąży mi nie sprzyjał. Nie pamiętam poranka bez mdłości czy dnia bez uczucia senności, a także zmęczenia. Miałam wrażenie, że w pierwszych trzech miesiącach mojej świadomej ciąży przespałam więcej niż statystyczny polak w ciągu całego roku. Ale cóż, ciąża ma swoje prawa i wszystko trzeba jakoś przetrwać.  
Teraz gdy czuję się już dobrze, zauważyłam jaka przepaść dzieli mnie i Tomka. Wytworzył się między nami dystans, którego nie mogę przeskoczyć choć kilkakrotnie próbowałam. Mój luby izoluje się ode mnie, wręcz mnie unika. Zauważyłam, że wymiguje się od kładzenia się do łóżka o jednej porze ze mną – albo jest zmęczony i robi to wcześniej albo wymawia się ważną i jakże pilną pracą, i ślęczy przed komputerem do późna.
Któregoś razu, gdy miałam po prostu słabszy dzień, leżeliśmy razem, wieczorową porą w łóżku. Przytulał mnie wtedy od niechcenia. Nie dotykał, nie gładził, nie masował. Może się to wydać błahe, ale ja doskonale wiem, jak przytula mnie mój własny facet i nigdy wcześniej nie robił tego w tak minimalistyczny sposób.  
To wszystko co było między nami, te wszystkie szczere rozmowy, długie wieczorne spacery, ognisty seks, jakby teraz umarło. A mi tego cholernie brakowało. Kto wie, może właśnie teraz jeszcze bardziej tego potrzebowałam niż kiedykolwiek wcześniej?  
Stojąc w progu mieszkania zrobiło mi się jakoś duszno. Był maj i było wyjątkowo parno, a wtoczenie się do naszego mieszkania na trzecim piętrze było dla ciężarnej w piątym miesiącu już wyzwaniem. Tomek zobaczył to i doskoczył do mnie w tempie równym nie jednego sprintera.  
- Kaja co ci jest? Dzwonić po lekarza?
- Nic mi nie jest – mówiłam spokojnie, bo najwyraźniej wyglądałam nieco gorzej niż się czułam, co nie napawało mnie optymizmem.
- Wystarczy szklanka wody.
Usadził mnie bezpiecznie na kanapie i pognał do kuchni po upragniony napój.  
- Dziękuję.
- Lepiej się już czujesz? – spytał po chwili, a ja przytaknęłam, kiwając głową. – Może się położysz?
- A poleżysz ze mną? – w moim wzroku utkwiona była prośba.  
- Tak – i poszliśmy.
Może i jestem kobietą. Może i mi nie przystoi. Ale mam tez swoje pragnienia. Mam swojego faceta obok i chcę z niego skorzystać. Moja ręka zabłąkała się gdzieś w okolicach jego bioder i chyba w tym momencie do niego dotarło, do czego ta ręka zmierza. Odskoczył ode mnie jak oparzony i uczciwie muszę przyznać, że w życiu nie widziałam takiej reakcji faceta. A nie był on moim pierwszym.  
- Myślę, że to nie jest dobry pomysł. – Powiedział kategorycznie, a ja zastanawiałam się, czego on się boi?  
- Słucham? – Już miał coś powiedzieć, ale byłam szybsza. – Jeżeli myślisz, że ja tego nie widzę to jesteś w błędzie – powiedziałam z żalem.
- O co ci chodzi? Po prostu muszę wrócić do pracy, nie mam na to czasu.
- Jakoś sobie nie przypominam byś miał go przez ostatnie cztery miesiące. – Byłam coraz bardziej rozgoryczona.
- Przesadzasz. Uspokój się i pogadamy jak wrócę.  
Tak. Najlepiej było odwrócić się, wymówić pracą i wyjść. A może najprościej? Nie wiedziałam i wiedzieć nie chciałam. Zranił mnie, bo jeżeli do tej pory jeszcze próbowałam go usprawiedliwiać, to teraz nie znalazłam w swoim umyśle żadnego wytłumaczenia dla jego zachowania. No może poza jednym. On się po prostu brzydził mojego ciała. Przytyło mi się i to nawet nie mało, bo już będzie jakieś siedem kilo, ale to nie powód by się tak zachowywać. Jesteśmy dorośli, mógł przyjść, powiedzieć, porozmawiać. Z pewnością byłoby mi przykro, ale przynajmniej wiedziałabym na czym stoję, a tak? Jestem w ciąży z facetem, który jest ze mną z konieczności, a na dodatek ma wstręt do mnie. Fantastycznie. Lepiej być nie mogło!
Postanowiłam jednak zrobić to samo co on. Pójść na łatwiznę. Spakowałam walizkę, a właściwie to nawrzucałam do niej rzeczy, które wydawało mi się, że mi się przydadzą. Zgarnęłam z łazienki kosmetyki. Z kuchni wzięłam kilka soków i wafli na drogę. Wysmarowałam szybko mamie mejla, w którym poinformowałam ją, że nie będzie mnie przez pewien czas, ale ma się nie martwić. Napisałam też, że wrócę jak tylko sobie wszystko przemyślę i poukładam, a także, że postaram się w niedługim czasie do niej odezwać. Wiedziałam, że często zagląda na skrzynkę pocztowa z racji korespondencji służbowej, więc szybko przeczyta tego mejla i nie będzie się denerwować, w razie gdy Tomek będzie ją nachodził, szukając mnie.  
Z Kaśką postanowiłam się nie kontaktować, bo wiedziałam, że jest z Tomkiem w niezłej komitywie i niechybnie zdradziłaby mu więcej, niż bym chciała. A ja chciałam mieć kilka dni niczym nie zmąconego spokoju, tylko dla siebie.  
Wychodząc zostawiłam jeszcze kartkę na naszym łóżku – "Nie martw się o nas”.

dajsieuwiesc

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 2718 słów i 14528 znaków.

4 komentarze

 
  • Tuśka

    Świetne :)

    23 sie 2014

  • uwiedziona

    boskie :) dodaj szybko nową część

    23 sie 2014

  • mymelody

    Cudowne opowiadanie! Kiedy kolejna część? :3

    22 sie 2014

  • Linda

    super :D zapowiada się ekstra :D Pisz dalej !!

    22 sie 2014