Gwiazdeczka cz. XVII (Zdzi*a tom II)

Ostatni pociąg do Kor odjechał ponad godzinę temu. Pomimo to, żywiłam głęboką nadzieję, iż zjeb Jeremiasz kupi moją najnowszą bajeczkę. Odwrotu przecież nie było, skoro ubrana w fartuch dentystyczny i jasną marynarkę, dzierżąc podręczną lekarską torbę, kierowałam właśnie kroki ku przybytkowi ślusarza. Nieco nerwowo poprawiłam spadające z nosa okulary zerówki i nastroszyłam komplet krzaczastych brwi, by chwilę później, gładząc kozią bródkę, raptownie przystanąć w pół kroku. Cenne minuty mijały, a mnie wryło pod zardzewiałym szyldem z rzędem odklejających się liter. „A mawiają, że tylko szewc chodzi w dziurawych butach” – prychnęłam i podążyłam w kierunku blaszaka, gdzie oblech miał swoje włości.
     Zastałam go pochrapującego w fotelu. Nawalony był oporowo, co potwierdzała opróżniona do połowy butla ze spirytusem. Wątpiłam, czy w ogóle go czymś rozcieńczał. W każdym razie jebało gorzelnią od progu. Aż dziw, iż robiąc takie najebki, nie zamykał warsztatu na klucz. „Może nie warte to było zachodu?”. – Pomyślałam i rozejrzałam się dookoła. Lutownice, zwitki cyny, jakaś sprężarka, spawarka i trochę mniejszych narzędzi czy pilników. „Na upartego dałoby radę coś uszczknąć, chociaż w sumie na co to komu?”. Ale już dosyć tych eksploracji. Wszakże przybyłam tu cosik rozerwać...
     Podeszłam do mebla i szarpnęłam za podziurawioną iskrami koszulę, rzucając mocno roztrzęsionym głosiskiem:
   – Panie, panie, budź się. W potrzebie jestem!
     Z gardła pijusa wyszedł tylko niezrozumiały bełkot. Nawet patrzałek nie był w stanie otworzyć. Potrząsnęłam zatem za obydwa ramiona:
   – Pomóż, no panie, mów gdzie ja jestem i jak daleko do Kor?!
     Zdezorientowany rozdziawił japę, mlasnął kilka razy i począł mrugać zaropiałymi ślepiami. Wyglądało to mega komicznie, jednak opary przetworzonego alkoholu, skutecznie odebrały mi chęć rechotu. Odsunęłam się więc pospiesznie, chwytając torbę oburącz za uchwyty. W końcu Jeremiasz zapanował nad rozbieganymi oczami i skupił na gościu swój wzrok.
   – Tak ze mną źle, że mi stara doktorka wezwała? – zaśmiał się i czknął, po czym zarzęził coś niezrozumiale. – Spokojna jej trwała, jeszcze się na tamten świat nie wybieram.
   – Panie, o czym pan gadasz? Ja tutaj przez przypadek z pociągu wysiadłem. Stomatologiem jestem najlepszym w stolicy. Jak chcesz to se tam chlaj, ale chociaż mi powiedz, co to za wioska?
     Skrzywił się i złapał mimowolnie za szczękę. Chyba nie po drodze mu było ze szczoteczką i pastą. O dziwo jakoś szybko otrzeźwiał i odparł:
   – Ciemiężniki, panie. Do Kor ponad godzina kolejką.
   – Nie może być! – wrzasnęłam teatralnie. – Przecież nie mam gdzie spać! A miejsce w hotelu właśnie przepada. Pociągi ruszą dopiero nad ranem, a konwent jest o dwunastej! Co robić, co robić? – Dreptałam w miejscu, by naraz szybko posłać mu błagalne spojrzenie. – A może macie tu gdzieś jakieś wolne pokoje?
   – Zgłupiałeś, doktorku! Na kilka godzin będziesz najmował? I to tak po nocy? Napij się ze mną lepiej.
   – Coś pan zdurniał? Przecież muszę być gotowy jutro przemawiać. To spotkanie na najwyższym szczeblu krajowym, a nie jakaś tam byle dysputa. Należy się wyspać i zaznać spokoju…
   – Oj, siorbniesz nieco, to i sen będzie lepszy. A kimniesz się u mnie – wskazał za siebie – o tam, na polówce. Zresztą i tak wyboru wielkiego nie masz. Siadaj pan, walniem se ździebko, póki jeszcze na oczy patrzymy.
     Westchnęłam zrezygnowana i klapnęłam zadem na podstawiony przez niego zydel. Wiedziałam, iż za długo grać w tym teatrzyku nie mogę, toteż rozejrzałam się za potencjalnym obuchem. Gdy ja pospiesznie lustrowałam warsztat, ślusarzyna nalał po literatce spirytu. „Serio? Że niby ja to mam wypić? Przecież od razu rzygnę mu prosto w pyszczycho”.
     Jak się jednak okazało, nie musiałam ani nic siorbać, ani szukać żadnego narzędzia. Nie zwracając na mnie uwagi wychylił na hejnał zawartość szklanki, co po chwili skutecznie go zamroczyło. Nie był jednakże na tyle wcięty, bym mogła zrealizować swój plan. Łypnąwszy niepostrzeżenie na zegarek, stwierdziłam, iż mogę jeszcze chwilę pozwlekać. Postanowiłam więc wziąć Jeremiasza na magiel, uprzednio wylewając trochę napitku za siebie. Oblech nic zupełnie nie spostrzegł, ponieważ akurat kręcił spazmatycznie łepetyną, próbując otrząsnąć się z wypitych procentów.
   –  To co pan tutaj wytwarzasz? – zapytałam, siląc się na delikatnie pijacki ton. – Masz może co ładnego w zanadrzu?
     Na te słowa uśmiechnął się z rozrzewnieniem i kiwnął głową w stronę ślusarskiego stoliszcza. Znowu zauważyłam komplet imadeł, ale nie chciałam odgrzewać starego kotleta. Dopiero później mój wzrok padł na poplamione prześcieradło, a raczej na wygięty pod nim kawałek balustrady. Wstałam więc chwiejnie, żeby zachować pozory, a następnie odsunęłam materiał.
     Nie mogłam uwierzyć w to, co ujrzałam. To nie była zwykła robota, ale misternie wykonana balustradka na balkon, zawierająca nawet takie detale jak kwiaty, toczka w toczkę przypominające te z mojej sukienki. „Fuck! Zrobił ją, pomimo iż nie miał akceptacji projektu!”.
   – Ładna – wydukałam w końcu, po czym dodałam – dla kogo to cudo? – Zreflektowałam się jeszcze. – A właściwie jak panu na imię?
   – Jeremiasz – wybełkotał, chcąc wstać, ale prędko klapnął dupskiem z powrotem. – To dla kobiety, którą kiedyś skrzywdziłem…
     Drgnęłam na te słowa, zupełnie zapominając, że nawet nie zapytał o moje zmyślone imię. Był znacznie ważniejszy temat do obgadania.
   – Pewnie jaka kochanica, skoro nawet kwiatki dodane – rzuciłam, niby mimochodem. – Chyba bardzoś pan narozrabiał.
     Przez zapijaczoną mordę przemknął cień smutku. „No jeszcze tego brakowało, by mi się teraz rozkleił!”.  
   – Gorzej, waszmościu, gorzej – wybeczał, a łzy strumieniami lały się po facjacie. – Zrobiłem jej straszną przykrość i do dziś za to płacę. Wszyscy płacimy…
     „A to skończony chujoza! On płaci?! Oni płacą?! Że niby jak, komu i kurwa w czym?! No co za skurwiel jebany! Jeszcze ma czelność wygadywać takie absurdy! To ja miałam wbijane butelki! To mnie zorali pół dupska! Nosz fakenszit, biedulki zasrane! Już ja wam dam do wiwatu! Każdy wypije, co na mnie spuścił!”.
     Podeszłam i z powrotem usiadłam na stołku. Miałam ochotę jebnąć go w pysk, tak mocno, że zgubiłby wszystkie zębiszcza. Rozważałam też opcję wyrwania jednego po drugim obcęgami. „Ale nie... w końcu przygotowałam dla niego coś ekstra”.
     Sięgnęłam i polałam następną kolejkę. Ślusarz w tym czasie coraz bardziej zapadał się w swoim fotelu. Podstawiłam wypełnioną literatkę prosto pod rozszerzone nozdrza. „Pij, pij, będziesz łatwiejszy”.
     Gdy tylko opary uderzyły Jeremiasza po nosie, natychmiast złapał za szklankę i wypił zawartość duszkiem. Ja po takiej dawce, miałabym przełyk przepalony na wylot. „Już byś sobie tam nie powsadzał, ty pieprzony łachudro!”.
     Alkohol walnął gdzie trzeba i ślusarz po prostu odpłynął. Dla pewności odczekałam chwilę, po czym nim potrząsnęłam, lecz łeb majtał mu tylko na boki jak wahadełko. Był wprost stworzony do nadchodzących igraszek. Sięgnęłam zatem do torby i nałożywszy jednorazowe rękawiczki, wyjęłam opakowanie gazy, po czym odchyliłam mu głowę i napchałam suto mniejsze kawałki do japy. Większy obwiązałam wokół łba, tak by nie było słychać nadchodzącej ekstazy. Być może wcale nie miał zamiaru się drzeć, ale wolałam nie ryzykować. Grunt to zadbać o ciszę i spokój…
     Upewniwszy się, że może oddychać, zostawiłam paskudę na miejscu i poszłam w kierunku wyjścia. Wychyliłam się, by sprawdzić, czy w domu wszystkie światła zostały pogaszone. Najwyraźniej pożycie małżeńskie dawno miało już lata świetności za sobą, bo żoneczka jakoś nie czekała z utęsknieniem w alkowie. Zamknęłam więc drzwi na wiszącą na haku kłódkę, a kluczyk schowałam do marynarki.
     Potem rozejrzałam się bacznie, w poszukiwaniu możliwie najgrubszego pręta. Na moje szczęście, a jego pech, znalazłam taki mocno nagwintowany. Przez myśl przeszło, iż jego pyrdkowi również należał się „gwincik”, ale uszkodzenie tatuśka, jakoś mi wystarczało. Był inny sposób, aby pozbawić ślusarza pasji.
     Zgarnęłam narzędzie zemsty i skierowałam kroki ku mojemu oprawcy. Odsunęłam stołek i prędko podstawiłam w jego miejsce polówkę. Potem już tylko zrzuciłam facia na łóżko, szybko pozbawiając utytłanych smarem spodni i gaci, dla pewności przywiązując jeszcze do koja znalezionym kawałkiem wiązałkowego drutu. Musiałam przyznać, że owłosione dupsko obrzydziło mnie bardziej niż cokolwiek dotychczas.
     A później nastąpił finał. Bez znieczulenia, ostrzeżenia czy najmniejszej pieszczoty. Zupełnie jak u mnie. „Jebać kondomy, wazelinę czy chociażby grę wstępną! Gotowa, gotowa, bierzcie ją! O, jaka chętna!”.
     Fekalia mieszały się z krwią, kiedy pręt wchodził głębiej i głębiej. Skowyt stłumiony przez gazę niósł się symfonią wprost do Anielskich bębenków. „To właśnie była sowita zapłata. Taką walutę mogłam przyjmować bez reszty!”
     Gdy kończyłam, Jeremiasz mdlał chyba już po raz czwarty. Ból musiał być rozdzierający, jednak o dziwo, nie ujął mi ani trochę własnego. Wręcz przeciwnie… miałam wrażenie, iż z każdym kolejnym pchnięciem w gardle rosła coraz to większa gula. „Nie pękaj, maleńka. Tylko jednego masz jeszcze przed sobą”.
     Zostawiłam gościa z drągiem stojącym w odbycie. Miałam gdzieś, czy się wykrwawi. Pewnie już nigdy nie usiądzie na dupie. Kłódkę otwierałam dłońmi tak drżącymi, że parę razy upadał mi klucz. Szybko zgarnęłam torbę i wytoczyłam się na zimne powietrze. Rozejrzawszy dookoła, pędem pobiegłam w stronę zaparkowanej przy trafo „Betuni”. Wpadłam do środka i zhaftowałam do torebki po bekonowych ley’s-ach. Zapach ulubionych cziperków tym razem w niczym nie pomógł. Rzygałam, wypluwając chyba ostatnie wnętrzności.
     W końcu jednak torsje ustąpiły i otarłam zebrane łzy. Patrząc na tory kolejowe, miałam ochotę zwinąć się w kłębek i kołysać niczym dziecko z chorobą sierocą. Ale nie mogłam. Nie ja. Nie taki Anielski pomiot. Niektórym po prostu nie wolno jest okazywać słabości.  
     Naraz tąpnęło mną pewne wspomnienie. Skowyt szewca i jego wcześniej niezrozumiały krzyk: „tylko nie damskie!”. Czy rzeczywiście każdy z nich podświadomie starał się naprawić wyrządzoną mi krzywdę? Pucowali laczki, spawali balustrady, a może nawet wędzili mięsne frykasy specjalnie dla dam? „Nie w tę stronę, mości chujowie”.  Nawet święci musieli swoje wycierpieć.
     Istniała tylko jedna utarta ścieżka i była to droga przez mękę. A kara miała to do siebie, że ktoś ją musiał wymierzyć.  
     Diabeł tkwił przecież w szczegółach…

1 komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż konto za darmo.

  • Użytkownik shakadap

    Brawo.
    Świetnie napisane.  
    Pozdrawiam i powodzenia.

    2 lut 2021

  • Użytkownik Kocwiaczek

    @shakadap, dziękuję za pochwałę i wytrwałość w czytaniu:)

    2 lut 2021