Gwiazdeczka cz. XI (Zdzi*a tom II)

Jeśli ktoś by mnie wówczas zapytał, co kierowało anielskim ciałem, odpowiedziałabym wprost, że nie mam bladego pojęcia. Zdjęta przerażeniem, iż wszystkie plany wzięły w łeb, nachyliłam się nad cielskiem, by odruchowo sprawdzić puls. I wiecie co? Wyczułam go! Jebaniec po prostu zemdlał! Nosz fakenszit, kurde mol, Pan Tik-Tak i pieprzone Pola Elizejskie!  
     Ale to nie koniec dziwactw. Jak już sobie pokurwiłam, wzięłam chujozę na ręce, wyniosłam przez tylne drzwi szopy i ułożyłam w pozycji bocznej, pośrodku warzywnego ogródka. Niestety, chociaż puls był wyczuwalny, ojczulek nie odzyskał przytomności. Nie tracąc więc czasu, pociągnęłam go za ramię i gdy leżał na wznak, zaczęłam resuscytację... Czaicie bazę? Ja – wielokrotnie gwałcona przez ojca córka, ratowałam bydlakowi życie! To było wprost nie do pomyślenia. Może w piekle mi chociaż kurek przykręcą za ten akt łaski...  
      Po kilku uciśnięciach klatki i paru oddechach, Jakubcio zaczął w końcu kasłać i łapać powietrze jak karp w reklamówce. Do świąt było, co prawda daleko, ale obraz ten podsuwał mi coraz to bardziej mordercze wizje. Zamiast tego wstałam z klęczek i otrzepałam nagie kolana z piasku. Ojczulek w tym czasie rzęził i mętnym wzrokiem, gorączkowo rozglądał się dookoła siebie. Czego poszukiwał? Trudno było powiedzieć, ale gdy tylko otworzył jadaczkę, od razu domyśliłam się, że będzie sprawiał kłopoty.
   – Co teraz?! Co?! – bełkotał bez ładu i składu. – Zabijesz mnie? Ratunku! – Zaczął nadzierać pizdę. – Mordować mnie chcą!
     Co za tępy osioł... Sam kazał matce wypierdalać z ogródkiem w najdalszy kąt podwórka, by teraz nawoływać z niego marnej jakości kumpli lub innych szemranych pseudo wybawców. Przy dobrych wiatrach, może by go usłyszał nasz przygłuchy kundel, Tobiasz. O kurde! Zupełnie zapomniałam nakarmić pyszczulka...
   – Ludziska! Słyszyta?! Pomocy! Mordują! – A ten dalej swoje. Ile można? Czyżby aż tak mu słońce czerep zwęgliło?
   – Really? Mam cię niby teraz zajebać? Po tym, jak chwilę temu wydłużyłam twój marny żywot? Trochę by to było niekonsekwentne, nie sądzisz?
   – Przeklęty pomiocie szatański! – Patrząc na mnie jak na demona, zaczął szurać stopami o żyzną glebę, chcąc podnieść się z ziemi.
   – Nie schlebiaj sobie. Daleko ci jeszcze do diabła. – Szybko doskoczyłam do paskudniaka i go unieruchomiłam. Nie omieszkałam przy tym złapać prąciowego baleronio. Przerażenie malujące się na powrót na ojcowskim pysku, przypomniało mi o niemej prośbie matki, bym postarała się to wszystko jakoś skleić. Westchnęłam więc głośno i sięgnęłam do najbliższej grządki po cebulę. Wyszarpnęłam warzywo z ziemi, prędko pozbawiając szczypioru i brudnej łupiny. Potem wyciągnęłam dłoń w kierunku dawcy plemników.
   – Ugryź – zażądałam. – Wyładujesz na czymś swój ból.
     Zupełnie nie wiedział o co mi chodzi, więc szybko wyłożyłam w czym rzecz.
   – Jeśli mam cię zabrać do domu, spróbować uratować rodzinę i pozwolić zjeść kolację twojemu "ja", to muszę pozbyć się gumek. – Tutaj wskazałam na pulsującą z bólu kiełbę. – Trzeba to zrobić w miarę powoli i delikatnie, jeśli masz pozostać przytomny. W tym czasie będziesz gryzł cebulę, aby przenieść ból na coś innego. Chapniesz więc po dobroci, czy mam ci ją sama wepchnąć do japy?
     Zgodnie z oczekiwaniami, na powrót zaczął się wydzierać i wierzgać, zatem z krótkim: "A chuj z tym!", złapałam u nasady członka i szybkim ruchem pociągnęłam wszystkie gumki na raz. Usłyszawszy jeden wielki ryk bólu, odwróciłam głowę i z satysfakcją zauważyłam, iż z magicznym "cyk", ponownie staremu wyjęto wtyczkę. "Nie do mnie z pretensją, że znowu zemdlał. Przecież go ostrzegałam!".
     Bez ceregieli zdjęłam wszystkie gumki i naciągnęłam nachy oraz okryjdupy. Następnie starłam pot z czoła i raz jeszcze wzięłam ojca na ręce. Nie miałam zamiaru przeżywać powtórki z rozrywki, więc przeszłam przez stodołę i stojąc u wejścia, rozejrzałam się po podwórku. Brak żywej duszy oraz cudzego auta przy bramce, utwierdził mnie w przekonaniu, że mogłam zabrać Jakuba do chałupy. Zresztą, jeśli by mnie ktoś teraz zobaczył, po prostu bym powiedziała, że zemdlał w ogrodzie, gdy wyjechałyśmy. Nawet zbyt mocno nie musiałabym kłamać.
     Przekroczywszy próg domu, z całych sił starałam się nie przydzwonić ojcowską czaszką w futryny i inne wystające przedmioty. Mina matki, gdy wnosiłam oprycha do salonu, zamiast sypialni, wyrażała więcej niż obawę. Po drodze wyobraziłam sobie jednak konieczność karmienia patafiana z łyżki i jakoś odeszła mi chęć do ponownego zacieśniania więzi ojca z kaloryferem. Idąc więc z balastem w dłoniach, krzyknęłam do rodzicielki:
   – Mamo, zasłoń proszę okna i przynieś kajdanki. Kluczyk znajdziesz w mojej torbie. Powinien być w przedniej kieszeni.
     Chyba nie dosłyszała ostatniego zdania, ale zbyt długo się nad tym nie zastanawiałam, zajęta układaniem Kubka w bujanym fotelu. Konstrukcja była może i drewniana, ale rączki metalowe, więc na chwilowe więzienie się jak najbardziej nadawał. Przynajmniej nie będzie pacan narzekał na brak ruchu. A jak się przy okazji wywali, gdy zechce uciekać, to ojojoj jakoś się za bardzo nie przyjmę, zastając go z wbitym w krtań kawałkiem drewna. "Tak, wiem, jestem mściwa i niekiedy przerażająca". Ale czego innego się można spodziewać od pomiota "prawie-szatana"?
   – Aaa! – Naraz powietrze przebił krzyk matki. Głos pełen przerażenia, sprawił, iż wszystkie włosy stanęły mi dęba. Porzuciłam więc ojca na krześle i pędem pobiegłam do mojego pokoju.
     Jadwiga stała na środku dywanu, w jednej ręce trzymając kluczyk, w drugiej zaś JJ-ową broń. Krótki Colt M1911, wyglądał wręcz karykaturalnie w jej drobnych dłoniach. Na dodatek cała się trzęsła, co ujmowało bezpieczeństwa sytuacji. Postanowiłam więc od razu dać znać o swojej obecności.
   – Widzę, że znalazłaś tajną broń Joanny. – Uśmiechnęłam się delikatnie, chcąc rozładować napięcie. Byłam w pełni świadoma gafy, którą popełniłam, pozwalając matce na grzebanie w moich rzeczach. Nic dziwnego, że stała teraz jak obraz nędzy i rozpaczy.
   – Ty... – zaczęła łamiącym głosem. – Naprawdę chcesz ich wszystkich zabić? To nie przenośnia czy metafora, ani żaden kiepski żart? – Nawet usta drżały w niekontrolowanych spazmach. Nie wiedziałam, jak ją uspokoić, ale pewne było, że długo wyczekiwane załamanie w końcu rozpanoszyło się na włościach.
   – Gdybym zamierzała pozbawić ojca życia, już dawno bym to zrobiła – odparłam, w większości szczerze. Nie pora na to, by wyjawić, że właśnie tak brzmiał pierwotny plan. – Co do pozostałych – uniosłam ręce do góry, by ukazać, że nie mam żadnych złych zamiarów – jeszcze nie postanowiłam, jak się zemszczę. Ta broń jest jedynie ostatecznością, gdyby groziło nam śmiertelne niebezpieczeństwo. Nie wiemy do czego są zdolni. Musimy być przygotowane na wszystko. – Specjalnie starałam się utożsamiać matkę ze sobą. Miałyśmy tworzyć jeden team. Właśnie po to się na nią otworzyłam, chociaż powoli zaczynałam żałować owej decyzji.
   – Skąd wiesz, jak tego używać? – zapytała, gdy o dziwo przekonana moim wyjaśnieniem, odłożyła pistolet z powrotem do torby. Nawet nie wiecie jaki kamień spadł mi z serca. Czy raczej z tej tam dziwnej atrapy, która po nim została.
   – Z zajęć przysposobienia obronnego. Nawet taki sam model rozkładałam na części. – Uśmiechnęłam się ponownie, kłamiąc jak z nut i objęłam zmartwioną matkę od tyłu w pasie. Ukryła twarz w dłoniach. Nadal drżała na całym ciele, ale wyglądało na to, że najgorsze już było za nami.
   – Czy kiedykolwiek kogoś zabiłaś? – To pytanie rozjebało mnie dokumentnie. Grom, bomba atomowa i tornado w jednym. "Co do diaska miałam jej odpowiedzieć?".
   – Pewnego dnia coś się wydarzyło i musiałam, w obronie własnej... – odparłam bardzo cicho. Wiedziałam, że nie jest to całkowita prawda, ale tak właśnie się zaczęło. "Pierwsza krew" – powrócił obraz chłopaka ze snu, trzymającego za rączkę małą dziewczynkę. Zarówno on, jak i ja, wiedzieliśmy, że czasem się człowiekowi po prostu ulewa...
   – Opowiesz mi kiedyś o tym? – Matka zadała kolejne pytanie, przywracając mnie do rzeczywistości. – Nie musisz teraz. Gdy będziesz gotowa.  
   – Okej – szepnęłam w odpowiedzi i wtuliłam twarz w jej szyję. Uspokajający zapach perfum "Pani Walewska", dodał mi pewności siebie i chęci kontynuowania trudnego tematu. – Mamo, czy wiesz, że nie musisz udawać?
     Odwróciła się z pytaniem w oczach. Ujęła moją twarz w dłonie i powiedziała:
   – Co masz na myśli?
     W odpowiedzi uniosłam ręce i uścisnęłam jej barki.
   – Jeśli coś cię przeraża, powiedz mi. Gdy jesteś zdezorientowana, daj znać. Kiedy czujesz się zagrożona, piśnij chociaż słówko lub podnieś na mnie wzrok. Nie wychwalaj swojej nieoczekiwanej siły. Nie mów, że ze mną już nic ci nie straszne. Nie udawaj, iż tyran w pokoju obok nie istnieje. Masz prawo się bać. Nikomu nie wolno cię oceniać. Chcesz płakać? Płacz! Wyżyć się? A tłucz nawet babciną zastawę. Masz ochotę krzyczeć? Dawaj, drzyj się ile wlezie. Mamo, żyj! Po prostu bądź sobą! Czy będziesz smutna, wesoła, stonowana, pewna siebie, załamana, przerażona – to wszystko nie ważne. Zawsze będę cię kochać. Bez względu na wszystko. Przy mnie nie musisz udawać, że jest w porządku. Obie doskonale wiemy, że nie jest. Jeśli więc nie będziesz chciała kontynuować, co zaczęłyśmy, to okej. Zrozumiem i uszanuję twoje zdanie. Nie odwrócę się od ciebie. Nie ucieknę i nie zostawię bez pomocy. Pragnę jedynie byś była szczęśliwa. Życzę radości cudownej kobiecie, która dała mi życie. Nauczycielce i przyjaciółce. Powierniczce sekretów. – Zauważyłam, że zaczęła przecząco kręcić głową, na powrót zalewając się łzami. – Nie, mamo. Ponownie podkreślam, że nie mam ci nic za złe. To on jest naszym wrogiem. Ojciec i jego kumple. Ty byłaś tylko zastraszoną i posłuszną żoną. Ofiarą, taką samą jak ja. Nie wyrzucaj sobie, że mogłaś temu zapobiec. Nie mogłaś. Uratowałaś mnie jednak i za to jestem ci dozgonnie wdzięczna. No chodźże do mnie...
     Wzięłam matkę w objęcia. Tuliła się i płakała, szlochała i jeszcze mocniej łapała za moje ubrania. Byłam jej portem. Ostoją i jedynym miejscem, w którym mogła być sobą. Cieszyło mnie to i przerażało.  "Jak u licha miałam jej nie zawieść?".
     Jęki z pomieszczenia obok, szybko przywróciły nas do chwili obecnej. Zdążyłam rzucić: "zostań, jeśli nie czujesz się na siłach", a już matka popędziła z kluczykiem do sypialni. "Silna bestyjka" – skwitowałam pod nosem i poleciałam zasłonić okna. Spotkałam się z Jadziunią w przedpokoju i szybko wyrwałam kluczyk oraz kajdanki z jej rąk.  
   – Lepiej zamknij drzwi. Nie musisz brać w tym udziału. Nalej nam potem po talerzu zupy. Sama z nim zjem.
   – Dobrze, skarbie. – Pokiwała głową i pobiegła ku sieni.  
     W czasie, gdy mocowała się z zamkiem, ja popędziłam do salonu. Ojciec powoli odzyskiwał przytomność, jednak był to jeszcze etap totalnego nieogarnięcia. Bez problemu założyłam mu więc kajdanki. "Szkoda, że mam tylko jedną parę" – stwierdziłam, odgarniając wpadającą do oczu grzywkę. "Przydałaby się taka sama u drugiej ręki".
   – Asiu, masz gościa. – Podniosłam wzrok na dźwięk maminego głosu. "Jakiego czorta niosło po nocy?". – Kazałam mu poczekać na schodach, no bo chyba lepiej, żeby tego nie oglądał...
   – Już idę. – Pokiwałam głową, a gdy do niej podeszłam, szepnęła cicho:
   – To komendant.  
   – Nigdy bym się nie spodziewała, że gliny będą tu tak mile widziane. – Kącik ust poleciał do góry. – Chyba bardziej niż jakiekolwiek inne osobistości – dodałam i poklepawszy matczyne ramię, skierowałam się do drzwi.
     Nie zdążyłam przejść kilku kroków, a już ujrzałam przyjaciela. Stał w nikłym świetle powoli zachodzącego słońca. Przygryzał wargi i dreptał nerwowo w miejscu. Nie zanosiło się więc na nic dobrego.
   – Proszę, nie próbuj wywołać u mnie trzeciego, w dniu dzisiejszym zawału. Jak na coś, co nie istnieje, to skurwysyńsko daje mi się we znaki.
   – Nie ma jej – odparł bez patyczkowania. – Twoja kartoteka medyczna ze szpitala w Korach wyparowała...
     "A to chujoza! Mogłam się tego domyślić!".

1 komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż konto za darmo.

  • Użytkownik shakadap

    Brawo. Świetnie napisane.
    Pozdrawiam i powodzenia.

    15 gru 2020

  • Użytkownik Kocwiaczek

    @shakadap, dziękuję :)

    15 gru 2020