Gwiazdeczka cz. II (Zdzi*a tom II)

Stał przede mną, jak go Pan Bóg stworzył. No, może nie dosłownie, bo ciuszki jakieś tam na sobie miał. Gdzie się jednak podział kolczyk z lewego ucha? Kto ugładził zawsze poczochraną czuprynę? Czemu skórzane spodnie zostały zamienione na nieco za duże niebieskie Levis'y? Do tego jeszcze ten lamusowaty t-shirt w serek i jeansowa kurtałka. Li-to-ści!
   — No i jak? – Uśmiechnął się zaczepnie. – Fajna stylówa?
    Miałam ochotę zdzielić go w papę, a zamiast tego zaniosłam się rechotem. Gdy w kieszeni wranglerowej kurtki dostrzegłam dodatkowo duże czarne i okrągłe okulary przeciwsłoneczne, zaczęłam się niemal tarzać po pomoście. Ludzie patrzyli na mnie jak na pomyleńca. W sumie nie mogłam się im dziwić. W końcu jednak, ocierając zebrane w kącikach oczu łzy, powiedziałam:
   —  Kim jesteś, ty przylizana wersjo mojego przyjaciela?
   — Ha, ha, śmiej się śmiej, wiem, że skrycie pragniesz rzucić się na to ciasteczko. – Puścił oczko, po czym zapytał:
   — Nada się na nowego komendanta wsi Ciemiężniki?
     Zamrugałam kilka razy zanim zrozumiałam sens wypowiedzianych słów. Zmarszczyłam czoło i rzuciłam:
   — Jaja sobie ze mnie robisz? Nie mogłeś z własnej nieprzymuszonej woli zgłosić się do takiego... – szukałam odpowiedniego słowa – wolontariatu!
   — I tu się mylisz, Elżuniu. – Ponownie wyszczerzył zęby w głupkowatym uśmiechu. – Aż tak spodobała mi się praca pod przykrywką, że chętnie dalej pobawię się w te klocki. Zresztą, mam mieć na ciebie oko, żebyś nie zostawiła zbyt wielu śladów.
   — Czyli danie mi wolnej ręki, to był tylko blef? – Zirytowałam się nie na żarty. Do chuja, nie można ufać milicji. Znowu mnie wyruchali. – Robisz mi za pierdolony ogon?!
     Michał rozejrzał się dookoła, wyraźnie speszony podniesionym głosem. Gdy nie zauważył zbytniego zainteresowania podróżnych typowo anielowym wybuchem, pokiwał głową i zniżył ton:
   — Spokojnie, dziecinko. Nie nerwuj się tak. Chcemy jedynie zadbać o twoje bezpieczeństwo, a przy okazji ułatwić robotę.
   — Ja ci dam spokojnie, ja ci dam w zęby, a nie spokojnie! Niech sobie ludzie słuchają, w piździe to mam. Nie tak się umawialiśmy. Miałam wykonać ostatnią misję, a potem już działać na własny rachunek. A tu co? Wypindrzony elegancik patrzący mi na ręce. Nie chcę żadnego ogona. Wybij to sobie z głowy. Nie będziesz się dla mnie narażał! No fucking way!
   — To nie ogon, a osłona. Była też druga opcja, czyli zostanie twoim mężem, ale to mogłoby ci się nie spodobać...
     Krew we mnie wrzała niczym lawa. Popaprana Dolores przewidziała każdy mój kolejny krok. Zaraz... skąd wiedzieli, gdzie się udam?
   — Śledziłeś mnie. – Naraz przyszło zrozumienie. Stąd te ciuszki, fryzurka i maniera fircyka na patyku. – To ty lazłeś za mną, gdy zostawiałam abażur i pled w antykwariacie. Potem poczłapałeś na targ, gdzie kupiłam farbę do włosów. Czułam oddech na karku, ale myślałam, że jestem przewrażliwiona. Jak mogłeś? Przecież wiesz, że nie tak miało być.
   — Rilaks, bejbe. Będziemy udawać, że się nie znamy. Gdzieś tam na siebie z pewnością wpadniemy, ale nie będę ci deptał po piętach. Zresztą rola małżonki została już obsadzona...
   — Are you kidding me? – Kurde mol, przejęłam od JJ-a więcej tekstów niż byłam świadoma. Lubił wrzucać takie angielskie smaczki do naszych przekomarzań. Nie! Stop. Nie myśl o nim, nie wolno, nie teraz. Focus... kurwa żesz jebana mać. – Chcesz mi powiedzieć, że wynająłeś laskę, która będzie robiła za twoją żonę? Ty? Zadeklarowany homoseksualista?
   — Nie jestem w stu procentach homogenizowanym serkiem. Doskonale o tym wiesz. – Uśmiechnął się półgębkiem. – Po dziś dzień pamiętam tamtą noc...
   — Hola, hola! – wypaliłam. – To było wieki temu. Myślałam, że wystarczająco zraziłam cię wówczas do baraszkowania z kobietami.
   — Nope, skarbeńku. Zawsze będę cały twój. Chociaż... ty już chyba dokonałaś wyboru. Swoją drogą tabletka nasenna była srogą przeginką, nawet jak na ciebie.
      No, tego jeszcze nie grali. Jakim prawem wpierdalał się z buciorami w mój związek z Andrzejem? Nie dość, że mnie podglądał i zauważył, jak podbieram w karetce środki nasenne, to jeszcze wmawiał mi, że wie czego chcę!
   — Gówno wiesz, tylko tyle ci powiem. Ja niczego jeszcze nie wybrałam.
   — Anielu, mamusię odszukasz, tatusia oszukasz, ale mi kitu nie wciśniesz. Widziałem, jak na niego patrzysz. Wybaczyłaś mu nawet, że zrobił nas na szaro.
   — Bo to było mistrzowskie zagranie. – Przewróciłam teatralnie oczami. – Można by było się od niego uczyć.  
   — No, do tego jeszcze typka podziwiasz. Wpadłaś po uszy i muszę przyznać, że zazdroszczę "panu zgrabnej dupce", że udało mu się usidlić zbuntowaną Anielicę.  – Pomimo bólu odrzucenia, o którego istnieniu wiedziałam nie od dzisiaj, uśmiech nie schodził z elterowych ust. Doceniałam naszą przyjaźń, jednak nadal byłam zła za bezpodstawne poświęcenie kariery na rzecz przesiadywania w zapyziałej wiosce.
   — Nie chcę o nim rozmawiać. Masz rację, jest mi bliski, ale nie wiem czy rano nie zabiłam jego uczuć i zapa...
   — Nie sądzę – przerwał mi w pół słowa. Często tak robił, czym mnie niezwykle drażnił. – Jest twardszy niż myślisz. Trochę pogrzebałem na temat Jankowskiego i to, co znalazłem, ani trochę mnie nie rozczarowało. Nie żebym jakoś specjalnie przepadał za gościem, który odbił mi panienkę, rzecz jasna.
   — Poddaję się – stwierdziłam zniechęcona. – Całe szczęście, że od teraz będziesz zagadywał na śmierć jakąś podstawioną aktoreczkę, a nie mnie. Doceniam chęć pomocy, ale zapamiętaj sobie raz na zawsze: pracuję sama! – Pogroziłam mu palcem. – Nie wchodź mi w drogę i nawet nie próbuj wymóc na mnie racjonalnych decyzji. Jeśli będę chciała, to wszystkich staruchów najpierw powieszę za jajca na trzepaku, a potem już wyciągnięte utnę sekatorem i zrobię sobie z nich różaniec. Czy to jest jasne?
     Michał zaniósł się niekontrolowanym śmiechem, podobnym do mojego wcześniejszego wybuchu, po czym, lekko popychając skierował mnie ku przedziałom. Czyżby gliniarz pod przykrywką dostał dodatkowy zastrzyk gotówki? Od kiedy było go stać na szastanie forsą?  
     Nie minęła chwila, a podeszliśmy do drzwi, które pomimo przeraźliwego skrzypienia przesunął płynnym ruchem. "Wysportowany drań" – skwitowałam w myślach.
     Gdy weszliśmy do środka, moim oczom ukazał się najzwyczajniejszy przedział z bordowym i miękkim obiciem na poduszkach. Lubiłam to poszycie. Dobrze się na nim spało. W mgnieniu oka pozazdrościłam małej dziewczynce, pochrapującej cicho obok uśmiechającej się do nas rudowłosej matki.
   — No, jesteście nareszcie! – Asi klasnęła delikatnie w dłonie i widać było, że jej ekscytacja sięga zenitu. – Już myślałam, że mi świeżo zaślubiony małżonek dał dyla z blond boginią. – Naraz podniosła brew. – Albo satin szatan? – Roześmiała się. – Też zacnie.
   — Zaraz, zaraz... – zaczęłam oniemiała, klapiąc tyłkiem na siedzisko. Zaskrzypiało. Chyba ostatni obiadek Endrju dał mi się w obwody. – Czyli ty... z nim? Kiedy? Że what?
   — Tylko dla picu – uspokoiła mnie, klepiąc po dłoni. – Ale fajnie być od dzisiaj Agatą Elter. Kseni też się spodobało nowe imię. Krysia Elter całkiem nieźle brzmi.  
   — Czyli Michał zostaje przy swoich danych? – Poszukałam wzroku przyjaciela, ale ten autentycznie zapatrzony był w lico pięknego rudzielca. – Ekhem?  
   — Nie mam się czego obawiać – odparł zmieszany, łapiąc się na wślepianiu. – W końcu tego, że jestem psem nie muszę ukrywać.  
   — To ryzykowne. Doskonale zdajesz sobie z tego sprawę.
   — Bez ryzyka nie ma zabawy, Joanno...
    Westchnęłam i pokręciłam głową. Pogrążyli się w rozmowie dotyczącej szczegółów ich związku i bezwarunkowej miłości. Darowałam sobie słuchania dyrdymałów o narodzinach Krystynki. Mój friend był serio wkręcony w gadkę. Ja zaś, spoglądając przez okno odliczałam kolejne przystanki. Jeszcze godzina. Potem pół. Tylko dziesięć minut...
     W końcu dojechaliśmy. Dzierżąc torbę zeszłam na pierwszy stopień pociągu i zapach siana, obornika oraz opiłków metalu odebrał mi na dzień dobry dech. Spanikowana obejrzałam się za siebie, w nadziei zobaczenia znajomej twarzy, ale reszta, nie chcąc wzbudzać podejrzeń, wysiadała przecież na innym pomoście. Szybki wdech, wydech i powtórka. "Nie mogę się poddać. Nie złamiecie mnie, skurwysyny."
      Maskę złości zamieniłam na skruchę i delikatny przestrach. Przybrałam lekko zgarbioną sylwetkę. Krocząc po pseudo peronie ujrzałam majaczący w oddali sklep "u Baśki". Okoliczna klientela zapamiętale siorbała z gwinta wspólną alpagę. Naraz jeden z nich rzucił mi pyszałkowate spojrzenie. Poklepał najbliższego trunkowicza i obaj jak jeden mąż ryknęli:
   — Paczcie chopy, jaki nas zaszczyt pierdyknął! Toż to nasza ukochana Gwiazdeczka!  
     To by było na tyle, jeśli chodzi o wejście od zaplecza. "Nie ma rady, Anielo, nie ma rady". – Uśmiechnęłam się kącikiem ust.
    Let's the show begin!

1 komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż konto za darmo.

  • Użytkownik shakadap

    Brawo.
    Dzieje się.  
    Czekam dalszego ciągu wydarzeń.  
    Pozdrawiam i powodzenia

    27 wrz 2020

  • Użytkownik Kocwiaczek

    @shakadap oj, dziać się dopiero będzie:D Jak zawsze bardzo dziękuję za odwiedziny i motywujący komentarz:)

    27 wrz 2020