Gwiazdeczka cz. X (Zdzi*a tom II)

Po ogarnięciu tysiąca sprawunków, ubabrana krowim łajnem i kurzymi odchodami, nareszcie skończyłam robotę. Słońce grzało niemiłosiernie więc kolejna dawka potu doszczętnie pokleiła mi całe włosy. Matce zostawiłam drobniejsze zajęcia, jak zbieranie jajek i karmienie zajęcy oraz gęsi, sama zaś wydoiłam Kloćkę, naszą mućkę-starowinkę oraz posprzątałam w kurniku. Nie zapomniałam też o wyczyszczeniu kopyt Ryżemu, ukochanemu rumakowi, którego ząb czasu potraktował nieco łaskawiej. Do dzisiaj pamiętam, jak ojciec chciał go przerobić na kabanosy, ale zagroziłam, że prędzej opowiem wychowawczyni, co ze mną wyrabia niż pozwolę konikowi zostać zmielonym w "Jędrzejkach". Swoją drogą miałam cichą nadzieję, że inną kiełbasę wkręcę Jędrzejowi w maszynerię. A potem wyparzę i wepchnę serdela paskudnikowi do gardła, razem z uwędzonymi dymem jajami...
     Nie zajrzałyśmy do ojca, chociaż ze składziku dochodziły pojedyncze jęki. Niech sobie jeszcze posiedzi, chuj jebany i zobaczy, jak to miło spać na stojąco, na granicy omdlenia. "Przyszła kryska na Matyska. Jak Kuba Bogu, tak Bóg... Kubańczykom, czy jakoś tak".
     Gdy już zmyłam w balii poza domem całą lepkość, przypomniałam sobie o prysznicu Andrzeja. Och, jakże za nim tęskniłam. No może nie tylko za owym natryskiem, ale także za pewnym upartym łysolkiem. "Nie, bejbe, nie wolno ci dać się osłabić marzeniami. Na razie schowaj nadzieję pod wkładki do butów". Racja. Nic dobrego z takich duperszwanców nie wyniknie. "Focus, babo!" Taaak, myśl o zemście, cudna Gwiazdeczko – tego ci właśnie potrzeba.
     Zaplanowałam, że dzisiaj pojedziemy się z mamuśką "pokazać". Był czwartek, zatem wiejski targ powinien tętnić życiem. Założyłam skromną błękitną sukienkę w kwiaty, podkreślającą... kolor oczu. "Przyznajcie się, że pomyśleliście o cyckach... Ja wam dam, zbereźniki! Tylko jedno macie w głowie". No dobra... biust też kiecka deczko odsłaniała. Trudno, żeby nie. Jak się nosi 75E, to ciężko idzie owe bąbelki zakryć.
     Jadziunia, odrzuciwszy podomkę na Franię, przebrała się z powrotem w brązową "pretty dress".  Ku mojemu zdziwieniu nałożyła do niej skromny słomiany kapelusz. "Kurde, klasa sama w sobie, no nie pogadasz". Czar niestety prysł, gdy wręczyła mi kluczyki do wysłużonego Trampiego – mistrza wśród składaków. Jedynego w świecie garbusa, stworzonego z trzech innych. Całe szczęście karoseria pozostała chyba z jakiegoś najnowszego, kremowo-białego egzemplarza, ale w środku i pod maską nadal panował istny mix. Aż dziw, że toto jeszcze jeździło.
     Charczący dźwięk odpalania silnika przywołał wspomnienie wycieczki klasowej do Wieliczki. Tak mnie ojciec pospieszał, że pojechałam w szkolnych pepegach. A to była zima, do diaska! Wszyscy mieli ze mnie srogą polewkę, gdy marzłam, jakby mnie wetknąć stopami w zaspę. Mało tego, Trampi volume two – w kolorze jasnego nieba, postanowił wówczas rozkraczyć zadek przed gmachem szkoły i musiałam go jeszcze, ślizgając się na lodzie, pchać z ojcem pod górkę. Kupa śmiechu dla chłopaków, bo jak wyrżnęłam orła, to mi kieckę aż na ryj podwiało. Kochana podstawówkowa droga przez mękę...
     Mijając stare domy i pola uprawne, odczułam pewnego rodzaju spokój. To nic, że silnik rzęził, a autem bujało na wszystkie strony. Nawet opowiadająca o poprzednich latach matka, nie zakłóciła stanu, w jaki wpadłam. "Czy kiedykolwiek tak się tutaj czułam? Tak lekko? Bez widma strachu i bólu?". Pewnie nie. Życie nauczyło mnie jednak nie brać niczego za trwałe i darować nadmierną pewność siebie. Już nie raz umoczyłam zadek we własnych szczynach...
     Moim dzisiejszym zadaniem było dać staruchom maleńki pokaz. Na bank wiedzieli, że wróciłam i zapewne siurki skurczyły im się do rozmiaru fistaszka na tę myśl. Chodziło o podjudzenie i obserwację. Będą postępowali chaotycznie i dzięki temu poznam ich najsłabsze punkty. Grunt to zacząć posiłek z odpowiednimi manierami, później sami podadzą dupska na tacy.
    Wtajemniczywszy mamę w strategię działania, śmiało poszłyśmy powiedzieć "dzień dobry" każdemu z łachudrów. Pierwszego na tapetę wzięliśmy ślusarza Jeremiasza. Żebyście widzieli, jak mu szczena opadła, gdy przywitałam jego steraną życiem małżonkę – Pelagię i dwie rozbrykane córuchny. Już jako niemowlaki, bliźniaczki dawały się wszystkim we znaki, drąc chałapy, tak że słuchać je było na peronie, ale teraz ich zachowanie zakrawało na istny kataklizm. Nie minęło pięć minut, a zdążyły wyrwać mi torebkę, wymazać się moją krwistą pomadką i do tego całą sukienczynę swojej rodzicielki. Szczerze jej współczułam, bo wiedziałam, iż ślusarzyna palcem nie tknie, by w czymś pomóc. Kolejny Pan i Władca, który myśli, że jak przynosi do domu kasę, to mu wszystko wolno. Wypisz, wymaluj mój tatuńcio. Nie omieszkałam więc i z nim zamienić kilku słów:
   – Widzę, że biznes się kręci, panie Jeremiaszu. Nie miałby pan może czasu zrobić nam stalowego balkonika do okna drzwiowego w salonie? – mówiąc to, zwęziłam powieki, wymownie dając do zrozumienia, kogo jako pierwszego na ten balkon poślę, wiążąc do góry nogami za przyrodzenie.
   – To drogi interes, panienko – odciął się, chyba nie do końca łapiąc aluzję.  
   – Och, pieniądze to rzecz nabyta. Proszę się o nie nie martwić. Bywałam tu i tam. Poznało się wielu znaczących ludzi. Niektórzy nie skąpią grosza na pewne usługi. – A niech sobie myśli, że byłam dziwką. Ważne, iż ja wiem, co tak naprawdę wyniosłam z każdej nawiązanej znajomości.
   – W takim razie – zaczął i uśmiechnął się lubieżnie, uprzednio zerkając na żonę pochłoniętą rozmową z Jadwigą – zapraszam do warsztatu. Z miłą chęcią wysłucham wytycznych, co do nowego projektu.
   – Wybornie! To do zobaczenia! – Klasnęłam w dłonie, piszcząc jak mała dziewczynka. Zapewne już pod siwiejącą kopułą tliła się wizja igraszek z miastową kurewką. " Oj, będzie spawane, i to na sztywno!".
     Pożegnawszy się z fajansiarzem, polazłyśmy do szewca Janusza. Ten zaś, jak na starego kawalera przystało, z namaszczeniem pucował damski pantofelek. Niewiele mu z tego było, bo ryja jak tatarskie siodło, żadna babka bez wady wzroku, by sobie nie wzięła. Podsunęłam mu więc pod nos czarne szpilki, pamiętające nocną ucieczkę ulicami, gdy zwiewałam Janowi. Zdjęłam je dość szybko, ale uprzednio chyba naderwałam prawy obcas, bo od tamtej pory latał lekko na boki. Janusio, nawet nie uniósł wzroku, tylko wyburczał:
   – Na kiedy mają być gotowe?
   – A to już zależy, jak szybko chciałby pan, zobaczyć je na moich smukłych pęcinach – wyparowałam, nie zważając na kaszlnięcie zaskoczonej rodzicielki. Udała, iż raptem zaabsorbowały ją rodzaje gruszek na straganie obok. Zgodnie z moim oczekiwaniem, Jasiek szybko uniósł wzrok, po czym zbladł jak duszek Casper. "No popatrzcie, jeden do zera dla mnie". Wiedziałam, że wyglądam jak dziewczyna sprzed wielu lat. Po to właśnie przywróciłam naturalny kolor włosów. Wyszedł, co prawda, o ton ciemniejszy, ale miałam nadzieję, że pamięć starców aż tak dokładna nie jest.  
   – Ależ oczywiście, podejmę się tego zadania. – Szewc szybko odzyskał rezon i pozwolił sobie latać wzrokiem po kształtach w kwiecistej sukience. – Dobrze widzieć panienkę ponownie. Świetnie się dama prezentuje.
   – Och, takie pochlebstwa od dojrzałego jegomościa, to miód na moje łomoczące w piersi serduszko. – Ujęłam teatralnie lewy cycek i ścisnęłam palcami. Na ten widok grdyka łajzy podniosła się i szybko opadła w dół. "Tak, wiem, chciałbyś pociumkać wymionko". Ale do tego jeszcze dojdziemy. – To kiedy mogłabym wpaść po odbiór do pańskiej pracowni?
   – Proszę mi dać dwa dni. Wówczas będzie mogła je panienka przymierzyć i zobaczymy, jak się prezentują.
   – Och, gwarantuję, że są doskonałe w każdym calu. Ta mięciutka skórka, cudownie pieści delikatne stópki. A proszę mi wierzyć, dla kobiety już sam dotyk ma ogromne znaczenie.  
   – Nie zapominajmy też o sile nacisku. – Pojeb nakręcał korbę coraz bardziej. – Czasem muszę złapać podeszwę w imadło, żeby się dobrze skleiło.
   – Tak, tak, siła to odwieczna domena prawdziwego mężczyzny. Takie wprawne ręce wprost stworzone są do pracy ze skórą. Cieszę się, że zajmie się pan moimi cudeńkami osobiście.
   – Zawsze stawiam na jakość. Będzie pani zadowolona, obiecuję.  
   – Trzymam za słowo – rzuciłam i zaczęłam rozglądać się za Jadziunią. Trzeba w końcu zmyć smak żółci napływającej do gardła. Uśmiechnęłam się więc słodko i życząc szewcowi stosunkowo udanego dnia, poleciałam do ostatniego punktu programu, czyli ku rzeźnikowi.
     "Jędrzejki" od zawsze cieszyły się dobrą renomą. Mięso było nad wyraz świeże, a wędliny kruchutkie, więc niechętnie musiałam przyznać właścicielowi maks gwiazdek. Poza tym sam Jędrzej, najmłodszy z całej czwórki degeneruchów, nadal wyglądał całkiem pociągająco. Kiedyś, przed feralnym zajściem nawet się w nim podkochiwałam, ale wraz z każdą kolejną wbitą butelką, nabrałam jedynie ochoty, by wyłupać mu oczy. A miał je piwne, z zielonymi plamkami. Do tego te falowane kasztanowe włosy i perfekcyjnie przystrzyżony zarost. Nic dziwnego, że uchodził za bawidamka pierwszej wody. Wiele pań próbowało go uwieść i usidlić. "Welcome, panie Makbet". Już ja cię nauczę porządnie rąbać cielęcinkę.
     Podeszłam do stoiska i szybko chapnęłam pokrojony do spróbowania plaster ozorkowego salcesonu. Mama akurat wybierała duży kawałek ładnie wyglądającego wędzonego boczku. Stojąc za nią, oblizywałam paluszek po paluszku, przesadnie wzdychając i chwaląc, że tego smaku nie da się podrobić. Jędrzejek szybko zaczął toczyć ślinę na mój widok i witając ochoczo, podsuwał coraz to lepsze kąski. Zazdrość kobitek w kolejce sięgnęła zenitu, gdy kawałek czosnkowej kiełbasy niemal spadł pomiędzy półkule, ale rzeźnik złapał go w ostatniej chwili, nie omieszkając musnąć uroczego rowka. Na ten widok Jadziunia o mało nie pękła z zażenowania, więc oszczędzając jej palpitacji, sięgnęłam tylko ponad blatem, by uregulować należność za boczuś. Tym samym dałam faciowi ostatni widok na deser. Myślę, że brandzlowanko do tego wspomnienia, będzie wieczorem numerem jeden na liście rzeźnikowych zajęć. Nic nie obiecywałam, nie wdawałam się w głębsze dyskusje. Niedosyt, och, tak... Doskonale wiedziałam, że ignorowanie zalotów będzie dla tego matoła najgorszą karą.
     Po wszystkim poszłyśmy kupić ziemniaki i nieco kiszonej kapusty. Matka chciała ugotować kwaśnicę, toteż potrzebowała odpowiednich składników. W międzyczasie nabyłam dla niej ładną, wzorzystą apaszkę i nowy grzebyk do włosów oraz kilka par rajstop. Nie szczędziłam moniaków, bo w końcu miałam dobre wytłumaczenie, by wydać każdy, skrzętnie odłożony grosz. Odkąd stanęłam na nogi, wydawałam jedynie na kosmetyki i ubrania, ciesząc się, iż wynajem miałam zwykle za friko. Do tego doszło parę intratniejszych prac, kilka ciekawych zleceń, no i napiwki. Może te z kasyna oddałam Asenii, ale to była tylko kropla w moim dorobku. Minimum potrzebne dla niej i małej na nowy start.
     Gdy już skończyłyśmy zakupy, odniosłyśmy pakunki do auta, które na szczęście zaparkowałam w cieniu i skierowałyśmy kroki do pobliskiego parku. Zapamiętale liżąc lody Bambino, pozwoliłyśmy sobie na kolejną dawkę wspomnień. Spotkałyśmy też małą Krystynkę, która wraz z mamą wybrała się na spacer.
     Przykrywka służyła Asenii jak diabli. Odstrojona w gustowną garsonkę i parę jasnych sandałków, była nie tylko seksowna, ale i prezentowała się nad wyraz dostojnie. Do tego doszło poczucie władzy, którego nigdy wcześniej nie zaznała. O dziwo, nie zachłysnęła się nim, świadoma, że daleko mu do prawdziwego życia. Byłam dumna, że nie stworzyłam potwora, a szczęśliwą kobietę, wolną od przemocy i strachu.
     Mama zachwyciła się dziewczynką i kompletnie pochłonęła ją wspólna zabawa. Nawet się nie spostrzegłyśmy, a już minęło kilka godzin, wypełnionych dziecięcym śmiechem, wspólnie zajadanymi zapiekankami i bułkami z pieczarkami. W końcu po ferajnę przyjechał Michał, szepcząc, że nadał bieg zleconemu przeze mnie zadaniu i pożegnawszy się, pojechałyśmy z maminką do domu. Dawno nie widziałam Jadwigi tak cudownie beztroskiej. I dobrze. Zasłużyła na każdą, wypełnioną radością minutę.
     Po wyładowaniu zakupów, mama poszła gotować, a ja stwierdziłam, że wypadałoby sprawdzić co u ojca. Nie, nie zamierzałam go jeszcze wypuszczać. Chciałam przegłodzić rodziciela aż do kolacji i potem na powrót przypiąć do kaloryfera. Zobaczyć, czy mu rozum wrócił i wyłuszczyć, że od tej pory nie ma prawa podnieść na nikogo ręki. Pewnie bez użycia siły się nie obejdzie, ale jak już jeden szewc dzisiaj podkreślił – czasem bywa ona konieczna, by coś się skleiło. Mowa była tym razem o naszej rodzinie i choć szczerze wątpiłam, że coś z tego będzie, to dla matki pragnęłam spróbować.  
     Jadwisia mogła oszukiwać, iż jest twarda i niczym się nie przejmuje, ale wiedziałam swoje. Dłonie jej się trzęsły za każdym razem, gdy ktoś powiedział cokolwiek o ojcu. Byłam dobrym obserwatorem. Wiedziałam, że nagła zmiana to tylko maska, ale póki co, pozwalałam jej grać swoją rolę. Do czasu, aż się niechybnie załamie, ale wtedy zamierzałam służyć mateczce oparciem. Już nigdy nie pozwolę, by została z tym wszystkim sama...
    O tej porze, w stodole panował przyjemny chłód. Waliło co prawda "kuniem", ale już mnie to tak nie ruszało. Ponoć człowieka ze wsi da się wygnać, ale wsi z człowieka nigdy. Tak też było i w moim przypadku.  
    Uzbrojona w szpadel od wygarniania łajna, powoli odchyliłam skobel składziku. Byłam przygotowana na walkę, jednak nic takiego nie nastąpiło. Stary, z początku wyglądał jakby spał na stojąco, z pyrdkiem wciąż obowiązanym niczym baleron. Trwało to jednak tylko przez moment, bo chwilę później runął bez życia na glebę.
     Wtedy do mnie dotarło, że skwar, duchota, pragnienie oraz zadane obrażenia, wraz z potwornym kacem, musiały stanowić śmiercionośną mieszankę. Pokręciłam więc łbem i wysyczałam przez zęby: "Jebać Houston – to my mamy prawdziwy problem".

Kocwiaczek

opublikowała opowiadanie w kategorii kryminał i erotyczne, użyła 2617 słów i 14935 znaków, zaktualizowała 15 gru 2020. Tagi: #kobieta #wulgaryzmy #przemoc #seks #alkohol

2 komentarze

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż darmowe konto

  • shakadap

    Brawo.
    Jak zwykle świetna robota.  
    Pozdrawiam i powodzenia.

    7 gru 2020

  • Kocwiaczek

    @shakadap ślicznie dziękuję :)

    7 gru 2020

  • Gaba

    Napięcie rośnie, coraz lepsze są opisy, aż "widać i czuć" tą wiejskość. Opisy ludków....znakomite! Coraz lepiej! Brawo Ty!
    Pozdrawiam

    6 gru 2020

  • Kocwiaczek

    @Gaba, bardzo dziękuję :)

    6 gru 2020

  • Gaba

    @Kocwiaczek a proszę, proszę :yahoo:

    6 gru 2020