Gwiazdeczka cz. XIX (Zdzi*a tom II)

XIX

     Obudziło mnie znajome szarpnięcie za ramię. Nie musiałam otwierać oczu, by wiedzieć, że to Michał. Miał tę swoją piżmową wodę po goleniu, z którą nigdy się nie rozstawał. Są zapachy po prostu przyklejone do ludzi. „Jak nalepka na dropsach”. – Uśmiechnęłam się, otwierając powoli oczy. Zmęczony wzrok padł na pochyloną sylwetkę przyjaciela, który z troską okrywał moje pozostałości kocem. Tuż za męskimi plecami, Asenia wychylała się z fajansowym kubkiem, pełnym jakiegoś parującego wywaru.
     Poczuwszy aromat mięsa i warzyw, zanim spostrzegłam, łzy zaczęły ciurkiem cieknąć po Anielskich policzkach. Nie miałam już kasku – zapewne zrzuciłam go wiercąc się niespokojnie przez sen. Musiałam więc przedstawiać iście żałosny widok. Spod kasztanowego tupecika na wszystkie strony wystawały blond kosmyki. Makijażu nie nosiłam w ogóle, za to wąsy i sztuczny zarost na bank zniechęciłby ewentualnych adoratorów. „Tylko włosów pod pachami brakuje”. – Niemalże parsknęłam śmiechem na tę myśl. Resztę ciała zakrywał jednak fartownie strażacki kombinezon.
   – Cześć, piękna – zaczęła spokojnie mamuśka i wręczyła mi kubson do ręki. – Wypij, póki ciepły. To jeszcze nie rosół, ale na razie tyle ci musi wystarczyć.
     Pokiwałam głową i niedelikatnie siorbnęłam. Nieco poparzyłam wysuszone od ciepłego powietrza usta. Wywar był słony i smakował dokładnie tak, jak ten gotowany co niedzielę przez moją matkę. Nigdy nie mogłam się doczekać, więc patrząc z niesmakiem, wlewała mi do dymionej szklanki nieco takiego „roztworu”. Wolałam go bardziej niż ten gotowy. Do tej pory nie mam zielonego pojęcia dlaczego.
   – Jadłaś coś? – zagadnął Elter. – Sprawdziłem i wiem, iż nie jesteś ranna, więc może lepiej byłoby wstać z tej zimnej podłogi?
   – Opierniczyłam paczkę lays-ów. A ty zrzędzisz, jak zwykle –  wybąkałam pod nosem i podźwignęłam cielsko z posadzki. Zanim jednak zdążyłam coś więcej powiedzieć, Asi wcisnęła mi do ręki jakąś wyprasowaną sukienkę i świeżą bieliznę oraz kosmetyczkę. Z szybkim „idź się odświeżyć” wepchnęła rozklekotane dupsko do łazienki, po czym zamknęła mnie w środku.
     Uniosłam brwi ze zdziwienia. Chyba serio wyglądałam niczym po przemarszu wojska, skoro tak szybko chcieli się pozbyć paskudnego widoku. Niepewnie zerknęłam na upiora w lustrze i niemal sama się przeraziłam. „Niemal”, bo byłam zbyt zmęczona, by chociażby drgnąć.
     Powoli zrzuciłam całą odzież. Wniosłam trochę błota, więc wytarłam je szybko papierem toaletowym, po czym skrupulatnie zebrałam wszystkie ziarenka piasku. Już i tak wystarczająco mi pomagali. Nie chciałam, by jeszcze musieli sprzątać mój bajzel.
     Ciepła woda od razu poprawiła krążenie. Znowu czułam,  że ciało odbiera bodźce, a skorupa daje się skleić w całość. „No, może nie do końca. Jakieś tam ryski pozostaną na zawsze”.
     Sukienka Asenii mocno prowokowała. Co z tego, iż była prosta i czarna, skoro rozpierdas na nodze, z łatwością sięgał góry pończoch? Na całe szczęście znajdował się bardziej z przodu, więc mogłam ponownie wcisnąć wyjętą z kombinezonu spluwę na miejsce pod koronką. „Przezorny zawsze ubezpieczony” – czy jak tam się to mówi.
     Wychodząc z toalety usłyszałam rozbrzmiewający dzwonek aparatu telefonicznego. W sumie nic dziwnego, ale i tak podskoczyłam do góry przy pierwszym sygnale. Przystanęłam zaciekawiona, by obserwować mimikę Michela i od razu rozpoznałam, że coś było stanowczo nie teges.
     Już nawet przemilczawszy podniesiony ton głosu, całe jego ciało na przemian sztywniało i drżało. W końcu jednak skupiłam się na wypowiadanych w szoku słowach:
   – Że co?! Czyś ty oszalała?! Nie waż się nikogo tknąć! W dupie mam teraz kim jestem! Jak śmiesz?! Nie… tak… Nie rób niczego głupiego… Obiecaj, iż ich nie skrzywdzisz… Wiem, do cholery! Tak… jest u mnie. Przecież mówię, że tak! Okej… już jedziemy…
      Mój wzrok omiótł Asenię, która nerwowo przestępowała z nogi na nogę. Było dość wcześnie rano, więc łaziła w bawełnianej nocnej koszuli i szerokim wełnianym swetrze. Nerwy miała napięte niczym postronki. W sumie ja także.
     Gdy tylko Elter skończył rozmowę, ciapnął głośno słuchawką i podbiegł, by ją przytulić. Następnie szybko odwrócił ciało i rzucił coś, czego mogłam się w sumie domyślić:
   – To Dolores. Jest w twoim domu i trzyma Jatkowskich na muszce.
     W pierwszym momencie zdjęło mnie przerażenie. Chwilę później ścisnęłam poślady i krzycząc: „A to jebana gnida!” popędziłam przez salon. Michał złapał mnie za łokieć w ostatniej chwili. Tuż przed tym, jak pociągnęłam za klamkę.  
   – Jedziemy razem – zapowiedział, a następnie zwrócił się do rudowłosej. – Ty, skarbie zostajesz. Nie możemy ryzykować. Nie wiemy, co pani kapitan planuje.
    – A raczej wiemy – wtrąciłam – i stanowczo nie pozwolimy ci się z tym mierzyć.  
     Kiedy Michał potakiwał głową, podeszłam do przyjaciółki i wtuliłam się w drobne ciałko. Ciepłe i pachnące rosołem. Nie miała pojęcia jakie to było urocze. Wręcz budujące. Naładowała mi bateryjki i chociaż myśli krążyły już wokół przerażonej Jadziuni, przez tę krótką chwilę odczuwałam coś na kształt wytchnienia. Do takich ramion chciało się wracać. Miałam tylko nadzieję, iż mały Mi zrozumiał to szybciej niż ja. A także, iż po dzisiejszym spokojnie do niej powróci…
     Jechaliśmy Trampim w milczeniu. Wiedziałam, że nie ma teraz sensu analizować poczynań jędzy, bo i tak większość zostanie dzisiaj wywleczona na wierzch. Taki miała styl bycia. Kiedy paliło się pod stopami, robiła co tylko możliwe byleby jej było na wierzchu. Mogłam więc oczekiwać dosłownie wszystkiego. Nie sądziłam jednak, iż posunie się do grożenia mojej matce. Chyba trochę Dolci nie doceniłam.
     Dojechawszy, zostałam oślepiona przez poranne słońce. Nie zamierzałam się z niczym ociągać, więc szybko wyskoczyłam z garbusa i zostawiłam Michała w tyle. Zrównał się ze mną u progu sieni. Nawet nie zaczekałam czy mnie przepuści, tylko pędem wpadłam do środka, mocno szarpiąc za klamkę. Niestety drzwi były zamknięte.
   – Otwieraj w tej chwili, ty szmato! – warknęłam przez zaciśnięte zęby. – Masz pięć sekund, albo rozpierdolę ten zamek!
     Minęło zaledwie trzy i zasuwa została odsunięta. Nie zwróciłam nawet uwagi, że Michał próbował mnie powstrzymywać. Wparowałam do przedpokoju i ostentacyjnie wyminęłam uśmiechającą się larwę, nie dopuściwszy jej nawet do słowa. Poszłam prosto do salonu, a obrazek, który tam ujrzałam wprowadził mnie w niemałe osłupienie.
     Ojciec nie siedział już wcale na krześle. Drewniane szczątki, leżały porozrzucane po całym dywanie. Jakub zaś stał z dyndającymi u jednej dłoni kajdankami, mega spocony i wyraźnie walczący z bólem w lędźwiach. Pomimo to zasłaniał ciałem kulącą się za nim Jadwigę. Ta zaś roztrzęsiona, kurczowo trzymała mężowskiej koszuli. Nie wiem co bardziej zadziwiało: obronna postawa paskudniaka, czy matczyne przerażenie.
     Niewiele myśląc, spojrzałam rodzicielowi prosto w oczy, po czym stanęłam przed nim. Odwróciłam się do małżeństwa plecami i spiorunowałam wzrokiem pierdoloną „śmieszkę”, siadającą właśnie na kanapie. Michał stanął przy wejściu do dużego pokoju. Wiedziałam, iż za pazuchą trzyma rewolwer. Ona też miała tego świadomość.
   – Spocznij, Elter. Jeśli ruszysz broń, możesz się pożegnać ze stanowiskiem – powiedziała śpiewnie, zerkając spokojnie na pomalowane paznokcie. Przetarła je o spodnie, co spowodowało, że czerwień rozbłysła intensywniejszym kolorem. Następnie zwróciła się do mnie:
   – Anielko, córeczko, nie sądziłam, iż tak chłodno powitasz mamusię. Czuję się delikatnie niechciana.
   – No co ty nie powiesz? – prychnęłam. – Wymachujesz pukawką przed nosem moich rodziców i dziwi cię, że coś mi tutaj nie pasi?
   – No właśnie dziwi! – Wstała i podeszła szybko w moim kierunku. Michał drgnął, a ja się cofnęłam. Niemalże dotknęłam ojcowskiej piersi. Smród potu tym razem mnie nie odrzucił. „Hmm…” – myśli podsunęły jedynie taki komentarz.
     Dorota stanęła tuż przede mną i dziugnęła palcem w pierś. Zabolało, ale to zignorowałam, trzymając głowę sztywno w górze i pewnie patrząc na rozjuszoną macochę.
     Tak, „macochę”. Matkowała mi od kiedy trafiłam do „Mokrych”, szukając angażu. Dlatego właśnie poczuła się odrzucona, gdy wyjechałam i musiała dać mi obstawę. Chciała mieć mnie na oku, a Michał na pewno informował ją o wszelkich postępach. Biedak nie miał pojęcia o naszej wspólnej historii. Zresztą nawet ja starałam się o wszystkim zapomnieć.
   – To moja rodzina – powiedziałam spokojnie i chociaż wiedziałam, iż ją tym rozjuszę, dodałam: – Ta prawdziwa.  
     W odpowiedzi wybuchnęła śmiechem. Takim głośnym i sztucznym. Przy okazji mnie trochę opluła. Rechot ustał jednak równie szybko, jak się pojawił.  
   – Oni są twoją rodziną? Oni?! – wykrzyknęła i wymierzyła mi siarczysty policzek. Zapiekło, ale jedynie prychnęłam jej śmiechem w twarz. Mogłam przysiąc, iż Anielski wzrok niemalże zabijał. W odpowiedzi na cios odezwał się głos za plecami.
   – Łapy precz od mojej córki! – Jakub wyszedł zza mnie, więc instynktownie zasłoniłam mateczkę. Nie minęła chwila, a Dolores zarobiła od niego w brzuch. Zgięła się w pół i w tym samym momencie oddała strzał w męską łydkę…
     Zaskowyczał, złapał się za nogę, ale nie upadł. Plasnął tyłkiem na klepkę dopiero, gdy poprawiła mu sierpowym. Krew trysnęła z nosa i zalała rozchełstaną flanelę oraz koszulkę-żonobijkę. Dorcia zaś nie posiadała się z radości, kontynuując tyradę:
   – A co? Tylko tobie wolno ją krzywdzić? – Roześmiała się. –  Wiesz, nie masz już monopolu!
   – A właśnie, że tak! – pół-krzyknął, pół-zapłakał. – To mnie ma nienawidzić! Wszystkim innym od niej wara!
     Kapitan wybuchnęła jeszcze większym śmiechem, a mnie znowu przeszło przez myśl słowo „kara”. „Czyżby ojciec robił to samo, co pozostali?”.
   – I myślisz, iż to wystarczy? – Cisnęła w niego zgarniętym z półki kryształowym wazonem. Rozbił się na miliony szkiełek i zorał Jakubowy policzek oraz przedramię, którym się zasłonił. – Po tym jak musiałam sprowadzić ją na właściwą ścieżkę? Przygarnęłam pod swoje skrzydła, wszystkiego nauczyłam i udzieliłam wsparcia, gdy rozpadła się na kawałki? Uważacie, że to jakaś zabawa? Spierdolić życie córeczki. –  Splunęła na niego, po czym przeniosła wzrok na matkę. – Wcisnąć kasę w łapę i zostawić samej sobie? Pewnie nawet nie macie pojęcia, przez co musiała przechodzić? Z jakimi demonami się mierzyć? Jak trudno było stanąć Aśce na nogi, po dowaleniu jej dodatkowo przez lekarzynę?
     „Nie! Nie może o tym opowiedzieć!” – rzuciłam w myślach i wrzasnęłam na głos:
   – Zamknij w końcu jadaczkę! – Głos mi się załamał i zabrzmiał bardzo piskliwie. – Nie masz prawa tego wywlekać! Przecież mi obiecałaś!
   – Ty zaś przyrzekałaś, iż ich wszystkich wytłuczesz, a jakoś jeszcze dychają? – odbiła piłeczkę, po czym dodała: – No, może nie wszyscy. Wójtowi się dzisiaj nie poszczęściło…
   – Zabiłaś wójta?! – W końcu do dyskusji włączył się Michel. –  Czyś ty do reszty ochujała?
   – Tak, zabiłam, mości szeryfie – zaszydziła. – Pozwolił synalkowi wykraść kartotekę z danymi sprawy Anieli. Szkoda, że młokosowi udało się zwiać…
   – To ty ich wszystkich trzymałaś za jaja?! – wypaliłam. – Kazałaś szantażować tę czwórkę?
   – A i owszem – przytaknęła. – Mieli siedzieć na dupie i zdychać od wyrzutów sumienia. Tylko po to byś wróciła i urządziła rzeź winowajców. Powiedz mi więc dlaczego ich oszczędziłaś? Czemu poszło ci gorzej niż z doktorkiem i pozostałymi?
     „Znowu o nim wspomniała. Wiedziałam, że nie odpuści”.
   – Nic ci do tego – wysyczałam. – To moja zemsta i mam prawo wymierzać ją według własnego „widzimisię”.
   – I pozwolić, by cię dalej krzywdzili? Wybaczyć, jak kazał ten  cały Pawełek? Skonfrontować się, do czego namawiał? I co? Dało ci  to coś? Ulżyło w cierpieniu?
     Nie odpowiedziałam. Mimowolnie zaczynałam się trząść. Znowu zalewały mnie wspomnienia. Ja skulona na fotelu w przytulnym gabinecie. Wylewająca łzy i kurcząca się do wielkości fistaszka. Jego czuły głos. To, jak trzymał mnie za rękę. Pocieszał. Doradzał. A potem krzyk Doroty. Podjudzanie do złego. Tyle, że w jej ustach wszystko brzmiało tak słodko i niewinnie. Powolnie i cudownie okrutnie. Wręcz symfonicznie. I znowu ciepłe męskie dłonie. Spokojny głos. Chęć wybaczenia. Później kolejne pranie mózgu przez burdelcię. Pawła szepty, jej warczenie. Doloresowy szal, jego aparat telefoniczny. A  ja  tak  bardzo bałam się zadzwonić. Nie byłam gotowa. Nalegał. Obiecywał, iż znajdę siłę. Walczyłam. Odsuwałam słuchawkę, by  ponownie za nią złapać. Wpadła do gabinetu. Rozkazała. Wykonałam. Zaciśnięte dłonie. Trysnęły łzy, zatrzymał się oddech, pogłaskała po główce, przytuliła. Stworzyła. Odrodziła. Przekształciła. Potem był jej mąż – zdrajca. Później inni. Następnie Jarek, za nim Jan, Jacek. Niemalże JJ…
     Upadłam. „To nie ja. Już nie. Wiem kim jestem. Tak, wiem kim jestem. On wiedział. Mówił do mnie. „Anielica”. Tak. Właśnie tak. Lepsza wersja. Mogę nią być. Dla Pawła. Dla Andrzeja. Siebie. Matki. Michała, Asenii, Kseni, Jerzego. Dla wszystkich. Nawet ojca i degeneruchów. Nie jestem nimi. Mogę wygrać. Wszystko mogę. Muszę móc…”.
    Dorota pochyliła się i pogłaskała mnie po policzku, mówiąc:
   – Słodki diabełku, z tym już nie wygrasz. Taka właśnie jesteś. Odpłacasz się pięknym za nadobne. „Oko za oko, ząb za ząb”. Nie  nadstawiasz policzków. Nie wybaczasz. Mordujesz. Z zimną krwią pozbawiasz oddechu. Zaciskasz te swoje cycuszki, paluszki, ramionka i  nóżki. Rżniesz ich, wykorzystujesz, porzucasz. Robisz, co chcesz, bo  nic cię nie może złamać. Jesteś Diablicą. Seksowną, śmiercionośną bronią. I już wiesz, co dzisiaj musisz zrobić…
     Podała mi spluwę. Broń dziwnie ciążyła w dłoni. Drżała, jednocześnie liżąc palce jak leniwy kociak. Stapiałyśmy się w całość. Moja ręka znów była kompletna. Pełna. Opuszki świerzbiły na spuście. Przejechałam językiem po zębach. Znałam ten stan. Stan przed ciszą. Krótki krzyk, a potem coś zawsze upadało. Głucho. Słodko. Namiętność ziemi i ciała…
   – Zabij go. – Uśmiechnęła się i pokiwała w kierunku ojca. –  Przecież wiesz, że zasłużył.
   – Nie! – Jednocześnie rozbrzmiały krzyki Jadzinki i przyjaciela. Trochę mnie otrzeźwiły i wyrwały z letargu. Odsunęłam się szybko od  Dolci i nadal z tyłkiem na podłodze posunęłam ciało w stronę matki. Rewolwer nadal tkwił w mojej dłoni.
   – Ależ tak! – krzyknęła macocha. – Nie pamiętasz, jak tobą pomiatał? Gwałcił w dzień i w nocy? Bił i zmuszał do sprawiania mu frajdy? Jak oddał cię swoim kolegom i kazał śpiewać w kościółku w barchanach? Pewnie nadal mu staje na widok takiej ponętnej córeczki! A ty co? Tak po prostu zapomniałaś, jak wykrwawiałaś się na śmierć w tym pokoju? Rozjebałaś czaszkę o kant tego regału? Taką krótką masz pamięć? Zobacz, tutaj na pewno jest jeszcze trochę krwi…
     Zaczęła rozbierać klepkę rękoma. Nie myliła się. Wystarczyła chwila i rdzawo-brunatne ślady widoczne były zarówno na drewienkach, jak i betonie pod spodem. Odkryła jeszcze kawałek, po  czym rzuciła ojcu klepkami w twarz. Tym razem nie zdążył się osłonić. Zapłakał boleśnie, ale chyba bardziej z żalu, niż fizycznego cierpienia.  
   – Ta glista ludzka nie ma prawa żyć. To pierdolony tasiemiec, patogen i pasożyt tego świata. Kolejny śmieć na drodze. A co z nimi robimy? No, co, moje dziecko? Wyrzucamy! Tak! Wy-wa-la-my do ko-sza! Pozbywamy się i idziemy dalej.  
   – Prze…prze…pra…szam – wyjąkał ojciec, krztusząc się własną śliną. Szlochał już pełną parą i łapał za serce. – Ja nie chciałem. Nie  chciałem. Nie… Byłem w błędzie… Wybacz mi, wybacz. Już  nigdy  więcej…
   – Pewnie, że nigdy – przerwała mu pani kapitan – bo zaraz zdechniesz, ty zasrany córkojebco! No już, Joasiu, już, już. Diablątko ty  moje. Zrób no porządek i wracajmy do domu…  
   – Tu jest jej dom – zabrzmiał cicho głos Jadwigi. – Zawsze tu był.
   – A ty się babo nie wtrącaj! Masz szczęście, iż ci współczuję, bo  inaczej mazałabyś się teraz jak twój małżonek. No już, Ewuszko… Dawajżeż w końcu i czyń swoją powinność!
    Patrzyłam na wszystko błędnym spojrzeniem. Nie potrafiłam skupić wzroku na jednym punkcie. Głowa majtała się na boki, a ciałem wstrząsały dreszcze. Chyba zauważyła ten stan, bo szybko przystąpiła do ataku.  
   – Jeśli nie, to wygadam o twoich sprawkach. Znam każdy najmniejszy sekrecik. A tatusia i tak wsadzę do paki! O! Już nawet wiem za co! Powiem, że zgwałcił przybraną córuchnę Michała. Tę małą Ksenię, czy jak tam ją zwał. Złoją twojemu staruszkowi dupsko jak  siemasz Wiktorek! A dziewczynka będzie cierpiała, tak samo jak ty! Wmówimy jej, iż ten „zły pan” dotykał ją tutaj i tutaj, a tam i tam bolało. I była „krewka”! Ha! Ha! – Zaklaskała w dłonie. – Otrzyma piętno na całe życie. Fajnie będzie, prawda?
   – NIE! – huknęły tym razem cztery pozostałe głosy. Tyle,  że  zdarzyło się również coś jeszcze.
     Padł strzał...

2 komentarze

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż konto za darmo.

  • Użytkownik shakadap

    Łał, dzieje się.
    Dobra robota.  
    Pozdrawiam i powodzenia.

    15 lut 2021

  • Użytkownik Kocwiaczek

    @shakadap, dziękuję. Zaraz będzie koniec.

    15 lut 2021

  • Użytkownik shakadap

    @Kocwiaczek szkoda.

    15 lut 2021

  • Użytkownik Kocwiaczek

    @shakadap, to już prawie 300 stron a5:) Kiedyś musiał nastąpić koniec. Ale niezmiernie miło mi, że zaglądasz za każdym razem.

    15 lut 2021

  • Użytkownik Fallen

    @Kocwiaczek tego opowiadania to B2 mi mało.

    15 lut 2021

  • Użytkownik Kocwiaczek

    @Fallen, miło mi to słyszeć:) najlepsza pochwała to ta od czytelnika.

    15 lut 2021

  • Użytkownik Fallen

    do macochy powinna była strzelić

    14 lut 2021

  • Użytkownik Kocwiaczek

    @Fallen, miło mi Cię gościć. Wszystko się wyjaśni w kolejnym rozdziale:)

    14 lut 2021