Dwa światy - Dramione 8

Dwa światy - Dramione 8Nieco zziębnięty zatrzymał się pod jakimś opuszczonym domem i rozejrzał dookoła w poszukiwaniu zbłąkanych mugoli, których w tej sytuacji wolałby uniknąć. Kiedy miał już pewność, że nikt go nie obserwuje, przy użyciu kilku zaklęć dostał się do środka i nieco uporządkował zaniedbane wnętrze, choć czuł się przy tym zupełnie jak najpospolitszy skrzat domowy. Oczywiście nie miał zamiaru zatrzymywać się tam na stałe, raptem na kilka dni, póki nie znajdzie czegoś lepszego, a przede wszystkim nie dorwie się do swoich pieniędzy. Oczywiście miał świadomość, że na Pokątnej czy w jej okolicach może nie znaleźć się zbyt wielu chętnych na wynajęcie mu choćby najmniejszego pokoiku, ale nie mógł się poddawać. Chociaż przecież i tak już to zrobił, prawda? Zrezygnował z jakiejkolwiek walki po śmierci braciszka. Początkowy szok po odkryciu tej niespodziewanej prawdy szybko przerodził się w szczerą radość, niestety mocno przyćmioną przez przypadłość małego. A teraz, gdy już nie było na świecie nikogo mu bliskiego, to życie straciło dla niego jakikolwiek sens.

Miesiąc później.
Wstał niechętnie z wąskiego łóżka, słysząc stanowcze pukanie do drzwi i powlókł się, by sprawdzić, kto tak bezczelnie śmie przerywać mu jego codzienne nic nierobienie. Szarpnięciem otworzył drzwi i warknął zirytowany:
- Czego?
- Też się cieszę, że cię widzę, choć przyznam, że mógłbyś wyglądać lepiej — powiedziała Hermiona, nie czekając na zaproszenie do środka, tylko przecisnęła się koło oburzonego blondyna. - Naprawdę tutaj mieszkasz? Przecież to istna rudera...
- Czego właściwie chcesz? - mruknął nieprzyjaźnie, zatrzaskując drzwi. - Nie przypominam sobie, bym cię tutaj zapraszał.
- Wiem — pokiwała głową, uśmiechając się nieznacznie. - Przyszłam do ciebie z własnej woli, bo wiem, że kompletnie zniknąłeś z naszego świata. A jestem zdania, że powinieneś do niego wrócić.
- Nie zamierzam.
- A to dlaczego? Jesteś naprawdę zdolnym czarodziejem, Malfoy...
- I co z tego? Nie zamierzam już się wychylać. Tu mi całkiem dobrze.
- Cóż, w takim razie jesteś tchórzem — stwierdziła, podchodząc do drzwi. - A to dziwne, bo nigdy cię za takiego nie uważałam, pomimo mojej całej szkolne niechęci do twojej osoby.
- Powiedziałem ci już kiedyś, że kompletnie nie obchodzi mnie twoje zdanie, Granger. Więc z łaski swojej, zabierz już stąd tę swoją szopę i przestań zawracać mi głowę, jasne?
- Może nie zauważyłeś, ale nie mam już szopy — powiedziała godnie, odrzucając na plecy swoje długie, lśniące i kompletnie proste włosy. - A przyszłam tu, bo chciałam zaprowadzić cię do twojego klubu i pokazać ci, jakie zmiany w nim zaszły. Jak cudownie się rozwinął.
- A ja mówię ci po raz kolejny, że mnie to już nie interesuje. Chcesz, to z ogromną chęcią ci go oddam, bo nie zamierzam więcej go prowadzić.
- Naprawdę szkoda — westchnęła, wychodząc z pomieszczenia. - Byłbyś naprawdę dumny.
Zirytowany zatrzasnął jej drzwi przed nosem i padł na łóżko twarzą w dół.

Tydzień później.
Przystanął niepewnie po drugiej stronie ulicy, cokolwiek zaskoczonym spojrzeniem mierząc zebrany przed drzwiami klubu tłum, który już na pierwszy rzut oka przewyższał te, które zbierały się, gdy to on prowadził klub. Więc jak, na brodę Merlina, udało się to tej walniętej szlamie? Przecież to było niemożliwe!
Przełknął ślinę i przeszedł na drugą stronę, a bramkarze pilnujący wejścia natychmiast wpuścili go do środka, nawet nie pytając o żadną przepustkę. Odetchnął głęboko, dzielnie zanurzając się w dudniący ogłuszającą muzyką, oślepiający barwnymi światłami świat pełen radosnych, roztańczonych i kompletnie mu nieznanych twarzy, po czym ruszył dziarskim krokiem między tańczącymi w stronę baru.
- Już sądziłam, że nigdy nie przyjdziesz — powiedziała brunetka głośno, podchodząc do niego, gdy tylko zajął swe zwyczajowe miejsce na wysokim stołku. Skrzywił się nieznacznie i odpowiedział:
- Nie miałem zamiaru przychodzić, to był głupi impuls. Ale jak chcesz, mogę iść...
- Nie — przytrzymała go za ramię. Nie chcę. Dobrze, że jesteś, bez względu na to, co tobą tak naprawdę kierowało.
Kiwnął głową, a gdy otrzymał swoje zamówienie, powiedział:
- Sporo ludzi.
- Owszem, choć podejrzewam, że będzie ich jeszcze więcej. Dzisiaj mamy koncert świetnego zespołu — uśmiechnęła się promiennie, pijąc ze swojej szklanki.
- No, przyznam, Granger, że tak dobrej Ognistej już dawno nie piłem... Klub się rozkręcił, serwujesz tu klientom całkiem niezłe klimaty — przyznał z niechętnym uznaniem po chwili milczenia.
- Tak naprawdę ty to robisz. Przecież wciąż jesteś właścicielem.
- Mówiłem ci już, że...
- Nie — zaprotestowała stanowczo. - Nie. Jest twój i tak pozostanie. Ja tu tylko pomagam.
- Czemu ty zawsze musisz być tak cholernie uparta? - skrzywił się, patrząc na nią chmurnie.
- Bo lubię cię czasem powkurzać, Malfoy — uśmiechnęła się do niego zadziornie. - A tak na poważnie, ja doskonale rozumiem, jak ogromną tragedię przeżyłeś i bynajmniej nie mam zamiaru tego jakkolwiek umniejszać, ale musisz się wreszcie wydostać z tego stuporu i zacząć na nowo żyć. I nie mówię, że musisz być tu codziennie, ale wyjdź wreszcie do ludzi. Może nie zauważyłeś, ale czarodzieje są ci w większości przychylni. Wcześniejszy proces Ministerstwa był niesprawiedliwy i ludzie się o tym dowiedzieli. I jak mówiłam ci w więzieniu, nie byli tym zadowoleni.
- Nie obchodzi mnie, co myślą o mnie inni, Granger. Straciłem ostatnią bliską mi osobę. Długo zastanawiałem się, czy ze sobą nie skończyć, bo nie mam już dla kogo żyć.
- Rozumiem...
- Nie — przerwał jej na tyle ostro, że aż się wzdrygnęła. - Nie masz bladego pojęcia, o czym mówię. Masz rodzinę, przyjaciół. A ja nie mam nikogo. Po wojnie wszystko się zmieniło. Odeszli ludzie, których miałem za przyjaciół, matka ułożyła sobie życie na nowo z innym, tylko ojciec był dokładnie taki sam, jak wcześniej. Nie rozumiał, że dawne podziały muszą wreszcie zniknąć dla dobra nas wszystkich. Wciąż wierzył w ideę czystości krwi, co się w końcu na nim perfidnie zemściło. Oberwał klątwą, o której istnieniu do tej pory nie miałem bladego pojęcia. Wszystko się zmieniło.
- Masz rację. Wszystko — przytaknęła, przestając się nagle uśmiechać. - Tak samo, jak od ciebie, tak i ode mnie odeszli najlepsi przyjaciele. Złota Trójca przestała istnieć i bardzo wątpię, by jeszcze kiedykolwiek udało nam się odbudować relacje, które kiedyś nas łączyły. Chłopcy pognali za marzeniami, zostając znakomitymi Aurorami. Ginny i Luna również skupiły się na sobie. Nie pamiętam nawet, kiedy ostatnio z nimi rozmawiałam. Chyba rok temu. Ron też przestał się interesować tym, czy w ogóle jestem z nim szczęśliwa, starając się narzucić mi swoją wolę we wszystkim, więc odeszłam.
- Zawsze twierdziłem, że Łasic to głupek — mruknął, popijając Ognistą. Uśmiechnęła się smutno w odpowiedzi.
- Zorientował się, że coś jest nie tak, gdy trzymałam walizkę w ręce i informowałam go, że wyjeżdżam do Australii, odnaleźć moich rodziców. Wtedy zarzucił mi, że myślę tylko o sobie i że jeśli tak właśnie ma wyglądać nasz związek, to on rezygnuje. Nie zorientował się nawet, że to ja właśnie z nim zerwałam. Nawet nie było mi przykro — wyznała, również pijąc swojego drinka. Spuściła wzrok, ale blondyn i tak zdołał dojrzeć w jej oczach łzy. Pohamował jednak swą ciekawość i nie dociekał, czemu brunetka płacze. Widać miała swoje powody, a on nie miał zamiaru się nimi przejmować.

elenawest

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 1382 słów i 7921 znaków.

2 komentarze

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż darmowe konto

  • shakadap

    Brawo.
    Pozdrawiam i powodzenia.

    31 sty 2023

  • Amare

    Super 😉

    28 sty 2023