Cierpienia niemłodej Wertherówny, czyli punkt widzenia zależy od punktu służenia (część 7)

Cierpienia niemłodej Wertherówny, czyli punkt widzenia zależy od punktu służenia (część 7)Zapraszam na epizod siódmy!

***

ROZDZIAŁ 7/9

*

   Ojciec pochylał się skupiony bez reszty nad porysowaną szachownicą, sąsiadującą z talerzem pełnym rogalików. Szybko przeanalizowałam skomplikowany układ figur, świadczący o niespotykanej biegłości graczy – jedna strona atakowała śmiałym, acz mocno ryzykownym otwarciem Marianczellowa, druga zaś postawiła na konsekwentną defensywę Stokfiszoskiego. Zapowiadała się przednia partia!
   Otrząsnęłam się błyskawicznie z tych głupot i przeniosłam wzrok na siedzącą do mnie tyłem przeciwniczkę. Co ciekawe, nie zastanowiło mnie, czemu przyszła bez zapowiedzi, ani przede wszystkim skąd – do ciężkiej cholery, kurwy nędzy i samego pierdolonego diaboła rogatego – znała nie tylko moje dane osobowe, ale także adres? Za to jedna informacja nie dawała mi spokoju:
   – Umiesz grać w szachy? – wypaliłam.
   Musiała zdawać sobie już wcześniej sprawę, że weszłam do pokoju, lecz odwróciła się dopiero na dźwięk głosu. Powolutku, dostojnie i uśmiechając się szeroko, jakbyśmy były najlepsiejszymi przyjaciółeczkami.
   – Umiem, moja droga! – odpowiedziała uprzejmie. – Ty za to masz chyba jakiś problem z telefonem, bo nie odpowiedziałaś na moje wiadomości. Ale o tym jeszcze podyskutujemy… Na razie bądź tak uprzejma i daj nam parę minut, by skończyć grę. Rozmowę zresztą też. Nawet nie wiesz, ile mamy wspólnych tematów! – Mrugnęła znacząco.
   Nie miałam pojęcia, co robić. Nie mogłam przecież zacząć awantury przy ojcu, o przymilaniu się nie wspominając. Ostatecznie postąpiłam jakby nigdy nic – zmieniłam ciuchy, nalałam kawy z dzbanka i zaczekałam na finał rozgrywki, pogryzając słodkości. Starając się równocześnie najwyższym wysiłkiem zachować spokój, mimo że aż telepało mnie z nerwów. Ojciec ostatecznie wygrał, choć nie wiem, czy Roksana w pewnej chwili celowo mu się nie podłożyła nic niedającym gambitem. Niemniej zwycięzca wylewnie podziękował pokonanej oraz zasugerował, byśmy obie poszły do mnie i „spokojnie sobie wszystko wyjaśniły”.

   Przysiadłam na krawędzi łóżka, garbiąc się jak złapana na nieprzygotowaniu uczennica naprzeciwko pewnej siebie, rozpartej wygodnie w fotelu belferki. Dopiero po pewnym czasie udało mi się opanować stres na tyle, by przestać odpowiadać półsłówkami. Zwłaszcza że miałyśmy aż nadto spraw do przedyskutowania: od w gruncie rzeczy zabawnych drobiazgów w postaci przywłaszczonego przeze mnie wibratora, po przyszłość wszelkich wzajemnych relacji.
   Z początku myślałam, że tylko mi się zdawało, ale szybko nabrałam pewności: Roksanie na mnie zależało. Szczerze i prawdziwie. To ona prowadziła rozmowę w taki sposób, by skupić się na najważniejszych z bieżącej sytuacji tematach. Na dodatek w sytuacjach spornych podejrzanie szybko odpuszczała, jakby obawiając się, że po raz kolejny mnie spłoszy. Zgodziła się nawet, bym wciąż traktowała ją jako swoją Panią oraz tak samo do niej zwracała, choć przecież od deklaracji zakończenia mojego poddaństwa wszystko się zaczęło. W końcu, gdy nie tylko druga, ale i trzecia kawa dawno wystygły, a z rogalików pozostały jedynie okruszki, wstała i podeszła do mnie.
   Poczułam kojące ciepło dłoni na szyi, palce rozczesujące włosy i miękką fakturę sukienki, w którą wtuliłam policzek. Upajałam się podkreśloną drogimi perfumami słodyczą ciała, otoczoną cichym objęciem szeptu:
   – Nie bój się, moje kochanie. Niczego złego ci nie zrobię. Już nigdy. Chyba że sama będziesz bardzo chciała i poprosisz mnie, bym była wobec ciebie zdecydowana. I tylko wtedy, na twoje wyraźne życzenie…
   Zagryzłam zęby do krwi, ale nie pozwoliłam, by choć jedna łza spłynęła po policzku. Musiałam być dzielna! Byłam! Bez słowa wstałam, wyszłam z pokoju i dumnie przedefilowałam przez salon, ostentacyjnie trzymając Roksanę za rękę. W sieni podałam jej płaszcz i nawet, choć nie podejrzewałam siebie o aż taką odwagę, pocałowałam w policzek. Już miałam zamiar otwierać drzwi, gdy zza pleców wychylił się ojciec.
   – Pani Roksano, mogę mieć prośbę? Jedno jedyne życzenie starego człowieka.
   – Tato! Ależ proszę pana! Przestań! – Przerwałyśmy mu równocześnie.
   – Możecie dać mi skończyć? – Spojrzał na nas niespodziewanie poważnie. – Czy… niech pani będzie dobra dla mojej córki. Nie wiem, na ile ona to okazuje, ale bardzo panią kocha. Proszę ją też obdarzyć uczuciem. Chociaż trochę.
   Tym razem nie dałam rady powstrzymać emocji, rzucając się z rykiem w objęcia obojga.

   Znałam apartament Roksany tak dobrze, że wiedziałam nawet, gdzie trzyma papier toaletowy, jednak nigdy wcześniej nie byłam w tym konkretnym pokoju. Przeciągnęłam bosymi stopami po grubym, wełnianym dywanie. Odetchnęłam całkiem przyjemnie gryzącym aromatem korzennego kadzidełka. Oparłam dłoń o obitą delikatnym zamszem ramę ogromnego łóżka. Zaczęłam się zastanawiać, jakie właściwie może mieć wymiary, bo na pewno mocno niestandardowe, i właśnie wtedy dostrzegłam lustro. Całą ścianę luster.
   Podziwiałam lekko zgarbioną, jakby zagubioną kobietę o krótkich, mocno wystylizowanych brylantyną włosach. Ubraną w półprzezroczystą koszulkę nocną, spływającą miękko po szczupłym ciele. Przystrojoną w wisiorek na złotym łańcuszku, kolczyki oraz bransoletkę. Uśmiechającą się nieśmiało na widok nie tylko własnej, zaskakująco seksownej powierzchowności, ale też stojącej obok, sporo postawniejszej gospodyni domu. Pani. Dominie. Damie.
   Obróciłam głowę i spojrzałam na stolik. Poukładane równiutko akcesoria lśniły głębokim bordo w pełgającej poświacie świec. Na samą myśl, że wszystkie zostały przygotowane specjalnie dla mnie, zrobiło mi się gorąco.
   – Zamknij oczy i wyciągnij ręce! – Grzeczny, lecz zdecydowany głos wydał polecenie.
   Wykonałam je bez chwili zawahania. Poczułam miękką fakturę na brwiach i powiekach, a po kilku chwilach także nadgarstkach oraz kostkach. Zaciągałam się subtelnym, przyprawiającym o drżenie zapachem woskowanej skóry. Usłyszałam metaliczny brzęk gdzieś powyżej, po czym moje dłonie nagle zostały podciągnięte wysoko ponad głowę. Doszłam do wniosku, że pod sufitem musiał znajdować się pierścień lub bloczek, którego wcześniej nie zauważyłam. Kolejne szarpnięcie rozsunęło mi nogi na szerokość barków i unieruchomiło je sztywną poprzeczką.
   Czekałam, starając się wyostrzyć zmysły, reagujące na najlżejsze nawet bodźce. Coś delikatnie prześlizgnęło się po pośladku. Czyżby palec? Po chwili uczucie łaskotania pojawiło się z drugiej strony. A może to końcówka pejcza? Nie byłam pewna.
   Do czasu.

***

Tekst: (c) Agnessa Novvak
Ilustracja na podstawie zdjęcia od LeatherSeduction, modelka: Alice Insell

Opowiadanie zostało opublikowane premierowo na Pokątnych 13.06.2020. Dziękuję za poszanowanie praw autorskich!

Droga Czytelniczko / Szanowny Czytelniku - spodobał Ci się powyższy tekst? Kliknij łapkę w górę, skomentuj, odwiedź moją stronę autorską na Facebooku (niestety nie mogę wkleić linka niemniej łatwo mnie znaleźć)! Z góry dziękuję!

Dodaj komentarz