Kucharz przedstawił nam całą listę potraw. Homary, ryby, różne rodzaje mięs. W klasztorze zadowalałem się ryżem z sosem. Czasem jarzynami, ale po przyjeździe do Anglii zacząłem jeść mięso.
Rozalinda miała wilczy apetyt. To dziwne, przy szczupłym i umięśnionym ciele, bez grama tłuszczu. Morgan chyba stracił apetyt, a Collins dbał o to, by nie miał większego brzucha. Obaj męczyli ryż z sosem, sałatkę i jagnię. Ja zjadłem dobrą rybę, resztę owoców morza, homara, spróbowałem kilka sosów i sałatek. Rozalinda kończyła trzeci talerz. Spojrzałem zdziwiony.
– Masz rację, trzeba zostawić miejsce na deser.
Wypiła butelkę wina. Przedniego. Ja tylko umoczyłem usta.
– Ja dziękuję za deser – odrzekłem.
– Cholera! Zapomniałam, że mieliśmy walczyć. I tak byś mnie pewnie pobił, za to możemy postrzelać. Umiesz, prawda?
– Nieźle, wolę miecz.
– To wiem. Faktycznie ten, który masz należał do cesarza Hirochito?
– Tak. Dał to w ramach zasług zasłużonemu właścicielowi elektronicznych sprzętów, a tamten podarował mi za osobistą przysługę.
– Coś o tym słyszałam. Zabiłeś kilku ludzi w wieku dwunastu lat. Ja również miałam już kilku na swoim koncie. A potem kilka razy tyle. Ale nie jestem dumna z tego. Pewnie się będę smażyć w piekle.
– Nie wiem – odrzekłem.
– Każdego dnia obiecuje sobie z tym skończyć, ale nie długo wytrzymuje. Wierz mi, zabijam, tylko kiedy muszę.
– Słyszałem, że robisz to z przyjemnością.
Walnęła pięścią w stół.
– Co za skurwiel ci to naopowiadał?
– Nie zdradzam ludzi.
– To zgraja kłamców. Obrabiają mi dupę i czynią ze mnie potwora. A widzisz, że taka nie jestem.
Klepnęła mnie mocno w tors.
– Może już starczy wina, Rozalindo – powiedziałem łagodnie.
– Nie jestem pijana.
– Może i nie. Masz słabą głowę...
Spojrzała na mnie ze złością.
– Gówno wiesz. Zanim przyjechałeś z lotniska, wypiłam pół butelki whiskey. Nie mówili ci, że mam problemy z alkoholem? To moja jedyna wada.
Collins się roześmiał, a Morgan powstrzymał wybuch emocji.
– Co się śmiejesz, Collins. Jesteście facetami bez jaj, a ja muszę z wami pracować. Szkoda, że Euri odchodzi. Pozbyłabym się was i z nim bym postawiła Syndykat na nogi. Chińce nas okradają, Japońce mają w dupie, a Ruscy tylko patrzyć, jak zaczną robić nam konkurencje. Wiesz ile gangów powstało kiedy komuna upadła? Co za świat!
Widziałem, że powoli odpływa.
– Zawiozę ją do domu – powiedziałem.
Collins uniósł brwi i odrzekł.
– Czuj się wolny. W końcu to jej zasługa, że nie masz nieprzyjemności.
– Wiem, że pewnie chcieliście mnie sprzątnąć i pewnie by wam się udało.
– Nie chcieliśmy tego. Zaprzyjaźnieni ludzie sugerowali na ciebie wpłynąć...
– Nie mów mi. Postanowiono tak i dobrze. Z tymi sprawami różnie bywa. Każdy jest śmiertelny.
Larry chciał coś powiedzieć, ale Rodriguez podniosła głowę ze stołu i popatrzyła lekko zamglonymi oczami na nas.
– Chcę się napić, ale muszę iść do toalety.
Zebrała się i niezbyt równym krokiem poszła we właściwym kierunku. Po blisko dziesięciu minutach wróciła. Miała nieco zmoczoną sukienkę przy dekolcie.
– Szkoda dobrego jedzenia, ale już mi lepiej. Napijesz się ze mną Euri?
– Zawiozę cię do domu – powiedziałem zdecydowanie.
– Do domu?
Popatrzył na mnie bardziej trzeźwo.
– Nich będzie. Potem postrzelamy.
– Mamy dla ciebie zarezerwowany hotel u zaprzyjaźnionych ludzi. Bezpieczny.
– Dam sobie radę. Jutro wracam do Londynu. Przyjechałem tylko porozmawiać.
– Tak. Szkoda, że odchodzisz. Mieliśmy mały kłopoty z Hajze, zanim wróciłeś, dlatego pan Parker zaznaczył w testamencie...
– Daruj sobie, Collins. Powinienem to wszystko inaczej rozegrać, ale nie wrócę historii. Żegnam. Może jeszcze nasze ścieżki znajdą wspólny punkt.
– Być może.
Nie podałem im ręki. Morgan milczał, a Collins tylko skinął głową. Poprosiłem właściciela restauracji, by zamówił taksówkę. Pokazał zdziwienie, że chcę tak jechać, bez żadnej ochrony. Czy oni wszyscy nie mieli za grosz odwagi?
Rodriguez zawisła mi na ramieniu. W taksówce zasnęła, zaraz po tym jak podała adres.
Miała ładny dom blisko Centralnego parku. Sześciu goryli patrolowało teren. Dostrzegłem kamery i kraty w oknach. Twierdza z solidną bramą.
– Kim jesteś – zapytał jeden trzydrzwiowy osiłek.
– Twoją ciotką, nie poznajesz?
Widziałem, że zacisnął pięści.
– Max, to mój dobry znajomy. Na drugi raz grzeczniej.
– Tak proszę pani – zmiękł momentalnie.
Coś tam mruczała w niezrozumiałym języku, pewnie po portugalsku.
Kiedy weszliśmy do środka, zrzuciła szpilki.
– Muszę siusiu – powiedziała.
Pokręciłem głową. Potwór okazał się jagnięciem, albo traktowała mnie naprawdę wyjątkowo.
Usłyszałem szum spuszczanej wody, potem kilka przekleństw, po chwili, szum prysznica.
– Mam nadzieję, że wyjdzie w szlafroku – powiedziałem cicho do siebie.
Odmawianie kobiecie jest trudną sztuką. Brunetka w jakiś sposób znalazła drogę do mojego serca, tego, które miałem do Diny i z pewnością do Chloe.
Czytałem jej akta. Nie miała łatwego życia. Ale to, co pokazała dzisiaj, zaprzeczało całkowicie, co o niej mówiono i pisano. W końcu woda przestała szumieć. Wyszła w białym szlafroku.
– Jestem już trzeźwa.
Z pewnością częściowo alkohol z niej wyparował, ale do całkowitej trzeźwości jej sporo brakowało.
– Napijesz się? – zapytała i otworzyła barek.
Zobaczyłem wina, wódkę, gin i oczywiści whiskey. Nic specjalnego. Nalała sobie szklankę Johny Walkera i wrzuciła dwie kostki lodu. Podszedłem do niej i zabrałem szklankę.
– Przywidzem cię i masz iść spać, nie będziesz pić.
I w tym momencie mnie zaskoczyła. Zobaczyłem w jej dłoni pistolet.
– Oddawaj, bo cię zastrzelę.
Nie miałem pewności czy mówi poważnie. Raczej nie chciała mnie zabić, ale nadal miała procenty w sobie. Poruszyłem dłonią ze szklanką. Tym ją zmyliłem, oczywiście zrobiłem ten ruch celowo. Skierowała tam wzrok na dosłownie ułamek chwili. Odebrałem jej broń.
– Idziesz spać! – powiedziałem ostrzej.
Znowu mnie zaskoczyła. Poczułem jej usta na swoich, a szlafrok rozsunął swoje połówki. Może przypadkowo. Musiała umyć zęby, nie czułem nic niemiło pachnącego z jej ust. Nie miałem ochoty jej całować. Szybko odchyliłem twarz. Spojrzała na mnie naprawdę trzeźwo.
– Pieprzyłeś mi smutki, że nie jestem koszmarna. Te lezby, które pieprze, też mnie nie lubią, ale tylko przed. A wiesz dlaczego? Bo jestem zdolna w te klocki.
W ostatnich dniach za dużo się działo, dobrze, że Camilla nie chciała ode mnie niczego, ale ona naprawdę kochała Georga. Znaczy, śliczna blondynka, miała jeden moment, ale odebrałem to wówczas bardziej jako pragnienie podzięki niż chęć zbliżenia. Pewne rzeczy się czuje. Inny by skakał po sufit, a dla mnie stanowiło to kłopot. Co te wszystkie kobiety we mnie widzą, tego nie rozumiałem. Teraz miałem problem. Naprawdę nie uważałem Rozalindy za brzydką. Może dlatego, że dostrzegłem coś dobrego w jej wnętrzu. Bo pod maską twardej i brutalnej osoby tkwiła inna istota.
– To nie tak. Mam żonę...
Spojrzała mi w oczy.
– Przysięgnij, że nie miałeś nigdy innej kobiety od czasu ślubu, bo inaczej nie uwierzę. Wiem, że jestem koszmarna, a ty mnie oszukałeś.
– Miałem...
Dlaczego tak powiedziałem? Przecież nie byłem z Chloe? Nie jednak mogłem wycofać wypowiedzianego słowa.
– Czyli mnie oszukałeś...
Raczej stwierdziła, niż zapytała.
– Nie.
– Dobrze całuję, chyba poczułeś?
– Rozalindo...
Uparta baba. Znowu mnie pocałowała, tym razem, zanim przerwałem, poczułem jej język na swoim.
– Przestań!
– W takim razie powiedz, że jestem brzydka i pasuję.
Stanęła zupełnie naga, bo szlafrok leżał już na drewnianej podłodze. Miała z całą pewnością zgrabne ciało.
– Nie patrz na twarz, ciało mam niezłe.
Wkurzyła mnie. Nie wiedziałem, jak postąpić.
– Nie powinnaś błagać.
Chyba wybrałem najgorszą opcję.
– Błagać! Jak śmiesz! Co sobie myślisz? Jestem kobietą. Złą, czasem okrutną, ale kobietą. Spierdalaj. Wynoś się kłamco!
Zaczęła mnie okładać po twarzy otwartymi dłońmi. Musiałem to skończyć. Nie miało dla mnie znaczenia, jak wygląda, z pewnością nie była odrażająca. Gdyby nie blizny, wyglądałby zupełnie dobrze. Ale nie chodziło o to. Czułem jej ból. Złapałem jej głowę i zacząłem całować. Chwilę czułem zaskoczenie emanujące od całego jej jestestwa. Oddawała mi pocałunek, ale wciąż niepewna. Odrzucona i oszukana. Musiałem to zmienić. Całowałem dalej. I czułem zmianę. Chyba uwierzyła. W moje słowa, a potem w siebie. Nie hamowałem jej. Zdjęła moją koszulę, całowała i drapała tors. Jej silne dłonie pospinały pasek spodni. Po chwili już nic na mnie nie pozostało.
– O kurwa, ale armata. Twoja żona jest szczęściarą.
Zamknęła się i zajęła się moją dość wrażliwą częścią. Albo miała nadzwyczajne zdolności, albo się bardzo starała. Pewnie jedno i drugie.
– Dobrze całuję?
Co miałem odpowiedzieć? To ja miałem ja przekonać do końca, że nie jest szkaradna. Widziałem, że mnie chce, ale nie było to tylko samą fizycznością.
– Dobrze.
– Moje panienki są czyste, gwarantuję. Weź mnie jeżeli naprawdę nie czujesz do mnie obrzydzenia.
– Rozalindo, przestań. Już ci mówiłem.
– Zgwałcili mnie kiedy miałam jedenaście lat. Potem było lepiej, ale wciąż ktoś chciał, a nie ja. Potem ich znalazłam i zabiłam i przysięgłam sobie nigdy nie dotknąć faceta, aż do dzisiaj. Przekonaj mnie, że męski ród to nie banda egoistycznych skurwysynów. Mam nadzieję, ze twoja żona mi wybaczy.
Jej oczy nie błagały, ale czy mogłem odmówić? Bardziej już powinienem Chloe, kiedy chciał doprowadzić do zbliżenia.
Czy mogłem przypuszczać, że wizyta w Nowym Jorku do tego doprowadzi?
Popchnąłem ją delikatnie na łóżko. Widziałem radość w jej oczach.
Przez następne dwie godziny udowadniałem, że nie wszyscy mężczyźni są źli, chociaż przecież sam nie byłem w porządku do kobiety, którą kochałem. Natomiast Rozalinda od momentu kiedy uwierzyła, że mówiłem prawdę, dawała z siebie wszystko. A miała co dać. Trudno pokonywać, ale wiedziałem jedno. Ani Koi, ani Diana, ani nawet Chloe nie chciały tak dać siebie jak ta kobieta. I nie robiła tego w sposób ordynarny. Więcej w to wkładała serce niż ciało. Podobnie jak Chloe chyba chciała zapamiętać jedynego mężczyznę w życiu, który da jej rozkosz. Oczywiście przez moją odmowę moja córka niczego nie otrzymała, ale z pewnością właśnie tego pragnęła w tamtym momencie. Tak przynajmniej sądziłem. Jeżeli chodzi o Brazylijkę, poza początkowym całowaniem nie tylko ust, robiliśmy tylko to, co najbardziej powszechne. Chociaż gdybym tylko chciał, dostałbym z radością wszystko inne.
W końcu nieco zmęczona i spocona zasnęła. A ja myślałem o tym, kim jestem. Nabrałem na tyle słabości do niej, że nie chciałem po prostu wstać i wyjść. Nie mogłem tego zrobić. Ona widocznie coś wyczuła i otworzyła oczy.
– Wiem, że nie należysz do mnie. Wiem, że pewnie cię już nie zobaczę. Powiem ci coś Euri. Jesteś dobrym człowiekiem. Być może i ja stanę się dzięki tobie lepsza. Dzisiaj, a w zasadzie teraz coś mi uświadomiłeś. A wiesz dlaczego, bo dałeś mi trochę uczucia, może więcej niż trochę. Ci tak zwani sprawiedliwi by to potępili. Może się mylę, ale kobieta, z która jesteś, to zrozumie. Że nie tylko jej nie zdradziłeś, ale że może być dumna, że ma takiego człowieka. Jesteś wyjątkowy. Wierz mi, że nie kłamię. Pozwól mi się pocałować na pożegnanie, dobrze?
– Tak, zrób to.
Po chwili patrzenia w moje oczy i dotykaniu mojej twarzy zaczęła mnie całować. Zamknąłem oczy i czułem jej radość i ból. Czułem jej łzy. Czy całował mnie namiętnie? Nie. Po prostu całowała z miłością, z uczuciem, które mogła w sobie znaleźć. Czy ktoś w życiu mnie tak kiedyś całował? Nie. Ani Koi, ani diana czy nawet Chloe. W końcu skończyła.
– Dziękuje Euri. Wracaj do domu i bądź szczęśliwy.
Wziąłem taksówkę i pojechałem do centrum. Chodziłem po wielkich sklepach i oglądałem rzeczy, których nie chciałem kupić.
Za kilka godzin siedziałem już w samolocie. Miałem lot wieczorem, kilka minut po ósmej, a w Londynie maiłem wylądować o dziesiątej rano.
Znowu zrobiłem coś złego, co ktoś inny uznał za samo dobro. Rozmyślałem trochę o wszystkim. Dzieciach, żonie, bracie. Koi, mistrzu Kenzi - Omura i o ostatnim spotkaniu z Yakuza. I na końcu o Rozalindzie. Czy to, co zrobiłem, przyniesie jakaś korzyść? Kochałem bardzo moją żonę i nie byłem zbyt dumny z siebie. Oczywiście mogłem jej odmówić, ale wówczas co? Sama przyjemność z aktu miała dla mnie drugorzędne a może nawet mniej istotne znaczenie. Zrobiłem to tylko, by wzmocnić nadruszoną samoocenę u Rozalindy. Tak sądziłem. Nie miałem pojęcia, co dla niej to znaczyło.
Samolot schodził o lądowania na londyńskim lotnisku.
Poza tą delikatna sprawa, wszystko inne rysowało się w różowych kolorach. Wiedziałem, że pewnie kiedyś powiem o tym Dianie, nie chciałem jednak robić tego na dzień dobry.
Na lotnisku nie czekał mój kierowca, ze zrozumiałych względów. Nie przybył również Hajze, bo nie przybył jeszcze z podróży. Nie spodziewałem się żony, bo miała czekać w domu. Nad Londynem wisiała ciężka mgła, ale raczej nie spodziewany był deszczu.
Wyszedłem z lotniska prawie w samo południe. Powinienem zobaczyć co w pracy i zrobiłem to, mimo zmęczenia związanego z różnicą czasu i samym lotem. Betty przywitała mnie smutnym uśmiechem. Nigdy nie widziałem u niej innego.
– Witaj, Betty. Czy są jakieś ważne wiadomości? Od brata, z policji?
– Nie Euri. Chyba to najbardziej spokojny tydzień od kiedy pracuję dla organizacji.
– To dobrze. Jestem trochę zmęczony i pojadę do domu. Jutro przybędę na czas, a po południu wraca Hajze.
– Dobrze, ja zostanę do końca dnia. Będę informować gdyby coś się stało.
– Dziękuję Betty. Do jutra.
Chciałem ją minąć i wyjść i już to prawie zrobiłem, kiedy nagle złapała moją dłoń. Zatrzymałem się w miejscu i spojrzałem na nią zdziwiony.
– Betty?
Patrzyła na mnie swoimi dobrymi, ale zmęczonymi i smutnymi oczami.
– Uważaj.
Puściła moją dłoń. Nadal patrzyłem na nią, ale ona odwróciła wzrok i zajęła się papierami. Stałem chwilkę w nadziei, że coś jeszcze powie.
– Uważam. Co miałaś na myśli? – zapytałem w końcu.
Podniosła oczy i popatrzyła na moją twarz.
– Nic. Trzeba uważać, to wszystko.
Wiedziałem, że nic więcej nie powie. Ruszyłem ku drzwiom.
– Dziwna kobieta – powiedziałem cicho do siebie, kiedy stałem już w windzie i jechałem w dół. Dochodziła pierwsza. Pomyślałem, że Diana się ucieszy kiedy mnie zobaczy i wówczas spadło na mnie większe poczucie winy. Dlatego, zamiast jechać, prosto do domu, zamierzałem po prostu jechać do jakiejś kawiarni i posiedzieć przy kawie i wszystko jeszcze raz przemyśleć.
Każdy chyba ma czasem wrażenie, że mieszka w nim ktoś drugi. I pomiędzy nimi trwa walka. Kiedy pierwszy czyni dobro, drugi usiłuje go namówić do złego. A kiedy ten pierwszy postępuje nie tak, jak powinien, ta druga osobowość go karci i namawia do poprawy. I taka sytuacja miała teraz miejsce. Dojechałem do zwykłego Starbucksa. Rzadko odwiedzałem kawiarnie, w tego typu zawitałem chyba drugi raz. Zamówiłem latte i ciastko marchewkowe. Usiadłem na krześle. Nawet nie zwróciłem uwagi kiedy kelnerka podał kawę i ciastko. Myślałem o tym, co miało miejsce.
Czy należałem do typu ludzi, których można namówić na takie sprawy? Najpierw córka a teraz kobieta mająca opinię demona. Nawet jeżeli Diana mi wybaczy, bo chyba nie wchodziło w rachubę, że nie będzie miało to dla niej znaczenia, to w jakim świetle mnie to stawiało? Postanowiłem nigdy więcej nie dopuścić do takiej sytuacji i generalnie nie mieć żadnego fizycznego kontaktu z inną kobietą, niż żona.
Kiedy tak postanowiłem, natychmiast pojawiły się myśli usprawiedliwiające. Oba przypadki nie miały nic wspólnego, poza faktem, że miało to pozostać długo w pamięci. Obie łączyło to, że wybrały kobiety. Nie miałem pewności czy tak dalej z nimi będzie. Chloe mimo młodego wieku pozostała ukształtowana. Aisha znaczyła dla niej wiele i byłbym zdziwiony gdyby ją zostawiła, lub czego może bym chciał, zostawiła i znalazła sobie dobrego mężczyznę. Bo w jej przekonaniu ten jedyny i najodpowiedniejszy pozostawał zajęty. Uśmiechnąłem się na tę myśl. Musiałem powiedzieć o tym Dianie. Tylko nie wiedziałem jeszcze kiedy i jak. Wiedziałem, że mnie nie zostawi. Dopuszczałem wymówki, liczne pytania, ale raczej wizja awantury nie mieściła się w mojej wyobraźni. Co do Rozalindy wcale nie miałem pewności, że powiem. Nie dlatego, że się bałem. Wiedziałem, że wpływowa członkini zarządu Syndykatu w żaden sposób nie prowadziła ze mną gry. Tylko moje słowa spowodowały otwarcie w niej najbardziej skrywanego sekretu i źródła bólu. Chyba każda kobieta pragnie, dobrze wyglądać. Ale w jej przypadku chodziło jeszcze o coś. O zmianę jej nastawienia do mężczyzn jako całość. Pozornie twarda i bezkompromisowa trzymała w sobie pamięć gwałtu, poniżenia i wykorzystywania. I kiedy padły już niektóre słowa z moich ust, nie mogłem postąpić inaczej. Nic poza samym aktem, by jej nie przekonało.
Raczej nie groziło mi ponowne spotkanie z Brazylijką, bardziej obawiałem się córki.
Z pewnością miałem do niej słabość i pewnie nie widziałem wówczas innego rozwiązania i, prawdę mówiąc, aż do tej pory. Nie potrafiłem jej odmówić raz, nie umiałbym drugi, gdyby umiejętnie przekonała mnie, że tego potrzebuje. Oczywiście doszłaby tak daleko jak ostatnio, nie dalej. Ale aby to mogło zadziałać, Diana musiałaby o tym już wiedzieć. Zobaczyłem siebie pierwszy raz w innym świetle. Twardy i zdecydowany człowiek, poświęcony demonicznej pracy, przed którym drżeli wysocy urzędnicy policji czy nawet świata przestępczego, nie potrafił obronić się przed własną córką. Postanowiłem również zaasekurować się na przyszłość i w związku z tym zamierzałem uprzedzić Chloe o mojej decyzji. I jak na tę chwilę, postanowiłem pozostać nieugięty. W najgorszym razie, co już całkowicie nie mieściło się w kodeksie wojownika, zamierzałem uciec. Och ile kosztowało mnie złe ocenienie słów Koi. Ale zawsze jak w każdej takiej chwili przemyśleń, miałem myśl, że gdybym został, nie poznałbym cudownej istoty, jaka niewątpliwie była Diana i nie przyszłyby na świat dwie bliskie mi istoty. Nie chciałem dopuścić do świadomości, że Remi jest zły. I nawt jeżeli to ja ponosiłem za to winę.
Zapłaciłem za kawę i ciastko i znowu zamówiłem taksówkę. Tym razem chciałem zobaczyć żonę. Co więcej, pierwszy raz chciałem pojechać z nią po dzieci.
Dotarłem do domu kilka minut po drugiej, czyli mieliśmy niespełna godzinę do końca szkolnego dnia naszych dzieci.
Otworzyłem drzwi. Musiała usłyszeć i znalazła się szybko przy mnie.
– I co? – zapytałam krótko.
Pocałowałem ją na przywitanie.
– Pozwolili mi odejść, ot, tak sobie.
– Och, to dobrze. Naprawdę się cieszę.
Weszliśmy do salonu. Diana spojrzała na zegar stojący w rogu, bo taki mieliśmy. Pasował do całości wystroju. Wysoki na metr i mający podobnie jak reszta mebli ciemny kolor. Podczas wybijania godzin i kwadransów wydawał miłe dla ucha dźwięki.
– Nie mam dużo czasu, niedługo dzieci kończą szkołę...
– Pojedziemy razem, kochanie.
Dostrzegłem krótki uśmiech i radość.
– Dobrze, z pewnością dzieci się ucieszą. Nawet Remi raz zapytał gdzie i po co pojechałeś.
– Och, czyli Hajze mu nie powiedział? Być może wziął sobie do serca moje uwagi i zaniechał indoktrynowania naszego syna.
– Być może, skarbie – wtuliła się w moje ramiona.
Przytuliłem ja i szepnąłem.
– Jesteś moim dobrym snem. Kocham cię bardzo i jestem z tobą taki szczęśliwy. Postaram się wynagrodzić wszystko, w czym nawaliłem.
Spojrzała mi prosto w oczy.
– Ależ kochanie! W niczym nie uchybiłeś. Zawsze czułam się z tobą szczęśliwa, od samego początku. Czas z tobą, to najlepsze chwile w moim życiu.
Pocałowała mnie delikatnie w usta. Poczułem się dobrze. Cóż potrzeba człowiekowi do szczęścia? Wystarczy dwa słowa i bliskość ukochanej osoby.
– Szkoda, że musimy jechać – szepnęła.
Wyczułem podtekst.
– Będziemy mieli teraz więcej czasu dla siebie.
– Ja zawsze miałam – szepnęła.
– Wiem, to wszystko moja wina – powiedziałem cicho.
Pogładziła mi policzek.
– Nie powiedziałam tego z żalu. Nie czuj się, nie masz o co. Człowiek jest uwikłany w różne sprawy, nazywane potocznie życiem. Ale zawsze pozostaje w nim centrum, to kim naprawdę jest. A u ciebie jest to czystym ciepłem i dobrocią.
– Robiłem złe rzeczy, jak możesz tak mówić.
– Robiłeś, ale nigdy nie chciałeś zła. Dlatego się nie obwiniaj. A teraz dokonałeś właściwego wyboru i już nie będziesz musiał robić tego, czego tak naprawdę nigdy nie chciałeś.
Staliśmy chwilę przytuleni.
– Jedźmy – powiedziałem.
Po chwili weszliśmy do garażu.
– Będziesz umieć prowadzić Rolls Royce?
– Chyba dam radę.
Aktywowałem alarm i wyjechaliśmy. W Londynie jest zawsze umiarkowany ruch, może w nocy nieco maleje. W tej godzinie jak teraz jest znaczny. Właśnie z powodu, że dzieci kończą lekcje o tej samej porze.
– Jak Chloe, wszystko z nią dobrze? – zapytałem.
– Tak. Jest trochę niespokojna, ale próbuje to ukryć, ale teraz, podobnie jak ja odetchnie. Remi bez zmian. Poza tym jednym pytaniem bez zmian. Być może po jakimś czasie może nastąpi w nim zmiana...
– Diano, co myślisz, żeby kiedyś wyjechać w inne miejsce.
Spojrzała na mnie, ja musiałem koncentrować się na ulicznym ruchu i nie mogłem często na nią spoglądać.
– To chyba, kiedy dzieci skończą edukację. Z pewnością nie teraz.
Wiedziałem, co miała na myśli, kiedy kończyła zdanie. Nasz syn chyba nie miał bliskiego kolegi. Podczas krótkich rozmów z nauczycielami słyszałem tylko, że jest zdyscyplinowany, pracowity i nieco zamknięty. Rozmawia z innymi, ale raczej jest na uboczu. Z tego powodu, przez jakiś czas był obiektem ataków, ale dał radę, jak sam powiedział, dzięki temu, że Hajze nauczy go paru technik obronnych.
Dlatego wiedziałem, że głównie chodziło jej o relację córki. Chyba nie chciałaby rozstać się z Aishą, skoro to miało trwać przez ich życie.
Kiedy to powiedziała, ani przez chwilę nie miałem wątpliwości, że mówi poważnie. A skoro Ahmed kochał swoją córkę, również nie chciałby jej rozdzielać z jej wybraną osobą.
Pomyślałem przez chwilę o nim. O ile ja miałem pewne zastrzeżenia do związku Chloe z Aishą, to on musiał mieć ciężej. Ale ostatecznie prawdziwa miłość nie zna barier. W jego kraju pewnie sytuacja byłby zgoła inna. Nacisk kulturowy, szczególnie religijny w krajach islamskich jest dużo silniejszy. Ahmed raz o tym wspomniał, że tu jest inny kraj niż jego ojczysty.
* Mam pytanie do czytającego. Czy uważasz, że Euri postąpił źle czy dobrze, kochając się z Rozalindą?
1 komentarz
Marigold
Ja się wstrzymam z opiniami na temat Euriego i jego postępowania do końca opowiadania.