Tego dnia miałem wiele małych spraw do załatwienia. Skontaktowałem się z Betty i zawiadomiłem ją, że będę później. Zadzwonił Morrison i przekazał, że śledztwo w sprawie podwójnego zabójstwa nadal stoi w miejscu.
Podziękowałem i prosiłem o przesłanie informacji, jeżeli coś się zmieni.
Ten dzień uznałem za dość smutny. Wieczorem odlecieli do Polinezji francuskiej, mój przyjaciel George i jego wybranka, Camilla. Nie miałem z nim długich konwersacji, ale wyjątkowo darzyłem go pewnym uczuciem. Uświadomiłem sobie to w całości, kiedy samolot wzniósł się w powietrze.
Nadal nie czułem się zupełnie dobrze, ale z drugiej strony cieszyłem się w duchu, że z wybraną Georga, będzie dobrze. Zamówiłem firmę do usunięcia zatrutej instalacji nagrzewającej w domu ślicznej blondynki. Ci sami ludzie mieli założyć wszystko na nowo. Mieli zacząć za dwa dni. Zapłaciłem z góry, ponieważ wyglądali na uczciwą firmę.
Wieczorem, kiedy już wszystko załatwiłem, a imitacja miecza spoczęła za szkłem w naszym biurze, dotarłem do domu.
– Miałem kilka nietypowych zajęć, ale wszystko załatwiłem pozytywnie – powiedziałem kiedy usiedliśmy w salonie.
– To tylko pozostało najważniejsze – rzekła Diana.
– Tak. Kiedy dolecę i skończę z nimi spotkanie, dam znać.
– Lecisz dopiero w czwartek?
– Tak. Jutro wraca Hajze. I ostatecznie wyczuję, jakie jest jego nastawienie do mojego odejścia. On jest inny niż ja. Zapytałem, czy jest ze mną, czy przeciw a on unikał odpowiedzi. A chciałbym to wiedzieć.
– Gdyby był z tobą, powiedziałby ci. Skoro tego nie zrobił, to jest przeciwny.
– Mam nadzieje, że nie jest przeciwko mnie – odrzekłem lekko zasmucony.
*
Pożegnanie z rodziną nastąpiło wieczorem w środę. Zarówno Diana jak i Chloe były trochę zmartwione zewnętrznie, a w środku chyba jeszcze bardziej. U Remiego nie dostrzegłem tych oznak, ale on często ukrywał uczucia. Potem kiedy dzieci już poszły spać, mieliśmy z żoną miłe chwile. Potem leżeliśmy przykryci cienką kołdrą. Ja na plecach, ona wsparta na boku, patrzyła na moją twarz. Gładziła moje włosy. Lubiła to robić, a dla mnie stanowiło to pieszczotę, bardziej duchową niż cielesną.
Uśmiechnęła się.
– Co się stało? – wyczułem bowiem, że jej uśmiech dotyczy całkiem innej sprawy niż mój wyjazd, co oczywiście rozumiałem, ale również nie dotyczył tego co mieliśmy przed chwilą.
– Ech, nic takiego. Pomyślałam o czymś.
– To powiedz, bo się nie domyślę.
Wturlała się na mnie, wsparła tors na łokciach i popatrzyła mi w oczy.
– Pomyślałam o Chloe.
– W jakim sensie?
– Że zarówno mnie jak i ciebie, pocałowała.
Poczułem się dziwnie. Czyżby przeczuwała? Nie czułem się ani winny, ani że zrobiłem coś złego, mimo że powinienem. Minęło już kilka dni od tego wydarzenia, a nie zauważyłem żadnego negatywnego oddźwięku u mojej córki. Wyglądało, że stało się dokładnie to, co jej brakowało do spełnienia, chociaż przecież do kulminacji nie doszło. Byłem złym ojcem i w pewnym sensie spotkały mnie tego konsekwencje, bo jakkolwiek nie uważałem, że to było w porządku, co się stało.
Następne zdanie Diany, nie świadczyło, że cokolwiek podejrzewa.
– Mamy niezwykłą córkę.
– Tak. Czasem myślę, że ona cię pragnie, jak ja.
Powiedziała to lekko, czyżby to nie miało dla niej znaczenia? Nie chciałem zaprzeczać, bo to by było kłamstwo z mojej strony, ponieważ wiedziałem, że to prawda. Miałem niepowtarzalną okazję, by dowiedzieć się, co moja cudowna żona myśli o tym. Miałem pewność, że Chloe jej nic nie powiedział, ponieważ Diana z pewnością by mi o tym przekazała.
– Też to wiem, ale to jest złe.
Popatrzyła na mnie spokojnie.
– Nic co pochodzi z miłości, nie jest złe.
– Pragnienie jest żądzą ciała, więc nie pochodzi z miłości.
– Twoje pragnienie mnie, jest żądzą czy pochodzi z miłości?
– Z miłości.
– Skąd wiesz, że jej nie?
– Bo jestem jej ojcem, a ojca nie można pragnąć.
Diana patrzyła mi głęboko w oczy.
– Czy jestem złą istotą, czy dobrą? – zapytała.
– Jesteś uosobieniem dobra.
– Pragnęłam swojego ojca cztery lata.
– Och! Kiedy my... pierwszy raz, byłaś dziewicą.
– Nie mówię, że do czegoś doszło. Ja chciałam, on nie. Pocałowałam go dwa razy w usta tak jak Chloe ciebie.
– Dlaczego tego chciałaś?
– Był dla mnie uosobieniem dobra, marginesowo uważałam go za ideał mężczyzny.
– To nie powinno się zdarzyć, to niszczy.
– Wiem, co czujesz, ale się mylisz. Tkwisz w stereotypach. Złe jest zmuszanie, namawianie, zwiedzenie, wykorzystanie. Znam moją córkę, ona nie ma w sobie krzty zła.
Byłem bliski zapytać, czy by zezwoliła, ale nie musiałem pytać, bo wiedziałem, jaka da odpowiedź. Zapytałem o coś, czego Diana nie mogła wiedzieć.
– Dlaczego Chloe pragnie Aishe?
– Bo ją kocha.
– Dobrze, dlaczego ją kocha w ten sposób, że jest tam pragnienie.
– Pytasz tak, ale masz jeszcze inne pytanie i to od momentu jak się dowiedziałeś, że mnie pocałowała, a właściwie, że się z nią pocałowałam, bo to miało inny przebieg niż w twoim wypadku. Ona cię pocałowała, a ty to zaakceptowałeś, ze mną było inaczej. Chcesz wiedzieć, czy Chloe chciała ze mną tego czego pragnie z tobą. I chcesz wiedzieć, czy ja tego chcę. Obie odpowiedzi są negatywne. Ona pragnie Aishę z miłości, a kocha ja tak, bo to daje jej namiastkę tego czego pragnie od ciebie. Ona cię pragnie od trzech lat, a Aisha ma najwięcej twoich cech z osób, które są w jej otoczeniu. Różnica między tobą a mną jest taka, że ja ją kocham i nie pragnę, a ty ją kochasz i pragniesz.
Znowu nie mogłem zaprzeczyć i zapytałem o coś o czym nie wiedziałem, a czułem, że Diana to wie.
– Dlaczego ją pragnę?
Odpowiedziała natychmiast, jakby to było dla niej oczywiste.
– Jest w niej coś, czego nie ma we mnie, a jest to pieczęcią, która zamyka i powoduje twoja miłość do mnie kompletną. Ty tylko dlatego nie chciałeś, bo uważasz, że to niemoralne i złe. Wiedziałeś już wówczas, że ja nigdy bym tego nie potępiła.
– Czułaś?
– Zaraz jak do tego doszło, siedząc obok Remiego. Moja miłość do ciebie jest kompletna. Jej do ciebie i twoja do niej potrzebuje tylko jednego, by taka się stała.
– Gdyby tak było...
– Nie porównuj siebie z nikim. To w twoim i jej wypadku nie jest złem, jest dobrocią. Chciałeś wiedzieć, to ci powiedziałam. Ty nie potrzebujesz mojej zgody, potrzebujesz swojej. Pamiętasz gdy na początku sądziłeś, że chcesz odejść z tej piekielnej organizacji, bo chcesz to zrobić dla nas? Potem zrozumiałeś, że możesz to zrobić tylko dla siebie, wówczas i dla nas.
Miałem ułamek chwili, by pomyśleć o swojej żonie. Zezwalała mi na coś, co w moim odczuciu było złe i jeszcze nazywała to dobrocią. Z pewnością miała w jednym rację, nie potrzebowałem jej przyzwolenia, musiałem sam to zaakceptować, a tego z pewnością nie chciałem. Być może Diana rozumiała coś, o czym ja nie miałem pojęcia. W tej samej chwili pomyślałem, że się myli co do Chloe. Moja córka chciała być ze mną blisko, ale z całkiem innego powodu. Podświadomie odczuwałem, że nie ma w niej zła, jednak jakiekolwiek powody miała, nie mogło zmienić mojej decyzji. Jako jej ojciec nie mogłem być jej kochankiem.
I gdybym nie dodał głupoty, jaką powiedziałem, pewnie zakończylibyśmy temat.
– Mogłabyś pocałować się z Remim, ja raczej nie?
Jej oczy zmieniły się natychmiast. Zeszła ze mnie i położyła się na plecach. Zrozumiałem, że palnąłem głupstwo i chciałem jak najszybciej z tego wyjść.
– Przepraszam kochanie, palnąłem głupotę, wcale o tym nie myślę.
Ale coś w tym nie grało. Nie znałem faktycznie całkiem mojej żony. Ponownie wsparła się na łokciu i zobaczyłem w jej oczach niepokój, o ile nie strach.
– Wiem, że ma dwanaście lat, prawie. Wiem, że jestem jego matką. Nie sądź, że jestem perwersyjna, po tym co powiem. Gdyby był inny, nie jaki jest i miał jakiś problem, a to miałoby pomóc, zrobiłabym to. Ale Remi jest inny.
– Co znaczy, inny? – zapytałem, zapominając na chwilę o tym, o czym wspomniałem w żartach.
– Ma niespełna dwanaście lat. Na pozór nie można mu nic zarzucić. W domu ani w szkole, ale ja się go czasem, a może cały czas obawiam.
Poczułem dziwne prądy w ciele.
– Obawiasz?
– Jest moim synem i kocham go, ale jest w nim coś dziwnego. Jestem z nim częściej niż ty. On ma w sobie coś złowrogiego, mrocznego...
– Co mówisz! – uniosłem nieco głos – to dobry dzieciak!
– Powiedziałam to jako jego matka, która go kocha, zrób z tym co chcesz. Gdyby mój pocałunek miał to zło w nim zniszczyć, robiłabym to codziennie.
Usłyszałem mocne wyznanie.
– Być może powiedział coś naśladując Hajze...
– Nie za bardzo ufam Hajze. To chwiejny człowiek, zrobi wiele dla kariery. Ale nie obawiam się go tak jak naszego Remiego.
Poczułem gęsią skórkę.
– Boże, dlaczego?
– Nie wiem, kochanie. To serce matki mi podszeptuje. Ty może trochę zaniedbałeś, ale zrobiłeś to nieświadomie. Ja nie zawiodłam. Byłam zawsze na miejscu, nigdy nie szczędziłam mu serca. Wychowałam, jak najlepiej potrafiłam. Może dlatego dawałam mu więcej uczucia niz Chloe i robiłam to naturalnie, nie celowo. Miłość nie może kłamać
– Czyli w głębi serca masz do mnie żal, że zawiodłem?
Objęła mnie i szepnęła.
– Euri, kochanie. W moim sercu jest do ciebie tylko miłość. Jesteś dobrym człowiekiem. Myślisz, że nie wiem, że byłeś blisko z Chloe? Wiem. Znam ciebie i znam ją. Wszystko, co robimy, ma konsekwencje. Ale nie wzruszy to mojej miłości do Ciebie. Powtarzam, jesteś dobrym człowiekiem i od teraz zrobisz wszystko, by samego przekonać, że nim jesteś. Kocham cię i nigdy w ciebie nie zwątpię.
Czułem, że topnieje. Co za cudowna istota leżała obok mnie. O ile wcześniej może tkwiły we mnie szczątkowe wątpliwości co do decyzji odejścia, teraz zniknęły.
– Zrobię wszystko, żeby naprawić błędy i zaniedbania. Od teraz nic nie pozostanie dla mnie ważniejsze, niż wasze szczęście.
– Euri, kochanie. Ja jestem szczęśliwa. Nawet nie wiesz jak. Od pierwszej chwili cię pokochałam i
nie zwątpiłam w ciebie. Działaj i nie martw się o nic.
Chwiałem coś jeszcze powiedzieć, ale zobaczyłem, że zasnęła. Jak mogła tak szybko? Obserwowałem jej spokojną twarz i słyszałem powolny i głęboki oddech. Patrzyłem na śliczną twarz swojej żony, mimo prawie całkowitej ciemności i po chwili odpłynąłem w objęcia snu.
Obudziłem się bez budzika. Zachowywałem się bardzo cicho i wyszedłem po mniej niż trzydziestu minutach. Wziąłem taksówkę i dotarłem na lotnisko.
Samolot wystartował planowo z lotniska Heathrow. Zwykle czas samego lotu to sześć i pół godziny, z oczekiwaniem na obu lotniskach daje trochę mniej niż osiem godzin. Podczas lotu myślałem o wszystkich sprawach. Mojej rodzinie, chorobie Camilli. Unikałem myślenia o tym, co Diana powiedziała o moim synu. Wyszedłem po odprawie na lotnisku JF. Kennedy dwie godziny później niż wyleciałem. Wynikało to z sześciogodzinnej różnicy czasu między strefami. W czasie powrotu czas się dodawał. Nie spodziewałem się nikogo na lotnisku, ale zostałem miło zaskoczony. Dostrzegłem Collinsa.
Znałem go może trochę lepiej niż Morgana i Rodrigues.
Larry Collins wiele się nie zmienił od ostatniego spotkania, może doszło kilka zmarszczek i przybyło mu kilkanaście zmarszczek na czole.
– Jak lot? – podał mi dłoń na przywitanie.
– Dziękuję, dobrze. Miło, że przyjechałeś, po dezertera.
Spojrzał na mnie. Zupełnie naturalnie.
– O tym pogadamy na miejscu. Dzieci zdrowe?
Zaskoczył mnie! Człowiek, z zarządu najbardziej niemiłego interesu na świece, pyta o rodzinę?
– Wszyscy zdrowi. Twoi?
– W najlepszym porządku. Wierz mi, też mam naciski, ale dopiero po emeryturze o tym pomyślimy, wraz z pozostałymi.
– Sądziłem, że to dożywocie.
Oczywiście, że wyczułem aluzję. Chodziło mu o to, że powinienem wysunąć prośbę, a nie stawiać ich niejako przed faktem dokonanym. Czyżby nie było tak źle?
– Powinno być – wysilił się na uśmiech.
Odpowiedział na moje ostatnie pytanie.
Doszliśmy do samochodu. Duży czarny SUV. Yukon. Takimi wozami jeździ nawet prezydent. W naszym wypadku jechaliśmy w środku, z przodu i z tyłu asekurowani przez identyczne wozy. Dla pewności nie zawsze ważna osoba jechała w środku. Nie zdarzyło się jeszcze od trzydziestu pięciu lat, aby dokonano choćby próby zamachu. Gmach zarządu znajdował się na Brooklynie, na ironię gmach Syndykatu znajdował się dwie ulicy od zarządu tak zwanego Koła kierowniczego Świadków Jehowy. Która organizacja robiła więcej szkody dla świata, co do tego nie miałem pewności.
Dojechaliśmy. W czasie niedługiej jazdy widziałem zmiany w architekturze miasta, które nigdy nie śpi. Rozmawialiśmy o wszystkim poza dotyczącym celu mojego przyjazdu.
Sala, w której obradowali, wyglądała jak każda zwykła. Mieli tu podziemne bunkry, ale wywiad zarządu nie podejrzewał ataku czy żadnego zagrożenia. Na tym niezbyt pięknym świecie, sama góra jakiegokolwiek wielkiego interesu, zazębiała się z inną górą. Nasz chronili politycy i sądy i wielkie korporacje. Wielu ludzi zastanawia się, jak to jest, że handel narkotykami istnieje, prostytucja, czy inne formy nowoczesnego niewolnictwa. A odpowiedź jest niezwykle prosta. Przynosi dochody. Szary obywatel USA jest więcej warty niż podobny z Lesotho. Jakkolwiek rocznie znika osiemset tysięcy amerykańskich obywateli. Niestety jest wśród nich wiele dzieci. Niektóre statystyki przerażają.
Wielka sala, mogąca pomieścić trzy tuziny ludzi, wyglądała opustoszała. Za dużym stołem w ciemnym kolorze z wygodnymi fotelami w koło, udekorowana tylko lustrami, siedziała dwójka ludzi. Harry Morgan i Rozalinda Rodriguez.
Usiedliśmy. Na stole stała woda i szklanki. Czyli nie przygotowali dla mnie bankietu, uśmiechnąłem się w duszy.
– Proszę siadać – rzekł Morgan.
– Dziękuję.
Czy Rozalinda rzeczywiście przypominała szpetną kobietę, jak określał ją mój brat? Dla mnie nie. Mimo średniego wieku posiadała niezłą figurę. Musiała o siebie dbać. Nieco gorzej wyglądała jej twarzą. Jeszcze z czasów młodości, gdzie zaczynała w pewnym brazylijskim gangu, odziedziczyła liczne blizny, a co dziwne, nie próbowała ich usunąć poprzez operacje plastyczne. Czy wszystkie pochodziły od ostrzy, czy noży nie wiedziałem? Rozcięty policzek, szrama czole i trzecie znamię musiał pozostawić nóż, który rozciął jej wargę i część brody. Oczy miała brązowe i bystre. Poza tym jeżeli ktoś zaakceptował blizny, wyglądała przeciętnie. Ani pięknie, ani koszmarnie. Wyczuła, że jej się przyglądam. Kilkakrotnie odwiedziłem Nowy Jork, ale w większości, spotykałem Larrego i raz Morgana, nigdy osobiście Rodriguez.
– Nie jestem zbyt piękna, co?
– Gdybyś zrobiła zabiegi, dużo by pomogło. Poza tym jesteś przeciętnej urody, ale widać, że dbasz o ciało.
Zobaczyłem dziwny rodzaj uśmiechu.
– Dziękuję za szczerość, większość o to zapytanych kłamie w żywe oczy, przekonując mnie, że jestem ładna, a w duszy mają mnie za maszkarę. Diabła lub wiedźmę w duchu. Jestem zła i czasem okrutna, dla tylko dla tych, co bardzo tego pragną.
– Nie przyleciałem tu, by rozmawiać o twojej urodzie – rzekłem.
Morgan się zmieszał, a Collins zmarszczył brwi. Ale brunetka gładko brzęknęła ostra odpowiedź.
– Istotnie. Ponoć chcesz nas opuścić.
– Tak. Postanowiłem zostawić kierownictwo, bez względu na konsekwencje.
– Czyli nie boisz się śmierci? – zapytała, nawet nie zmieniając wyrazu twarzy, czyli z uśmiechem.
– Wojownik nie boi się śmierci.
Uśmiechnęła się szeroko i z pewnością szczerze.
– Jesteś prawdziwym facetem. Szkoda, że masz żonę, nie gustujesz w brzydulach a ja... wolę kobiety.
Znowu zobaczyłem nieco skwaszone miny u dwóch mężczyzn.
– Ponoć Larry ma głos decydujący, ale zainteresowani wiedzą, że tak nie jest. Znacie moje stanowisko, chcę wiedzieć, co zostało postanowione.
Nie zamierzałem tracić czasu na oględne słowa.
– Przyjmujemy twoją rezygnację. Twój brat się ucieszy, zawsze chciał rządzić sam. Nie będziemy cię niepokoić.
Poczułem ulgę. Czyli jestem wolny, a George i Camila odlecieli na darmo? A Diana i dzieci nie muszą się martwić. W takim razie czemu kazali Hajze nakazać tym dwóm obserwować nasz dom?
Musiałem o tym wspomnieć.
– Wizyta Terry’ego i Simona miała czemuś służyć, prawda?
– Istotnie, chcieliśmy sprawdzić twoją reakcję. Czy twój brat ich kazał zabić? – zapytała wprost.
– Aż takim głupcem nie jest. Dziwne, że nikt nie wie, kto to zrobił. A sprawca, o ile był tylko jeden posiadał zarówno cechy zawodowca jak i z pewnością miał skłonności sadystyczne.
– Tak, dostaliśmy raport – wtrącił Colins.
– Czyli to wszystko? – zapytałem.
– Tak. Pozostaje jeszcze łatwiejsza część. Chyba nie myślisz, że potraktujemy tak oschle człowieka, który wiele lat nam służył. Proponuję obiad, dobry alkohol i klub do wyboru.
– Pierwsze przyjmuję. Nie jestem typem odwiedzającym miejsca rozrywkowe.
– Dobrze więc. Co powiesz na mały sprawdzian, też trochę trenuję.
– Nie masz dużych szans, Rodriguez.
– Nie przejdzie ci przez gardło moje imię?
Poczułem się dziwnie. Ta niezwykle ostra kobieta, której większość się obawiała, próbowała mnie kokietować.
Chyba wyczuła, że powiedziała coś zbyt osobiście, bo nagle powiedziała do pozostałej dwójki.
– Co myślicie panowie o mojej propozycji. Ugościmy gościa i jesteśmy wolni.
– Oczywiście.
Uśmiechnęła się.
– Mamy wynajęta restaurację, sprawdzonych ludzi. Żadnych gości. Dobre trio i tancerka. Przyjmiesz?
– Nie odmówię – chyba polubiłem tę osobę.
Być może wszystkie informacje o niej nie do końca były prawdziwe.
– Zwykle jeździsz Rolls Royce lub SUV Lamborghini, co powiesz na Rolls Royce SUV?
– Mówisz o Cullinanie?
– Tak. Mówię o opancerzonym, osiemsetkonnym, czarnym brutalu.
– Czemu nie, chociaż Yukon spełnił wymagania.
– Chcemy zostawić dobre wspomnienia.
– Dziękuję – powiedziałem.
– Panowie – zwróciła się raczej do nich – wiem, że uważacie mnie za zimna sukę, ale muszę się odpowiednio ubrać. Będę gotowa z dziesięć minut.
Wstała energicznie i wyszła.
Collins patrzył na mnie i Morgana.
– Coś podobnego! Nie pamiętam, żeby tak się zachowywała do żadnego faceta. To lesba. Sama stwierdziła, widocznie przypadłeś jej do gustu.
– Dziękuję, ale mam żonę.
Morgan się roześmiał.
– Czyli nie dlatego, że jest brzydka jak noc?
Spojrzałem na niego.
– Dla mnie nie jest. Dokładnie powiedziałem, co sadzę o jej urodzie i nie zamierzam mówić czegoś innego za jej plecami.
Widziałem, że odebrał to jako przytyk do siebie i pewnie dlatego zobaczyłem wyraz skrzywienia na jego twarzy.
– Jaka pogoda w Londynie? – zapytał Collins, jakby chciał szybko zakończyć drażliwy temat.
– Jak zawsze. Deszcz, mgła. Kilka dni temu mieliśmy słońce. Na szczęście nie mamy tam ostrych zim jak wy.
– O tak, potrafi czasem spaść do minus trzydziestu, a przy tej wilgotności mrozi tyłek.
Morgan nadal przełykał lekką obrazę, ale jej chciał.
– Chcesz się napić czegoś mocnego, wiemy, że nie pijesz, a jak już, to naprawdę dobre trunki
Mamy koniak za 50 tysięcy, na wielkie okazje.
– Skorzystam – odrzekłem.
Larry podszedł do jednego lustra i przyłożył kartę wyglądającą jak karta kredytowa. Szkło się rozsunęło.
W środku znajdował się barek. Wyjął trzy kieliszki i butelkę koniaku. Remy Martini Grand Champagne, Louis XIII, Czarna perła. Butelka o połowę mniejsza niż zwykle. Te koniaki potrafiły kosztować i kilka razy tyle.
– Nie poczekamy na Rozalindę? – zapytałem.
– Mówiła, że będzie za dziesięć minut, a już minęło piętnaście. Może ty pójdziesz zobaczyć?
– Ja?
– Nie chcę dzisiaj stracić życia – uśmiechnął się Collins.
– Żartujesz?
– Daleki jestem od tego. Ty nie znasz tej osoby.
Ostanie słowo, zaakcentował w ten sposób, że mogłem się domyślać prawdziwego znaczenia, a prawdopodobnie żadne z podtekstowych znaczeń nie było cenzuralne.
Czy oni się jej obawiają, pomyślałem? Ruszyłem w kierunku, w którym się udała. Jak zgadnę, gdzie jest? Miałem przed sobą sześć drzwi. Postanowiłem wyczuć, wykorzystując moje nabyte zdolności wojownika. Słuch, zapach i intuicja. Miałem przed sobą mały sprawdzian. Po chwili wybrałem. Zapukałem.
– Wejdź, Euri.
Wiedziała, że ja przyjdę, pomyślałem.
Wszedłem. Pierwszy pokój wyglądał ja biuro, ale głębiej musiała mieć drugi.
– Chodź, pomożesz mi w decyzji.
Wszedłem zdecydowanie i stanąłem jak wryty. Stała w szpilkach, pończochach i komplecie bielizny, powiedzmy, że nazwałbym odważnym. Figurę miała niezłą jak na jej wiek, a nawet bardzo dobrą.
– Wiedziałaś, że przyjdę.
Spojrzała na mnie i nie miałem już najmniejszych wątpliwości. Podeszła blisko.
– Dawno nie spotkałam prawdziwego faceta. W Brazylii owszem, ale tamci mało mają z ludzi. Ci dwaj to dupki.
– Rozalindo, powiedziałem coś...
– Dlatego, że jestem starsza, brzydka jak noc?
– Nie jesteś brzydka jak noc.
– Mam tylko trzy lata więcej od ciebie – powiedziała wyjątkowo miękko.
– Lubisz kobiety, a ja mam żonę.
Spojrzała mi prosto w oczy i szepnęła.
– Nie powiesz mi, że nie spałeś z inną kobietą od kiedy jesteś żonaty, a ja gustuje w kobietach nie dlatego, że je wole, tylko z powodu, że nie spotkałam odpowiedniego faceta.
– To nie jest dobry pomysł. Miałaś wrócić za dziesięć minut...
– Chciałam, żebyś przyszedł – teraz już opierała swoje jędrne, chociaż niezbyt duże piersi o mój tors.
– Porozmawiamy o tym potem, teraz chodź.
W tym momencie coś sobie przypomniałem.
– Tylko jedno pytanie. Zajmujesz się handlem dziećmi?
Popatrzyła na mnie ostro.
– Też słyszałam o tym. Ktoś przypina mi najgorsze łaty. Aniołem nie jestem, ale pamiętam dzieciństwo w Brazylii. Jadłam lekko śmierdzące jedzenie. Widziałam tyle okrucieństwa na niewinnych istotach. Wiesz, kto rozsiewa te plotki? Jest ktoś z naszej trójki, kogo szczerze nienawidzę. Nie z innego powodu, tylko z tego.
– Morgan?
– To pedał. Ja jestem lesbijką i powinnam go supportować. Ale powiem ci coś w sekrecie, bo masz jaja. Któregoś dnia zabije tego skurwiela, właśnie za to.
Odetchnąłem. Czy wszystko, co mówili o tej kobiecie, pozostawało kłamstwem? Musiałem trochę poczekać, by się o tym dowiedzieć. Skończyła i spojrzała inaczej. Momentalnie złagodniała. Dostrzegłem w jej oczach nadzieję i dłużej nie patrzyłem. Wyszedłem szybko. Wystarczyło kilkanaście kroków i ochłonąłem.
– Zaraz będzie. Zacięła się jej haftka, to w końcu tylko kobieta.
Obaj wymienili uśmiechy.
– Pracujemy z nią kilkanaście lat. Nigdy do nikogo się tak nie zachowywała. Mieliśmy naciski od sponsorów, by nie być tak miłym dla ciebie, ale ona wymogła zmianę decyzji.
Czyżby, pomyślałem? Miała aż takie wpływy, albo coś wyglądało inaczej niż w rzeczywistości.
Rozalinda przyszła za trzy minuty.
– Dobry koniak czeka – powiedział Collins.
– Mam imię, Larry. W ostateczności nazwisko.
– Przepraszam, Rozalindo. Zachowujesz się dzisiaj inaczej.
– Nie każdego dnia żegnamy zasłużonego pracownika.
Chyba trochę przesadziła. Sądziłem, ze mnie będą chcieli wykończyć, a ta wstawia gadkę, jakby zamierzała mnie uhonorować medalem Honoru Kongresu.
Suknia świadczyła, że zna się na ciuchach. Srebrna, jedwabna, z rozcięciem na udzie i udekorowana gustownym pasem i naramiennikami.
Wzięliśmy kieliszki.
– To za twoje odejście Euri Parker i moje wkrótce.
Spojrzała na Larrego.
– Ciebie tak łatwo nie puszczą – uśmiechnęła się.
Koniak miał wyśmienity smak i aromat. Mieszaniny owoców, cygar, amfory, suszonej róży i zapachu trawy. Prawdopodobnie im większy smakosz i znawca, tym odkryłby szerszą gamę zapachów i smaków.
– Całkiem niezły – rzekłem.
– Dla mnie to koniak jak koniak.
Rodriguez spojrzała na Morgana jak na prostaka.
– To zbrodnia dawać coś tak dobrego ignorantowi.
Zauważyłem, jak poruszyły mu się kości policzkowe. Już drugi raz w ciągu kilku minut dotknęła go do żywego. Wypił szybko i odłożył kieliszek.
– Zadzwonię, żeby kierowca czekał – powiedział sucho.
– Jedziemy w obstawie, nie zapomnij.
– Tym razem będzie wiadomo, gdzie są ważne osoby.
– Boisz się o swoją dupę? Było zostać kobietą do dziecka – roześmiała się
Collins także pokazał zęby.
– To jest typowa Rozalinda Rodriguez.
– Pani Rozalinda Rodriguez – zaakcentowała.
– Oczywiście – spoważniał.
Zaczęliśmy iść do windy. Oczywiście zawisła na moim ramieniu. Widocznie miałem powodzenie u pewnego rodzaju kobiet.
Dojechaliśmy po czterdziestu minutach. Zbliżała się dopiero pora lunchu. Ja tylko coś skubnąłem w samolocie, z powodu natłoku myśli. Teraz kiedy dowiedziałem się, że jest całkiem inaczej niż myślałem, nabrałem ochoty na posiłek.
Dodaj komentarz