Deszcz cz.3

– Od godziny stoi czarny Mercedes przed naszą posesją. Najpierw nie zwróciłam uwagi, ale... Poszłam na górę i zza zasłonki zaczęłam obserwować samochód. Szyby mieli lekko uchylone i dlatego dostrzegam. Jeden z nich obserwował nasze okna podobnym instrumentem, tylko dużo lepszej klasy.
– Zawiadomiłaś policję?
– Chciałam, ale coś mi szeptało, by tego nie robić.  
– Dobrze, zaraz przyjadę. Prawdopodobnie zajmie mi to piętnaście minut. Sprawdź kamery, może dostrzeżesz numery tablic.  
– Dobrze Euri, tak zrobię. Wybacz.
– Ależ kochanie. Nie przepraszaj. Zaraz będę.
Podbiegłem do wozu. Dałem chłopcu parkingowemu dwadzieścia funtów i ruszyłem ostro. Położyłem na dach niebieskie, migające światło. Jechałem ostro i używałem często sygnału.  
Co to miało znaczyć? Prowokacja? To nie mogła być policja. Służby specjalne, również nie. Kto? I ważniejsze dlaczego? Dojechałem na naszą ulicę po dwunastu minutach. Musieli mnie dostrzec, bo ruszyli, ale zajechałem im drogę. Skoro wiedzieli, że to ja, znaczy, mieli informacje, jakim wozem jeżdżę. Wyszedłem z wozu. Kierowca trzymał kierownicę, pasażer miał pistolet i mierzył we mnie.
– Zjeżdżaj – syknął.
Spojrzałem na obu. Biali.  
– Czego tu sterczycie i obserwujecie mój dom? – zapytałem nieco głośniej.
– Nie boisz się, że cię zabiję? – zapytał pasażer.
Zapamiętałem numery tablic.
– Chcieliście wiać, więc wiecie, czym jeżdżę. Wiedzieliście, że jest tylko żona w domu. Kto was przysłał?
To nie byli zwykli goście. Twarz tego co we mnie mierzył, nie zmieniła się ani o trochę.
– Odejdź, albo strzelę.
– Wiesz, kim jestem i mierzysz we mnie? I tak się dowiem, kto was kryje. Widzę w twoich oczach, że nie strzelisz, ale i tak zrobiłeś wielki błąd. Mocno tego pożałujesz – powiedziałem cicho.
Zszedłem na chodnik, a oni  wycofali wóz, zawrócili i odjechali.
Zanim dotarłem do domu, połączyłem się ze znajomym policjantem. Podałem mu numery tablic samochodu ludzi, którzy obserwowali dom. Obiecał zadzwonić jak najszybciej, kiedy się dowie więcej. Miałem liczne układy i kontakty. Właściwie moja praca przypominała bardziej urzędnika i koordynator niż gangstera. Większość średnich i dużych grup przestępczych Londynu wiedziała o istnieniu Syndykatu, chociaż niektórzy uważali to za bajkę, i sądzili, że coś takiego nie istnieje. Jakkolwiek znano mnie i nie musiałem się obawiać o swoje życie albo zdrowie. Z drobnym rabusiem sam bym sobie dał radę, a zawsze istniała też policja. Nie potrzebowałem ochrony, bo i przed kim? Z władzami miałem układy, a druga strona mnie respektowała. Dlatego kiedy zadzwoniła Diana, wiedziałem, że to ktoś z wewnątrz i prawdę mówiąc, podejrzewałem brata. Tylko to, co zrobił, nie świadczyło o nim dobrze i dotknęło mego serca.
Ruszyłem moim SUV i po minucie wszedłem do domu. Jeszcze w garażu pomyślałem o czymś istotnym. Dlaczego żona nie zawiadomiła policji? Czyżby wiedziała coś więcej o mnie, niż sądziłem?  
Diana miała lekko bledszą skórę na twarzy, niż zwykle.
– Dziwne. Ktoś ich nasłał. Jeden z nich mierzył do mnie. Dowiem się i załatwię tę sprawę.
– Nie potrzebujemy ochrony? – zapytała cicho.
– Nic nam nie grozi, kochanie. Dowiem się.
– To pewnie chodzi o twoją pracę.
– Prowadzę interesy międzynarodowe. Kto miałby interes ingerować w sprawy zakupu i sprzedaży ziemi i sprawy budowlane, szczególnie jeżeli są za granicami wyspy.
Diana popatrzyła na mnie smutno.
– Euri, nie wiem dokładnie, co robisz, ale wiem, że nie sprzedajesz i nie kupujesz ziemi.
Poczułem się dziwnie.
– Nie chcę, byś wiedziała, co robię. To rodzinny interes, ale się wycofam. Dla ciebie, Chloe i Remiego.
Na dźwięk imienia syna, drgnęła. Dostrzegłem to.
– Skąd wiesz, że nie sprzedaję ziemi?
– Będziesz na niego zły. Sama nie wiem, skąd on to wie...
– Remi ci powiedział? – zdziwiłem się, chociaż znowu trop prowadził do tej samej osoby.  
– Tak, kilka miesięcy temu. Powiedział, że chce robić to co ty.
Zacząłem myśleć jak komputer. Kto powiedział mojemu synowi? To mogła być tylko jedna osoba. Hajze. Ale dlaczego to zrobił? W jednej chwili moje dłonie się zacisnęły. Czyżby za dzisiejszą wizytą stał również on? Wiedziałem, że muszę z nim to wyjaśnić. Raz na zawsze.  
Przytuliłem Dianę i pocałowałem ją w czoło. Spojrzała mi w oczy, potem na zegarek.
– Za mało czasu, kochanie.
Wiedziałem, co ma na myśli. Miała trzydzieści pięć lat i nadal była piękna. Chyba ją trochę zaniedbywałem. Ją trochę, a dzieci zupełnie. Gdybym wiedział, jakie to przyniesie konsekwencje...
Pocałowałem ją krótko w usta. Momentalnie poczułem dreszcz rozkoszy. Uwielbiałem jej ciało, ale ostatnio faktycznie trochę zawaliłem. A Diana nigdy się nie narzucała ani tym bardziej nie narzekała. Ani w tych, ani w innych sprawach. Poczułem, że komórka wibruje. Pewnie otrzymałem właśnie wiadomość od porucznika Morissona.
– Poprawię się dziś wieczorem – szepnąłem.
Uśmiechnęła się krótko.
– Sądzisz, że pozwolą ci się wycofać?
– Będą musieli – powiedziałem cicho.
– Czułam, że ktoś dzwonił do ciebie.
– To pewnie znajomy policjant. Zaraz się dowiem, kto za tym stoi, chociaż już się domyślam. Przepraszam.
– Dobrze skarbie. Zacznę przygotowywać obiad. George zostanie na posiłek?
– Chciałbym, ale nie wiem, czy da się namówić.  
– Przecież nie ma rodziny...
– Właśnie chyba ostatnio kogoś poznał. Lubisz go, prawda?
– Tak. Jest bardzo oddany. Chloe go lubi i Remi również. Tylko...
– Tak, wiem – wiedziałem, co chciała powiedzieć.
Poczułem ciężar na sercu. Dlaczego to robisz, bracie...
Diana poszła do kuchni, a ja otworzyłem wiadomość. Szybko zadzwoniłem do odpowiedniego człowieka. Podałem mu wiadomość, która otrzymałem od Morrissona. Teraz w ciągu kilku godzin wszystko się wyjaśni.  
Wszedłem do kuchni i bez słów zacząłem pomagać Dianie.  
Skończyliśmy wszystko pięć minut przed przyjazdem dzieci. Mieliśmy gościa. Aisha.
Chloe podbiegła do mnie i pocałowała mnie w policzek, dopiero potem przywitała podobnie, mamę. Remi przytulił się do nas, ale zrobił to krótko i tak trochę z obowiązku.
– Aisha zostanie do wieczora, dobrze? – powiedziała córka.
To nie było pytanie, raczej brzmiało jak oświadczenie danego faktu.
– Nie ma sprawy – rzekłem, w końcu nigdy jej niczego bym nie odmówił, a prosiła rzadko.
Waśnie!... Kiedy miała prosić, skoro nigdy prawie mnie nie widziała?
Diana popatrzyła na córkę.
– Dobrze by było, gdybyś uprzedziła nas wcześniej.
Egipcjanka spojrzała szybko na córkę.
– Mówiłaś, że powiedziałaś!
– Jest w porządku, Ai – powiedziała z uśmiechem.
Popatrzyłem na nich.
– Gdzie George?
– Został w Rolls-Royce, w garażu.
– Chwileczkę – powiedziałem.  
Wszedłem do garażu. George rozmawiał z kimś. Kiedy mnie zobaczył, powiedział coś rozmówcy i przerwał połączenie. Otworzył drzwi wozu.
– Właśnie miałem zapytać, czy jestem nadal potrzebny.
– Chciałbym, żebyś z nami zjadł obiad.
– Och, naprawdę dziękuję.
– Proszę cię, byś to zrobił – rzekłem łagodnie.
Widziałem, że się zastanawia.
– Rozmawiałeś z Kamilą?
Kiwnął głową.
– Potem będziesz wolny – rzekłem spokojnie. – Będziecie mieli czas do rana.
– To nie zupełnie tak – dostrzegłem wyraz zmieszania na jego twarzy.
– Rozumiem, przyjacielu. To chyba coś poważnego. Mam nadzieję, że nas nie opuścisz.
– Nie. Lubię pana i pańską rodzinę – zobaczyłem krótki grymas na jego twarzy.
Zrobiłem krok w kierunku wozu. George wyszedł. Patrzyłem na jego twarz, a konkretnie w oczy i otworzyłem ramiona. Po chwili staliśmy w uścisku.
– Mam chyba wroga i to boli – szepnąłem.
– Może to da się  jeszcze naprawić – odrzekł cicho.
– Trzeba mieć nadzieję.
Spojrzał na mnie.
– Zostanę, ale wyjątkowo dzisiaj.
– Rozumiem. Wiedz tylko, że traktuje cię jak przyjaciela.
– Ja również, pana, panie Parker.
– Parker? – zrobiłem minę.
– Nie wypada mi inaczej, Euri.
Uśmiechnąłem się.
– Chodźmy, obiad na stole. Od tej chwili mów mi po imieniu. Nie jesteś tylko moim kierowcą, jesteś głównie moim przyjacielem.
   Obiad przebiegł bardzo miło. Diana naprawdę dobrze gotowała. Mój przyjaciel pożegnał nas kilka minut po piątej. Chloe poszła z przyjaciółką na górę. Syn udał się do swojego pokoju. Zostałem z Dianą.
– Pewnie będę musiał wyjść za godzinę, ale postaram się wrócić szybko.
– Będziesz rozmawiał z tymi, którzy tu byli i obserwowali nasz dom?
– Na to wygląda.
– Prawdopodobnie nie mieli wyjścia – rzekła i to świadczyło, że rozumie dużo więcej niż sądziłem.
– Pewnie tak, ale każdy ma wybór.
Kiwnęła głową.
– Ahmed ma przyjechać o dziewiątej – rzuciła.
Ojciec Aishy pochodził z Egiptu, robił wrażenie bardzo poważnego człowieka, przestrzegającego zaleceń swojej religii.  
– Zadzwonię i poproszę, bym mógł sam odwieźć dziewczynki.
– Nie chciałbym zostawać drugi raz dzisiaj, bez ciebie...
– Dobrze, kochanie. Zostanę. Zanim wyjdę, porozmawiam z Remi.
– Tylko bądź dla niego łagodny, ma dopiero niespełna dwanaście lat.
– Wiem, miła. Nie obawiaj się.
Jedliśmy zawsze w salonie, to znaczy oni, bo mnie prawie nigdy nie widzieli przy obiedzie.  
Salon mieliśmy utrzymany w kolorach ciemnego brązu, podobnie jak moje biuro. Wysoki sufit dawał wrażenie przestrzeni. Podłogę zrobiono z jasnego orzecha, a mniej więcej połowę jej powierzchni, okrywał dywan z wełny wielbłąda. W rogu stała rzeźba Dafne uciekającej przed Apollo Doskonała kopia Giovanniego Lorenzo Berniniego, wykonana również z białego marmuru. Obok regału z ciemnego dębu z ornamentami z mahoniu, stała wieża Yamahy z wysokimi na półtora metra, o doskonałej jakości dźwięku, głośnikami firmy Klipscha. Stół mieliśmy duży na osiem osób, z ciemnego dębu z podobnymi jak regał, ornamentami z mahoniu. Na ścianach mieliśmy kilka obrazów przedstawiających naturę. Regał zdobiły małe rzeźby słoni z drzewa sandałowego, praczka z Bali, wykonana z mahoniu i kilka płaskorzeźb z Kamasutry wykonanych z kości słoniowej. Oczywiście wewnątrz za ciemnopomarańczowymi szybami, znajdowało się kilkanaście książek, niektóre miały ponad sto lat. Miałem je od znajomego, prowadzącego antykwariat z prawdziwymi dziełami sztuki. Blisko dużego okna stał fortepian. Grała na nim głównie Diana, a ostatnio, zaczęła praktykować, pod jej okiem, nasza córka.
Pomogłem żonie zanieść talerze i wszystko ze stołu, do kuchni. Pocałowałem ją lekko w usta i poszedłem na górę, pod pokój syna. Zapukałem.
– Wejdź, tato.
Wiedział, że to ja.
Siedział za biurkiem i odrabiał lekcje. Na mój widok zgasił ekran komputera i odwrócił się do mnie.
Jego pokój wyglądał jak typowe miejsce do spania i nauki, chłopca w jego wieku. Proste łóżko, regał, fotel i biurko z komputerem firmy Apple. Ściany dekorowały powiększone zdjęcia samochodów wyścigowych, kilku koszykarzy i plakat z filmu Casablanca.
– Tak?
Spojrzałem na niego.
– Chciałbym porozmawiać.
– Domyślam się, tato.
To był mój syn, ale chciałem wyjaśnić to jak najszybciej.
Remi miał szczupłą budowę ciała i ładną, ale zawsze poważną twarz. Ciemne włosy i brązowe oczy.
– Skąd wiesz, czym się zajmuję?
– Stryj, Hajze mi powiedział – odrzekł bez namysłu.
– Pytałeś o to?
– Tak. Powiedział i prosił,  żeby nikt poza mną, nie wiedział.
Kiwnąłem głową. Zrozumiałem, że nie powiedział Dianie wprost, pewnie jednak coś musiał wspomnieć, a ona się domyśliła. Raczej nie kłamał.
– Chcę się wycofać.
– A ja chciałbym robić to co ty.  
Zaskoczył mnie.
– Remi, to nie jest dobre. Ja nie miałem wyboru, ojciec mnie w pewnym sensie zmusił.
– Tato, każdy ma wybór. A mój jest właśnie taki.
– Nie zgadzam się. Nie wiem, co ci mój brat naopowiadał, ale ja nie chcę, byś poszedł w moje ślady.
Patrzył mi w oczy i być może studiował wyraz twarzy. Starałem się nie pokazywać gniewu na obliczu. Długoletnie praktyki medytacji nauczyły mnie kontrolować emocje.
– Do pełnoletności nie mogę decydować, ale wiem, czego chcę – odrzekł zdecydowanie.
– Jesteś młody.
– Ale nie jestem już dzieckiem, tato.
– Nie będziemy o tym dłużej dyskutować. Porozmawiamy za sześć lat.
Spojrzał na mnie dziwnie.
– Nie wiesz o nas wiele. Być może znasz mamę...
– Co masz na myśli, synu?
– Nie wiedziałeś, nic o mnie. I nie wiesz nic o Chloe.
– Co to ma znaczyć! – podniosłem nieco głos.
Uśmiechnął się dziwnie.
– Nic. Tylko cię uświadamiam.
Poczułem, że trochę przesadził. Wpadał w ton kogoś, kogo znałem, a ten ktoś w ciągu ostatnich kilku godzin, narobił niezłego bałaganu w moim życiu. I przyszło niemiłe olśnienie. Mój brat prawdopodobnie spędzał z moim synem więcej czasu niż ja.  
– Porozmawiam z Hajze, musi przestać ci mieszać w głowie.
– Stryj jest bardzo w porządku, tato. On nie chce źle dla ciebie.
– Dobrze synu. Wystarczy. Pracuj dalej. Będę musiał niedługo wyjść, dlatego powierzam ci opiekę nad kobietami.
Otworzył szerzej oczy.
– Nie żartujesz?
– Nie. Obojętnie co mężczyzna robi, jego pierwszą powinnością jest opieka nad kobietami. A stwierdziłeś, że nie jesteś dzieckiem, więc jesteś mężczyzną.
– Jeszcze nie zupełnie – wpadł w lekko niepewny ton.
– Usłyszałem męską decyzję, więc jesteś. To, że urośniesz i zmężniejesz, jest drugorzędne.
– Nie ma tak w naszym świecie. Być może Aisha jest taka, bo jej tata zbyt mocno naciskał i dało to odwrotny skutek. Jest dziewczyną, a pełni męską rolę.
– O czym ty mówisz, Remi?
– Nie myśl, że jestem pepla, ale uważam, że powinieneś wiedzieć. Chloe jest dziewczyną Aishy.
Poczułem się dziwnie. Mój syn naprawdę wiedział więcej niż ja.
– Nie za bardzo rozumiem...
– Jest dokładnie tak, jak mówię. Chloe mi nie mówiła, ale widzę. I nie tylko ja.  
– Remi, nie powinieneś się tym zajmować.
– Powiedziałem, żebyś wiedział. Być może nie zrobisz siostrze piekła, natomiast Ahmed ją zabije, jak się dowie. Nie dopuść do tego.
Usiadłem. Chyba naprawdę gdzieś zawiodłem. Miałem kilka problemów do załatwienia i musiałem to zrobić szybko. Hajze, Diana, Chloe i Remi. Z synem sprawa zawisła w miejscu. Musiałem działać bardzo rozsądnie. Nigdy bym się nie domyślił, że Aisha nie jest tylko jej przyjaciółką. Och! Poczułem wibracje komórki.
Podszedłem do syna i objąłem go szybko.
– Kocham cię Remi – rzekłem.
– Wiem, tato.  
Wyszedłem. Zaraz za drzwiami odczytałem wiadomość. Adres.  
Diana siedziała w salonie.
– Muszę wyjść, kochanie. Wrócę przed ósmą.
– Jesteśmy bezpieczni?
– Całkowicie. Cztery osoby będą was chronić dzień i noc. Prawdopodobnie za pół godziny powinni być na stanowiskach. Obiecuję ci, że nikt was już nie wystraszy.
   Po pięciu minutach jechałem już pod wskazany adres. Dotarłem tam po dwudziestu minutach. Zastałem to czego się spodziewałem. Zarówno kierowca jak i ten drugi siedzieli przykuci kajdankami do krzeseł. Pasażer wyglądał gorzej. Dostarczono gości i zostawiono już skutych dla właściwej osoby, która zajmowała się wyciąganiem informacji.
– Jestem Sam. Twardziele, nie chcą mówić. Kontynuować?  
– Nie.
– Jak masz na imię? – zapytałem tego, który we mnie mierzył.
– Simon. Mogę dostać wody?
Spojrzałem na Sama.  
– Rozkuj ich i daj im wody.
Zobaczyłem jego zdziwione spojrzenie.
– Dopiero zacząłem, nic nie wiemy...
– Ja wiem – powiedziałem – zostaw nas.
Sam odpiął im kajdanki i podał im dwie szklanki wody. Wyszedł.
– Wiesz? – uśmiechnął się Simon.
– Nie wiem, co wam obiecał, ale widzę, że nie spieszy z pomocą. Gdyby nie ja, być może za godzinę wyglądalibyście dużo gorzej.
– Nie mieliśmy wyjścia. Gdybym odmówił, już by mnie tu nie było.  Terry’ego, również – wskazał na kompana.
– Dobrze, jedźcie do domu. Nie chcę więcej takich wizyt.
Simon popatrzył na mnie przyjaźnie.
– Jest pan bardzo odważny, panie Parker. Proszę uważać na brata.
– A wy uważajcie na siebie. Zaraz do niego zadzwonię.
– Robiliśmy tylko to, co nam kazano. Proszę nie mieć żalu.
– Dobrze, znikajcie.  
Kiedy wyszli, zadzwoniłem do brata.
– Co tam u ciebie, Euri? – odezwał się, jakby nigdy nic.

Sapphire77

opublikował opowiadanie w kategorii dramat i kryminalne, użył 2858 słów i 16828 znaków.

Dodaj komentarz