Tylko dwa miecze na świecie miały większą wartość.
– Musiałem się upewnić. Chodziły słuchy, że go skradziono. Dam dwa miliony – powiedział niepewnie.
Spojrzałem na niego krótko.
– Zabrali kopię. Od kiedy przestałem ufać Hajze, podmieniłem – zacisnąłem moje dłonie aż do bólu, na dźwięk imienia brata.
Przeszyłem go wzrokiem.
– To, że jestem trupem, nie znaczy, że postradałem zmysły.
– Umarli nie myślą – wysilił się na żart.
Nic nie odrzekłem i zacząłem zwijać miecz brezent.
– Dam trzy, ale ani centa więcej.
– Wcześniej oferowałeś pięć, tyle jest minimalnie warty.
– Wcześniej, mieliśmy inną sytuację. Gdyby wówczas cię znaleźli...
– Ale im się nie udało. Wyświadczyli mi przysługę zabijając Hajze...
– Sam go nie potrafiłeś zabić, wiem to. Zdradził cię, bo się bał.
– Gdyby mi powiedział, teraz by żył. Podobnie Diana, Chloe i Remi. – poczułem, że łza toczy się w dół po policzku i spada z łoskotem na marmury z Padwy.
– Poczekaj, pójdę do sejfu. Co z robisz z tą forsą?
– Nie twój interes.
Odszedł, a ja zostałem sam. Słyszałem szepty. To oni mnie wołali. Najpóźniej jutro będę z nimi. Wiedziałem, że dwa miejsca potrzebują dotacji, a rząd im odmówił. Szpital i przytułek dla ubogich.
Usłyszałem coś. Max wrócił z torbą.
– Tu jest równo pięć milionów. W używanych studolarówkach.
Spojrzałem na wizerunek Benjamina Franklina. Uśmiechał się lekko, jakby kpił. A może mi się tylko wydawało.
Max wyciągnął dłoń po miecz... Ponownie usłyszałem szelest. Teraz już miałem pewność. Ten charakterystyczny szum mógł pochodzić tylko z jednego źródła.
– Max! Zabieraj pieniądze i bierz broń, oni tu zaraz będą.
Zobaczyłem oczy człowieka, który wiedział, że może zaraz umrzeć.
– Nie mam z tym nic wspólnego – wyszeptał.
– Wierzę ci. Ale oni nie pytają. Wypiłem całą butelkę dobrej szkockiej, więc nie wiem, czy dam radę. Trzy lata bez snu, jedzenia i treningu. Ale łatwo mnie nie wezmą. Głupcy, jutro i tak miałem odejść...
Ponad trzy lata wcześniej.
Stalowoniebieski Rolls Royce Phantom zatrzymał się przed trzydziestopiętrowym gmachem w samym sercu Londynu.
Kierowca popatrzył na boki.
– Dojechaliśmy, panie Parker.
– Widzę, George. Nie będę cię już potrzebował. Odbierzesz Chloe i Remiego ze szkoły, piętnaście po trzeciej. Diana będzie z przyjaciółką na mieście. Powinna wrócić do domu, piętnaście po piątej. Pograj z Remi w szachy, jest niezły.
– A panienka Chloe?
– Ma piętnaście lat. Raczej nie będzie chciała z tobą rozmawiać ani w nic grać.
– Przeciwnie, panie Parker. Pańska córka jest bardzo miła i chętnie gawędzi. To prawda, że obecnie nastolatki są nieco inne, niż kiedy ja byłem w jej wieku.
– Tak, świat się zmienia w szybkim tempie. Podążamy w ślepy zaułek... Dobrze, jeżeli córka zechce, pograjcie w coś razem. Żona jest punktualna i powinna wrócić na czas.
– Dobrze, proszę pana.
Wyszedłem z wozu. Po drodze do biura i w środku holu skłaniało mi się kilku ludzi. Odpowiadałem skinieniem głowy. Razem z Hajze, moim dwa lata młodszym, bratem mieliśmy właścicielami korporacji. Oficjalnie zajmowaliśmy się sprzedażą terenów i budownictwem fabryk i obiektów rekreacyjnych w Ameryce Północnej i Europie. Nieoficjalnie byliśmy jednym z ogniw najbardziej kryminalnej organizacji na Ziemi pod nazwą Syndykat X. Sprzedawaliśmy broń, narkotyki i zajmowaliśmy się wszystkimi najgorszymi brudami tego świata. Nie dotykałem tylko handlu organami i ludźmi.
Nasze główne biuro znajdowało się na samej górze. Hajze uśmiechnął się na mój widok.
– Korki?
– Nie tak bardzo.
– Spóźniłeś się dwie minuty.
Dobrze, że się uśmiechnął...
– To chyba pierwszy raz. Tobie się to zdarza dwa razy w tygodniu.
Roześmiał się i od razu spoważniał.
– Mamy problem z Yakuza.
– Te japońce są zawsze uparte. O co tym razem chodzi?
– Chcą dwa procent więcej od zysków we wschodniej Azji.
– Pewnie Minamoto z tym wyszedł?
– Dokładnie i poparł go Hitaru.
– Jest młody i bezczelny. Ich zabawy z panienkami... To zboczeni sadyści.
– Sadysta to zboczeniec. Nie może być zboczony sadysta – uśmiechnął się.
– Hajze, wiesz, co mam na myśli.
– Tak, bracie. Ale my też nie jesteśmy aniołkami.
Poczułem się dziwnie.
– Zastanawiam się, czy się nie wycofać.
Spojrzał na mnie ostro.
– Centralna rada ci nie pozwoli.
– Pewnie nie. Ty czujesz się w tym dobrze, ja nie za bardzo.
– Bo jestem kawalerem. To pewnie wpływ Diany.
Zacisnąłem pięść.
– Prosiłem cię, żebyś mi nie wypominał. Ona ma mgliste pojęcie, co robię.
Przyjął, ten lekko bezczelny, wyraz twarzy.
– Aż taką idiotką nie jest, że wierzy, iż sprzedajemy tereny i budujemy ogródki jordanowskie dla dzieci.
– Bracie. To nie ma nic wspólnego z nią. To moja decyzja. Ale nie rozmawiajmy o tym. To plany na przyszłość. Co zamierzasz zrobić z Hitaru?
– Dać im jeden procent więcej.
– To okazanie słabości. Daliśmy im to na tacy. Co na to szefowie?
– Colins jest skłonny się na to zgodzić. Panienka Ramirez jest przeciwna, a Morgan się zastanawia.
– Czyli zrobią jatkę. Mamy alternatywnych ludzi o bardziej ugodowych poglądach niż Hitaru i Minamoto?
Zrobił dziwną minę.
– O co chodzi bracie?
– Minamoto przekazał, że wycofają się z żądań pod jednym warunkiem.
– O! Co to za warunek?
– Chce z tobą pojedynku.
– Idiota.
– On pochodzi z linii samurajów. Podobno go uraziłeś.
– Tym spojrzeniem?
– Dla nich to wystarczający powód, by zabić. Hitaru podjudza go do tego, a wiesz dlaczego?
– Chce sam przejąć gang?
– Dokładnie. To szaleniec. Dla niego interes jest drugorzędny. Nawet jego bliscy współpracownicy się go obawiają.
– On lubi broń palną.
– I tym zrobił sobie wrogów pośród starszych. Może wynajmę kogoś z zewnątrz i wykończymy ich obu?
– Nie jestem za tym. To szaleńcy, ale Azjaci tacy są. Potrzebujemy na tamtym terenie takich ludzi.
– A co z propozycją? Jeżeli odmówisz, uznają cię za tchórza.
– On nie przekazał mi tego osobiście. To też objaw braku odwagi. Mam coś do załatwienia w Singapurze, może polecę do Tokio, na dwa dni.
– Czyli sądzisz, że wówczas ty jego sprowokujesz do osobistego oświadczenia?
– Być może. Jeżeli to zrobi, przyjmę wyzwanie. Jeżeli nie, nie będzie mógł nadal o tym myśleć ani mówić.
– Nie chciałbym cię stracić, ale również nie będzie to dobrym rozwiązaniem, jeżeli Hitaru zacznie władać.
– Znam kogoś, kto ułatwi nam załatwienie sprawy.
Hajze popatrzył na mnie uważnie.
– Masz na myśli Koi?
– Zawsze mogłem na nią liczyć.
– Ponieważ nadal ma do ciebie uczucie. Jeżeli Diana się dowie, że jesteś w Tokio, nie będzie zadowolona.
Koi jest w klasztorze a buddyzm nie zezwala na zabijanie.
– Chcę ją prosić o przysługę, a nie z nią spać. A co do zabijania, jest trochę inaczej. Poza tym Koi nie jest mniszką buddyjską, tylko tam mieszka.
Znowu popatrzył na mnie w zagadkowy sposób.
– Jakie są Japonki?
– Przecież nie próżnowałeś kiedy byliśmy tam kilka razy.
– To były dziwki. Chodzi mi o zwykłą kobietę?
– Przekonaj się sam. Spędziłem tam, prawię połowę życia. Ty tego nie zrozumiesz. Zawiązywanie pasów, parzenie herbaty i te ukłony. Paczuszki i milion różnych zasad. Jesteś zbyt nowoczesny.
– To nie moja wina, że ojciec chciał mnie mieć bliżej, więcej niż ciebie...
Poczułem się źle.
– Sądzę, że mnie chciał mieć dalej. To ty byłeś ulubieńcem obojga. Zwykle pierworodny ma większe fory.
– Józef był najmłodszy i ojciec go kochał najbardziej.
Spojrzałem na niego.
– Ty dajesz mi przykład z tej książki! Najmłodszy był Benjamin, jeśli chodzi o ścisłość.
– Jakkolwiek. Tylko nie daj się zabić.
– Postaram się. I nic nie wiesz o Koi, w razie czego.
– Ma się rozumieć. Roger robi party w sobotę. Przyjdziesz?
– Spędzam za mało czasu z dziećmi.
– Przecież możesz przyjść z Dianą i ze swoimi pociechami.
– Znając Rogera, zaprosi kilka panienek. Chloe zrozumie, ale Remi będzie pytał.
– Ile on ma lat? Jedenaście. Z pewnością coś wie o tym.
– Myśmy nie mieli wyboru, ale postanowiłem, że ani Remi, ani Chloe nie pójdą w moje ślady.
– Twoje decyzje mogą nie spodobać się w Nowym Jorku.
– Nie jestem niczyim niewolnikiem.
– Chcę tylko dobrze dla ciebie, bracie – powiedział Hajze.
– Wiem.
– Wychodzę, mam kilka spraw do załatwienia – rzekł mój brat.
Zostałem sam w pokoju. Z okien rozciągał się widok na Londyn. W tym wielkim mieście nie mieliśmy wielu słonecznych dni, a dzisiaj właśnie wyjątkowo prześwitywało słońce. W drugim pomieszczeniu siedziała Betty, nasza sekretarka. Większość ludzi w wieżowcu nie miała pojęcia, czym się naprawdę zajmujemy, ale Betty Colman, miała rozeznanie. Lojalna kobieta pracowała dla nas już od prawie trzydziestu lat, czyli jeszcze zaczęła kiedy rodzice żyli. A w swoim testamencie ojciec zaznaczył, że ma pracować dla nas, jeżeli nie będzie chciała, ma pobierać pobory. Dziwna sprawa, jak na takiego człowieka...
Czy faktycznie sprowadzę na siebie gniew zarządu jeżeli się wycofam? Obecnie moja pozycja wydawała się nie do ruszenia. Nawet Hajze nie miał takich wpływów co ja. Nie zawsze i nie we wszystkim się z nim zgadzałem, ale w końcu to był mój brat i gdzieś w środku miałem do niego uczucie.
Ani on, ani ja nie zajmowaliśmy się tak zwaną, mokrą robotą. Od tego mieliśmy ludzi. Cały Syndykat X posiadał rozległą siatkę wykwalifikowanych bandziorów. Panowała hierarchia i porządek. Mieliśmy oczywiście powiązania z policją i niektórymi członkami rządu. Całkiem często korzystali z naszych usług. Bo przecież polityka to okropnie brudny interes.
Podejmowałem dość szybko decyzje. Zamierzałem załatwić sprawę z japońskimi gangsterami. Zawsze istniała szansa, że mógłbym jednak przegrać z Minamoto. Szansa na to, że jeżeli przyjadę i się z nimi spotkam, a on nie podejmie wyzwania, była minimalna. Oni nadal bardziej cenili honor niż cokolwiek innego. Nie miałem tylko pewności co do Hitaru. Ten dwudziestoośmioletni Yakuza nie pasował do żadnych standardów. Nie używał prawie nigdy miecza. Bezczelny, odważny, postrzelony. Nieprzewidywalny. Nigdy nie udawał się nigdzie sam. Miał ośmiu oddanych sobie ludzi, w tym jedną kobietę. Posiadała umiejętności walki wszystkimi rodzajami broni. Stanowiła jednak całkowite przeciwieństwo Koi. Wszyscy się jej obawiali, mimo że przeważnie na jej twarzy panował uśmiech. Hitaru czynił starania, by ją posiąść, ale ona prawdopodobnie albo nie interesowała się seksem, lub preferowała kobiety. Jednak nikt na pewno tego nie wiedział. W każdym razie nie tolerowała mężczyzn. Robiła chyba ustępstwa dla swojego bossa. Miała ksywkę Czarna śmierć. Z powodu bardzo ciemnych tęczówek. Faktycznie miała na imię Tomine Saro.
W Singapurze miałem osobiście sprawdzić kilku wyższych gangsterów. Oczywiście chodziło o lojalność wobec zarządu. Głównym problem robił Wang Hui Sao.
Oficjalnie Syndykatem X dowodziła trójka ludzi. Panna Ramirez, około czterdziestoletnia, pochodziła gdzieś z Ameryki Południowe, najpewniej Brazylii. Collins miał około sześćdziesiątki i pochodził z Nowego Yorku. Posiadał decydujący głos w sprawach spornych. Trzecią osobą był Morgan. Jakieś dziesięć lat młodszy od Collinsa. Piastował prymat w ilości powiązań ze wszystkimi. Małomówny, szczupły, o jasnej cerze. Nie potrafiłem go rozgryźć.
Osobiście uważałem, że oni tylko reprezentują większą grupę i faktycznie wykonują polecenia i sugestie, tamtych ludzi z cienia.
Rzadko kiedy potrzebowałem obstawy. Nosiłem broń, ale nie czułem zagrożenia. Ze wszystkich naszych ludzi, ceniłem najbardziej mojego kierowcę. A to z tego tytułu, że moje dzieci go lubiły. Żona również.
George Fagerland pracowała dla mnie od czasu kiedy wróciłem z Japonii. Od razu przypadliśmy sobie do gustu. Co dziwne, Hajze nie darzył go sympatią, natomiast George nadal odnosił się do mojego brata bez zarzutu.
Przejrzałem liczne dokumenty. Mimo ery komputerów dużo mieliśmy papierów. Przychodziły do nas przywożone przez specjalnych kurierów. Szansa przechwycenia tych informacji przez innych równała się zeru. Jakkolwiek dla absolutnej pewności wszelkie istotne informacje podawano szyfrem. Dla nieznającego kodu wyglądało to na zwykłe biurokratyczne dokumenty.
Powodem lotu do Singapuru był właściwie jeden człowiek. Pięćdziesięciopięcioletni Chińczyk. Wyglądało na to, że pracuje na dwa fronty i z obu stron pobiera wynagrodzenie. Ogólnie nie ufałem Chińczykom, Wietnamczykom i ludziom z Laosu. Mimo czasowych kłopotów, z Japończykami zawsze potrafiłem się tam dogadać. Być może, ponieważ spędziłem tam znaczną część mojego życia. Rozumiałem ich kulturę i mentalność. Ci którzy znali mnie, akceptowali moją osobę, jak swojego.
Japończycy się uśmiechają i kłaniają, ale w głębi duszy, gardzą białą rasą. Nadal są niechętnie nastawieni do Chińczyków.
Zrobiła się pora lunchu. Zamierzałem coś zjeść. Kiedy George zabierał Phantoma miałem do dyspozycji kilka aut. Prawie nigdy nie korzystałem z czarnego Jaguara.
Powiedziałem Betty, że wychodzę i nie wiem, czy wrócę. Odwzajemniła mi uśmiech. Podsunęła cztery papiery do podpisania.
Zjechałem windą do podziemnego garażu. Poza Jaguarem miałem do jeszcze dwa, SUV Lamborghini. Najnowszego Ursusa i trzydziestoletniego LM002. Ursus miał wiśniowy, metaliczny lakier i ciemnogranatowe skórzane obicie w środku. Niezwykle szybka maszyna, rozpędzająca się do setki w mniej niż cztery sekundy. Diana i dzieci lubiły tym jeździć. Natomiast ja preferowałem żółte LM002. Wzmocniony, oryginalny ponad czterystukonny silnik, podrasowany do sześciuset koni. Powodem było pancerne podwozie. Kuloodporne szyby i drzwi. Specjalne samo napełniające się opony. Wóz nieco przypominał Hamera 1. Sprawdzał się niesamowicie w terenie. Rozpędzał się do setki w mniej niż osiem sekund i jechał tylko dwieście na godzinę. Jego młodszy brat bił go na głowę w osiągach. Mógł jechać powyżej trzystu kilometrów na godzinę.
Te wartości pachniały trochę fantazję. O ile dwieście na godzinę można jechać na prostej drodze, to trzysta tylko na specjalnych trasach, jak autobhan w Niemczech.
Wyjechałem na ulicę. W Londynie jest dużo czarnych taksówek. Co uderza, ale tylko dokładnego obserwatora, to ogromna ilość rzeźb smoków. Są pogłoski, że to miasto zamieszkują gady w ludzkich skórach, czyli pozaziemska rasa reptalianów.
W tej metropolii mieszka wielu Arabów. Najlepszą przyjaciółką Chloe jest Aisha.
Zauważyłem, praktycznie zawsze podobną sytuację, kiedy odbierałem dzieci wraz z George. Kiedy po Aishe przyjeżdżała matka, nie miewa burki. Kiedy ojciec, zakładała. Prawdopodobnie matka miała bardziej liberalne nastawienie, a Ahmed, ojciec czarnowłosej Egipcjanki, bardziej konserwatywne.
Ruch w tym mieście jest praktycznie zawsze i dojazd gdziekolwiek, zajmuje sporo czasu...
Zajęło mi prawie pół godziny, by przejechać siedem kilometrów. Niebywałe. Ale nie znosiłem metra ani autobusów.
Jadałem w Inter Continental hotel. Jedzenie mieli znakomite. Cena za noc zaczynała się od ponad trzystu dolarów. Odwiedziłem kilka hoteli, gdzie cena noclegu przekraczała tysiąc, ale tu właśnie bardzo odpowiadała mi kuchnia. Nie udawałem milionera, chociaż nim byłem. Zawsze dokonywałem wyborów zgodnych z rozsądkiem.
Wyszedłem z restauracji i zastanawiałem się gdzie się udać, kiedy zadzwoniła moja komórka. Diana.
– Co się stało, kochanie? – zapytałem z troską.
Żona prawie nigdy do mnie nie dzwoniła w czasie moich godzin pracy, chyba że coś się stało i to naprawdę ważnego.
– Wybacz, że cię niepokoję – wyczułem w jej głosie zaniepokojenie, a nawet strach.
– Nic nie szkodzi. Jestem na mieście. Boisz się czegoś? – zapytałem spokojnie.
– Nie chciałam niepokoić Georga. Jest po drugiej, a dzieci mogą skończyć kilka minut po trzeciej...
Dodaj komentarz