– Zostaw zakupy i przyjdź do salonu! – wydarł się Fatio słysząc jak pasierb ściąga obuwie przy garderobie.
Dźwignął się z sofy i podszedł do okna. Omiótł podwórko przelotnym spojrzeniem. Zniecierpliwiony oparł się tyłem o parapet i splótł ramiona na piersi. Zawiesił wzrok na otwartych drzwiach ulokowanych naprzeciw.
– Kupiłem wszystko – odkrzyknął Martin zanosząc torbę do kuchni. – Będziesz jadł? Zagotować wodę w czajniku?
Stary Qivton nie myślał teraz o jedzeniu. Był głodny, ale najpierw chciał porozmawiać z chłopcem.
– Głuchy jesteś? Chodź tu! – wrzasnął.
Wiedział, że żadnymi słowami ani czynami nie zamknie mu ust na zawsze, lecz miał nadzieję że przynajmniej zdoła to zrobić na długi czas.
Nastolatek wyjął z kieszeni jeansów pieniądze i, nie licząc ich, dał na stół. Przeczuwając, że Fatio zamierza go ukarać, rozważał czy nie lepiej ponownie założyć adidasy i uciec na resztę dnia. Bał się zbliżyć do opiekuna. Mężczyzna wciąż żywił urazę. W salonie z pewnością się pokłócą; wolał nie przewidywać co jeszcze może się wydarzyć.
"Nie bądź tchórzem" skarcił go wewnętrzny głos. "Odwlekanie tego co nieuniknione nie ma sensu. Do domu prędzej czy później wrócisz wtedy on cię dorwie. Zleje mocniej."
Zebrał się na odwagę i podążył ku ojczymowi. Z udawanym spokojem, w duchu przerażony jak dziecko. Po przekroczeniu progu od razu się zatrzymał.
– O co chodzi? – zapytał z bezpiecznej odległości.
Fatio przyglądał mu się przez chwilę. Przypuszczał, że zanim tu dotarł odpowiedział sobie na to pytanie. Temat, który poruszyli w środę zakończyły kłamstwa. Ale nie były one dobrym rozwiązaniem, musieli coś wyjaśnić. Niespiesznie podszedł do chłopca. Gdy stanął z nim twarzą w twarz, złapał go za kark. Przyciągnął jego głowę blisko swojej i wysyczał do ucha:
– Nigdy nie mów o tym co działo się między nami. Przeszłość minęła, radzę ci pewne sprawy zachować w tajemnicy. Będziesz gadał, przydarzy ci się znacznie więcej, a każde twoje doznanie gorsze będzie od poprzedniego.
Zacisnął palce na koszulce Martina i zatargał go głębiej do pokoju. Przyparł plecami do ściany.
– Oczywiście, że przyłaziłem do ciebie nocami – przyznał się do występków. – Nie powinieneś jednak o tym dyskutować ani ze mną, ani z nikim innym. Sądziłem, że masz trochę rozumu, ale pomyliłem się. W tej łepetynie – pacnął nastolatka lekko w skroń – jest zupełnie pusto.
Martin sięgnął ku czole i rozmasował uderzone miejsce. Wstrząśnięty szczerością Fatia nie wiedział co rzec. Najbardziej ugodziło go, że mężczyzna wcale nie wstydził się swoich czynów. O postępowaniu niemoralnym, karygodnym mówił jak o drobnym przewinieniu. Kazał milczeć, taić prawdę. Jakby molestowanie nie krzywdziło, jakby po czymś takim łatwo było żyć. A traumatyczne wspomnienia wracały w różnych momentach, rodziły lęki trudne do przezwyciężenia. Powodowały psychiczne cierpienie które z dnia na dzień rosło. Wkradały się nawet do snów wywołując koszmary.
– Dopuściłeś się przestępstwa – wreszcie otrząsnął się z szoku i odezwał. – Jeśli jeszcze raz zobaczę cię przy moim łóżku, doniosę na ciebie. To co wyprawiasz jest chore. Nie łudź się, że będę milczał.
Chciał odejść, lecz opiekun zablokował mu drogę.
– Nie doniesiesz. – Stary Qivton nie dał się zastraszyć. – Zaszkodziłbyś nie tylko mi, ale również sobie. Musiałbyś zmierzyć się z lawiną krępujących pytań. Iść na badania po potrzebną opinię lekarską. Czekałaby cię psychoterapia lub regularne spotkania z psychologiem. Wątpię byś był na to gotów.
Stanowczo wsunął dłoń pod luźną koszulkę chłopca. Przejechał nią po płaskim brzuchu, wzdłuż mostka, po lewej piersi.
– Ty nie znosisz badań lekarskich – dodał z półuśmiechem. – Stresowałeś się zawsze przed każdym wejściem do gabinetu.
Pod cienkim białym t-shirtem zarysowały się brodawki. Widok ten podziałał pobudzająco na Fatia. Umiał wyobrazić sobie jak wyglądają pod materiałem. Widział je mnóstwo razy. Nocami, w cieple, rzadko jednak sterczały. Duże, jasnoróżowe otoczki całe były miękkie. Głaskał je wtedy i szczypał by ciemniejszej barwy, małe koniuszki uwypukliły się. Kiedy wyczuł pod palcami twardość torturował pieszczotami. Dzisiaj również planował pobawić się nimi, ale po wcześniejszym skrytykowaniu. Niech pasierb sądzi, że ma na ich temat niepochlebne zdanie, że nie czuje absolutnie nic gdy przykłada do nich wargi.
– Wiesz, że masz większe sutki od matki? – rzekł. – Ja na twoim miejscu bym się zoperował. Potworny defekt. Żadnej dziewczynie nie będziesz się podobać. Wyśmieje cię każda przy której zdejmiesz bluzkę.
Nastolatek wyszarpał rękę spod t-shirta i spróbował wyminąć Fatia. Mężczyzna przystopował go i zaczął obmacywać. Dłuższą chwilę walczyli ze sobą. Później gdy Martin usiłował się wyrwać, stracili równowagę i wylądowali na podłodze.
– Stań kiedyś przed lustrem nago i przyjrzyj się swojej budowie – sapnął stary Qivton. Usiadł okrakiem na udach chłopca i przycisnął jego nadgarstki do paneli. – Wyglądasz karykaturalnie. Ciesz się, że okazuję ci zainteresowanie, bo nikt inny cię nie dotknie.
– Ostrzegam, trafisz do aresztu. Posuwasz się za daleko. Jesteśmy rodziną. Nawet jeśli nic to dla ciebie nie znaczy nie masz prawa wykorzystywać mnie seksualnie.
– Nie doszłoby dziś do niczego gdybyś mnie nie oskarżał. Ty mnie sprowokowałeś. Sam prosiłeś się o tę lekcję. Lepiej ją zrozum, bo dostaniesz kolejne aż nauczysz się trzymać jęzor za zębami.
Puścił kościste przeguby i wyprostował plecy. Spojrzał z góry na przybranego syna.
– Piśnij choć słowo o dzisiejszym wydarzeniu, a następnym razem nie będę się z tobą cackał. Doświadczysz naprawdę nieprzyjemnych rzeczy. Wszystko co do tej pory cię spotkało to nic. Wierz mi. Potrafię być bezlitosny.
Zręcznie poradził sobie z atakami, używając siły i pogróżek uspokoił wierzgającego pod nim nastolatka. Odpiął guzik w jego spodniach, po czym chwycił w pięść koszulkę i gniotąc ją podwinął pod brodę. W czasie gdy panował nad sytuacją, mógłby być zadowolony. Jednak myśl, że w piersi nad którą się pochyla i którą zaraz obsypie pocałunkami, bije serce przepełnione nienawiścią, odbierała satysfakcje, frustrowała. Martin może i tkwił w pułapce, lecz w tej bez wyjścia, prawdziwej niewoli, własnych uczuć i pragnień, znajdował się on. W każdej sekundzie życia.
– Co mi zrobisz? Obezwładnisz mnie i zgwałcisz? – wysyczał szyderczo chłopiec. – Nie boję się ciebie – skłamał. – Jeśli popełnisz ten błąd, ucierpisz bardziej niż ja. Wiesz, że mam rację.
Fatio nie wdał się w dyskusję. Począł nachalnie pieścić pasierba. Pokonując opór zdobywał, zaciekle bronione, fragmenty ciała. Chociaż nieustające odtrącenia uwłaczały jego godności, ciepło delikatnej skóry rozgrzało go piekielnie. Krew dopłynęła do prącia i powiększyła członek tak bardzo że ledwo mieścił się w dresach. Z chęcią oswobodziłby penis i wetknął Martinowi w dłoń. Z jego pomocą rozładował napięcie. Lecz błękitne oczy patrzyły wrogo. Gdyby się obnażył, nie zobaczyłby w nich małej iskry. Nie mógł się tak poniżyć. Pożądał i pragnął być pożądany. Nie chciał wzbudzać obrzydzenia.
Przesunął ręce wzdłuż tułowia chłopca kontynuując pieszczoty. Nastolatek wygiął plecy w łuk wypinając chudą pierś do przodu. Mimo iż reakcję spowodowało niewygodne leżenie na twardej i zimnej podłodze, Fatio był nią zachwycony. Wycałował wychowanka od pępka po szyję potem sięgnął niżej, ku kroczu. Rozpiął suwak, chwycił spodnie po obu stronach bioder i unosząc nieco tyłek zażądał by pasierb uczynił to samo. Nagle w domu rozległ się donośny dźwięk dzwonka. Stary Qivton wzdrygnął się i poluzował palce na jeansach. Martin korzystając z okazji zepchnął go z siebie i prędko podniósł się na nogi.
– Otworzę – powiedział rozemocjonowany.
Zanim opiekun się pozbierał, wybiegł z salonu. W drodze do frontowych drzwi poprawił spodnie i zapiął rozporek. Obawiając się, że człowiek czekający na zewnątrz odejdzie, nie poświęcił więcej uwagi wizerunkowi. Wartko przekręcił klucz i pociągnął za klamkę. Roztrzęsiony, w pomiętej koszulce, rozczochranych włosach, stanął oko w oko z gościem. Kiedy ujrzał kogo ma przed sobą, odjęło mu mowę. Swoimi przenikliwymi, zielonymi oczami wpatrywała się w niego Tiffany Tim.
– Cześć – przywitała się koleżanka.
Malujące się na jej licu zatroskanie zdradzało iż spostrzegła że coś jest nie w porządku.
Martin miał ochotę zapaść się pod ziemię. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że po szamotaninie z ojczymem na pewno nie wygląda dobrze.
– Cześć – powtórzył.
– Czy... coś się stało? – spytała dziewczyna spoglądając ponad ramieniem Qivtona, w głąb przedsionka.
– Nie, nie – zaprzeczył.
Dyskretnie zerknął na stan ubrania.
– Po przyjściu ze sklepu zasnąłem na sofie. Po prostu zapomniałem przejrzeć się w lustrze zanim ci otworzyłem. I... trochę zaskoczyły mnie twoje odwiedziny. Myślałem, że dzwoni ktoś inny.
Ostatnie zdanie ciut zabolało Tiffany, ale rozumiała Martina. Rzeczywiście mógł się jej nie spodziewać. Nie łączyło ich nic prócz chodzenia do tej samej klasy. Po szkole nie istnieli dla siebie w ogóle.
– Przyszłam bo... około południa szedłeś przede mną chodnikiem, a ja idąc za tobą znalazłam pieniądze. Chciałam zapytać czy przypadkiem nie zgubiłeś dziesięciu złotych. Jeżeli tak mogę ci zwrócić.
Martin zaczerpnął powietrza i wypuścił je wydymając wargi.
– Szczerze – mruknął – nie mam pojęcia. Wejdziesz? – Cofnął się na bok otwierając szerzej drzwi. – Pójdę sprawdzić.
Nastolatka weszła do środka. Zatrzymała się przy garderobie, ale Qivton zaprosił ją dalej. Zdjęła więc czarne baleriny i podreptała za kolegą do kuchni znajdującej się za przedsionkiem po lewej stronie. Gdy przestąpiła próg jej wzrok padł na torbę z towarem opartą o stołową nogę. Wydało jej się dziwne, że do tej pory nikt nie wypakował zakupów. Ona zdążyła zataszczyć do domu swoje, wyjąć, przebrać się, ponownie uczesać. Natomiast tu nawet winogron nie wyciągnięto i nie dano na talerz.
Martin wejrzał na paragon i policzył wydaną, przez kasjerkę, resztę.
– Faktycznie brakuje dziesięciu złotych – stwierdził.
Wziął od Tiffany banknot i podziękował. Pieniądze należały do Fatia, musiał je zabrać. Kładąc zgubę na blacie stołu zastanawiał się jak nakłonić koleżankę by została z nim dłużej. Martwił się, że opiekun znów rzuci się na niego gdy będą sami.
– Czemu nie było cię w czwartek i piątek w szkole? – zagadnął schylając się po torbę. Umieścił ją na krześle. Później zaczął powoli wypakowywać zakupy.
– Dowiesz się na godzinie wychowawczej – odparła rozglądając się po pomieszczeniu.
Włożył ser oraz kostkę masła do lodówki, po czym spojrzał na rówieśnicę z wesołym błyskiem w oku.
– Schmidowi mówi się same kłamstwa. Pytam o prawdziwy powód.
– Serio cię interesuje? – uśmiechnęła się dziewczyna. Przygryzła kącik dolnej wargi obserwując jak chłopiec stojący do niej tyłem, wsadza do górnej szafki słoik ogórków konserwowych. Gdy się obrócił, rzekła: – Cóż, postanowiłam nie przychodzić na zajęcia i tyle. Jak to możliwe, że zauważyłeś moją nieobecność? Aż tak mało osób siedziało w klasie?
– Kto przyszedł!? – z salonu dobiegł krzyk starego Qivtona.
Martin słysząc głos przybranego ojca wyraźnie się zatrwożył. Cytryna którą właśnie wyjmował z torby wyślizgnęła mu się z ręki i zleciała na podłogę. Przez chwilę gapił się osłupiały na owoc turlający się w kierunku Tiffany.
– Pójdę już – oznajmiła nastolatka.
Wolała nie witać się z nieprzyjaźnie nastawionym mężczyzną. Podniosła cytrus i podała koledze; przekonana, że weźmie go i się pożegna. Ale chłopiec porywczo złapał jej przedramię.
– Nie idź. Zostań jeszcze – poprosił.
Dodaj komentarz