Martin wrócił do domu punktualnie. Obok garderoby, wiecznie obwieszonej kurtkami, zdjął trampki potem podreptał do kuchni napić się wody. Napełnił szklankę kranówką i opróżnił duszkiem. Ugasił pragnienie, które dokuczało z każdą minutą coraz bardziej. W szkole, gdy zasychało w ustach, szedł do łazienki, stawał przy umywalce i pił z kranu. Na wagarach tylko w "Piwniczce pod Sokołem" istniała taka możliwość, ale nie skorzystał. Przed południem miał jeszcze dobrze nawodniony organizm.
Wyjął z lodówki masło i posmarował cztery pajdy chleba. Zapakował pieczywo w papier śniadaniowy i wrzucił do plecaka, którego w ogóle nie ściągnął z ramienia. W trakcie kolacji zazwyczaj brakowało mu apetytu, jadł mało. Kiedy jednak zniknął ojczymowi z oczu, marzył aby coś przekąsić. Warto było się zaopatrzyć. Zmiótł z kredensu okruszki i schował do szuflady nóż. Chciał jak najszybciej wyjść z kuchni aby nie spotkać Fatia. Niestety gdy odwrócił się ku drzwiom na progu już stał stary Qivton. Z ramionami skrzyżowanymi na piersi bacznie mu się przyglądał. Martin zatrzymał się osłupiały, a na jego blade policzki wypłynął rumieniec. Ponieważ nie potrafił zapomnieć o tym co wydarzyło się pod osłoną ciemności, uważał, że opiekun patrząc na niego wspomina śmiałe pieszczoty i rozbiera go wzrokiem. Czuł jak spala się ze wstydu.
– Pojedziemy do restauracji? – zapytał poważnie mężczyzna. – Ja z chęcią coś zjem, a ty? Dziś nie zdążyłem nic ugotować, wróciłem z pracy pół godziny temu, ale możemy najeść się na mieście.
Propozycja nie zachwyciła chłopca.
– Mam dużo nauki – skłamał. – Jedź sam. Gdy zgłodnieję będę miał po co sięgnąć. – Klepnął swój plecak. – Wziąłem sobie chleb.
Podejrzewał, że Fatio widział jak go kroi więc nie był to już sekret.
Brwi starego Qivtona uniosły się wysoko. Nie wierzył, że pasierb nie chce ciepłego obiadu. Od wczoraj nic nie włożył do ust. Z pewnością umierał z głodu.
– Jeśli ja pojadę to ty również – zdecydował. – Co to za pomysł, uczyć się z pustym żołądkiem? Idź się przebrać. Za dziesięć minut masz być w aucie.
Zszedł z progu robiąc Martinowi przejście. Nastolatek prędko przecisnął się obok. Fatio obserwował jak się oddala. Sądził, że chłopiec wciąż gniewa się na niego za to co powiedział w łazience.
Po wejściu do pokoju Martin zrzucił na podłogę plecak oraz zapoconą, brązową bluzę z kapturem. Padł na łóżko. Z zamkniętymi oczami leżał na brzuchu dłuższą chwilę. Żałował, że nie może zostać i się zdrzemnąć. Zza uchylonego okna dochodził dźwięk wyjeżdżającego z garażu samochodu. Znaczyło to, że musi zejść na dół. Jeżeli by tego nie uczynił, opiekun wparowałby do izby i siłą postawił go na nogi. Chłopiec mruknął niezadowolony i zwlókł się z posłania. Zbliżył do szafy. Wyjął szary, rozciągnięty t-shirt i obejrzał z dwóch stron czy jest czysty. Był więc go założył. Jeansów nie zmienił, otrzepał je tylko z tyłu, po czym udał się do toalety. Wysikał się, umył ręce, na koniec spojrzał w lustro i przeczesał palcami włosy. Gdy wyszedł na dwór auto stało już na szosie, a Fatio czekał za kierownicą. Nastolatek zamknął frontowe drzwi i wsiadł do pojazdu. Oddał ojczymowi klucz.
– Nie znalazłeś lepszych ciuchów? – skomentował opiekun. – Restauracja to nie boisko. Nie wstyd ci pokazywać się w takich szmatach?
Mężczyzna żywił nadzieję, że przybrany syn ubierze coś przyzwoitszego. Sweter z dekoltem w serek lub na bluzkę zarzuci przynajmniej kurtkę jeansową. Westchnął bezradnie. Wysyłając Martina z powrotem do domu straciłby kolejne piętnaście minut. Szkoda czasu. Ruszył.
– Spójrz jak ja się ubrałem – powiedział patrząc w przednią szybę. Starał się skoncentrować na drodze, nie na chłopcu, gołych fragmentach jego ciała i sutkach sterczących pod cienkim materiałem. – Chociaż raz mógłbyś wziąć ze mnie przykład.
Martin oparł się wygodnie o fotel i znużony wejrzał na ojczyma. Fatio miał na sobie czarne sztruksy, pas tego samego koloru, za nim wsuniętą w spodnie niebieską koszulę. Dokładnie zapiął mankiety na przegubach i wszystkie guziki od szyi w dół; pod idealnie równym kołnierzykiem brakowało jedynie krawata. Gładko ogolony, z utrwaloną lakierem fryzurą rzeczywiście prezentował się elegancko, jak biznesmen.
– Moja biała koszula paskudnie poszarzała – wymamrotał chłopiec. – W tym roku chyba jej nie wezmę na rozdanie świadectw. Pranie nie pomaga, po każdym robi się brzydsza.
Fatio zerknął kątem oka na pasierba i natychmiast pożałował. Ogarnęło go podniecenie tak silne, że zapragnął zboczyć z trasy żeby sobie ulżyć. Na obrzeżach miasta znajdował się las. Zatrzymałby tam samochód i kochał się z Martinem na łonie natury. Skutecznie zniechęciła go jednak myśl, że stosunek byłby walką, a on nawet po zwycięstwie czułby się przegrany.
– Nie chodziło mi o białą koszulę – wyjaśnił. – Masz inne rzeczy w których wyglądałbyś schludniej. Ale ty oczywiście nie umiesz ubrać się stosownie do okoliczności. Zawsze muszę cierpieć przez ciebie. – Stary Qivton odetchnął ciężko, po czym wyminął spowalniającego ich, czerwonego opla. – Co do białej koszuli będzie ci trzeba kupić nową – stwierdził – tamta ma swoje lata. Nie dbałeś o nią więc się zniszczyła. Mówiłem, żeby po praniu wyprasować ją i powiesić na wieszaku, ale ty wolałeś gnieść ją między brudami. Nic dziwnego, że teraz nadaje się do kosza.
Martin skierował wzrok na szosę. Nie przejął się wcale marudzeniem ojczyma. Myślał o wagarach i o tym, że w lokalu może natknąć się na kumpla, który, z ciekawości lub złośliwie, palnie coś o jego dzisiejszej nieobecności na lekcjach. Scenariusz był mało prawdopodobny, ale obawiał się takiej sytuacji. Swoje waksy chciał jak najdłużej zachować w tajemnicy.
Osiemnaście minut później Qivtonowie dotarli do restauracji "Ale Pyszne!".
– Jak zwykle nie ma gdzie zaparkować – wnerwił się Fatio wjeżdżając na plac postojowy. – Przeklęta Lariana! – Machnął ręką wskazując stojący naprzeciwko sklep odzieżowy. – Nie ma własnego parkingu, wszyscy skręcają tu. Oburzające. Właściciel powinien zrobić z tym porządek. W ogóle nie dba o klientów.
W żółwim tempie zaczął krążyć po placu szukając wolnego stanowiska. Wreszcie jakiś samochód odjechał i stary Qivton zajął opuszczony przedział. Wysiadł wraz z pasierbem z pojazdu i zamknął auto. Nagle tuż za plecami, usłyszał przeraźliwy dźwięk klaksonu. Drgnął i obrócił się odruchowo. Przed Martinem, z piskiem opon, zatrzymał się grafitowy hyundai. Doskoczył i błyskawicznie chwycił chłopca za przedramię. Wystraszony, pociągnął go ku sobie.
– Uważaj! – krzyknął. – Pchasz się pod koła. Nie widzisz gdzie idziesz?
Nastolatek jęknął cicho i wpadł bokiem w ramiona opiekuna. Zacisnął lekko powieki, kręciło mu się w głowie. Fatio odgarnął mu grzywkę sprzed oka i spojrzał w twarz.
– Co z tobą? – wycedził. – Przecież ten wariat mógł cię potrącić! Bądź ostrożny. Nie będę pilnował cię jak dziecka. – Klepnął wychowanka w bark, uspokoiwszy się nieco dodał łagodniejszym głosem: – Chodźmy, burczy mi w brzuchu. Tobie pewnie też zaraz zacznie.
– Nie jestem głodny – zaprzeczył Martin otwierając oczy. – Jeśli ty jesteś zjedz coś potem odwieź mnie do domu.
– Obaj zjemy obiad – upierał się Fatio. – Idź i skończ pleść głupstwa.
W restauracji, podobnie jak na parkingu, trudno było znaleźć miejsce. Qivtonowie musieli chwilę poczekać na stolik. Pierwszy dźwignął się z krzesła otyły mężczyzna, zabrał marynarkę, reklamówkę, telefon, który właśnie zadzwonił, i wyszedł. Fatio zaklął pod nosem spostrzegając że facet zostawił plastikowy talerz po frytkach, pusty jednorazowy kubek, pogniecione serwetki i ślady ketchupu na blacie. Zawołał kelnerkę i niezbyt uprzejmie kazał jej posprzątać. Gdy wyrzuciła śmieci i starła plamy, złożył zamówienie. Poprosił o dwa identyczne zestawy. Każdy miał składać się z pieczeni wieprzowej, klusek, sosu, surówki z czerwonej kapusty oraz szklanki kompotu. Zanotowała, podeszła jeszcze do innych gości którzy sobie czegoś życzyli, po czym przyniosła jedzenie.
– Zaskoczony? – spytał stary Qivton. – Nie spodziewałeś się, że fundnę ci takie żarcie, co? – Przysunął bliżej tacę i skosztował danie. – Mmm... mięso jest wyśmienite – pochwalił – rozpływa się w ustach.
Nastolatek skrzywił się na widok pełnego talerza. Posiłek z ojczymem, nawet ten najsmaczniejszy, był psychiczną torturą. W towarzystwie przybranego rodzica czuł się fatalnie. Nie wiedział kim dla Fatia jest, na pewno nie synem. Bez entuzjazmu złapał sztućce i przeciął parę klusek na kilka mniejszych części. Porżnął pieczeń; potem nadział na widelec drobne kawałeczki, obtoczył w sosie i włożył do ust. Pogryzł i przełknął. Powoli wmusił w siebie następne kęsy. Gdy skonsumował połowę porcji napił się kompotu i wyprostował plecy.
– To wszystko ma zniknąć – cicho odezwał się Fatio. – Rano znowu nie wziąłeś śniadania. Nie podoba mi się to. W szkole zaczną się czepiać, że źle się odżywiasz. Wkrótce będziesz wyglądać jak anorektyk, do tego zmierzasz? Jeśli zachorujesz, wiesz kogo obwinią? Mnie. Bierz widelec i kończ posiłek. Bez dyskusji.
– Wyglądam jak większość szesnastolatków – odrzekł Martin głaszcząc lewe ramię pod luźnym rękawem bluzki. – Niepotrzebnie się martwisz. Nauczyciele o NIC cię nie oskarżą. – Wyraźnie zaakcentował słowo "nic".
Stary Qivton posępnie wejrzał na chłopca. Przypomniał sobie jak niedawno nakrył go przy telefonie stacjonarnym rozmawiającego z matką. Słysząc jak się skarży na brak swobody i ograniczony kontakt z rówieśnikami, wściekł się i złoił mu skórę. Manto nie różniło się od wcześniejszych kar, lecz popełnił jeden, okropny błąd. Odchodząc szturchnął Martina z całej siły żeby się odsunął. Nie przewidział, że pchnięcie, z pozoru niegroźne, doprowadzi do wypadku. Stali akurat przy schodach na piętro. Wychowanek przewrócił się bokiem na krawędzie stopni. Z bólu prawie stracił przytomność.
– Wywaliłeś się na schody przypadkiem – oznajmił przekonany, że o tym wydarzeniu myśli pasierb. – Sam nabiłeś sobie siniaki. Podniosłem na ciebie rękę, ale nie uderzyłem cię mocno. Żaden nauczyciel nie może oskarżyć mnie o przemoc. Rodzice leją niegrzeczne dzieci. A ty jesteś wyjątkowo trudnym chłopaczyskiem.
Martin milcząc wpatrywał się w brzeg stolika. Fatio zastanawiał się jak duży ma krwiak pod żebrami. W nocy, chociaż rozpiął mu górną część piżamy, przez panujący półmrok niewiele mógł zobaczyć.
– Pokaż ślad – rzekł rozkazującym tonem. – Jest czym się przejmować? Podwiń bluzkę.
Nastolatek zmarszczył brwi. Troska opiekuna nie wydała mu się szczera. Przypuszczał, że ojczym chce obejrzeć jego ciało z powodu zboczenia. Często zaglądał przecież do łazienki gdy rozbierał się przed kąpielą, przychodził skorzystać z toalety kiedy siedział nagi w wannie. Robił to celowo, lubił patrzeć. A teraz Martin czuł na sobie to samo spojrzenie co wtedy; pełzające po nim, pożądliwe. Nie spełnił żądania.
– Potłukłem się tylko trochę – odparł. – Już niczego nie widać.
Mężczyzna wiedział, że kłamie. Pamiątka po tak bolesnym upadku na pewno była wielka. Szybko nie mogła się zagoić. Nie kontynuował jednak tematu. Chciał żeby Martin dokończył obiad.
– W porządku, jedz. – Wskazał talerz, na którym wciąż leżały kluski i mięso. – Bo wystygnie i nie będzie ci smakować.
Chłopiec przysunął się do stołu i ponownie sięgnął po sztućce. Niestety nóż wyślizgnął mu się z palców i hałaśliwie zleciał na żywiczną posadzkę.
– Jasna cholera! – zaklął Fatio. – Co się dziś z tobą dzieje? Czemu jesteś taki niezdarny?
Martin schylił się po zgubę.
– Bardzo chce mi się spać – wybełkotał kładąc nóż na tacy.
– Spałeś osiem godzin! Tyle ci nie wystarcza? Może powinien zbadać cię lekarz?
Twarz chłopca spochmurniała. Nie dość, że ojczym coraz częściej zakradał się do jego łóżka, ohydnie się nim bawił to jeszcze twierdził, że swoimi odwiedzinami nigdy go nie zbudził. Nastolatek postanowił rozwiać złudzenia Fatia.
– Nie spałem – oświadczył gniewnie.
Wiadomość zszokowała starego Qivtona, lecz nie dał tego po sobie poznać. Wlepił wzrok w granitowy blat aby ukryć zakłopotanie. Doskonale rozumiał co oznaczały słowa pasierba - Martin wiedział co działo się w nocy! Dziwiło go jednak, że nie zareagował sprzeciwem na dotyk, pozwolił pieścić się i całować. Czy pozorując sen chciał sprawdzić jak daleko, on ojczym, się posunie; jak sprośne ma fantazje i do czego jest zdolny by je spełnić? A może nie buntował się, bo było mu przyjemnie? Fatio odłożył widelec, spojrzał na przybranego syna i z miną człowieka niewinnego, nie mającego nic na sumieniu, zapytał:
– Dlaczego?
Martin pokręcił głową. Nie potrafił pojąć jak można być takim obłudnikiem.
– Dobrze wiesz dlaczego – powiedział. – Byłeś w nocy w moim pokoju.
– Co za bzdury wygadujesz! – oburzył się mężczyzna. Mimo iż pasierb miał rację, uznał że w tym niedogodnym momencie musi bronić swojego dobrego imienia. – Nie łażę w nocy po domu, kładę się do wyra i śpię. Przyznaj, specjalnie bredzisz, żeby mnie wkurzyć! – Obrażony podniósł się z krzesła. – Wstawaj. Skoro nie zamierzasz skończyć posiłku, dłużej nie będę cię prosił. Mam dosyć twojego zachowania.
Dodaj komentarz