Pamiętnik Martina - Fragment 3 (pilotażowy)

Wtorek, 14 maj  
Tiffany powiedziała, że jeśli mam problem mogę na nią liczyć. Patrzyła na mnie jak gdyby wiedziała, że coś złego dzieje się w moim życiu. Oby nigdy więcej nie wracała do tej rozmowy, w niczym nie może mi pomóc. Chociaż zwierzenie się z kłopotów przyniosłaby ulgę, Tim jest obcą osobą. Spotykamy się w szkole, kolegujemy, ale to za mało. Nie mam pojęcia czy mógłbym jej zaufać, zdradzić choć jedną tajemnicę. Wydaje mi się, że wraz z Petrą szuka tematu do plotek. Bo czy to możliwe, że faktycznie ją obchodzę? Teraz wesoło gawędzi z Norton, co pewien czas zerkając w moim kierunku. Stoi po przeciwnej stronie korytarza, jakieś dziewięć metrów ode mnie. Ja siedzę na podłodze z kolanami podsuniętymi pod brodę i czekam na siódmą lekcję, historię. Trochę się martwię, bo później jest w-f, a trener Hoffman z coraz większą irytacją słucha moich wymówek. Jeśli naprawdę straci cierpliwość nie wystawi mi oceny na semestr. Zbliża się koniec roku szkolnego, może się zemścić.

Na dużej sali gimnastycznej dwunastu chłopców ustawiło się w równym szeregu. Nauczyciel, czterdziestoczteroletni brunet w sportowym dresie sprawdził listę obecności, potem kazał niećwiczącemu z powodu skręconej kostki Lucasowi usiąść na ławce. Martin, który także nie zamierzał uczestniczyć w zajęciach cicho podreptał za nim. Miał nadzieję, że wuefista jest dziś w dobrym humorze i nie będzie się czepiał. Niestety głośny krzyk zatrzymał nastolatka w pół drogi.
– Qivton! – wrzasnął Hoffman. – A ty gdzie? Dlaczego się nie przebrałeś?
– Zapomniałem stroju – odrzekł chłopiec zdając sobie sprawę jak niewiarygodnie brzmi powtarzane często usprawiedliwienie.
Mężczyzna zmarszczył brwi i przywołał go ruchem ręki.
– Chodź – zakomenderował obracając się ku drzwiom.
Udał się wraz z niepokornym uczniem do szatni. Wyjął z kieszeni pęk kluczy i otworzył wąską, metalową szafkę. Podał Martinowi komplet koszykarskiej odzieży.
– Za dwie minuty widzę cię na sali – oznajmił tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Wyszedł nie słuchając żadnych tłumaczeń. Nastolatek obejrzał ciemnoniebieskie spodenki z białymi paskami po bokach, poliestrowy znacznik sportowy tego samego koloru, krojem przypominający tank top, i położył rzeczy na parapecie. Zmęczony przykucnął przy ścianie, oparł łokcie na udach i ukrył twarz w dłoniach. Nadal chciało mu się spać. Marzył o spokoju, o chociażby trzydziestu minutach odpoczynku, krótkiej drzemce. W progu przebieralni stanął zdenerwowany nauczyciel.
– Żartujesz sobie ze mnie Qivton? – odezwał się donośnie. – Po lekcji zadzwonię do twojego opiekuna i opowiem jak się zachowujesz. Niech z tobą pomówi, może to cię czegoś nauczy.
W opinii Hoffmana, Martin unikał sportu głównie z jednej przyczyny: lenistwa. Nie zapominał stroju, specjalnie nie wkładał go do plecaka. Wymyślał różne preteksty aby siedzieć i nic nie robić. Długo traktował go ulgowo, ale wszystko ma granice. Zmierzył chłopca krytycznym wzrokiem, pokiwał głową i się oddalił. Miał dość użerania się z trudną młodzieżą.
Martin wstał. Wizja domowej awantury zaniepokoiła go do tego stopnia, że sięgnął po pożyczone ciuchy i niechętnie się przebrał. Rzeczy pachniały proszkiem, co znaczyło że ktoś niedawno je wyprał. Zawiązał sznurówkę spodenek, po czym poprawił na obojczykach ramiączka cienkiej koszulki. Duże wycięcia pod pachami minimalizowały, w trakcie intensywnej gry w kosza, pocenie się. Przewiewny materiał zapewniał zawodnikowi luz i swobodę. Qivton jednak nie czuł się komfortowo. Było mu okropnie zimno. Na jego ciele pojawiła się gęsia skórka. Pocierając rękami ramiona powoli ruszył na salę. Hoffman zauważając go wskazał pustą drabinkę, na pozostałych już zwisali uczniowie. Martin wspiął się po szczeblach na samą górę i odwrócił przodem. Naśladując kolegów zaczął podnosić złączone i ugięte w kolanach nogi do pozycji krzesełkowej. Po szesnastu powtórzeniach nadszedł czas na ćwiczenia rozciągające w parach. Ponieważ, przez niedyspozycje Lucasa, liczba chłopców była nieparzysta, nauczyciel partnerował Qivtonowi. Stanęli do siebie tyłem, unieśli ramiona i chwycili za ręce następnie mężczyzna pochylając się w przód kładł na swoich plecach Martina. Inni wykonywali skłony na zmianę, trener uznał, że nie ma podobnej wagi więc tylko on dźwigał nastolatka. Dla Qivtona ćwiczenie było chwilami nie do zniesienia, ból w lewym boku odbierał mu oddech. Zagryzał zęby aby nie stękać. Na szczęście szybko przeszli do kolejnych ćwiczeń. Stretching składał się z sześciu. Mecz przełożono. Do przerwy pozostało dwadzieścia pięć minut zdecydowanie za mało aby iść na boisko. Przyciągnięto pięcio-segmentową skrzynię gimnastyczną, odskocznię oraz materac i każdy pojedynczo pokazywał swoje umiejętności. Juhan i Kevin patrzyli na siebie wrogo. Gdy wuefista zajmował się asekuracją, obrzucali się wyzwiskami i popychali. Dopiero dźwięk dzwonka skutecznie przerwał ich spór i sprawił, że się uspokoili. Ignorując wzajemne towarzystwo pobiegli za resztą chłopców do szatni zadowoleni że wreszcie mogą opuścić mury szkoły. Także Lucas kulejąc pospieszył za kolegami uradowany końcem lekcji. Serce Martina na moment zamarło. Przystanął przerażony na środku sali. Dla niego powrót do domu oznaczał spotkanie z tyranem. Niewolę, strach, cierpienie. Wcale się nie cieszył, nie czekało go nic przyjemnego. Znajomi popołudniami chodzili dokąd zechcą. Wałęsali się z kumplami do późnego wieczora. Wybaczano im zaniedbywanie obowiązków, drobne szaleństwa, niepunktualność. Martin musiał przestrzegać zasad. Po lekcjach z nikim się nie widywać, wracać o właściwych porach. Nie broić, nie pić alkoholu, wykonywać powierzone mu zadania. Chociaż był posłuszny Fatio zawsze znalazł powód do kłótni lub uprzykrzał życie w inny sposób. Nie dało się od niego uciec, jak cień wiecznie znajdował się za plecami.
* * *
– Obiad jest na piecu – odezwał się szorstkim głosem Fatio słysząc przyjście pasierba. – Trochę wystygł, bo gotowałem dziś wcześniej – wyjaśnił obojętnie.
Siedział przy stole w kuchni i przeglądał gazetę. Był odziany w pomarańczową bluzkę i obcięte do kolan jeansy. Na nogach miał gumowe, granatowe klapki. Ubranie ciasno przylegało do tęgiego ciała. W ostatnich latach sporo przytył. Sylwetka utraciła dawne kształty, w młodości rzeźbione mięśnie prawie zniknęły. Ratował go jednak wysoki wzrost, który mimo dodatkowych kilogramów wysmuklał figurę. Czarną czuprynę przyozdobiły pasemka siwizny, czoło pokryła masa zmarszczek, atrakcyjna opalenizna wyblakła. Upływający czas nie zmienił tylko brązowych oczu. Wciąż patrzyły na świat z tym samym co kiedyś żalem.
Martin zdjął w przedsionku buty i postawił obok nich plecak. Niepewnie wkroczył do pomieszczenia, które miał dzielić z ojczymem. Podciągnął rękawy do łokci i dokładnie umył ręce. Udając, że nie czuje na sobie taksującego wzroku wyjął talerz z kredensu i nalał do niego letniej rosołowej zupy. Wziął łyżkę, potem spoczął na krześle i powoli zaczął jeść. Mężczyzna obserwował go uważnie zastanawiając się co jest w nim takiego wyjątkowego. Dlaczego obejmując przystojnych kochanków, w pełne uniesień weekendowe wieczory, myśli o nim. Wyłącznie jego prawdziwie pożąda i z nikim nie umie zaznać szczęścia.
– Urosły ci włosy – rzekł spostrzegając dłuższe kosmyki opadające na prawe oko – znów będzie trzeba je skrócić.
Odetchnął ciężko. Odkąd ożenił się z Beth strzyżenie jej syna stało się jego powszechnym zajęciem. Nie sprawiało mu to kłopotu, z wykształcenia był fryzjerem. Zdolnym, na swoim stanowisku nie miał sobie równych. Pracował w miejscowym salonie, klienci go doceniali. Po prostu nie lubił gdy Martin siadał tak blisko, w zasięgu rąk. Nie znosił dotykać jego prostych, jasnych włosów gładkich jak jedwab. Gdy przez pomyłkę strzepnął ucięte końcówki z karku i ramion, przemykając palcami po delikatnej skórze czuł palące pragnienie by przyłożyć do niej usta, całować aż rozkosznie się zarumieni. W parę sekund ściągnąłby z nastolatka luźny podkoszulek, zepchnął ze stołu zawadzające rzeczy i posadził go na brzegu. Rozebrał z reszty zbędnych ciuchów, po czym wypieścił każdy kawałeczek kochanego ciała. Zgiął gazetę w pół i ze świstem rzucił na blat.
– Nie mam już sił zajmować się tobą – oświadczył. – Zastępuję ci dwoje rodziców, dzień w dzień dbam oto by niczego ci nie brakowało. Rezygnuję z własnych planów, przyjemności, z odpoczynku po pracy żeby sumiennie wypełniać rolę ojca oraz zakładać fartuch i zamieniać się w kurę domową. A co robi twoja matka? Korzysta z wolności. Daleko stąd rozwija pasje, poświęca się karierze zapominając że ma syna. Jesteś jej dzieckiem, nie moim, mogłaby przynajmniej w wakacje zabrać cię do siebie.
Wstał obawiając się że nerwy znowu nim zawładną. Wolał zapobiec kolejnej sprzeczce. Martin z pewnością broniłby honoru matki, a on w gniewie stawał się agresywny. Pomieszał w garnku rosół potem sięgnął po talerz chłopca i dał mu dokładkę.
– Jedz – syknął kładąc naczynie z powrotem na stole. – Przypominasz szkielet. Jeszcze ktoś stwierdzi, że cię głodzę.
W ponurym nastroju wyszedł z kuchni. Zdołowany faktem, że zmarnował życie zamknął się w salonie i włączył telewizor. Łatwiej było mu słuchać paplaniny z ekranu niż wewnętrznego głosu który, jak surowy sędzia, wyliczał wszystkie błędne decyzje.

iiswkornaa

opublikowała opowiadanie w kategorii dramat, użyła 1653 słów i 9932 znaków, zaktualizowała 30 maj 2022. Tagi: #dramat #szkoła #problemy #homoseksualizm

Dodaj komentarz