Po opuszczeniu lokalu nastolatkowie wybrali się do parku. Długi spacer alejami wśród drzew pomógł zapomnieć o żenującym incydencie. Martin chcąc się przekonać czy ścieżka prowadząca ku plaży faktycznie istnieje, wypatrywał drogowskazu. Ponieważ nigdzie go nie zauważył kilka razy poprosił Tiffany żeby zboczyli ze szlaku. Uznał, że droga, o której opowiadał mu Juhan jest gdzieś ukryta i tylko tak może ją znaleźć.
Tiffany przedzierając się z kolegą przez gęste zarośla czuła jak jej zakochane serce wariuje ze szczęścia. Zachwycająca przyroda i ustronne, dzikie kryjówki rozbudzały wyobraźnię. Chociaż głównie błądzili, a wędrówka blisko mrowisk i ostrężyn, nie należała do łatwych, nie narzekała. Powtórzyłaby każdy krok po raz drugi aby Martin znów wyplątał gałązkę z jej włosów, podał rękę by bezpiecznie przeszła przez leżący na ziemi, złamany konar.
Kiedy chłopiec zniechęcony porażkami zrezygnował z poszukiwań udali się na piknikową polanę. Rozległy, zielony teren, z ładnie skoszoną trawą. Na polanie, na rozłożonych matach, kocach, ręcznikach odpoczywało już mnóstwo ludzi. Jedni drzemali, drudzy spożywali posiłek z przyjaciółmi, jeszcze inni czytali książkę, relaksowali się z słuchawkami na uszach. Tim usiadła z dala od wszystkich, w miejscu gdzie mogła swobodnie rozmawiać z kolegą. Słońce grzało mocno. Z przyjemnością schowałaby się przed upałem, który ją wykańczał, niestety zacienione zakątki pozajmowano. Przetarła zapocone czoło i ukradkiem spojrzała na Qivtona. Położył się na plecach obok niej i przysłonił oczy wierzchem dłoni. Długie nogi zgiął w kolanach i złączył. Jego druga ręka spoczywała na brzuchu, unosząc się i opadając w rytm regularnego oddechu. Tiffany czekała aż chłopiec się odezwie, lecz milczenie się przeciągało. Aby nie tracić z nim kontaktu i nie marnować cennych minut, przerwała ciszę.
– Juhan chyba żartował. Z parku nie można dojść na plażę – powiedziała. – Jemu się udało czy o ścieżce krążą jedynie plotki?
Martin odsunął rękę od twarzy i popatrzył na koleżankę sennym wzrokiem.
– Nie wiem czy Juhanowi się udało – odparł zmęczony. – Mówił, że jest to możliwe. Może usłyszał od kogoś, a może sam znalazł drogę. Nie sądzę żeby kłamał, nie miał powodu. Park jest ogromny, nie byliśmy wszędzie.
Nastolatka na ostatni argument, skinęła głową. Park rzeczywiście był duży, a oni przeczesali tylko maleńką część.
– Masz rację – rzekła. – Po tak krótkich poszukiwaniach nie da się nic stwierdzić. Nie zbadaliśmy całego terenu. – Zrzuciła dwie mrówki z nogi Martina, po czym zapytała: – Spotykasz się z Omorlowskim po szkole?
Aby nie zorientował się, że interesuje ją jego życie prywatne, prędko dodała:
– Podobno wkręca się on na fantastyczne imprezy. Ja nie mam takiej werwy. Zwykle czekam aż ktoś weźmie mnie jako osobę towarzyszącą, co rzadko się zdarza. Mogłabym raz pójść z wami? Przysięgam nie będę przeszkadzać.
Nie zależało jej na zgodzie. Nie przepadała za dokuczliwym Juhanem ani za dyskotekami pełnymi pijanej młodzieży. Ciekawiło ją z kim Qivton spędza wolny czas, co robi po lekcjach. Bez jakichkolwiek podejrzeń, chciała się tego dowiedzieć.
Błękitne tęczówki chłopca na moment znieruchomiały. Zagapił się w odległy punkt za koleżanką. Pamiętał wieczory gdy przed Omorlowskim zatrzaskiwały się drzwi jego domu i nie potrafił sobie wybaczyć. Wciąż dręczyły go wyrzuty sumienia.
– Nie chodzę z Juhanem na imprezy – wyjawił. – Kiedyś często umawiał się ze mną, ale ja za każdym razem wystawiłem go i zawiodłem. Doszedł do wniosku, że nie można na mnie polegać. Teraz spotyka się z innymi chłopakami, mi już nawet nie mówi o swoich planach. Musiałabyś zapytać go osobiście czy w piątek lub sobotę gdzieś jedzie. Ja nie mam pojęcia.
– Pech – mruknęła Tiffany. – Nie koleguję się specjalnie z Juhanem, wyśmiałby moją prośbę. Gdybym towarzyszyła tobie wtedy musiałby się zgodzić. Sama nie mam żadnych szans. – Mocniej ścisnęła ramionami podkulone nogi i zamyśliła się. – Czemu zwodziłeś Omora? – dociekała. – Nie lubisz imprez?
Ich spojrzenia się skrzyżowały. Chwilę później Martin umknął wzrokiem w bok. Nie czuł się na siłach aby powiedzieć, że nie wolno mu było pójść z Juhanem. Że zawsze chciał, prosił o zgodę, lecz Fatio denerwował się i krzyczał, brutalnie go zatrzymywał. Gdyby poskarżył się koleżance na zły los, nie zapanowałby nad drżeniem głosu. Prawda była zbyt bolesna. Wspominanie przeszłości go krzywdziło.
– Przyjeżdżał mój wujek – skłamał. – Ma zwyczaj wpadać niespodziewane. Gdy się zjawi nie mogę nigdzie iść. Uczy mnie stolarstwa, naprawy mebli, wykonywania różnych przedmiotów. Twierdzi, że te umiejętności przydadzą mi się po ukończeniu szkoły. Oczywiście decyzja, czy wybiorę się na kurs i dokształcę jako stolarz, należy do mnie, ale jak obiecałem rozważę ją. Drugi zawód to dodatkowe kwalifikacje i więcej możliwości na rynku pracy.
– Świetny pomysł – pochwaliła Tim. – Może akurat stolarstwo stanie się twoją pasją i zwiążesz z tym swoją przyszłość. Wujek nauczy cię podstaw, co ułatwi ci start i dzięki temu będziesz parę kroków do przodu przed innymi. Jeśli zostaniesz fachowcem, a ich się ceni, masz szansę otrzymać przyzwoite stanowisko. Co o tym sądzisz? Interesuje cię to zajęcie czy przeciwnie nienawidzisz tej roboty?
Martin wsunął prawą rękę w dekolt i położył na lewej piersi. Materiał bluzy nieznośnie obcierał mu sutki. Męczone w nocy pieszczotami, stały się bardzo wrażliwe. Przysłonił wnętrzem dłoni twardą brodawkę aby częściowo zmniejszyć odczuwany dyskomfort.
– Majstrując z wujkiem przeważnie dobrze się bawię – oświadczył. – Ale mam świadomość, że praca stolarza wcale nie jest prosta. Na razie nie wiem czy będę rozwijać się w tym kierunku. Mogę jedynie rzec, że tego nie wykluczam.
Tiffany przyglądając się koledze rozmyślała nad wszystkim co usłyszała. Coś w tej historii jej nie pasowało. Pojawiający się bez uprzedzenia krewny nie mógł przeszkodzić w KAŻDYM spotkaniu z Omorlowskim. Poza tym Martin opowiadał o nim bez emocji, jakby w rzeczywistości nic wspólnie nie robili.
– Długo przesiadujecie w warsztacie? – spytała unosząc ku górze lewą brew.
– Długo – wymamrotał. – Bywa, że do pierwszej lub drugiej w nocy.
– To dlatego spóźniasz się do szkoły? Rodzice, przed północą, nie zaganiają cię do łóżka?
Twarz Qivtona posmutniała. Nastolatka zrozumiała, że popełniła błąd. Skarciła się w duchu. Jak mogło wylecieć jej z głowy, że tata Martina zginął w wypadku! Cała klasa wiedziała, że jest on w połowie sierotą. Mieszka z ojczymem, a jego matka pracuje daleko, przyjeżdża do domu tylko sporadycznie.
– Przepraszam – jęknęła skruszona. – Zapomniałam, że...
– Nic się nie stało – szepnął.
Tim zdawało się jednak, że mówił tak z zwykłej grzeczności. Żałowała, że nie może cofnąć swoich słów. Nie chciała przypominać Martinowi, że nie ma obok siebie rodziców. Na pewno tęsknił za matką i na pewno brakowało mu ojca. Choć czas łagodzi ból i leczy rany, są takie które się nie zabliźnią. Da się z nimi żyć, lecz one nigdy nie przestają krwawić.
– Przykro mi, naprawdę – rzekła z gulą w gardle. – Śmierć bliskiej osoby to ogromny cios. Ja również straciłam członka rodziny. Nie wiem czy wiesz, ale miałam młodszego brata. Nazywał się Danny, zmarł zaraz po porodzie. Nie zdążyłam go poznać podobnie jak ty swojego taty. Często zastanawiam się jak byśmy się dogadywali, gdzie chodzilibyśmy razem, co wniósłby w moje życie. Powierzałabym mu swoje sekrety, byłby moim przyjacielem, doradcą w sprawach damsko-męskich – roześmiała się gorzko – i bratnią duszą. Rozumiem więc ile odebrał ci los, na jaką samotność cię skazał. To niesprawiedliwe. Powinniśmy mieć obok siebie ludzi, których kochamy i potrzebujemy.
Qivton zerknął na koleżankę. Nie wiedział o istnieniu Danny'ego. Sądził, że Tiffany jest jedynaczką.
– Współczuję – powiedział. – Wiadomość ze szpitala musiała być dla ciebie szokiem. Ja przynajmniej byłem mały gdy mój ojciec zginął, niczego nie pamiętam. Dopiero gdy urosłem dotarło do mnie co się wydarzyło.
– Jasper! Nie biegnij do lasu. Minąłeś piłeczkę, wracaj! – Głośny krzyk jednej z kobiet przerwał dołującą rozmowę.
Tim wejrzała na dwudziestokilkuletnią brunetkę, właścicielkę czarnego labradora, potem na psa, który na dźwięk znajomego głosu natychmiast zawrócił, wziął w zęby zabawkę i popędził z powrotem do swej pani. Wesoła scenka wyrwała nastolatkę z ogarniającego ją przygnębienia.
– Na szczęście wciąż mamy innych bliskich – odparła. – Nie jesteśmy sami mimo tragedii jaka nas spotkała. Ja mam matkę, ojca, ciotki, wujków, dziadków, kuzynów i kuzynki. Ty także masz matkę, krewnych, ojczyma dla którego jesteś jak syn. Osoby które żyją są najważniejsze. Duchom trzeba pozwolić odejść.
Chłopiec przytaknął cicho. Tiffany korzystając z faktu, że poruszyła temat starego Qivtona, zapytała:
– Twój opiekun to dobry człowiek? Jest twoim przyjacielem?
Martin westchnął. Nie umiał powiedzieć nic pozytywnego o mężczyźnie, który wzbudzał w nim tak wielki wstręt. Milczał przez chwilę. Koleżanka patrzyła wyczekująco.
– Trudno powiedzieć jaki jest Fatio – odezwał się wreszcie. – Między nami różnie się układa. Czasami wydaje mi się, że mógłbym go polubić, a niekiedy go nienawidzę.
Dziewczyna zmarszczyła brwi. Odniosła wrażenie, że Martin w ogóle nie darzy ojczyma sympatią. Zastanawiając się czy kolega coś ukrywa wyjęła z torby butelkę z wodą i napiła się. Z własnego doświadczenia wiedziała, że młodzi często nie dogadują się z rodzicami. Toczą z nimi wojny, niesłusznie uważają za wrogów. Ale zdarzało się też, że dorosły dopuszczał się podłych czynów, krzywdził fizycznie lub psychicznie. Czy dla Martina życie z Fatiem było emocjonalną karuzelą? Stary Qivton z przykładnego ojca zamieniał się w ciemiężyciela? Słowa chłopca delikatnie to sugerowały. Otarła usta i podała koledze butelkę mineralnej.
Nastolatek wyjął rękę spod bluzy i podniósł się do pozycji siedzącej. Sięgnął po napój, pociągnął łapczywie kilka łyków. Bardzo chciało mu się pić, opróżniłby butelkę do dna, jednak w porę się pohamował. Nie wypadało wypijać wszystkiego. Oddał koleżance resztę wody i podziękował.
– Wkrótce będziemy musieli tłumaczyć się z wagarów – zagadnął aby następnym pytaniem nie wpędziła go znów w zakłopotanie. – Martwi cię to? Schmidowi ciężko wcisnąć kit. Jest strasznie nieufny. Powiedz o chorobie, a zażąda zaświadczenia lekarskiego; o pogrzebie będzie chciał zobaczyć odpis skrócony aktu zgonu. Skłam, że dzień spędziłaś w domu, a zadzwoni do rodzica z prośbą o potwierdzenie tej informacji. Plusem jest, że nieobecności podlicza pod koniec miesiąca. Mamy dwa tygodnie na wymyślenie sobie alibi.
Podejrzliwość z jaką wychowawca podchodził do usprawiedliwień powinna niepokoić Tiffany, lecz ona parsknęła śmiechem jakby problem jej nie dotyczył. Przypomniał jej się Patrick Holt, który kiedyś swoje wagary usprawiedliwiał wyłącznie w jeden sposób: pogrzeb. Rezultat był taki, że w pewnym momencie śmierci w jego rodzinie było więcej niż osób. Schmid po dokonaniu tego odkrycia potwornie się wkurzył. Zaczął wątpić w szczerość uczniów i przy okazji wyłapał inne drobne kłamstwa. Zbulwersowany zaostrzył zasady, już nie dał się oszukać.
– Trochę się martwię – przyznała szesnastolatka patrząc zakochanymi oczami na Qivtona. – Dziś jednak nie ma to znaczenia. Dzień jest wspaniały, chcę się nim cieszyć. Nie po to uciekałam od szkoły żeby teraz o niej myśleć.
Martin wyprostował nogi i położył prawą na lewą, wsparł się z tyłu rękami. Próbował się odprężyć, skupić na teraźniejszości. Lecz widząc odchodzących z polany ludzi, cień wolno przesuwający się po trawie, nowych gości kładących się na kocach, myślał o upływającym czasie i nieprzyjemnościach jakie go czekały. Nie potrafił się rozluźnić.
Dodaj komentarz