Pamiętnik Martina - Fragment 5

W drodze do szkoły Qivton spotkał Tiffany. Natknął się na nią przed sklepem z drożdżówkami. Mijał piekarnię dokładnie w momencie gdy koleżanka stamtąd wychodziła.
– Cześć – przywitała się dziewczyna wkładając do torby słodkie bułki. – Ale niespodzianka – dodała niezbyt zadowolona. – Tak bardzo uważałam żeby nikt z klasy mnie dzisiaj nie zobaczył... Trochę niezręczna sytuacja. Nie wybieram się na lekcje – wyznała.
Zbiegła ze schodków i dołączyła do idącego chodnikiem Martina. Przystanek na który się spieszyła znajdował się w tym samym kierunku.
– Nie martw się – odparł obojętnie Qivton. – Nikomu nie powiem, że cię widziałem. Szczerze też chętnie poszedłbym na wagary. Nie mam dziś głowy do nauki.
Wejrzała na niego z ukosa. Mówił poważnie. Ale czy zerwałby się z zajęć z nią gdyby zaproponowała? Zapewne chodziło mu o wagary z kolegami, nie z kimś takim jak ona. Wewnętrzny głos namawiał aby zdobyła się na odwagę, spróbowała wykorzystać szansę. Zależało jej na bliższym poznaniu Qivtona podobna okazja mogła się już nie trafić.
– Jeśli chcesz możesz pójść ze mną – w końcu ośmieliła się powiedzieć zadziwiając samą siebie. – Za dziesięć minut odjeżdża autobus do Trybiny*. Nie mam towarzystwa, a z kimś u boku zawsze jest weselej.
Zawahał się. Ucieczka z lekcji oznaczała kłopoty. Chociaż żaden nauczyciel nie zadzwoni od razu do jego domu, na wywiadówce Fatio dowie się o nieobecności i wścieknie strasznie. Istniało również ryzyko, że w trakcie wałęsania się po mieście ktoś go zauważy, doniesie o tym opiekunowi. Wolał sobie nie wyobrażać piekła, które się rozpęta. Nagle przypomniał sobie co przeżył w nocy, jak traktowany jest co dzień; ile wymierzono mu niesłusznych kar, ile przykrości znosi. Stwierdził, że nawet gdy przestrzega zasad spotyka go ogrom złego. Tkwi w piekle cały czas. Postanowił przyjąć zaproszenie koleżanki.
– Skoro nie masz nic przeciwko – rzekł pozbywszy się wątpliwości – pójdę z tobą. Tylko co będziemy robić przez siedem godzin?
– Pojęcia nie mam – Tiffany roześmiała się. Odpowiedź zaskoczyła ją i uradowała. Nie liczyła na to, że Martin się zgodzi. – Ale to jest właśnie fascynujące – posłała koledze figlarny uśmiech. – Nie trzymać się żadnego planu. Iść gdzie nogi poniosą. Dokonywać spontanicznych wyborów. Pozwolić by pewne rzeczy zdarzały się same.
Dotarli do przystanku. Wśród zgromadzonych ludzi, głównie dorosłych, nie ujrzeli ani jednej znajomej twarzy. Autobus linii T3 przyjechał punktualnie o siódmej pięćdziesiąt. Tim weszła do pojazdu i usiadła na dwuosobowym siedzeniu blisko środkowych drzwi. Przysunęła się do okna. Chwilę później Martin zajął miejsce obok. Położył plecak między lekko rozkroczone nogi i zawiesił paski na udach. Kierowca wyjechał z zatoczki.
– Nie mogę uwierzyć, że razem opuszczamy Jukatrę* – powiedziała dziewczyna. – Przyznaj, jest trochę dziwnie. Do tej pory wyłącznie mijaliśmy się, zachowując względem siebie dość chłodno. Teraz, jak para przyjaciół, wspólnie zwiewamy ze szkoły. Nie przypuszczałam, że nadejdzie taki dzień. Ale cieszę się. Może poznamy się lepiej.
– Rzeczywiście słabo się znamy – przyznał Qivton – ale ja z połową klasy mam kiepski kontakt, nie tylko z tobą. W szkole mało rozmawiam z ludźmi. Nie jestem zbyt towarzyski.
Nastolatka oprócz radości czuła także stres. Obawiała się, że Martin może wcale jej nie polubić. Na wagarach wynudzi się i już nie zechce nigdzie z nią iść. Fantazjowanie, że ich znajomość się rozwinie, że Qivton coś do niej poczuje, było niemądre. Groziło bolesnym rozczarowaniem. Przecież... mogła w ogóle mu się nie podobać jako dziewczyna!
Podróż z Jukatry do Trybiny trwała ponad czterdzieści minut. Autobus zatrzymywał się we wszystkich mniejszych miejscowościach zaznaczonych na trasie. Tiffany dyskutując z Martinem, obserwowała przez szybę jak nieciekawe, smętne osiedla powoli znikają i pojawia się barwne, ruchliwe, pełne atrakcji miasto.
O ósmej trzydzieści-osiem linia T3 zakończyła kurs na dworcu. Nastolatkowie, wraz z pasażerami, wysiedli z pojazdu. Na zewnątrz panował tłok. Masa ludzi, z telefonem przy uchu, z teczką lub fast food-em w ręku, z wielkim bagażem lub torbą zakupów, przemieszczała się w różnych kierunkach. Martin i Tiffany musieli uważać aby wzajemnie się nie zgubić. Co parę kroków wpadali na kogoś, zagapiali się i tracili z oczu. Mimo, że nie oddalali się zbytnio od siebie momentami nie umieli się dostrzec. Kiedy wreszcie przecisnęli się przez tłum i weszli na szeroki deptak, odetchnęli z ulgą. Na chodniku kręciło się znacznie mniej przechodniów.
Tim chciała ponownie się odezwać, lecz jej uwagę skradły kolorowe stragany, za nimi oryginalnie zaaranżowane wystawy sklepowe i wysokie budynki o dużych, szklanych oknach; posadzone w pobliżu wejść do biurowców ozdobne krzewy i rośliny, bajecznie zielone trawniki, migoczące neony klubów. W duchu przyznała, że Trybina za każdym razem zachwycona ją tak samo. Nieważne o jakiej porze roku tu zawita, bez znaczenia jaka jest pogoda.
Qivton zainteresował się tym co znajdowało się po jego lewej stronie. Za połyskującą w słońcu, metalową barierką ciągnącą się kilometrami rozprzestrzeniał się widok na morze. Spokojne, lazurowe, bezkresne, na którym daleko kołysały się białe żaglówki. Podszedł bliżej i oparł się o poręcz, wciągnął w płuca świeże powietrze. Pamiętał jak w dzieciństwie spacerował tutaj z matką, często zatrzymywali się aby popatrzeć w dal. Wtedy w ich życiu nie było jeszcze Fatia, spoglądał na świat przez pryzmat marzeń. Teraz widział tylko ponure realia, pełne lęków, i w żaden sposób nie umiał wyrwać się z tego koszmaru.
Tiffany zorientowała się, że zawędrowała za daleko, przestała oglądać rzeczy na bazarze i zawróciła. Przystanęła obok Martina i spojrzała w tym samym co on kierunku.
– To cudowne, że pewne wspomnienia pozostają żywe w niektórych miejscach – rzekła jakby do siebie. – Nie da się zatrzymać czasu ani na wieczność wziąć szczęścia. Przeminie każdy magiczny moment, każdy wyjątkowy dzień. Można jednak odnaleźć przeszłość, tę szczególną, znów przeżyć. Są ścieżki na których nie zacierają się ślady. Na których nigdy nie będziemy samotni.
Martin zerknął na koleżankę. Obracała wokół lewego nadgarstka luźny zegarek. Była głęboko zamyślona, wpatrzona w punkt w który on wcześniej patrzył. Wydawało mu się, że za kimś tęskni, że ta okolica coś jej przypomina. Zmarłego krewnego albo romantyczne randki.
– Czy to miejsce jest dla ciebie wyjątkowe? – zapytał.
Dziewczyna uśmiechnęła się tajemniczo. Myślała o dzisiejszym dniu. O jego pięknie i ulotności. O tym, że zachowa w pamięci te minuty. Dzięki nim kiedykolwiek stanie przy tej poręczy, Martin będzie przy niej, tak jak teraz. Zawsze go tutaj spotka.
– Tak jest wyjątkowe – odparła nie zdradzając nic ponadto.
Obróciła się na pięcie i ruszyła chodnikiem wzdłuż morza. Qivton pospiesznie zawiązał sznurówkę w trampku i podążył za nią. Wybiła dziewiąta dziesięć. Niektóre sklepy i restauracje zaczęto już otwierać. Udali się do Piwniczki pod Sokołem.
Nazwa popularnej knajpki wzięła się od nazwiska właściciela, Tommy'ego Sokoła. Mieszkał on razem z rodziną nad swoim lokalem. Wyprowadził się jednak z powodu notorycznych włamań. Plotka głosiła, że którejś nocy nakrył zamaskowanych intruzów przy łóżku śpiącej dziewiętnastoletniej córki. Wówczas pojął dlaczego ani razu nie zniknęły mu pieniądze ani kosztowana biżuteria żony. Nikt nie planował ich okraść. Próbowano uprowadzić Janę.
Tiffany przeszła na drugą stronę ulicy. Kwadrans później spostrzegła drewnianą tabliczkę z wyrzeźbionym ptakiem oraz słowami: Piwniczka pod Sokołem. Szyld huśtał się na zawieszonym wysoko, wbitym w mur poziomym drągu. Drzwi były zamknięte, lecz gdy nastolatka złapała klamkę nie stawiły oporu. Zeszła, wraz z Qivtonem, schodami w dół.
Wnętrze oświetlało przyćmione światło, na ścianach z czerwonej cegły wisiały czarno-białe obrazy przedstawiające mroczny las i postacie o potwornych obliczach. Tim przystanęła przyglądając się pociągłej, zniekształconej twarzy. Osoba, której płci nie dało się określić miała szeroko rozdziawione usta. Okrągłe, zlęknione oczy. Krzyczała jakby widząc zbliżającą się śmierć. Z poranionej głowy kępkami spadały brutalnie wyrywane włosy. Przeorane paznokciami policzki krwawiły. Tiffany urzeknięta wyobraźnią i talentem autora zamierzała skomplementować dzieło, lecz zaniemówiła. W prawym dolnym rogu widniał podpis: "Jana S."
– Córkę właściciela porwano. Przeprowadzka do innego miasta nie pomogła – odezwał się Qivton za plecami koleżanki. – Ślad po niej zaginął. Nie wiadomo gdzie jest. Namalowane przez nią obrazy mogą być wskazówką, ale nie da się jej rozszyfrować.
Nastolatka poczuła przebiegający ją dreszcz. Obróciła się twarzą do Martina.
– Skąd wiesz, że zniknęła?
– Pewien facet mówił mojemu ojczymowi w salonie fryzjerskim. Słyszałem przypadkowo czekając aż Fatio skończy pracę.
Wiadomość zaniepokoiła Tim. Jeśli naprawdę uprowadzono Janę, sprawa była bardzo zagadkowa.
– To straszne, że nie dało się jej ochronić – wymamrotała Tiffany. – W co ona się wpakowała, że prześladowcom tak bardzo zależało na jej schwytaniu?
Chłopak nie odpowiedział. Nastolatka ruszyła w głąb pomieszczenia.
– Obrazy nie naprowadzą na żaden trop – rzekła. – Brak im realizmu. Wyglądają jak wytwór wyobraźni. Moim zdaniem malowała koszmarne sny, dręczące ją wewnętrze demony, ale na pewno nie fakty. Nigdzie przecież nie zobaczysz takiego lasu! Przyjrzałeś się drzewom? Na ich gałęziach nie ma liści, przypominają szpony potwora. Są uschnięte, a jednocześnie solidne i mocne. Pod masywnymi pniami wyrastają z ziemi grube korzenie. Otacza je mgła, a w niej upiorne cienie i cmentarne krzyże. Wybacz, ale nie zgodzę się z tobą. Nie widzę w tym wskazówki.
Tiffany i Martin minęli bar. Młoda kelnerka nawet na nich nie spojrzała zajęta rozmową z dwoma mężczyznami. Jej lekceważenie pasowało nastolatkom, nie musieli brać karty menu i udawać że zastanawiają się nad zamówieniem. Usiedli do stolika. Dziewczyna wyjęła z torby drożdżówkę i zaczęła jeść, oglądając, w wiszącym na ścianie telewizorze, teledyski. Qivton dyskretnie obserwował porozsiadanych po kątach gości półuchem słuchając płynącej z ekranu muzyki. Nieco później, gdy koleżanka zjadła posiłek, namówił ją na grę w bilard oraz na rzucanie strzałkami do tarczy. Te dwie rozrywki klub oferował za darmo, ale wyłącznie do godziny dwunastej. Zabawa była świetna, a frajda duża, chociaż przy stole bilardowym oboje kręcili się jak nieudacznicy, a w środek tarczy nikt nie trafił. Wrócili na miejsce uśmiechnięci i jakby bardziej z sobą zaprzyjaźnieni, swobodniejsi. Tiffany rozpięła zamek błyskawiczny szarego swetra i obciągnęła w dół zielony t-shirt. Zgrzana napiła się wody z butelki. Kątem oka dostrzegła jak Martin znowu łapie skrawek bluzy w palce i odsuwa materiał od klatki piersiowej. Robił tak od rana. Chwilami przykuwało to jej uwagę i kierowała spojrzenie w miejsce w które starała się nie patrzeć. Odłożyła napój aby się nie oblać i rozejrzała po sali. Skupiła na tym ilu klientów przybyło. Pojawili się trzej nastoletni chłopcy, prawdopodobnie też wagarowicze; kobieta około trzydziestki z starszą koleżanką; facet z brodą i brzuszasty miłośnik piwa który stale dźwigał kufel do ust. Reszta osób nadal bez zmian zajmowała swoje boksy.
– Wiesz, że tylko my mamy pusty stolik? – szepnęła gapiąc się na obsługującą ludzi kelnerkę. – Wkrótce każe nam spadać – kiwnęła głową w stronę pracownicy klubu.
– Yhm – mruknął Qivton zerkając z coraz większą trwogą na siedzącego samotnie chudego Wąsacza.
Mężczyzna od początku ich wejścia do klubu nie spuszczał wzroku z Tim. Podczas gry w bilard i w dart śledził każdy jej krok. Wyraźne zainteresowanie dziewczyną Martin odebrał jako zagrożenie, sięgnął po plecak.
– Idziemy już? – rzekł spokojnie aby nie przestraszyć kumpeli. – Niedaleko jest park. Juhan mówił mi kiedyś, że da się stamtąd dojść na plażę. Sprawdzimy?
Tiffany odruchowo dotknęła jego ręki.
– Zostańmy jeszcze – poprosiła. – Nikt nas nie wyrzuca. Może kelnerka wcale nie podejdzie.
Martin nie chciał zostać w Piwniczce ani minuty dłużej. Zamierzał przekonać koleżankę do zmiany zdania. Niestety w momencie gdy otworzył usta do ich stolika podszedł facet z wąsem i bez pozwolenia spoczął na ławie obok Tim.
– Cześć myszko. Postawić ci coś do picia? – powiedział jowialnie i lekko nachylił się ku dziewczynie. Zanim na niego spojrzała przelotnie zerknął w dekolt jej zielonej bluzki.
Martin mocniej zacisnął palce na pasku plecaka.
– Właśnie wychodziliśmy – oświadczył stanowczo. – Mój ojciec czeka na zewnątrz w samochodzie. Jeśli zdenerwuje go niepunktualność przyjdzie tu zobaczyć dlaczego się spóźniamy. Lepiej dla pana aby nie widział nas razem. Nie znosi gdy zaczepia nas ktoś obcy.
Wąsacz nie przejmując się ostrzeżeniem cierpliwie czekał na odpowiedź Tiffany.
– Nie, dziękuję – odparła nastolatka bardziej zaskoczona reakcją Qivtona niż nieznajomym który bezszelestnie przysiadł się obok. – Nie przepadam za alkoholem – dodała.
– Poważnie? – zdumiał się mężczyzna. – Ja odniosłem wrażenie, że z chęcią byś się czegoś napiła. Zauważyłem jak patrzyłaś na kelnerkę roznoszącą trunki. Tobie nie sprzeda alkoholu, jesteś za młoda, ale ja mógłbym ci kupić. – Wyciągnął rękę aby się przywitać. – Miło mi, nazywam się Jack, a ty jak masz na imię?
Ponieważ nie wypadało postąpić inaczej, Tim uścisnęła dłoń. Cofnęła ją jednak szybko nie chcąc zawierać z Jack'iem znajomości.
– Clarissa – znów wtrącił się Martin. Wolał żeby koleżanka nie podawała prawdziwego imienia.
Pijak wejrzał na chłopca morderczym wzrokiem.
– Nie ciebie pytałem – warknął. – Ta ślicznotka umie mówić sama za siebie.
– Clarissa – powtórzyła Tim nie ogarniając dziwnej sytuacji.
Jack był wysoki i szczupły. Miał na sobie znoszone jeansy i turkusową koszulkę. Na głowie, dokładnie za czołem, dużą łysinę. Za nią przerzedzone, ciemne włosy. Chwilę przypatrywał się nastolatkom. Później zapytał dociekliwie:
– Przyjaciele czy para? Rodzeństwo raczej nie – ocenił – w ogóle niepodobni.
Zapadła cisza. Martin wymownie spojrzał na złotą obrączkę zdobiącą palec Jack'a potem prosto w jego oczy. Gość roześmiał się rozbawiony.
– Piękna błyskotka, co? – zwrócił się do Qivtona. – Niestety przysięga która się nią wiąże jak diabli potrafi zniszczyć człowiekowi życie. – Wyjął papieros z paczki rzuconej wcześniej na drewniany blat stolika, i wsunął go między wargi. Pstryknął zapalniczkę i zapalił fajkę. Zaciągnął się głęboko. – Ślub to huczny pogrzeb miłości. Zaprowadź kobietę do ołtarza, a zapomnisz że ją kochałeś. – Wydmuchał dym na chłopca. – Już nie jestem żonaty, to przeszłość.
Martin prychnął krótko i potrząsnął głową. Według niego małżonkowie w separacji ani rozwodnicy nie nosili pierścionków. Jeżeli związek okazał się pomyłką po co go wspominać? Przypuszczał, że Jack pokłócił się z żoną, rozżalony przyszedł do baru schlać się i ją zdradzić.
– On nie jest twoim chłopakiem, mam rację? – Wąsacz strzepnął popiół z papierosa do popielniczki i śmiało objął Tiffany ramieniem. Zaczął wodzić palcami po jej szyi i obojczyku. – Za młody. Pewnie nawet nie umie całować. – Uśmiechnął się kpiąco i wypuścił szary obłoczek dymu. Następnie zbliżył usta do ucha nastolatki i wyszeptał: – Ja mam spore doświadczenie. Potrafię zaspokoić kobietę. Skoro nie masz ochoty na drinka to może na szalony seks? Kabina toaletowa jest duża bez problemu się w niej zmieścimy.
Tim oburzona zachowaniem podrywacza zrzuciła z ramion jego rękę, poprawiła gumkę na włosach unosząc wyżej zgnieciony kucyk, po czym błyskawicznie chwyciła torbę i wstała. Nie chciało jej się wychodzić z klubu, lecz dyskusja z bezczelnym mężczyzną, na dodatek zboczonym, była szczytem głupoty. Bez wątpienia, Jack nie wróciłby na poprzednie miejsce ani gdyby poprosiła, ani gdyby zażądała. Tylko w jeden sposób mogła pozbyć się jego towarzystwa, wyjść z Piwniczki.
Qivton zrobił koleżance przejście potem wraz z nią poszedł w stronę schodów. Słyszał wołanie pijaka, lecz nie obejrzał się w tył. Tiffany również się nie odwracała, szła pewnym krokiem, z skwaszonym wyrazem twarzy. Czuła podążające za nią ciekawskie spojrzenia niektórych gości.

* Trybina - fikcyjne miasto
* Jukatra - fikcyjna miejscowość 

Dodaj komentarz