25 grudnia 2015 rok
Mam na imię Helena i jestem szalona. Mam na imię Helena i jestem dzika. Mam na imię Helena i jestem okrutna. Mam na imię Helena i... cóż... są święta Bożego Narodzenia, a ja siedzę sama w domu, przykryta grubym kocem, z kubkiem herbaty w dłoni. To dosyć przerażająco brzmi i zdaję sobie z tego sprawę. Spędzanie Świąt samemu jest rzeczywiście przerażające. Może dlatego zaczęłam mój wpis od tych dziwnych wyznań, których sama teraz nie jestem w stanie zrozumieć. Tak czy inaczej, to pierwsze Święta w mym dwudziestoletnim życiu, które spędzam sama. W tym roku, zupełnie na początku, bo w styczniu, zginęli moi rodzice w wypadku samochodowym. Pisałam już o tym w innych wpisach, no ale... Trzy miesiące temu mój narzeczony odszedł do innej. Dokładnie pamiętam jak mówił, że nigdy mnie nie opuści. U niektórych „na zawsze” trwa zaskakująco krótko... Moi znajomi już od dwóch miesięcy zapraszali mnie do siebie na Święta. Za każdym razem stanowczo odmawiałam. Oczywiście ciągle spotykałam się z pytaniami „Chyba nie zamierzasz spędzić Świąt sama?”. Litość to elegancka forma pogardy. Naprawdę nie chciałam stanowić dla nikogo ciężaru podczas wspólnego świętowania. Nie jestem z żadnym znajomym aż tak blisko, by jednak pozwolić sobie na coś takiego. Może te ostatnie wydarzenia, które sprawiły mi tyle cierpienia, pozostawiły w moim sercu jakąś dziwną niechęć? Naprawdę nie wiem. Ale się martwię. Bo siedzę i piszę zamiast robić cokolwiek innego. Może i bardziej pożytecznego. Na pewno bardziej! W sumie to pisanie pamiętnika o takiej porze jest co najmniej bardzo dziwaczne. Chciałabym żeby Edek tu był... Tak, ten sam Edek, który trzy miesiące temu wyznał mi, że to koniec. Co zrobiłam? Kazałam mu wykrzyczeć mi prosto w twarz, że to wszystko było złe, że wtedy, gdy wtulałam się w jego ciepłe ciało, to było nieporozumienie. I zrobił to. Ale teraz, mimo wszystko, rozpaczliwie chcę go zobaczyć. Nie mogę się z tym uporać. Tak naprawdę dzień w dzień, od tamtego czasu, gdy to zakończył. A najbardziej męczą mnie te nagłe ataki potrzeby czułości. Czy można mieć ataki potrzeby czułości? Chyba tak. Mijałam go ostatnio kilka razy na ulicy. Przechodził obojętnie, rzucając nieznaczące nic „cześć”, a ja za każdym razem w myślach błagałam „Edek, zatrzymaj się, proszę, nie mijajmy się już nigdy więcej!”. Gdy spotkałam go w sklepie udawałam, że mam go głęboko w nosie. Jak najdalej odsuwałam od sobie myśl, że bardzo pragnęłam z nim być. Nigdy nie potrafiłam przyznać się do błędu. Teraz też nie umiem. Może to, że teraz siedzę tu sama i się nad sobą użalam, to faktycznie jeden wielki błąd? Ale co poradzę na to? Mam obsesję na punkcie tego, że ktoś znowu mnie zostawi. Chyba powinnam sama siebie zostawić i położyć się spać! Zazdroszczę jednak ludziom, że mogą ode mnie odejść, bo ja sama tego nie mogę zrobić. Dobra, Helena, opanuj się!
Wróciłam. W sumie nie dało się zauważyć, że zniknęłam. Ale tak, zniknęłam na kilka godzin. Zrobiłam sobie przerwę by wszystko dokładnie przemyśleć. I wiecie co? Wyjrzałam wtedy przed okno. Ulicą szła matka z czwórką dzieci. Wszyscy trzęśli się z zimna... Pomyślałam, że to jakaś tragedia! No bo... spędzać Święta w taki sposób? Włócząc się, być popychanym przez los, przez najciemniejsze ulice, w czas, kiedy powinno się siedzieć przy stole, cieszyć się, rozmawiać, świętować, dawać prezenty! I tak właśnie doszłam do wniosku, że moje Święta nie wyglądają lepiej. Bo jak można w takim czasie siedzieć pod kocem i pisać w pamiętniku? Teraz jednak muszę coś napisać. Sama nie wiedziałam skąd znalazłam w sobie tyle serca, bo przez ostatnie... trzy miesiące za dużo go nie miałam, ale zarzuciłam na siebie płaszcz i wybiegłam na ulicę. Zawołałam do kobiety. Zaprosiłam ich do siebie. Wszystko potoczyło się tak szybko... Pamiętam jej łzy, uśmiechy dzieciaków. To jest dopiero coś pięknego, prawda? Nie byłam przygotowana na bandę głodnych pociech, ale znalazłam w szafkach jakieś słodycze. Na szczęście lodówka też nie była pusta, więc przyrządziłam kolację. Kolację świąteczną. Zasiedliśmy razem przy stole. Trochę żałowałam, bo jednak Wigilię wczorajszą przespałam... Ale lepiej późno niż wcale, prawda? Pośpiewaliśmy razem kolędy. Zjedliśmy. Wymieniliśmy się miłymi słowami. Pani Elżbieta, bo tak nazywa się owa kobieta, była taka szczęśliwa... Opowiedziała mi o tym, że właśnie niedawno wyrzucono ich z mieszkania, ale na pewno sobie poradzą. Ja sama byłam taka dumna z samej siebie i szczęśliwa! Oznajmiłam rodzinie, że pójdę po aparat, byśmy zrobili sobie wspólne zdjęcie. I gdy wróciłam, ich już nie było. Została tylko zwykła kartka, na której złożyli podziękowania. Odeszli. Nie chcieli mi już przeszkadzać widocznie. A przecież to dzięki nim moje Święta stały się... piękne. Po prostu cudowne. To wszystko miało miejsce godzinę temu. Niecałą. Czytam pierwszą część mojego wpisu i jestem załamana swoim zachowaniem... Nie powinnam pisać o Edwardzie. Nie powinnam pisać o tym, że litość to elegancka forma pogardy. Przecież to, że inni zapraszali mnie na Święta, było tylko objawieniem ich dobrych serc. Chyba faktycznie powinnam zamknąć pewne rozdziały w moim życiu i zacząć... żyć. Tak jak kiedyś. Nie jest łatwo. Ale nie można się poddawać. I nigdy nie można spędzać Świąt samemu, jeśli tylko jest okazja, by je z kimś świętować. Naprawdę. To jest warte zapamiętania. I warte zapamiętania jest również to, jak zmieniłam swoje nastawienie przez kilka godzin. Można to tutaj zauważyć... Jestem zdumiona. Ale też szczęśliwa. Już niebawem zakończenie roku. Z tego wyszłam żywa, ale z bliznami, o których nigdy nie zapomnę. Niech się dzieje wola Nieba, z nią się zawsze zgadzać trzeba. Mam jednak nadzieję, że nadchodzący rok pozwoli mi jeszcze bardziej się otworzyć. Szczerze życzę pani Elżbiecie i dzieciom, żeby im się także udało. Może ja też nie powinnam tak narzekać. Ludzie mają trudniej w życiu. Nigdy nie możemy za bardzo narzekać, prawda? Trzeba się cieszyć z tego, co się ma. Pani Eli zazdroszczę jednak dzieci. Chodzi mi o obecność innych osób obok. Ja póki co muszę zaczynać zawierać znajomości od nowa. Albo chociaż naprawić relacje z innymi, bo wszystko tak bardzo zawaliłam... Bo są takie chwile, kiedy człowiek przytuliłby się nawet do jeża... Więc postanowienia na nowy rok już są. Nie byłam słaba. Byłam załamana. To dwie różne rzeczy. Teraz jednak podniosłam się i idę dalej. Może i spadło na mnie więcej emocji, niż mogłam udźwignąć, ale... mogę potraktować to jako lekcję. Muszę przestać myśleć, że nie ma dla mnie nadziei, że śmierć rodziców i odejście ukochanego to kres mojego życia, że nikt mnie nie chce przyjąć taką, jaka jestem, że nikt mnie nie kocha. I wreszcie muszę przestać uważać, że sama siebie pokocham dość silnie, by sobie to wszystko wynagrodzić. Faktycznie, ten wpis jest dosyć żenujący. Taki poprzeplatany moimi uczuciami. Wspomnieniami. I to nagłe zmienienie nastawienia... Pojawienie się kogoś w moim domu. Przerwanie pisania i kontynuowanie go z zupełnie innymi intencjami wobec samej siebie. Więc może po prostu zakończymy tutaj ten dzisiejszy wpis? Wierzę w siebie. Wierzę w ludzi. Wierzę w magię Świąt, w to, że nie jestem sama.
Mam na imię Helena i nie jestem szalona. Mam na imię Helena i nie jestem dzika. Mam na imię Helena i nie jestem okrutna. Mam na imię Helena i... cóż... kocham Święta!
09 marca 2016 rok
Jest cudownie. Kocham życie.
1 komentarz
SłOdKoGoRzKaZoŁzA
Świetny tekst. Gratulacje!