Deszcz 9

Bawiłem się z Koi każdego dnia, a kiedy padał deszcz, bawiliśmy się w świątyni. Uczyłem się japońskiego i ich obyczajów. Minęło pięć lat. Koi uczyła się sztuk walki ze mną.  
Pozwolono nam pojechać do Tokio. Byłem już dość dobry w walce na miecze, strzelaniu z łuku i walce wręcz, ale wciąż pozostawałem młodzieńcem. Namówiłem Koi, że odwiedzimy moich przyjaciół. Nie mówiłem jej, że to Yakuza. I ta wyprawa o mało nie zakończyła się dla nas tragicznie. Przypomniałem sobie adres, ale wyszliśmy o jedną stację metra za wcześnie. Zamiast jechać dalej, szliśmy. Dawno już zaszło słońce. W innym kraju ktoś by zwrócił uwagę, że dwoje dzieci idzie ulicą po zmroku. Nie w Tokio i to w takiej dzielnicy. Poznawałem okolicę na nosa, bo trochę się zmieniło. Zobaczyliśmy rannego młodzieńca. Miał zakrwawioną białą koszulę. Zanim zdołałem zapytać, co mu jest, dostrzegłem, że goni go dwóch ludzi z mieczami.  
W Japonii noszenie miecza jest zabronione, wiec z pewnością to byli bandyci. Coś jak Yakuza, ale gorsi. Nadal wielu przestępców nie znosiło broni palnej. Widocznie ci do nich należeli.
– Ty śmieciu, zaraz rozetnę ci łeb – krzyczał jeden.
– Nie zabijajcie mnie. Mój ojciec zapłaci – błagał młodzieniec.
Klęczał, a zbiry stały dwa metry obok.
– Już zapłacił, to czemu masz żyć? – zaśmiał się drugi.
Koi uchwyciła mnie za rękę, bo wyczuła, co chce zrobić. Ale spojrzałem na nią i zrozumiała.
– Hej, ty synu kulawego osła, taki jesteś odważny, że zabijesz bezbronnego.
Obaj spojrzeli na nas.
– Spadaj gówniarzu.
– Nie możemy go zabić, bo on nas widział – powiedział drugi cicho.
Dostrzegli Koi.
– Patrz, jest mała. Zabijmy ich obu, a potem się z nią zabawimy, take młode są najlepsze.  
Tamten przyłożył ostrze do szyi młodzieńca, a drugi podchodził do nas.
– Teraz się zabawimy. Ciebie zabije na końcu, bezczelny młokosie.  
Koi spojrzała na mnie.
– Pomóc ci? – zapytała cicho.
– Zostań, dam radę. To nędzne śmiecie, niewarci nawet trzymać takich mieczy.
Wstałem i osłoniłem dziewczynkę.
– Nie boisz się młokosie, czy cię strach sparaliżował?  
– Dzisiaj jest twój dobry dzień, pójdziesz do piekła – odpowiedziałem niedbale.
Zaatakował ostro. Chciał mnie ciąć w głowę, ale już trzy lata temu Kensi-Omura nauczył mnie jak bronić się przed mieczem. Z mistrzem byłoby gorzej, ale żaden mistrz nie walczyłby z bezbronnym. Walka trwał sekundę. Zrobiłem unik i uderzyłem go w szyję, wbijając wyprostowane palce w jabłko Adama, dla pewności, założyłem dźwignie na nadgarstek dłoni, która trzymał miecz. Zanim bandzior padł na ziemie martwy, trzymałem już jego miecz. Drugi zobaczył, że ma do czynienia z kimś, kto zna szermierkę.
– Nie zbliżaj się, bo go zabiję – krzyknął.
– I tak chcieliście go zabić – rzekłem spokojnie.
Gdyby rzucił miecz, żyłby. Może zrobił to ze strachu. Umiał walczyć dużo lepiej niż tamten, ale i tak jego zdolności nie mogły się równać z moimi.  
Mogłem ciąć inaczej. W tors, w głowę, w szyję. Ale chciałem, by żył i już nigdy nie podniósł na nikogo ręki. Odbiłem z dziecinną łatwością jego cios. Mogłem uskoczyć, ale zrobiłem to specjalnie by pozbawić go dłoni. Zawył okropnie i ...zemdlał. Spojrzałem na Koi.
– Zablokuj krwawienie.
Podeszła blada i rozerwała mu koszulę i tamowała krew. Młodzieniec, pewnie niespełna dwudziestoletni, był w szoku.  
– Porwali mnie i chcieli okupu. Ojciec zapłacił prawie dwa miliony, a oni i tak chcieli mnie zabić. Było ich sześciu. Jednego uderzyłem w głowę, kasetką... Zaraz tu będą.
– Ukryjcie się – powiedziałem do Koi i młodzieńca.
Poszkodowany już miał zabezpieczoną ranę. Po chwili na małą ślepą uliczkę wpadło trzech gości. Jeden z nich miał pistolet, a dwóch miecze. Dostrzegli leżącego bez dłoni i po chwili drugiego.
   Najważniejsze to wyprzedzić myśli. Koi kucała bezpieczna, za metalowym kontenerem na śmieci. Ten z pistoletem zaczął strzelać. Ale ja, zamiast uciekać, biegłem w jego kierunku. Zygzakiem, wyczuwając percepcję kul. Skończyły mu się naboje. Dwaj kompani byli zaszokowani i stali. Ciąłem w pierś. Miecz nie był taki zły. Nie jakiś złom, w każdym razie. Prawdopodobnie będzie żył, o ile otrzyma dobrą pomoc, pomyślałem. Pozostali zaatakowali mnie szaleńczo. To kolejny błąd. Prawdziwy samuraj nigdy by tak nie zrobił. A skoro nimi nie byli, powinni nigdy nie dotykać broni. Po trzech sekundach było po walce. Pierwszemu przeciąłem aortę, z której sikały strumienie krwi. Drugiego przebiłem w okolicy trzustki.  
Wróciłem do porwanego.
– Masz jakąś komórkę? – zapytałem młodzieńca.
– Zabrali mi. Ten - wskazał na jednego z nich - chyba włożył ją do kieszeni.  
Podszedł do tego z przebitym brzuchem. Z drżeniem rąk przeszukał mu kieszenie. Znalazł.
– Dzwoń po tatusia. Żadnej policji.  
Koi wyszła z ukrycia. Po chwili chłopak uzyskał połączenie.
– Tato, jestem.  
Po chwili chłopak zorientował się, gdzie jesteśmy. Ale musieliśmy stąd odejść, bo prawdopodobnie usłyszano strzały i spodziewałem się policji. Koi miał blada jak ściana twarz.
– Nie musiałeś ich zabijać.
– Jednego oszczędziłem – odrzekłem spokojnie.
Po kwadransie przyjechał ojciec, bardzo drogim wozem. Maybach. Czyli mieliśmy do czynienia z japońskim człowiekiem interesów, który porzucił częściowo japońską tradycję i prawdopodobnie robił interesy z Amerykanami i Europejczykami.
Chłopak szybko opowiedział zajście. Mężczyzna ukłonił się trzy razy w moim kierunku.
– Jesteś moim dłużnikiem, chłopcze.
– Jest w porządku. Niech pan zadzwoni do żony, pewnie się martwi o syna.  
– Tak zrobię. Nie jesteś Japończykiem. Co robicie tu sami w nocy? To niebezpieczna dzielnica.
– Chciałem odwiedzić moich przyjaciół Yakuza.
Facet zbladł.
– To byli Yakuza.
Zaśmiałem się głośno.  
– To były śmiecie. Yakuza ma honor. Proszę nas podrzucić dwie ulice dalej. Załatwię panu lepszą ochronę, a poprzednią proszę zwolnić. Kiedyś nie za takie uchybienie popełniono seppuku. Proszę zostawić mi wizytówkę. Nie chcę policji. Mistrz Kenzi-Omura byłby bardzo niezadowolony
– I tak będzie, Euri – szepnęła Koi.
– Mistrz Kenzi-Omura, ten z klasztoru Osu Kannon w Nagoya?
– Tak, zna go pan?
– Chciałbym. Odwiedzę was. Dziękuję.
Za pięć minut byliśmy na miejscu.
– Nie możesz tak – szepnęła Koi.
– Postaram się.
Moi pierwsi znajomi z Japonii wcale mnie nie poznali. Byli raczej mocno zdziwieni co dwoje dzieci od nich chce. Ale kiedy wyjaśniłem, zaprosili mnie i Koi. Opowiedziałem im, co się stało.
– To śmiecie. Próbują z nami rywalizować, a teraz się podszywają. To się skończy dla nich źle.
– Ten gość potrzebuje dobrej ochrony. Ponoś ojciec dał dwa miliony dolarów, pieniądze wzięli, a i tak chcieli zabić mu syna. Znajdziecie forsę?
– Jasne. Dałeś radę! Zuch z ciebie. Dać znać ojcu?
Poczułem zimno w okolicy serca.
– On mnie wysłał, to sam powinien zabrać, proszę go nie zawiadamiać.
Mój rozmówca kiwnął głową na znak zgody.
– Tu w Japonii nie całujemy dzieci, ale je kochamy. Oczywiście nie wszyscy. Załatwione, Euri-san.
– Podobno po waszemu jestem Amo.
– O! Zastanawiałem się, co znaczy twoje imię. Mogłem się domyśleć, przecież wiem, skąd jest Joseph Parker. On nie jest taki zły.
– Tylko nie ma serca – szepnęła Koi.
– Znasz go, mała?
– Nie, ale widzę duszę Euri.  
– Ma już włoski? – zapytał się ze śmiechem, Otomo Tanaka, bo z nim rozmawiałem.
Pochodził z klanu Otomo, ale dawno odszedł od tradycji przodków.
– Masz szczęście, że jesteś moim druhem. Drugi raz jak obrazisz Koi, odetnę ci język.
Tanaka się zmieszał.
– Wybacz.
Koi podeszła do mnie i odciągnęła na stronę.
– Amo-san, u nas to nie jest obraza. Wytłumaczę ci później.
– On mówił o twoim Haji oka!
– Wytłumaczę – zarumieniła się.
Byłem trochę zły na Tanakę, ale Koi mnie uspokoiła. Jeszcze musiałem się wiele uczyć o tym dziwnym kraju. W rezultacie wyjechaliśmy rano z powrotem do Nagoya.
Kiedy wróciliśmy, mistrz nie był zadowolony. Nic mu nie mówiliśmy, ale on i tak wiedział.
– Euri-san, nie po to cię uczę walki, byś zabijał.
– Oni chcieli zabić człowieka, zgwałcić Koi i zabić mnie. Co miałem zrobić?
– To moja wina, nie powinienem was puszczać samych.
– Ale zrobiłeś to, mistrzu!
– Bo tak miało być. Nie jest łatwo zwyciężyć przeznaczenie.
Do wieczora nic do mnie nie mówił.  

Następnego dnia zaczęliśmy dzień, jakby nic się nie stało. I tak powoli zapomniałem o tym wszystkim. Koi wytłumaczyła mi niektóre aspekty. Mimo że miała dziewięć lat, wiedział dużo o tym, czym różni się Japonia od reszty świata. Można to ująć dwoma słowami. Perwersja i hipokryzja. Po tygodniu przemyśleń obiecałem Kenzi-Omura nie zabić nikogo więcej w Japonii.  Sądziłem, że tu zostanę do końca życia.
Dzień później przybyła delegacja. Przyleciał z Tokio ojciec młodzieńca, którego uratowałem.  
Hiroshi Itoyama był czołowym producentem sprzętu elektronicznego. Powód jego wizyty był oczywisty.
Rozmawiał długo z Kenzi-Omurą. Dopiero potem z nami.  
– Zawdzięczam ci więcej, niż myślisz, Euri-san. Ten miecz był kiedyś własnością cesarza Ito. Dał go mojemu dziadkowi, a ja daje go tobie. Cesarz Mihinomiya Hirohito posiadł miecz, który ponoć jest bezcenny. Najdroższy miecz samurajski sprzedano na aukcji za ponad czterysta tysięcy, ale w Japonii nie sprzedaje się mieczy. Ten wykuł sam Hattari Hanzo i władał nim pierwszy szogun rodu Tokugawa. Jego ród dzierżył władzę przez dwa wieki. Za pomoc w bitwie pod Mikatagahara, gdzie szogun Tokugawa ledwo uszedł z życiem, wynagrodził sowicie legendarnego płatnerza i prekursora nowoczesnej ninja, zwanych prawidłowo shinobi lub shinobi no mono. Hattori w ramach podarunku ze swojej strony podarował Tokogawie miecz. I ten oto miecz darowuje tobie. Dziękuję raz jeszcze. Twoi protegowani, młody człowieku, są drodzy, ale obiecali, że nigdy już nie zagrozi nikt mojemu synowi ani nikomu z rodziny. Załatwiłem sprawę tych zabójców. Ten bez dłoni został zabity, pewnie przez swoich byłych kompanów, w obawie by nie wydał reszty.  
Pan Itoyama spędził z nami jeszcze dwie godziny.  
Po jego wyjeździe mistrz Kenzi-Omura długo siedział i milczał. W końcu się odezwał.
– To wielki honor, dla ciebie. Nigdy nie pozbywaj się tego miecza. Na nim jest zapisane prawie trzysta lat historii Nipponu.  
– Dobrze mistrzu. Muszę się jeszcze wiele nauczyć. Zabijanie jest łatwe. Chcę walczyć, ale nie zabijać. Pamiętam, że ożywiłeś Koi, mógłbyś mnie nauczyć tego?
– Nie, Euri. Koi żyje dzięki tobie. To ty ją ożywiłeś. Można to zrobić tylko w szczególnych wypadkach. Ona umarła, ale miała żyć. Będę cię uczył. Ale to trzeba pojąć sercem. Ja wiem kiedy i kogo mogę. W życiu nic nie jest przypadkowe. Twój przyjazd, jej choroba. A nawet te zabójstwa, których dokonałeś. Nie powinieneś był tego robić, ale z drugiej strony, nie mogło być inaczej.  
   Nie rozumiałem wówczas jego słów i musiało minąć wiele czasu, aż je w końcu pojąłem. Tymczasem rosłem i dojrzewałem, a Koi obok mnie. Pewnej wiosny, kiedy miała dwanaście lat, a ja szesnaście, pierwszy raz się pocałowaliśmy. Teraz było tylko kwestia czasu kiedy pójdziemy w tym dalej. W klasztorze, w czasie treningu, byliśmy innymi ludźmi, niż wówczas kiedy szliśmy, trzymając się za rękę, oglądać płynące liście. Deszcz, czy ocean. Po jakimś czasie naszym miejscem spotkań stał się jej dom. Jej mama pozostała wdową i pracowała. Kiedy nie było jej w domu, czasem tu przychodziliśmy.  
I to stało się niespełna rok po pocałunku. Oczywiście całowaliśmy się czasami. Średnio raz na tydzień. Tego dnia ja siedziałem na dywanie, a Koi robiła sushi.  
– Zaparzyłam herbatę i zrobiłam twoje ulubione sushi i sos.  
– Nie jestem głodny.
Zdziwiła się.
– A mówiłeś, że jesteś, Euri-san.  
– Nadal jestem – powiedziałem z uśmiechem.
Zrozumiała.
– Chcesz to zrobić dzisiaj?
– W innych krajach czekają do osiemnastu, jak chcesz, poczekam.
– Nie chce czekać. Tylko bądź delikatny.
– Widziałaś?
Znowu się zarumieniła.  
– Czułam. Wiesz, walczymy.
– Wyglądasz ślicznie kiedy się rumienisz. Jesteś bardzo wstydliwa.
– Wcale nie!
– Jesteś, wiem.
– Zaraz się przekonasz, ze nie.  
– Czekam.
– Patrzyła na mnie swoimi brązowymi oczami.  
– Zamknij oczy.
– Dobrze.
Zamknąłem i czekałem. Kiedy wzrok nie działa, inne zmysły przejmują działanie. Usłyszałem szelest zdejmowanego ubrania i zapach jej ciała.
– Możesz otworzyć oczy.
Stała naga, ale zasłaniała swoje malutkie piersi i łono.
– A jednak się wstydzisz.
Zobaczyłem ogniki w jej oczach.
– Jestem bardziej odważna niż ty. Z pewnością się nie rozbierzesz.
– Pewnie, że nie. Chcę, żebyś ty to zrobiła.
Spojrzała na mnie inaczej. Już nie była zawstydzona. Miała na buzi coś innego.
– Będziesz ze mną zawsze?
– Wiesz, że tak. Kocham cię, Koi.
– I ja ciebie kocham. W końcu zawdzięczam ci życie.  
Zabrała dłonie i mogłem patrzeć na jej drobne, ale śliczne ciałko.  
– Już wtedy miałam włoski, ale bardzo mało – szepnęła.
Podeszła i zaczęła mnie rozbierać. Czułem, jak coś we mnie się zmienia. Z trudnością walczyłem ze sobą, by nie zacząć jej dotykać. Dotrwałem do końca.  
– Euri, naprawdę musisz być delikatny – szepnęła, patrząc na moją intymność.
Byłem. Co prawda nie do końca. Uwielbiałem jej zapach i smak, bo całowałem ja wszędzie. Ona zresztą mnie również. Nie była do końca rozwinięta, a ja chyba tak. Więc wiedziałem, że naprawdę muszę być czuły. Z pozbawieniem wianuszka poszło nieźle. Tylko skrzywiła buzię. Odczekałem, chociaż z trudnością. Okryła mnie swoim ciałkiem i całowała namiętnie. Potem szepnęła, że jest gotowa. Obserwowałem jej buzię, aby mieć pewność, że jej nie sprawiam bólu. Objęła mnie udami w pasie i poruszała ciałem łagodnie. Wiedziałem, że mogę w niej zostać, chociaż z tymi sprawami nigdy nie jest całkowicie pewne. Niestety, kiedy byłem blisko, zapomniałem. Na szczęście ona była już podniecona i jej mała cipka się przystosowała, co zresztą powinienem uznać za cud.  Wydawało mi się, że jęczy z rozkoszy, potem dopiero mi powiedziała, że na początku więcej było tam bólu. Mieliśmy razem, co trzeba uznać za sukces, kiedy kochankowie mają tyle lat. Miała łzy w oczach.
– Czemu płaczesz, Koi.
– Trochę bolało. Zapomniałeś przy końcu, ze nie jestem krową.
– Przepraszam.  
– W porządku. Potem było bardzo miło. Myślę, że nie będę mogła siedzieć dwa dni.  
Delikatnie rozsunąłem jej uda. Jej intymność była lekko spuchnięta.
– Czemu nie powiedziałaś!
– Bolało, a tobie było dobrze. Nie chciałam ci tego niszczyć.
– Och, tak mi przykro, Koi. Było mi rozkosznie. A teraz mi głupio.
– Głuptasek. Potem było super. Jestem dumna, że jestem twoja.  
– W takim razie czemu płakałaś?
– Nie mogę powiedzieć. Kenzi-Omura twierdzi, że nie można zmienić fatum, ja wierzę, że tak.
– Czyli nie powiesz?
– Nie teraz. Może kiedyś.
Zacząłem ją całować jej jasną buzię. Była taka piękna. Czułem, że jestem gotowy, ale wiedziałem, ze nie da rady. Ale ona naprawdę mnie kochała.
– Będzie bolało więcej, ale jeżeli chcesz, weź mnie jeszcze raz.
– Jakbym mógł!
– Coś zaradzimy.  
No i poznałem innego rodzaju pieszczotę. Starała się, ale oczywiście kilkakrotnie zawadziła mnie zębami. Nie mogłem powiedzieć, że było niemiło. Potem już tylko leżeliśmy obok, trzymając się za ręce. Wówczas nie pomyślałem o tym, że trzynastoletka nie powinna znać takich rzeczy, nie wiedziałem jeszcze jak niesamowita i specjalna jest Koi.
  Prawdę mówiąc, wszystko nas zbliżało do siebie. Rozumiałem się z Koi od początku, właściwie od chwili kiedy miała osiem lat.  
Co do mojej akcji w Tokio? Ojciec uratowanego młodego mężczyzny wynagrodził mi mój czyn, natomiast mistrz miał nieco inne spojrzenie na tę sprawę. Nigdy się nie unosił, ani nie stosował kar, ale mój czyn wcale mu się nie podobał. Podobnie zareagował na to, że mieliśmy zbliżenie z moją Koi. Wyczuł, ale nie wspomniał słowem. Dziewczyna oczywiście się nie skarżyła. Wiedział, że to nie sprawy kobiece. Pewnie dostrzegł moją minę zadowolonego samca. Dał jej lekkie kata do ćwiczenia (Kata to forma technik walki z niewidzialnym wrogiem). Za to mi dał srogi wycisk. Co do naszych zdolności, Koi, mimo że miała dopiero trzynaście lat, nie ustępowała mi w mieczu. Byłem od niej silniejszy fizycznie, ale w sztukach walki najważniejsza jest energia i szybkość i oczywiście znajomość słabych punktów w ciele przeciwnika. Kiedy ćwiczyłem z nią, nie myślałem, że jest moją kochanką. Nie wiedziałem, że ona zawsze o tym pamiętała.  
Powtórzyliśmy nasze zbliżenie za trzy dni. Tym razem uważałem, ale o dziwo ona chciała mocniej i głębiej. Skończyło się bez bólu i spuchnięcia. Poza Kenzi-Omurą nikt o tym nie wiedział, a mistrz zachował tę informację dla siebie. Po dwóch miesiącach jej mama się domyśliła, ale również nie powiedziała słowa.  
   Miałem pewność, że weźmiemy ślub i zostanę na zawsze w Japonii. 
Przez te prawie piętnaście lat nie dostałem żadnej wiadomości, ani od Hajze, ani mamy. Od Josepha Parkera się nie spodziewałem. Dopiero kilka lat po ich śmierci dowiedziałem się o jego udziale w zamachu na kawiarnie w Madrycie i oczywiście w końcu poznałem ich prawdziwe nazwiska i imiona. Ojciec nazywała się Jose Alvarez Ortega. Mama po matce miała nazwisko Gomez, a na imię miała Itsaso, co łączy się z szanowanymi przez Basków dwoma żywiołami morzem i ziemią.  
    W końcu przyszła wiadomość o śmierci rodziców. Hajze błagał, bym wrócił. Poza tym ojciec przepisał władanie organizacja na mnie.  
Poczułem złość. Moje serce zaczęło się rozpadać na kawałki.
– Co się dzieje Euri – zapytała Koi.
Nie zawsze tytułowała mnie z przyrostkiem, san.
– Mój brat chce, żebym wrócił do Anglii, a ja nie mam ochoty.
– Jeżeli chcesz, wróć.
– Chce być z tobą. Kocham cię.
Spojrzała na mnie i powiedziała.  
– Powinieneś jechać. To twój brat.
Poczułem, jakby piorun we mnie strzelił. Do tej pory sądziłem, że mnie kocha. Że mnie chce. Że nigdy by nie chciała, bym ją opuścił. Miała wtedy osiemnaście, a ja dwadzieścia dwa lata. Mogliśmy wziąć ślub już rok temu.  
Wybiegłem. Gnałem aż do utraty sił. Pierwszy raz w moim dorosłym życiu płakałem. Poczułem się zdradzony i oszukany. Sądziłem, że mnie zatrzyma. Że mnie obejmie i pocałuje. Że powie, iż powinniśmy wziąć ślub i mieć dzieci.  
Kiedy doszedłem do siebie, siedziałem już w pociągu. Dojechałem do Tokio. W ciągu dwóch dni załatwiłem bilet, do Londynu. Miałem dokumenty w klasztorze. Ale Yakuza mieli swoje sposoby.  
  Trzeciego dnia byłem już w Londynie. Przez tydzień czekałem wiadomości od Koi, choćby i od Kenzi-Omura. Nic. Ten czas uznałem jako najgorszy w moim życiu. Wiedziałem, że gdyby chcieli, mogli mnie odnaleźć. Byłem tak zaślepiony jej słowami, że nie przyszło mi do głowy ani serca, że to ja podjąłem tę decyzję. Dopiero po latach mistrz wyjawił mi, że tak miałem przeznaczone. 

Sapphire77

opublikował opowiadanie w kategorii przygoda i miłosne, użył 3491 słów i 19844 znaków, zaktualizował 16 lut o 18:37.

1 komentarz

 
  • Użytkownik Marigold

    Dobra część!

    Przedwczoraj