Deszcz cz.6

Kręciło się tutaj kilka osób, dostrzegłem dwóch cywili.  
Porucznik odkrył czarny brezent. Denat nie wyglądał zbyt pięknie. Dowiedziałem się, w jaki sposób znaleźli ciała, bo ich położenie wykluczało tak szybką lokalizację. Okazało się, ktoś ich powiadomił. Prawdopodobnie zrobił to sam zabójca. Nie udało się ustalić ani skąd, ani kto dzwonił. Po dziesięciu minutach przyjechał Hajze. Po jego minie dostrzegłem, że jest równie zaskoczony jak ja.
– Dzwoniłem do centrali. Też nie wiedzą, kto to mógł zrobić. Mamy problem.
– Dobrze, że przyjechałeś. Spotkamy się w biurze, bo muszę z tobą porozmawiać.
– Chyba wszystko wyjaśniłem...  
– Nie. Chodzi o Remiego.
– Mądry dzieciak...
– Porozmawiamy tam – powiedziałem mocniej.
Uśmiechnął się dziwnie i pokręcił głową.
Po drodze myślałem, jak przeprowadzić tę rozmowę. Byłem na niego zły, ale miałem też do niego uczucie. Kochałem go tak samo jak Dianę i dzieci, ale oczywiście inaczej.  
Kiedy wjechałem na górę, zastałem tam tylko Betty.  
Nasza, a poprzednio sekretarka ojca, liczyła czterdzieści dziewięć lat. Zaczęła pracować u Josepha Parkera, w wieku lat siedemnastu. W ostatniej chwili kilka dni przed wypadkiem zapisał, żeby nadal pracowała dla firmy. Betty Colman najpierw nie chciała, ale potem zmieniła zdanie. Początkowo Hajze sam prowadził ten rodzinny interes, a dopiero po moim powrocie z Japonii, zaczęliśmy ciągnąć to wspólnie.  
Nasza sekretarka usiała być piękną kobietą i nadal nią pozostała. Jasna cera, jasne blond włosy i bladoniebieskie oczy, tworzyły obraz typowej, chociaż niezwykle urodziwej Angielki.  
– Dzień dobry, Betty.
– Dzień dobry, panie Parker.
Miała lekki smutek w oczach. Zresztą to widziałem wielokrotnie. Czasem próbowałem coś się dowiedzieć o jej życiu prywatnym, ale w subtelny sposób unikała rozmów na jej temat. O ile wiedziałem, pozostawała samotna. Miała tylko sznaucera z tych mniejszych. Właśnie jego zdjęcie zdobiło biurko, za którym pracowała. Pies miał już dwanaście lat.
Pojawił się mój brat.
– Dzień dobry, Betty – przywitał ją również.
– Dzień dobry, Hajze.
– Mamy coś do pogadania z bratem, gdyby ktoś dzwonił, nie łącz. Nawet jeżeli byś miała kogoś z zarządu – powiedział Hajze.
– Dobrze, Hajze.
Nie zwróciłem uwagi, że tytułuje go po imieniu, a mnie, inaczej. Weszliśmy do mojego pokoju.
– To, czego jeszcze ci nie wyjaśniłem? – zapytał brat.
– Chodzi mi o Remiego. Nie chcę, żebyś mu pokazywała w różowych barwach nasz interes. Wydawanie rozkazów do zabijania ludzi nie jest ani miłe, ani dobre.
– Ale jemu się to podoba...
Puściły mi nerwy. Błyskawicznie podskoczyłem do niego i złapałem za klapy idealnie skrojonej marynarki z doskonałej wełny.  
Nadal się uśmiechał.
– Puść mnie – powiedział cicho.
Rozluźniłem uścisk.
– To jeszcze dziecko. A dziećmi łatwo się manipuluję. Mam do ciebie uczucie, ale ostrzegam cię, żebyś przestał. To mój syn, a nie twój.
– Skąd wiesz – szepnął z uśmiechem.
Nie powinien tego powiedzieć. Hajze był dobrze zbudowany i wysportowany, ale nie miał najmniejszych szans ze mną w żadnym starciu. A jego słowa uruchomiły adrenalinę w moim ciele i to w sposób wybuchowy. Rzuciłem nim w kierunku ściany. Zobaczyłem złość w jego oczach.
– Chcesz mnie pobić, proszę – zebrał się z podłogi.
– Przepraszam, ale jesteś bezczelnym skurwysynem.
– Co masz do naszej mamusi?
Naprawdę przeginał. Stąpał po brzegu krateru z paląca się wewnątrz lawą.
– Hajze, miarkuj się. Odpierdol się od mojej rodziny. Jesteś stryjem dla Remiego i Chloe, ale nie masz prawa nim manipulować! Czy to jest jasne?
– Dobra, nie musisz szaleć. Oczywiście, że Remi jest twoim synem. Żartowałem.
– Bardzo głupi żart. Nie wiem jak ty, ale ja mam nienawiść do Josepha Parkera, za to co ze mnie zrobił.
– Każdy ma wybór, braciszku. Ja jestem zadowolony z faktu, że robię, co robię. Chciałem ci tylko przekazać sugestie zarządu. Oni nie chcą, byś odchodził. Wiesz, co będzie, kiedy to zrobisz, prawda?
– Co?! Zabiją mnie? A może ja polecę do Nowego Jorku, zabiję ich i spalę budynek Syndykatu aż do fundamentów?  
Zrobił kwaśną minę i rzekł.
– Skoro tak, rób jak chcesz. Jak mówiłem wczoraj, nie chcę dla ciebie źle.  
– Jeszcze to przemyślę, a ty skończ z mieszaniem w głowie mojemu synowi.
– Dobra. Ty przemyślisz, a ja przestanę.
Nie zabrzmiało to dobrze, ale nie chciałem zadrażniać i tak niezbyt miłej sytuacji.  
– Zgoda? – wyciągnąłem dłoń w jego kierunku.
Ociągał się chwilkę, ale w końcu również podał dłoń. Chciałem go przytulić, bo poczułem się naprawdę źle, ale tego nie zrobił.
– Daruj sobie. Najpierw mi grozisz, a za chwilę chcesz tulić.  
Pokręcił głową.  
– Porozmawiam z nimi. To moje życie. Nie podpisywałem umowy na życie, z zarządem.
Tylko spojrzał. Nie za bardzo podobało mi się jego spojrzenie, ale spasowałem.
– W przyszłym tygodniu lecę do Singapuru, a potem do Tokio. Jesteś mile widziany w moim domu, tylko pamiętaj, o co cię prosiłem.
– Wiesz, co bracie? Nie jestem głupi i również czuję. Tylko Remi mnie tam lubi. Macie ochronę. Będę miał inne zajęcia.  
Poczułem żal. Może niepotrzebnie się uniosłem, ale naprawdę przesadził. Z drugiej strony, chciałem go uderzyć i dobrze, że do tego nie doszło.  
– W takim razie, możesz gdzieś zabrać Remiego, pewnie się ucieszy. Ufam ci, że dotrzymasz słowa.
– Dobrze. Jestem z nim szczery. Jeżeli zapyta, odpowiem, jak jest.  
– W porządku. Jak sądzisz, kto zabił tych ludzi.
Momentalnie zmienił wyraz twarzy.
– Już ci mówiłem, że nie mam z tym nic wspólnego. Powiedziałem prawdę. Ramirez wydała polecenie, to się dostosowałem. Może to ta zdzira zrobiła, oczywiście nie swoimi rękami.
– Nie lubisz jej?
– Przecież to suka. Zimna, wyrafinowana. Brzydka i złośliwa lezba.
– Skąd wiesz?
– Nie udawaj, że ty nie wiesz. Zabiła więcej ludzi niż ty i ja razem, zanim wskoczyła do zarządu. Wiele razy więcej. To demon.
– My też nie jesteśmy aniołami.
– Ty jesteś, tylko jeszcze nie wiesz.
– Poczułem uderzenie gorąca. To samo powiedziała mi Diana. Wyobraziłem sobie na chwilę ją w jego objęciach. Nie! To niemożliwe. Ale teraz chodziło o drugą sprawę. Być może powiedział to z innego powodu. Lubiłem wyjaśniać wątpliwości od razu.
– Diana powiedziała mi wczoraj dokładnie to samo.
– Bo to prawda. Jesteś świetny w tym co robisz, ale środek twojej duszy, cierpi. Zrobię wszystko, by ci pomóc. Porozmawiam z nimi.
Poczułem się lepiej. Może był i bezczelny, ale chyba również miał do mnie uczucie.
– Hajze, powiedz mi prawdę, odnośne Remiego. Obiecuję nie wybuchnąć. Chcę wiedzieć...
Podszedł do mnie powoli.
– To cię zaboli. Naprawdę chcesz tego?
– Powiedz.  
– W moim odczuciu Remi jest jak nasz ojciec, to dlatego. I ty nie zmienisz tego. Niektórzy ludzie rodzą się źli. Ja jestem pośrodku, ty jesteś aniołem.
– Chcesz powiedzieć, że Remi jest demonem?
– Ty to powiedziałeś, nie ja.
Usiadłem ciężko i chwyciłem głowę w dłonie.
– Boże – szepnąłem.
Hajze spojrzał na mnie i poszedł do swojego pokoju. Siedziałem tak kilka dobrych minut. Moje serce przeszywał ostry ból...
Następne dni minęły bez żadnych niespodzianek. Remi zachowywał się bez zarzutu. Grał w szachy z Georgiem i dwa razy go ograł i raz zgodzili się na remis. Potem spędził sobotnie popołudnie ze stryjkiem. Niedzielę spędziliśmy wszyscy razem, to znaczy Diana, Remi i Chloe. Moja córka gościła prawie całą sobotę w domu Aishy.
Chciałem poświęcić im wiele czasu, bo w następnym tygodniu, leciałem do Azji. I tak się stało.
Odlot nastąpił we wtorek.
Singapur jest niezwykłym miastem. Czystym, bogatym. Ma jeden z najlepszych systemów komunikacyjnych na świecie. Zatrzymałem się w hotelu Mariot. W czwartek spotkałem Wanga. Urządzono dla mnie małe przywitanie i obiad, to znaczy zrobił to on i jego najważniejsi współpracownicy. Sala gdzie mnie goszczono, aż kapała złotem. Marmury, dywany najlepszej jakości i meble z XVIII wieku. Piękne, pewnie Tajlandki, tańczyły w egzotycznych strojach. Kawior, szampan dobrej klasy. Chcieli chyba zrobić dobre wrażenie.
– Wie pan, dlaczego się spotykamy? – zacząłem, kiedy zostaliśmy sami.
Poprowadził mnie sam do swojego gabinetu. Tego również mogłem pozazdrościć, gdybym posiadał takie uczucie. Przez wielkie okno rozciągał się widok na miasto–państwo. Wang nosił garnitur z przedniej wełny, a o kanty jego spodni, mógłbym się skaleczyć.
– Oczywiście. Zarząd ma zastrzeżenia co do mojej lojalności. Taka jest oficjalna wersja. To jest interes. Zły, ale przynoszący zyski. A oni sądzą, że jestem głupcem. Jestem lojalny, ale nie dam się skubać. Proszę im to przekazać. Możemy nadal współpracować. A jak dalej będą próbować mnie wykorzystywać finansowo, to niech wiedzą, że nie przyszedłem na świat, wczoraj. A jeżeli wybiorą wojnę, to dam im ją. Nie jestem sam.
– Muszę zapoznać się z danymi. To mocne słowa. Nie wspomnę ostatniego zdania.
– Może pan powiedzieć, co pan chce. Mieliśmy maszyny bojowe, kiedy wy używaliście kamieni. Nie hodujemy róż. Proszę pozdrowić Hajze. On ma większe rozeznanie odnośnie zarządu, niż pan.  
– O czym nie wiem, a co dotyczy zarządu, panie Wang?
– Sądzi pan, że najwięcej ma tam do powiedzenia Colins. Tymczasem ta dziwka Ramirez, chce go wykończyć i albo jej się uda, albo Morgan na tym skorzysta.  
– Wielu ludzi nie lubi panienki Ramirez – rzekłem, wspominając słowa brata.
– Wielu? Wszyscy. To wcielony diabeł i urodę również po nim odziedziczyła. Wie pan, co jest jej działką? Handel dziećmi.  
– Ja tym się nie zajmuję.
– To najlepszy interes, pana brat jest mądrzejszy od pana.
– Co mam przez to rozumieć?
– Że on wie, na czym się zarabia.
Poczułem, jak krew odpływa mi z twarzy. Hajze macza w tym palce?
– To niemożliwe, mam wgląd w jego interesy.
Wang się brzydko uśmiechnął.
– W te, które on chce, żeby pan miał. Nie mam całego dnia. Leci pan do Japonii? Proszę uważać na Hitaru. To szaleniec.  
– Mam interes do Miramoto.
– Tylko uprzedziłem. Do zobaczenia.
Wyszedłem pospiesznie.  

Chciałem kupić kilka drobiazgów dla dzieci i żony. Koniecznie musiałem sprawdzić, czy Wang mówił prawdę o Hajze. Z drugiej strony mój brat już dawno skończył osiemnaście lat. Tylko to, o czym mnie poinformował Chińczyk, rzucało kolejny cień na mojego brata.  
Pomyślałem chwilkę o ojcu. Miał wpływy. Spodziewano się, że to on stanie na czele zarządu w tamtym czasie. Mieli wypadek. Samochód uderzył w mur, z powodu awarii układu kierowniczego. Zginął na miejscu, wraz z matką. Lubił ostrą jazdę i to go zgubiło. Trzy komisje badały wrak wozu i nie znaleźli ingerencji kogoś z zewnątrz. W takiej profesji ma się wrogów, a Joseph Parker nie należał do ludzi ugodowych.  
Wróciłem do hotelu. Zjadłem obiad. Porównałem czas Londynu i Singapuru. W mieście pod godłem lwa i tygrysa dochodziła piąta po południu, więc w Londynie mieli dziesiąta rano. Dzieci w szkole, ale z Dianą mogłem rozmawiać. Zadzwoniłem.
– Hej, kochanie.
– Miło cię słyszeć.
– Wszystko dobrze? Nie dzwoniłem wcześniej, wybacz, Ważną rozmowę mam już za sobą, jutro rano lecę do Tokio.
– Żyjemy. Pada. Dzieci dobrze.
– Tęsknisz?
– Tak, wiesz przecież.
– Ja też.
Nastąpiła cisza.
– Diano?
– Jestem. Myślę, że chyba coś zmieniło się w twojej duszy. Wcześniej miałeś to samo, tylko nie okazywałeś. Nawet myślałam czasem, że powodem jest Koi...
Teraz ja z kolei zaniemówiłem, ale po chwili odrzekłem zgodnie z prawdą.
– Nigdy nie pytałaś, ale odpowiem zgodnie z prawdą. Kocham cię. Mam również tej samej mocy uczucie do Remiego i Chloe, ale Koi do końca życia będzie w moim sercu. Być może spotkam ją, o ile jest nadal w Nagano.
– Rozumiem, Euri. Prawdziwa miłość nigdy nie ginie. Ty jesteś moją jedyną miłością i innej mieć nie będę.
– Skarbie – szepnąłem wzruszony.
– Zaczęłam ci mówić, że się zmieniłeś. Tak jak jest, mi wystarczy. Jeżeli my jesteśmy powodem, że chcesz to zostawić, to nie rób tego. Ja i Chloe nie zmienimy uczucia do ciebie bez względu czy zostaniesz, czy odejdziesz.
– Tak, wiem. Robię dla siebie. Sądziłem, że dla was, lecz tak nie można.
– Rozumiem i dlatego głównie cię kocham. Mówi się, że kochamy bez powodu, ale zawsze jest ten jedyny, najważniejszy.
– Tak, Diano. Pozdrów dzieci. Może jeszcze porozmawiam z nimi dzisiaj. O waszej czwartej będzie tu dopiero jedenasta, to nie tak późno.
– Będzie super. Możesz włączyć kamerkę, chce cię zobaczyć?
Zrobiłem to. Zobaczyłem ją i dotknąłem palcem ekranu.
– Szkoda, że nie możesz mnie dotknąć naprawdę. Na samo wspomnienie tamtego razu, drżę.
– Kochanie – szepnąłem.
– Kocham cię – odrzekła.
– Porozmawiamy razem o czwartej. Natomiast w Tokio, nie wiem. Chodzi o to, że powinienem być skupiony. Może będzie poważnie, ale obiecuje ci wrócić w jednym kawałku.
– Dobrze, kochanie. Coś mam do zrobienia w domu, jak zawsze. Do usłyszenia i zobaczenia o czwartej.
Odłączyła się. Ktoś to musiał zrobić.
Istotnie, chyba coś się we mnie zmieniło. Kiedyś nie okazywałem tak wielkiego zaangażowania i rodzinie nie poświęcałem jej tyle uwagi, jak od kilku dni.
Miałem kilka godzin do jedenastej, dlatego postanowiłem wyjść na miasto i kupić drobiazgi dla rodziny.
Po kilku minutach wyszedłem z hotelu. Mogłem pewnie zrobić zakupy w kompleksie hotelowym, ale zamierzałem pojechać w inne miejsca. Wziąłem taksówkę i poprosiłem, by mnie zawieziono do dobrego malla, gdzie będę mógł znaleźć różne rzeczy. Wytłumaczyłem kierowcy, czego potrzebuję. Żonie i Chloe postanowiłem kupić jakieś fajne ubranie, a synowi jakąś odpowiednią do wieku grę lub zabawkę. Być może również, odzież.
Kierowca nie rozmawiał ze mną wiele, ale obiecał zawieść mnie w dobre miejsce.
Dojechałem i zacząłem chodzić po supermarkecie. Po dwóch godzinach kupiłem Dianie kreację z jedwabiu. Lubiła ten materiał. Dla Chloe kupiłem suknię z drogiej bawełny, przetykanej złotymi nitkami. Największy kłopot miałem z tym co kupić dla syna. Ostatecznie wybrałem dla niego: czapkę, grę komputerową, małego drona i spodnie z najlepszej bawełny. Pewnie tylko zdoła w nich pochodzić z pół roku albo i mniej, bo rósł szybko.
Wróciłem do hotelu. Obejrzałem przedstawienie przygotowany przez agencję zajmującą się turystami. Kobiety tańczyły z wielką synchronizacją. Zachwycały nie tylko gracją, ruchami ciała, ale również kolorami strojów. Kiedyś może przylecimy tu razem, pomyślałem. Po spektaklu poćwiczyłem trochę w hotelowym pokoju i poszedłem popływać. Dbałem o kondycję i utrzymanie moich zdolności walki. W końcu zrobiła się prawie jedenasta. Zadzwoniłem. Odebrała żona.
– Wszyscy w domu?
– Tak. Chcą z tobą rozmawiać, to ja poczekam.
– Dobrze, kochanie.
Diana oddała komórkę synowi.
– Hej, Remi. Jak się masz?
– Dobrze. Miło, że możemy rozmawiać. Dziękuję ci, że wyjaśniłeś wszystko ze stryjkiem. Teraz już wiesz, że to nie jego wina. Ja jestem tym zainteresowany, ale nie obawiaj się. Mam jeszcze czas. Jeżeli chcesz, możesz mnie uczyć walki.
– Nigdy nie chciałeś.
– Bo jeszcze nie wiedziałem, że chcę. Musimy poprawić nasze stosunki.
Zdziwiłem się taką dorosłą mową.
– Dobrze synu. Zrobimy to. Ciesze się, że to powiedziałeś. Jutro lecę do Tokio i nie będę z wami rozmawiał, mam tam trudne sprawy do załatwienia.
– Będziesz walczył z samurajem?
Od razu się domyśliłem, że znowu Hajze nie trzymał języka za zębami. Czyżby robił to specjalnie? To zaczynało źle wyglądać, lecz musiałem coś odpowiedzieć synowi.
– Zobaczymy. Japończycy są dziwni. A Yakuza jeszcze bardziej.
– Podobają mi się ich tatuaże.
– A mnie nie. Do czasu osiemnastu lat nie zrobisz sobie.
– Relaks, tato. Powiedziałem tylko, że ich tatuaże mi się podobają. To nie znaczy to, że sobie sprawię. Stryjek Hajze ma tylko jeden.
– Pokazywał ci?
– Tak, bo go prosiłem.
– Rozumiem. W szkole wszystko dobrze. Nikt ci nie dokucza?
– Już nie. Ten, co to robił, oberwał ode mnie.
– Uderzyłeś go?
– Stryjek Hajze mi pokazał parę technik, ale twierdzi, że ty jesteś mistrzem, dlatego chciałbym, abyś mnie uczył.
– Dobrze, porozmawiamy o tym po moim powrocie.
– Fajnie, daję siostrę – oddał komórkę Chloe.
– Część kochanie – powiedziałem.
– Hej tatusiu. Którą masz godzinę?
– Jedenastą wieczorem.
– O, to dobrze, że nie musiałeś się zrywać w środku nocy. Ładnie tam?
– To bardzo czyste i bogate miasto. Pogoda jest super.
– Mam nadzieję, że kiedyś opuścimy ten deszczowy i zamglony Londyn.
– Tak, pomyślimy o tym.
– No to trzymaj się ciepło. Kocham cię.
– A ja ciebie. Dbaj o mamę i brata.
– Jasne szefie – cmoknęła do ekranu i oddała komórkę Dianie.
– To masz tam dobry czas. Zawsze się martwię, a teraz będę bardziej. Nie mówiłeś mi, że będziesz walczył. Mam nadzieję, że to nie będzie pojedyneku na śmierć i życie.?
– Może do niczego nie dojdzie. Minamot o coś ma pretensje. To człowiek honoru. Wszystko będzie dobrze, tak czuję.

Sapphire77

opublikował opowiadanie w kategorii dramat i obyczajowe, użył 3045 słów i 17767 znaków, zaktualizował 14 lut o 5:38.

Dodaj komentarz