Deszcz 7

– Proszę, uważaj. Hajze uznał, że nic nam nie grozi i wycofał ludzi. Obiecał, że będzie miał oko na nas.
– Myślę, że w tym można mu wierzyć. Po przyjeździe postaram się zacząć negocjować z zarządem odnośnie mojego odejścia z organizacji.
– Dobrze, kochanie. Leć już spać, już masz wpół do dwunastej, a lecisz o szóstej, to będziesz musiał wstać przed trzecią.
– Dam radę. Kocham cię. Miłego dnia – tym razem ja rozłączyłem rozmowę.
Musiałem faktycznie położyć już iść spać. Dawałem sobie dobrze radę z brakiem snu, ale zastąpienie prawdziwego snu czymś innym w końcu wyczerpywało. Zrobiłem krótki prysznic i po niedługiej chwili już leżałem w łóżku. Nastawiłem budzenie na drugą trzydzieści. Pozostało mi mniej niż cztery godziny snu. Zasnąłem szybko.

Wszystko poszło sprawnie. Zostawiłem hotel, wziąłem taksówkę i dojechałem na lotnisko. Wyleciałem pięć po szóstej. Miałem dolecieć do Tokio kilka minut po południu. Różnica czasu między Tokio a Londynem wynosi dziewięć godzin. Kiedy w Londynie mieliśmy wtorek północ, w Tokio była dziewiąta rano we środę
Wylądowałem na lotnisku Haneda. W tym molochu, jakim jest Tokio, istnieją dwa lotniska, Haneda i Narita.( Itadakimasu)
Wysłano po mnie kierowcę i jeszcze jednego człowieka. Właściciele różnych interesów w Japonii mają swoją dumę narodową. I to dotyczy również samochodów. Kiedy wszędzie na świecie królują Mercedesy klasy S, a czasem nawet Bentleye czy Rolls Royce, tu wolą czasem japońskie wersje luksusowych i bardzo cichych samochodów. Dlatego wcale się nie zdziwiłem, kiedy dwóch japońskich yakuza przyjechało po mnie Toyotą Centry, czyli japońską wersją tego luksusowego wozu. Oczywiście bez skóry w środku, ponieważ specjalny materiał jeszcze dodatkowo wygłusza hałas. O ile sam napęd jest najcichszy w samochodach elektrycznych, to jednak Rolls Royce jest najcichszym samochodem. Ponieważ posiadałem taki wóz, miałem porównanie. Toyota, którą jechałem była naprawdę bardzo cicha.
Nie miałem bagażu, nie licząc upominków dla dzieci i żony. Tokio jest ogromnym miastem, prawdopodobnie największym na świecie. Nikt dokładnie nie policzył, ile mieszka tu ludzi. Niektóre źródła podają, że zamieszkuje tu dwadzieścia pięć milionów inne, że aż czterdzieści. Samo centrum stolicy ma trochę ponad dziewięć milionów, ale ciężko rozdzielić je wzrokowo od aglomeracji. Dwaj ludzie, którzy po mnie przyjechali, byli uprzejmi. Na pewno wiedzieli, kim jestem.
Już na parkingu uderzył w nozdrza, smog. Od razu poczułem kolosalną różnicę między powietrzem Singaporu i zadymionego Tokio. Po godzinie i pół dojechaliśmy do wieżowca, gdzie urzędował starszy Yakuza. Podobnie jak i ja, zajmował oficjalnie stanowisko właściciela firmy. I od razu spotkała mnie niespodzianka, Miramoto mnie nie przyjął, za to zrobił to Hitaru.  
– Euri-san. Witamy w Tokio.
– Dziękuję. Dlaczego Pan Minamoto nie przybył?
– Ten stary cap jest dalej pogniewany. Chce pana wyzwać na pojedynek.
– To już słyszałem od kilku osób. Nie jestem za rozlewem bratniej krwi. Jeżeli pan Miramoto mnie sam nie wyzwie, to nie uznam tego za poważne.
Hitaru był młody i nieźle zbudowany. Wyglądał na szybkiego i co mnie lekko zdziwiło, nie miał wielu tatuaży tylko po jednym na każdym nadgarstku. Zastanawiałem się, czy młody Japończyk nazwałby starym capem szefa klanu, gdyby byli tu inni.
– Słyszałem, że mieszkał pan w Japonii, Euri-san.
– Tak, piętnaście lat.
– Mówi pan po japońsku?
– Oczywiście.
– W takim razie czemu kaleczymy języki tym paskudnym angielskim – splunął z pogardą.
   Japończycy są zgoła inni niż reszta świata. Nawet prześcigają w tej inności, chińczyków. Jeżeli chodzi o angielski, za granicą mówią bardzo dobrze i płynnie, w Japonii, prawie wcale. Jest jeszcze mnóstwo różnic. Cała masa.
– Możemy rozmawiać w języku japońskim. Zastanawiam się, czy nie poczułbyś się obrażony, gdyby ktoś nazwał paskudnym, język japoński i splunął.
Hitaru się roześmiał.
– Nie zdążyłbym się obrazić. Pewnie bym gościa zastrzelił, zanim bym się zaczął gniewać.
– To prawda co o tobie mówią, jesteś szalony – mówiliśmy już po japońsku.
– Jestem. Lubię żyć szybko i całkowicie. Lubisz dziwki? Japońskie są inne niż wasze. Mamy dwa rodzaje. Takie światowe i tradycyjne. Lubię te drugie. Wiąże je i piorę. Wiesz gdzie?
– Domyślam się.
– Ale nie powiedziałeś czy lubisz.
– Hitaru-san. Nie rozmawiaj tak ze mną. Przyjechałem tu w interesach, a nie żeby gadać o dziwkach.
– Jesteś jak inni.
– Nie sądzę.
Młody yakuza zaczął bawić się swoim pistoletem.
– Czy syndykat by się wściekł, gdybym cię zabił?
Mimo że jest to najgorsze słowo, które u nich obraża, powiedziałem je. Dlatego, że zasłużył.
– Baka-Yaro (Jesteś głupi) – odparłem.
Co kraj to obyczaj. W innych, nazwanie matki rozmówcy kurwą, jest bardzo obraźliwe, a kraju kwitnącej wiśni, właśnie to. Widziałem, że pociemniał ze złości.
– Zamiast Minamoto, ja cię zabiję.
Spodziewałem się tego, nawet gdyby tego nie powiedział. Wymierzył we mnie 0.45. Wiedziałem, że nie strzeli. Przynajmniej tak sądziłem, jednak dla pewności, w ułamku chwili, pistolet znalazł się w moich dłoniach.
– Musisz się jeszcze wiele uczyć – wrzuciłem wszystkie naboje i oddałem mu broń.
– O kurwa! Jak to zrobiłeś. Przecież bym cię nie zabił – powiedział po angielsku.
– Za to ja mogłem, ale zmieniłem zdanie. Natychmiast przestaniesz, a jeżeli nie, pozbawię cię pięciu zębów, a to będzie bolało.
Skoczył na równe nogi.
– Spróbuj!
Japończycy są bardzo grzeczni, lubią turystów. Hitaru nie należał do przeciętnych mieszkańców Nipponu. Co było robić. Musiałem go nauczyć moresu. ( Nippon lub Nihon - korzeń Słońca. Czasami Japonia nazywana jest krajem kwitnącej wiśni, w Polsce, bo tam raczej nazywają swój kraj krajem wschodzącego Słońca).
– Zacznij, ja jestem gościem.
Nie czekał długo i zaatakował. Zrobiłem unik i wyłamałem mu rękę w łokciu. Walnąłem go w szczękę. Z pewnością pozbawiłem go dwóch zębów. Zanim moja pięść dotarła do jego twarzy, zmieniłem zamiar i stwierdziłem, że trzy to i tak nadto. Padł bez przytomności. Po chwili wpadło dwóch jego goryli.
– Zabierzcie tego klauna i ma tu być za pół godziny, Minamoto! – oczywiście wydałem polecenie w ich języku.
Usiadłem wygodnie. Podnieśli go z dywanu i zabrali. Rozmyślałem o mojej Dianie. Za dwadzieścia minut przybył Minamoto. Miał około pięćdziesięciu lat. Ukłonił się nisko.
– Wybacz Euri-san. Nauczyłeś tego gnoja porządku, tylko teraz będzie chciał cię zabić. Sam nie zdoła, dlatego każe to zrobić Czarnej śmierci.
– Tomine Saro? Pozdrów ją ode mnie.
Stary Yakuza delikatnie się uśmiechnął.
– Nawet ja tego nie zrobię.
– Trudno, a wracając do Hitaru-san, nie będzie chciał mnie zabić. Być może zrozumie. Jest głupi, ale każdy może się wznieść wyżej w drodze wojownika.
– Powiedziano mi, że wybiłeś mu dwa zęby.
– Masz kamerę i pewnie mikrofony, posłuchaj, co mówił. Powinienem go zabić, ale nie przyjechałem tu w tym celu. Syndykat mnie przysłał.
Twarz Japończyka zastygła.
– Nienawidzę nadętych amerykanów.
– Ramirez-san pochodzi Brazylii.
– Słyszałem, że jest okropna. To niesłychane jak taka brzydka kobieta zdołała dojść tak wysoko.
– Jest mądra i przebiegła i nikomu nie ufa. Bardzo dobrze i szybko strzela i potrafi się bić. Lubi nóż. Urodziwa nie jest. Gorsi są tacy, co pozują na dobrych, a nie są nimi. Co do nas, nie rozumiem, dlaczego chcesz ze mną pojedynku. Spędziłem tu piętnaście lat i w niczym nie uchybiłem.
Minamoto ukłonił się.
– Wybacz mi nieporozumienie, Euri-san. Dzisiaj zdobyłeś we mnie przyjaciela. Z racji zależności nie mogłem dać nauczki temu idiocie, a ty mnie wyręczyłeś.
– Może teraz nadeszła szansa, byśmy doszli do zgody.
Nie zdołałem zakończyć zdania, kiedy drzwi otworzyły się i wpadł Hitaru
– Powinienem cię zabić – krzyknął.
Tym razem nie miał nic w ręku.
– Zrozumiałeś upomnienie, czy nadal będziesz udawał błazna? – zapytałem.  
Splunął krwią. Podszedł do mnie i wyciągnął rękę.  
– Wybacz, Euri-san. Dzisiaj dostałem właściwą nauczkę.
Kiwnąłem głową.
– Masz potencjał. Zabijanie jest proste, ale nie prowadzi do niczego. Prawdziwa siła tkwi w dobrych decyzjach. Ucz się od starego capa, Minamoto, a daleko dojdziesz. Przekażę centrali, że doszliśmy do porozumienia, a wy róbcie co poprzednio, tylko bardziej rozważnie.
Minamoto zaklaskał w dłonie. Dwie gejsze przyniosły sake i wielką tacę z jedzeniem.
– Nie odmówisz poczęstunku.
– To honor dla mnie jeść z tobą, Minamoto-sana
Starszy Yakuza wskazał dłonią miejsce obok siebie dla mnie i odezwała się do młodego gangstera. 
– Siadaj bracie z nami i pamiętaj, że w każdym z nas płynie krew przodków.
Hitaru chyba naprawde zrozumiał.
– Minamoto-sana, od dzisiaj pracujemy razem. Dla wspólnego dobra naszej wspólnoty.  
– Dziękuję Hitaru-san. Gdyby Euri-san miał kiedyś kłopoty, może liczyć na nas obu.  
– Tak, szefie – ukłonił się, młodzieniec.
– Przykro mi, że wybiłem ci zęby, ale inaczej nie mogłem.
– Drobiazg, warto było je stracić, Euri-san. Nauczysz mnie tej sztuczki?
– Może przy następnym spotkaniu.
– Itadakimasu – rzekł Minamoto. ( Błędnie uważane za nasze ,,smacznego” w wydaniu japońskim. Co znaczy dokładnie można sprawdzić na google tłumacz z dalszym tłumaczeniem. W dalszej części będę używał wielu zwrotów bez tłumaczenia).
– Hai – odrzekłem wraz z Hitaru.
Zaczęliśmy jeść. Jedzenie i z tym związane sprawy są znowu pełne niespodzianek dla obcokrajowca. Po pierwsze, trzeba zostawić po sobie pusty talerz. Można, a nawet powinno się siorbać. Miseczkę z zupą podnosi się do ust, nigdy nie należy pochylać się nad jedzeniem. Nie można dziurawić jedzenia pałeczką, jak dzidą lub przecinać potrawy jak mieczem. Broń Boże rozciąć sushi. Należy jeść szybko. Sposób i zasady jedzenia wypływają również z tradycją samurajów. Wojownik miał być zawsze gotowy na walkę i nie mógł jeść długo i z namaszczeniem.  
Miramoto pochodził ze starego klanu. Potrafił docenić lekcję, którą dałem młodemu Yakuzie. Różnorodne jedzenie przynosiły nam gejsze ubrane w ciężkie, czasem ważące do dwudziestu kilogramów kimona, o różnych kolorach. Wciąż się kłaniały, poruszały na klęczkach i uśmiechały w bardzo subtelny sposób. Tu nie płaciłem, ale gdybym odwiedził restaurację, musiałem pamiętać, że w Japonii danie napiwku jest ogromną obrazą dla serwującego. Japonki mają zwykle czarne włosy, brązowe oczy i długie czarne włosy, spięte przeważnie długą drewnianą, ostro zakończoną pałeczką. Przy ścianie dwie kobiety grały tradycyjną muzykę japońską. Jedna z nich grała na drewnianym flecie, druga na trzynastostrunowym koto, instrumencie zbliżonym budową do cytry. Ta kobieta również śpiewała. Prawdopodobnie obcokrajowiec miałby trudności ze słuchaniem tego rodzaju śpiewu.
To bardzo dziwny kraj. Ogólnie Japończycy są bardzo pruderyjni. Yakuza? Ich zabawy w towarzystwie z kobietami lekkiego prowadzenia, mogą nieprzygotowaną osobę pozbawić dopiero co zjedzonego posiłku. Gdyby przyjęcie zgotował Hitaru, prawdopodobnie mielibyśmy tu półnagie prostytutki, mające na stopach buty o dwunastocentymetrowych obcasach, a uszy drażnił hard rock. Do posiłku składającego się z kilku rodzajów zup, sosów i sałatek podano oczywiście sake.
– Gochisosamadeshita – rzekł Manimoto, kiedy zjedliśmy.  
To mniej więcej odpowiada naszemu, dziękuję za posiłek.
Spędziłem z nimi resztę dnia. Byłem zadowolony. Wieczorem, ci sami ludzie odwieźli mnie do hotelu.  
Kiedy umyty leżałem już w łóżku, rozmyślałem o Koi i zastanawiałem się, czy ją odwiedzić. Prawdopodobnie mieszkała tam gdzie dawniej. Ze swoim mistrzem w klasztorze Osu Kannon ( Kitanosan Shinpuku-ji Hoshoin) w Nagoya.  
Obudziłem się rano. Tak, chciałem ją zobaczyć! Wczoraj pożegnałem zarówno Miramoto jak i Hitaru. W Japonii nikt nikogo nie przytula, jest również bardzo niegrzeczne wskazywanie kogoś palcem.  
Dotarłem na dworzec kolejowy i kupiłem bilet do Nagoya. Po godzinie i pół jazdy szybką koleją wysiadłem. Pociąg pocisk, w oryginale zwany Shinkansen jedzie na prostej trzysta sześćdziesiąt kilometrów na godzinę. Jazda tym pociągiem jest bardzo komfortowa.  
Kiedy wysiadłem w Nagoya, wziąłem taksówkę i kiedy dojechałem w pobliże klasztoru, dalej poszedłem pieszo i po jakimś czasie dotarłem do buddyjskiego klasztoru Osu Kannon.  
To bardzo stary klasztor, Wybudowano go w 1333 roku. W 1820 poważny pożar spalił prawie wszystko. Budowlę odbudowano i w tej postaci dotrwała do dzisiaj. Wszedłem na schody i poprosiłem młodego mnicha, by odszukał Koi Osaka.  
Czekałem około kwadransa. Zobaczyłem ją. Bardzo mało się zmieniła. Zostawiłem ją kiedy miała siedemnaście lat. Znaliśmy się prawie od urodzenia. Joseph wysłał mnie tu kiedy miałem siedem lat. Koi miała wówczas dopiero cztery lata.
– Euri-san – szepnęła wzruszona.
– Koi-san – miło cię widzieć.
Poczekaj pół godziny. Przebiorę się.
– Mistrz Kensi-Omura nie będzie się gniewać, że odrywam cię od zajęć?
– Wie, że ty przyjechałeś. Pozwolił mi. Już wczoraj wiedział.
– A ty?
Nie odpowiedziała, spojrzała tylko. Mimo że zostawiłem ją wówczas bez jednego słowa pożegnania, nadal kochała mnie tak samo. Dostrzegłem to w jej oczach.
Odeszła. Czyli nadal jest sama, pomyślałem. Prawdopodobnie złamałem jej serce. Pokochałem ją pewnie od razu, ale tak poważnie jak skończyłem piętnaście lat, Koi miała wtedy dwanaście. Była moim partnerem w walce, przyjacielem i kochanką. I to trwało pięć lat. Wyjechałem bez słowa, ponieważ Joseph i Klara Parker, zginęli. W testamencie Joseph napisał, że chce, bym wrócił, kiedy on umrze i dalej prowadził jego dobrze rozwinięty interes. Mimo że go nienawidziłem, spełniłem jego wolę. 
   Prawdopodobnie każda inna kobieta miałaby mnie w nienawiści, za to co zrobiłem, ale nie Koi.  
Po czternastu minutach ubrana po europejsku zeszła po schodach. Opuściliśmy teren klasztoru.
Przez kilka minut szliśmy bez słów.  
– Mieszkam w klasztorze, ale nadal mam dom po mamie.  
– Co z nią.
– Odeszła dwa lata temu.
– Przykro mi – powiedziałem.  
– Jak Diana i dzieci?
– Znasz nawet imię mojej żony.
– Znam również imiona twoich dzieci.
– Nigdy nie napisałaś. Ja źle odebrałem wówczas twoje słowa, dlatego wyjechałem.  
– Nic nie mów, Ame-san. ( Deszcz). Wszystko jest dobrze?
Poczułem coś w sercu. Mogłem teraz spokojnie odpowiedzieć na jej poprzednie pytanie
– Dobrze. Zamierzam opuścić organizację. Sądziłem, że chcę to zrobić dla nich, ale doszedłem do wniosku, że robię to i dla siebie. Przyjechałem do Tokio, by porozmawiać z szefami Yakuza. Rozmowy przebiegły pozytywnie. A przyjechałem tutaj, ponieważ chciałem cię zobaczyć.  
Znowu przez dobre dwadzieścia minut nic nie mówiliśmy. Doszliśmy do domku. Widać, że go odwiedzała, ponieważ nie dostrzegłem żadnego zaniedbania.  
– Mam herbatę. Możemy kupić produkty do jedzenia i ugotuję coś dobrego, dla ciebie Ame-san.
– Zamówmy, jeżeli chcesz. Chcę się tobą nacieszyć.
Popatrzyła na mnie i dostrzegłem łzy w jej oczach.
– Ty wiesz, że ja...
– Tak, Koi. Jesteś nadal w moim sercu i zawsze będziesz.
– Jesteś pierwszą i jedyną miłością mojego życia. Cieszę się, że jesteś szczęśliwy z Dianą.  
– Dziękuję.  
Weszliśmy. Zdjąłem buty i wszedłem za nią do domku. Bezzwłocznie zaczęła przygotowywać herbatę.
– Może chcesz sake?
– Nie, Koi. Chyba że ty chcesz. Jako mniszka, możesz?
– Nie jestem mniszką. Mieszkam i pracuję w klasztorze. Nadal się uczę. Walki, a głównie życia, bo po to jesteśmy na Ziemi, żeby się uczyć. Kensi-Omura ma już osiemdziesiąt lat, ale jeszcze pożyje kilka. Nie wiem, co zrobię, kiedy odejdzie. Mam tylko jego i ciebie – szepnęła.
Nie mogłem tego nie zrobić. Przytuliłem ją. A ona... pocałowała mnie w usta. I przytrzymała je o sekundę za długo. Pocałowaliśmy się. Trwało to dwie minuty, może dłużej. Odsunęła usta.
– Wybacz, Euri-san. Teraz już mogę umrzeć szczęśliwa. Mam nadzieje, że Diana mi wybaczy.
– Z pewnością. Ona wie, że jesteś w moim sercu. Ale...
– Nie mów nic, Euri-san. Ja wszystko rozumiem.
Patrzyłem, jak robi herbatę. Nie odwróciła się ani razu, ale wiedziała, że na nią patrzę. Potem usiedliśmy razem i rozpoczął się cały rytuał picia herbaty. Siedzieliśmy bez słów, bo co mieliśmy więcej mówić? Zarówno ona jak i ja wiedzieliśmy, że możemy się kochać, ale to nie byłoby dobra ani dla mnie, ani dla niej, ani dla Diany. Miłość to bardzo dziwna rzecz. Niektórzy mówią, że nawet ruchome ścieżki w tajemniczym i mrocznym, gęstym lesie Aoki-ga-hara nie są tak zawiłe jak drogi miłości.
– Powalczymy? – zapytała, kiedy wypiliśmy herbatę.
– Nie masz szans – uśmiechnąłem się.
– Nie bądź taki pewny Hariken. ( huragan)
– Jestem teraz tylko Zefa – odrzekłem. ( zefirek)
– Dla siebie mam kimono, ale dla ciebie?
– Może wejdę w stare. Masz je nadal, prawda?
– Tak, Aisare shi-sha ( ukochany) – szepnęła. 
Popatrzyłem na nią.
– To boli, Koi-san. Kocham Dianę, ale nigdy sobie nie wybaczę, że cię zostawiłem.
– Jest dobrze, Euri-san. Nigdy byś nie miał Chloe i Remiego gdybyś nie wyjechał.  
Poszła się przebrać. Po pięciu minutach wróciła w czarnym kimonie, podała mi granatowe spodnie.  
– A gdzie góra kimona?
– Nie pamiętasz? Porwałeś. A ja nie chciałam zszyć.
– Masz je?
– Oczywiście.
– Kiedy cię zobaczę następnym razem, chcę, by było zszyte.
Uśmiechnęła się smutno.
– Pewnie mnie już nie zobaczysz.
– Jeżeli mnie pokonasz.
– To mam o co walczyć.  
Otworzyła starą szafę i wyjęła dwa bambusowe miecze.  
– Powinniśmy mieć strój do ken-do.
– Nikomu nie powiem. Jeżeli przegram, dasz mi szanse w aikido?
– Dobrze, a jak ja przegram, to ty mi dasz również – odrzekłem.
– To mamy umowę.

Sapphire77

opublikował opowiadanie w kategorii dramat i obyczajowe, użył 3193 słów i 18702 znaków.

Dodaj komentarz