Musiałem się przebrać. Chociaż nie miałbyć to jakiś istotny pojedynek, to jednak nie mogłem walczyć w europejskim ubraniu. Wszedłem do znanego mi z przeszłości pokoju. Natychmiast powróciły wspomnienia z przed szesnastu lat. Stało tam nadal stare łóżko na który kochaliśmy się pierwszy raz. Mogliśmy na macie, ale pamiętam, że tak chciałem. A Koi już wtedy zrobiłaby wszystko o co prosiłem, czy po prostu chciałem. Miałem siedemnaście, a ona niespełna trzynaście. Potem mi wyznała, że chciała tego już więcej niż rok wcześniej, ale czekała na moją decyzję.
Przebrałem się szybko, bo dziwnie się czułem w tym pokoju.
Kiedy wszedłem spojrzała na mój tors.
– Jesteś potężnym mężczyzną, Ame-san, ale ja jestem szybka jak kobra.
– Zobaczymy.
Poszliśmy do małej salki, gdzie ćwiczyliśmy przed laty. Ustawiłem się w pozycji. Koi również. Dobry rycerz miecza zadaje jedno cięcie. Po chwili wiedziałem, że chyba jednak nie wygram. W walce na miecze i nie tylko, o tym kto zwycięży, wiadomo już przed walką.
Koi od wielu lat ciągle ćwiczyła, nawet do sześciu godzin dziennie. Poza tym pracowała, medytowała i robiła wszystko co reszta mnichów.
Zadałem cięcie. Oczywiście nie chciałem jej zrobić krzywdy. Sztuka naszej walki polegała na tym, że musieliśmy szybko i precyzyjnie zadać cios i równie szybko go wyhamować, milimetry przed ciałem przeciwnika. Koi nie zdołała uskoczyć, ale zadała również cios. O ułamek sekundy szybciej niż ja. Gdybyśmy walczyli na prawdziwe miecze, oboje byśmy umarli. Ja uderzyłem w jej serce, ona w moją szyję.
– Przegrałem – rzekłem.
– Mówiłam, że tak będzie, ale wiesz co by się stało gdybyśmy mieli prawdziwe miecze?
– Wiem, Koi, Amai kuma no ko. ( Słodki niedźwiadku)
Uśmiechnęła się.
– To ty jesteś Amai kuma no ko, chcesz rewanżu?
– Nie. Wiem, że wygram.
– Tak i ja to wiem. To mnie zobaczysz. Albo ja ciebie.
– Na to wygląda.
– Zamówię jedzenie, chyba że chcesz zobaczyć mistrza. To wówczas razem zjemy.
– Dobrze. Nie planowałem tego. Wiedziałem, że twoje serce mi wybaczy. Nie miałem pewności co do niego.
– Przecież on jest jak Budda. Jakby nie miał ci wybaczyć?
– Fakt. Tylko się przebiorę.
– W takim razie i ja.
Znowu się rozdzieliliśmy. Po dziesieciu minutach ja miałem na sobie zwykłe ubranie, a ona tę samą śliczną sukienkę.
– Wygladasz ślicznie w tej sukience.
Spojrzała na mnie.
– Nie podlizuj się.
– Naprawdę.
Walnęła mnie mocno w rękę.
– Masz siłę i szybkosć – rzekłem.
– Jestem pewna, że ty też.
– Trenuję, ale maksymalnie godzinę dziennie.
Stanęła przede mną i uchwyciła mnie z a ramiona.
– Powinneś to zostawić, dobrze czujesz. Kiedy mnie zostawiłes, miałeś złota aurę, teraz masz nadal, ale jest ciemna mgiełka w koło. Ciemna moc pragnie cię pociągnać na swoją stronę.
– Może zapytam mistrza jak to interpretuje. Tak, postanowiłem odejść, ale nie sądzę, że mi pozwolą.
– Joseph Parker cię skrzywdził, ale jak widzisz, gdyby tego nie zrobił, nigdy nasze ścieżki by się nie zeszły.
– Tak.
Resztę drogo szliśmy bez słów. Weszliśmy na schody klasztoru. Zdjęliśmy buty i dalej szedłem za nią w półmroku, bo tylko małe świece po obu stronach, tuż przy ścianach korytarza, znaczyły drogę.
Kensi-Omura siedział tyłem do nas, a przodem do posagu Buddy. Panowałtu półmrok, jedynie kilka świec dawało minimum swiatła. Wonne kadzidła drażniły przyjemnie nozdrza. Bez słowa usiedlismy za nim i czekaliśmy. W sali medytacyjnej panował półmroki i całkowita cisza. Po kilku minutach mistrz wstał.
– Euri-san.
– Sensei-suna – odrzekłem. (mistrzu)
Dopiero teraz spojrzał.
– Dobrze cię owidzieć, Ame-san. Budda mi szeptał, ze przybędziesz. Chcesz odejść z tej organizacji. To dobrze.
– Koi mówi, ze widzi ciemną chmure na mojej złotej aurze. Czyżbym się stał gorszy?
Twarz mistrza pokrył tajemniczy uśmiech.
– Nie Euri. To część aury kogo miłujesz. On schodzi do piekła. Strzeż się go.
– Mówisz o moim bracie Hajze, prawda?
– Tak.
– Czy mogę mu pomóc?
– Próbuj.
Wiedziałem, że niczego więcej mi nie powie. Siedzieliśmy w milczeniu.
– Bracia sie ucieszą jak z nimi sporzyjesz posiek. Pójdźmy.
Po pięciu minutach jadeliśy ryż z sosem z jarzyn. Piliśmy wodę. Siedziało w sali dwunastu braci. Paliły się wonne kadzidła. Zatęskniłem za tym światem. Poczułem dotyk dłoni Koi. Dotknęła mojej.
– Ciesze się, że przyjechałeś. Zostaniesz do rana?
– Dobrze, ale gdzie będe spał?
– Tutaj. Rozmawiałam z mistrzem.
– Kiedy?
– Przed chwilą.
Zrozumiałem i uwierzyłem. Poczułem miłe ciepło w okolicy serca. Rozkoszne, kojące. Jak śpiew anioła
Zwykle kobiety spały osobno. Ale mistrz wiedział wszystko. Dlatego Koi spała obok. Właściwie oboje nie spaliśmy. Chciałem dotknąc jej dłoni, ale nie zrobiem tego. I wiedziałem dlaczego.
Rano pożegnałem mistrza i braci. Koi odprowadziła mnie kilkaset metrów. Zamówiłem taksówkę. Przytuliła się do mnie. Czułem jej gorące serce. Dopiero w taksówce otarłem łzę. Wracałem do innego świata.
Trzydziesci trzy lat wcześniej.
Hajze miał cztery, a ja sześć lat. Nie widziałem nigdy uśmiechu na jego twarzy. Nie mówię o moim bracie, tylko o Joshepie Parkerze. Matka również nie tuliła mnie ani nie całowała. Kiedy okazałem tylko małą oznakę nieposłuszeństwa, dostawałem pasem. Nie zawsze tylko w tyłek. Czasem po plecach, nie raz uderzył mnie w rękę.
– Jesteś mięczakiem, zrobię z ciebie mężczyznę – mawiał, kiedy płakałem po laniu.
Ostatni raz uroniłem łzę rok temu. Czy go to zadowoliło? Skąd. Twierdził, że jestem zbyta wrażliwy.
Właściwie to dziwne, skąd to miałem. Zimny głaz i wystraszona, wiecznie smutna kobieta, która bała się oddychać w obecności mojego ojca. Pochodził z Hiszpanii, a dokładnie z odmiennej jej części, kraju Basków. Później się dowiedziałem, że był zamieszany w sprawy z terrorystami.
– Nie jestem wrażliwy, jestem twardy – odrzekłem na jego zarzut.
– Nie pyskuj mi. Wiem lepiej. Chcesz oberwać za dyskusję?
– Nie tato.
– Spójrz na Hajze, ma cztery lata i jest lepszy od ciebie. Nie mogę patrzeć na twoje dobre oczy.
– To źle, że chcę być dobry? – zapytałem bez strachu.
– Ten świat jest zły. Nie ma miejsca dla mięczaków. Myślałem, że ty poprowadzisz interesy kiedy ja już nie będę mógł trzymać broni. Ale to twój brat zajmie to miejsce.
– Dobrze, tato.
Pokręcił głową.
– Mężczyzna nie zgadza się łatwo jak jakaś panienka. Idź do pokoju, mam ważne sprawy.
Poszedłem. Nie rozumiałem jego postępowania. Kiedy dyskutowałem, bił mnie. Kiedy się zgadzałem, też nie był zadowolony. Ponieważ nie otrzymywałem tego co pragnąłem, podświadomie, zajmowałem się bratem. Kochałem go, bo był jedyną istotą, która pozwalała się kochać. Broniłem go, przed nawet starszymi ode mnie. W sumie był zadziorny. Lubił psocić. Być może wiedział, że go obronię...
W końcu przyszedł ten dzień.
– Jesteś do niczego. Polecisz do Japonii. Tam są prawdziwi mężczyźni i nauczą ci być jak oni.
– A Hajze?
– Zostanie ze mną. Jest dokładnie taki, jak chcę. Ty taki nigdy nie będziesz.
– Zrobię, jak chcesz, tato.
Zaczął się śmiać.
– A co myślałeś, że mi się sprzeciwisz? Jedziesz za dwa tygodnie i myślę, że cię już nie zobaczę.
Matka siedziała przy stole. Chyba dostrzegłem łzę na jej policzkach. Musiałem zbyt długo patrzeć i to zwróciło uwagę Josepha Parkera.
– Czego ryczysz? Zostanie ci jeden, lepszy syn. Nigdy nie jesteś zadowolona, a dałem ci wszystko.
I tak nadszedł dzień wylotu. Miałem prawie siedem lat. Bez kilku miesięcy...
Wszyscy w samolocie byli bardzo mili i dziwili się, że taki mały chłopiec sam leci. Pani z obsługi wzięła mnie nawet na kolana i zaczęła czesać mi moje lekko kręcone włosy.
– Czemu pani to robi? – zapytałem.
– Dlaczego cię czeszę?
– Też, ale głównie, dlaczego wzięła mnie pani na kolana?
Zrobiła zdziwioną minę.
– Mamusia nigdy cię nie brała?
– Nie. Pewnie Joseph Parker nie byłby zadowolony.
Ty jesteś Euri Parker, pan Joseph to twój tata, dlaczego tak mówisz?
– Pozwalał mi mówić tato, ale najbardziej był najmniej niezadowolony, kiedy nazywałem tatę: pan Joseph Parker.
– Euri, ty dziwnie mówisz. Był najbardziej najmniej niezadowolony. Co to znaczy?
– Tata nigdy nie był zadowolony. Więc nie mogę powiedzieć, że nie był zadowolony.
– Lecisz do Japonii do rodziny?
– Nie proszę pani. Odbiorą mnie znajomi Yakuza.
Kobieta zmarszczyła brwi?
– To są gangsterzy.
– Tak, proszę pani. Joseph Parker uważa, że jestem zbyt miękki.
– Biedne dziecko – szepnęła stewardessa.
– Przepraszam, ale nie jestem biedny, o ile mogę powiedzieć, że jestem wciąż dzieckiem mojego taty. Tata ma dużo pieniędzy. Coś słyszałem, że ma dwa miliony funtów.
Pocałowała mnie w policzek.
– Czemu to pani zrobiła? – zapytałem.
– Mama cię nigdy nie pocałowała? – zapytała jeszcze bardziej zdziwiona.
– Nie pamiętam. Chyba raz jak, jak Hajze się urodził, a pana Josepha Parkera nie było w domu.
Pocałowała mnie jeszcze raz i przytuliła. Zobaczyłem, że ma łzy w oczach.
– Jest pani smutna?
– Nie – odrzekła i wytarła łzy.
Do końca lotu podchodziła kilka razy i donosiła mi różne smakołyki. W końcu zasnąłem, bo lot trwał długo.
Na lotnisku czekałem dość długo na tych Yakuza. Kiedy przyszli po mnie zrozumiałem, że to tacy sami ludzie jak tata, tylko trochę milsi.
Po kilku dniach powiedzieli mi, że zawiozą mnie gdzie indziej.
– Byłem przecież grzeczny – powiedziałem lekko zaniepokojony.
Mężczyźni byli fajni. Dużo się śmiali i pili mocny alkohol. Dali mi spróbować. Przez te kilka dni bawiłem się nieźle. Pozwolili mi również postrzelać. I to sprawiło mi sporą radość.
– A dlaczego mam wyjechać?
– Zajmie się ktoś tobą. Nauczy cię wielu przydatnych rzeczy.
I tak pojechałem do Nagoja. Tu już na dworcu czekał na mnie miły pan. Miał na sobie czarne ubranie, wyglądające trochę inaczej niż inne ubiory, które do tej pory widziałem.
– Jestem Kensi-Omura. – powiedział z mocnym akcentem.
– A ja jestem Euri Parker – odrzekłem.
– Skoro masz tu trochę pobyć, musisz nauczyć się naszego języka.
– Dobrze, będę się starał. Dlaczego ma pan takie dziwne ubranie?
– To kimono. Jestem nauczycielem.
– Będzie mnie pan uczył języka japońskiego?
– Będę cię uczył wszystkiego.
Wsiedliśmy do małego samochodu. Po kilkunastu minutach dojechaliśmy do dziwnej budowli.
– Tu będziesz mieszkał. Nauczę cię, jak musisz postępować. To buddyjski klasztor i w środku nie możesz nosić butów.
– Dobrze proszę pana.
I tak zacząłem mieszkać w klasztorze. Kensi-Omura był mistrzem sztuk walki, czego mi nie powiedział. Szanowano tu wszystkich i wszystko, nawet muchy, ale mistrza szanowano prawie tak mocno jak głównego mnicha.
Po tygodniu znałem już wiele zasad i kilkanaście słów. Nauczyłem się myć podłogę i zmywać naczynia. Wszyscy tu byli dla mnie bardzo mili, nawet więcej niż pani Emma z samolotu, z tym że nikt mnie nie brał na kolana i nie całował.
Minął już trzeci tydzień kiedy do klasztoru przywieziono umierającą dziewczynkę. Jej mam była biedna, ale nie dlatego nie pojechała do szpitala. Ufała Kensi-Omura, bo miał nadzwyczajne zdolności. Potrafił podobno przywracać do życia.
– Pani Osaka, nie wiem, czy będę mógł pomóc – rzekł kiedy ją zobaczył.
– Proszę pomóc, mistrzu – upadla na kolana.
– Wstań Mariko – położył dłoń na jej głowie.
Dziewczynka miała tyle lat co Hajze, ale była dużo bardziej drobna. Ułożono ją na macie. Obserwowałem, jak mistrz położył dłonie na jej sercu i głowie. W koło paliły się kadzidła. Nagle spojrzał na mnie.
– Podejdź, Euri.
Zrobiłem to mocno zatroskany.
– Połóż dłoń na jej sercu.
Zrobiłem to, a mistrz Kensi – Omura położył dłonie na jej skroniach.
– Pomagam?
Uśmiechnął się.
– Masz złotą aurę, to bardzo rzadko się zdarza. Znam dwie osoby, które taką mają.
– Och, kim są.
– Mój mistrz Zao i ty. Dzięki temu mała Koi ożyje.
Byłem tak zaaferowany, ze nie zauważyłem, że dziewczynka nie oddycha. Jak mały, siedmioletni chłopiec mógł wiedzieć, że dziewczynka umarł. Trzymałem dłonie na jej sercu. Upłynęło sporo czasu, może pół godziny kiedy dziewczynka otworzyła oczy. Spojrzała w koło i dopiero na mistrza, a potem na mnie.
– Watashi wa tengoku ni imashitaga, naze modotte kitanedesu ka?
– Anata wa hatasubeki shimei o motte imasu.
Nie wiedziałem, co powiedzieli, ale się poczułem dobrze.
Dziewczynka spojrzała na mnie.
– Kono otokonoko wa dare.
– Tenshi. Kore wa wathashi to issho no anata no tenshidesu.
– Arigato...anata wa.
Popatrzyłem na mistrza Kensi.
– Co dziewczynka powiedziała?
– Dziękuje ci, że jesteś.
(Koi powiedziała coś bardzo ważnego, jednak z uwagi na całość opowiadania tego nie tłumaczę. Zainteresowany może użyć Google tłumacz).
– Proszę jej powiedzieć, że będę się nią opiekował. Ma tyle lat co mój mały brat, Hajze.
– Kare wa anata no sewa o shimasu.
Dziewczynka powoli przesunęła dłoń i ujęła moją. Poczułem błogość. Ciepło i coś, czego jeszcze nie znałem.
Została kilka dni i mistrz dawał jej różne mikstury i wbijał igły. Oczywiście jadła i piła. Na czwarty dzień wstała. Po dwóch dniach zabrała ją mama. Zrobiło mi się smutno. Powiedziałem o tym mistrzowi.
– Szkoda, że pojechała do domu. Była taka miła i dobra.
Kensi patrzył długo w moje oczy,
– Nie zostawisz jej nigdy?
– Nie – odrzekłem bez chwili zastanowienia.
Potem nie rozmawialiśmy już o tym. Wykonywałem wszystko, co mówił mistrz. Wieczorem nie mogłem zasnąć, bo nadal czułem ciepło jej dłoni.
Na drugi dzień dziewczynka wróciła. I mistrz powiedział, że już tu zostanie. Jej mama ją często odwiedzała. Kiedy przyszła na drugi dzień długo rozmawiała z mistrzem i spoglądała na mnie.
W końcu skończyła rozmawiać i podeszła do mnie.
– Arigato, Euri-san.
Zrozumiałem.
– Uśmiechnęła się
– Ame-san.
Spojrzałem na mistrza.
– To twoje imię w naszym języku. – rzekł
– Ładnie brzmi.
– Wathashi wa kino aishimasu.
Ona spojrzała na mistrza a on na mnie.
– Co chcesz powiedzieć?
– Że kiedyś ją pokocham.
Mistrz uśmiechnął się i powiedział.
– Powiedziałeś, wczoraj pokocham.
Mistrz wziął kawałek papieru i napisał po japońsku i po angielsku.
– Przeczytaj to jej.
– Isuka wathashi wa ananta o aishimasu.
Dziewczynka spojrzała na mnie i zapytała
– Matawa yubo?
– Hai – odrzekłem, bo zrozumiałem.
Wzięła mnie za rękę i długo trzymała.
– Euri-san, możecie się bawić, tylko wróćcie przed wieczorną modlitwą.
– Dobrze, mistrzu.
Znowu na mnie popatrzył i zawołał, bym podszedł bliżej.
– Opiekuj się nią. Ona jest specjalna i jej imię jest tym, czym ona jest.
– A co znaczy jej imię?
– Miłość.
Poczułem się dobrze. Pierwszy raz w życiu.
Bawiłem się z Koi każdego dnia na zewnątrz, kiedy padał deszcz, bawiliśmy się w świątyni. Uczyłem się japońskiego i ich obyczajów.
Dodaj komentarz