Deszcz 11

Diana nie poznała lub przynajmniej nie dała poznać, że coś odczuła. Przed spaniem położyliśmy, pocałowała mnie delikatnie. Zasnęła.
Ja nie mogłem spać. Zacząłem dopiero myśleć o tym wszystkim. Jakie dziwne jest życie. Tej nocy zrozumiałem, że prawdopodobnie nigdy bym sobie nie wybaczył gdybym to zrobił, a tak miałem za sobą przewinienie, które mogłem odkupić. Gdzie w środku, poza granicą poznania czułem, że postępowanie Chloe jest naturalne. Co wie, a czego ja nie pamiętam? Owszem byłem złym ojcem i mężem, ale jej pragnienie? Nigdy bym nie przypuszczał, że tego pragnie. Coś mi nie pasowało. W ułamku chwili zobaczyłem coś jeszcze. Ona i Aisha? Aż tak się maskowały i udawały w sposób tak doskonały, że nigdy niczego nie dostrzegłem, że są parą? Zbyt wiele dzisiaj się stało i poczułem zmęczenie. Po chwili wszedłem w objęcia snu.  
Cały tydzień minął spokojnie i rozmyślałem, że w końcu muszę powiedzieć centrali o mojej decyzji.
Najpierw chciałem załatwić sprawę mojej rezygnacji w udziale w dalszym prowadzeniu Syndykatu na Anglię. Na plus przemawiało to, że miałem brata – wspólnika. Nie wiedziałem powodu, dlaczego góra miałby mieć sprzeciwy.  Musiałem wyczuć co myślą o moim postanowieniu. Mogli powiedzieć jedno a robić drugie. Nie miałem do czynienia z grzecznymi dziećmi.
  Betty miała dzisiaj smutek w oczach. Już kilka razy delikatnie próbowałem odkryć, co jest powodem jej stanu, ale zawsze kończyła subtelną, ale zdecydowaną odmową, dlatego zaniechałem pytania. Hajze coś załatwiał w Manchesterze i miał wrócić wieczorem. Za dwa dni leciał do Paryża. Lubił Francję, szczególnie stolicę, tylko jedno miejsce bardziej preferował. Hiszpanię.
Nie miałem dzisiaj żadnych spotkań, a wszystkie sprawy papierkowe załatwiłem wczoraj. Betty odciążała mnie w trudnych dniach, a w takich jak dzisiaj, nawet ona nie miała dużo pracy. Ale zawsze sobie znajdowała zajęcie.
Pomyślałem o Koi i zaraz o mistrzu Kenzi. Tęskniłem momentami za tamtym życiem.
Otworzyłem szklaną szafkę i wyjąłem miecz. Doskonały. Przez stulecia prawie się nie zmienił. Poza zewnętrzną części rękojeści, wszystko pozostało niezmienne. Mimo że najlepszy samurajski miecz mógł osiągnąć cenę do pół miliona, mój był bezcenny. W Japonii zostało sporo mieczy, których nigdy nie będzie można nawet wywieźć z kraju, a co dopiero sprzedać. Mój miecz nigdy nie powinien opuszczać Nipponu. Nie wiedziałem, jak mistrz to zrobił, miałem świadomość, że popełnił grzech wobec tradycji. Najwyższą cenę na aukcji z broni białej osiągnął miecz z XVIII wieku z ery cesarza Qianlong. Miecz i pochwa sprzedano za siedem milionów i siedemset tysięcy. Miecz ma nazywę Sao Bao Teng. Jest wykonany z doskonałej stali, a rękojeść zrobiono z białego jadeitu.  
Dotknięcie stali, która miała w sobie prawie cztery wieki historii Japonii, dodało mi odwagi. Postanowiłem porozmawiać z zarządem. Zadzwoniłem do Colinsa.
– Witaj Euri, co u ciebie?
– Dziękuję, dobrze. A u ciebie?
– Nie tak źle – usłyszałem krótki śmiech.
– Mamy coś do omówienia.
Nastąpiła chwila milczenia.
– Jeżeli jest to ta sprawa, musisz przyjechać.
– Oczywiście, że nie chciałem o tym zawiadamiać przez telefon.
– Zawiadamiać – wyczułem szczere zdziwienie i raczej troskę niż gniew.
– Tak. Nie sądzę, że to podlega dyskusji.
– Twardy zdecydowany Euri, ale przyjedziesz. W czwartek o dziesiątej spotkamy cię w trójkę. Masz dwa dni. Przemyślisz to jeszcze raz, a i my będziemy mogli porozmawiać z ważnymi osobami. To do czwartku.
    Nie sądziłem, że rozmowa zakończy się tak szybko. Colins uchodził za człowieka ugodowego. Czułem, że nie bardzo akceptował moją decyzję. Bo ją podjąłem. Ale wypadało pojechać. Musiałem. Powiem bratu? Zdecydowałem, że powiem mu po powrocie. 
   Z pewnością coś mi zaoferują. Tylko co? Nie interesowały mnie pieniądze, władza, ani inne kobiety. Miałem trzy. Jeżeli wyczuję, że będą chcieli coś zrobić, muszę chronić rodzinę. Raczej Koi była poza zasięgiem zainteresowań. Miałem swoich ludzi, ale czy będą mi wierni i staną za mną przeciw Syndykatowi? Co zrobi Hajze? Pomyślałem o Georgu i jego narzeczonej, bo chyba szykował się ślub. Jedyny on by stanął po mojej stronie, co do tego miałem pewność. Mój kierowca świetnie jeździł, ale nie miałem wielkiego pojęcia o jego zdolnościach batalistycznych. Dlatego musiałem go odesłać daleko do czasu wyjaśnienia. Jednak dzisiaj wszyscy powinni być bezpieczni.  
Brata postanowiłem zawiadomić później, ale moją żonę i dzieci, jeszcze tego wieczoru.
Zadzwoniłem do George.
– Tak proszę pana? – usłyszałem po drugiej stronie.
– Jesteś blisko?
– Około dziesieciu minut od pańskiego biura, mam przyjechać?
– Jesteś sam?
– Mogę być natychmiast.
– Napisz gdzie, jesteście, dojadę.
– Panie Euri...
– Jest w porządku, tylko napisz...
Wyłączyłem się i przygotowałem do wyjścia. Ogarnąłem wzrokiem wszystko, co znajdowało się w pokoju. Mój wzrok padł na miecz. Z szafy pancernej wziąłem pokrowiec i torbę. Po chwili wyszedłem z pokoju
– Betty, wychodzę. Ważne telefony łącz na moją komórkę, w sprawach drugorzędnych proś rozmówców o zostawienie wiadomości
– Dobrze, panie Parker.
– Tak wiele razy prosiłem, byś mówiła mi Euri.
Uśmiechnęła się tylko, a ja podszedłem do niej. Postawiłem długą torbę na podłodze i ująłem jej skronie i od razu pocałowałem ja w czubek, tuż nad czołem, w siwiejące włosy.  
Spojrzała na mnie nieco zaskoczona i powiedziała cicho.
– Nie jesteś jak Joseph, Euri.
– To chyba dobrze – odrzekłem.
Wziąłem pakunek i ruszyłem w kierunku drzwi.
– Uważaj na siebie... Euri.  
Po chwili jechałem szybką windą w dół. Kiedy wszedłem do mojego żółtego SUV, coś mnie uderzyło mentalnie. Powiedziała Joseph... Znając jego twardy i ciężki charakter, trudno mi było sobie wyobrazić, że pozwolił się tytułować po imieniu swojej sekretarce. Ale być może powiedziała to, by nie powodować kontrastu w zestawieniu Pan Parker i Euri. Zostawiłem tę myśl. Na komórce sprawdziłem adres, który mi właśnie przysłał Geroge. Czyżby to był dom Camili? Nie. 
- To kawiarenka - powiedziałem do siebie, zobaczyłem kiedy dojechałem. Zaparkowałem i zapłaciłem za parking.  
W środku znalazłem łatwo mojego kierowcę i jego wybraną. Imię Camila sugerowało mi kogoś wyglądającego inaczej. Sam George miał pewnie trochę ponad pięćdziesiąt lat. W moim wzroście. O harmonijnej sylwetce. Brązowe włosy, teraz z lekka siwizną na skroniach. Z powodzeniem mógł być uważany za przystojnego mężczyznę. Dbał o wygląd. Kiedy mnie woził miał zawsze garnitur, krawat i zawsze czyste i dobrej klasy buty.  
Kawiarnia mieściła sześciu stolików, wyglądała na przytulną. Lokal prowadził  ktoś z północnej Afryki, prawdopodobnie mieszkaniec Maroka. Wszystko tu miało kilka lat. Ale widać, że właściciel czynił staranie, by klienci czuli komfort. Wygodne krzesła z miękkimi siedzeniami z materiału. Na ścianach obrazy, czyli od razu wiedziałem, ze nie jest to zagorzały wyznawca islamu, ponieważ Arabowie unikają wszelkich dekoracji z racji dziwnego zarządzenia proroka, że sztuka rozprasza kontakt z Allachem.
Wiszące obrazy przedstawiały głównie naturę i przypominały nieco malarstwo Moneta, zarówno w pastelowych, łagodnych kolorach jak i sam sposób malowania, nie typu fotograficznego to sugerował.
Posłałem uśmiech mojemu kierowcy i rzuciłem okiem na kobietę. Typowa angielka o jasnej cerze i smukłej sylwetce. Miała około czterdziestki i uznałem ją za ładną. Uroku dodawały jej piegi i duże, jasnoniebieskie oczy. Miała również bardzo jasne blond włosy i podobne brwi i rzęsy. Ubrana w białą bluzkę i kolorowa spódnice. Nie miała stanika, ale grubość bluzki zasłaniała jej sutki. Biust miała niewielki, chyba na poziomie miseczek typu A. Jakkolwiek, miałem przekonanie, że nie uroda sprawiła, że zaczął ją spotykać, a związek bardzo szybko urósł do silnej relacji.
Podszedłem do stolika. George wstał i przedstawił mi kobietą.
– Mój szef, Euri. Camila Stamport.  
Podała mi dłoń.
– Miło poznać – rzekłem.
– Wzajemnie. George mówił mi o panu wiele dobrych rzeczy.
– Och z pewnością przesadził.  
– Nie jestem pewna, sądzę, że dobrze pana określił.  
– Pójdę zamówić kawę. Mają dobrą? – zapytałem ciszej.
– Znakomitą – pokazała mi uśmiech, ukazując rząd białych i równych zębów.  
Z pewnością nie pali, pomyślałem.  
Podszedłem do kontuaru.
– Witam pana. Chyba pierwszy raz u nas – zagadnął Marokańczyk, w wieku lub troszkę starszy.
– Tak, nigdy tu nie byłem.
– Za to pan George jest częstym gościem, od niedawna. Natomiast pani Camila przychodzi tu od trzech lat – rzucił okiem na obrazy.
– Czyżby to jej? – zapytałem.
– Jest pan bardzo spostrzegawczy, w zasadzie wyprzedził pan moje myśli, bo właśnie miałem to powiedzieć.  
– Są na sprzedaż?
– Tak – ucieszył się.
– Miłe kolory i styl.  
– Tak. Sprzedaję czasem dwa na tydzień. Ceny przystępne, na poziomie dwustu funtów.
– Tak, to rzeczywiście nie tak drogo. Chciałbym średnie cappuccino i jakieś ciastko.
– Polecam Kab hzel i Hriba. Za kawę policzę, a za ciasteczka nie.
– Och, dziękuję. Z pewnością są pyszne i pewnie znowu odwiedzę pański lokal.
– Oczywiście, panie...
– Mam na imię Euri.
– O, bardzo oryginalnie. Pasuje do Londynu – odrzekł.
– Tak, to prawda.  
– Proszę usiąść. Przyniosę kawę i ciasteczka. Myślę, że espresso również panu przypadnie do gustu. Pochodzi z Maroka. Jest doskonałe, poczuje pan różnice. Nie ma chemii.
– Jestem pewny, że będę zadowolony.
Wróciłem do stolika. George wstał i odsunął krzesło.
– Dziękuję, ale to zbytnia uprzejmość, przyjacielu.
– Przyjemność po mojej stronie – odrzekł.
Usiadłem. Spojrzałam na Camilę.
– Ładnie pani maluje.
– Dziękuję. Nie wyglądają jak podróbki Moneta?
– Może na pierwszy rzut oka i nie dla znawcy. Są nasączone spokojem – odrzekłem.
– Maluje prawie całe życie. Ostatni zaczęłam pisać wiersze – spojrzała na Georga i położyła dłoń na jego.
Wyglądali na zakochanych. Jak to się w życiu układa! Były kierowca wyścigowy i malarka o wrażliwej duszy. Oboje czekali na siebie tyle lat.
Jak zgadłem, że Camila nigdy nikogo nie miała, nie wiem. Jak się okazało po kilku minut, że miałem rację
Właściciel przyniósł cappuccino i ciasteczka na ślicznym ceramicznym talerzyku udekorowanym przy obrzeżu niebieskimi kwiatuszkami.
– Bardzo dziękuję. Zapomniałem zapytać pana o imię.
– Mam na imię Ali.
– Ale nie jest pan muzułmaninem.
– Jestem. Rozumiem pytanie. Obrazy. Miałem już kilka razy problemy. Moi bracia mi zarzucali, ze nie przestrzegam zasad. Ale robię to dla Camili. Dla bezpieczeństwa mam pancerne szyby, a to są kopie – uśmiechnął się szczerze.
– Wielu ludzi robi coś dla kogoś – rzekłem. – To miło z pana strony.  
Odszedł. Ja spróbowałem kawą. Kiedy już wymieszałem cukier, spróbowałem ciastko
– Słodkie, ale dobre – odrzekłem.
Oni pili herbatę i skończyli w połowie swoje jedzonko. Mieli zwijane placki z makii wody z jarzynami i mięsem z kurczaka.
Dostrzegłem, że George ma pytanie w oczach.
– Jak skończymy, porozmawiamy w Phantomie – rzekłem cicho.
– Jak pan ... Euri wiedziałeś? – zdziwił się
– Chyba nigdy nie byliśmy razem w kawiarni – odrzekłem
– Tak to prawda.
Rozmawiałem z nimi o wszystkich sprawach oczywiście niezwiązanych z moją pracą. Oczywiście, George nic Camili nie wspomniał, co robię. Ja natomiast podczas rozmowy próbowałem odczuć, jaką jest kobietą i po dwudziestu minutach doszedłem do wniosku, że jest uosobienie dobra. I z tego również powodu nie mogłem zrozumieć, dlaczego taka ładna i dobra kobieta nigdy nie znalazła odpowiedniej osoby. Ale w końcu odkryłem. Oczywiście wywnioskowałem, że ojciec ją skrzywdził. Raczej nie mogłem się mylić. W wypadku mojego kierowcy sytuacja wyglądała inaczej. Kobiety za nim szalały, przynajmniej fanki wyścigów samochodowych. Ale George był i pozostał człowiekiem bardzo skrytym i typem samotnika. Odkrywali przede mną swoje prywatne sekrety. Znałem mojego kierowcę kilka lat, a nie dowiedziałem się o nim przez ten czas tyle ile teraz w ciągu dwudziestu minut. Camila wyraźnie mi zaufała. Gdyby wiedział o tej sprawie? Tyle tylko, że ja nie skrzywdziłem Chloe i nigdy bym tego nie zrobił...
W końcu zapłaciliśmy i wyszliśmy.
– To ten wóz? – zainteresowała się Camila.
– Tak.
– Wygląda na bardzo solidny. Kiedy poznałam Georga, od razu mi powiedział, że Rolls Royce nie jest jego, a tylko jest pańskim kierowcą.
– Wiesz, dlaczego tak się stało. Nie chciałem, żebyś sądziła, że jestem milionerem.
– Wiesz skarbie, od początku chodziło mi o ciebie, a nie ile masz pieniędzy.
Usiedliśmy w aucie.  
– Proszę powiedzieć, co się stało, bo troszkę się niepokoję – zapytał.
– Już mówię. Wyczułem, że Camila jest niezwykłą kobietą. Zastanawiałem się jak to możliwe, że taka piękna i dobra osoba nie miała nigdy nikogo i jakieś pięć minut, przed wyjściem, odkryłem.
Kiedy to powiedziałem, Camila skuliła się w sobie.
– Co pan odkrył, panie Euri.
To mnie lekko zdziwiło, bo cały czas mówiła mi na ty.  
– George nie wie? – zdziwiłem się
– Wiedzą to tylko dwie osoby...
– Teraz trzy – szepnąłem – a powinny cztery, ale ja nie powiem.
– Co pomyśli – prawie płakała.
– To bardzo dobry człowiek. Zrozumie.
Siedzieli na przedzie i widziałem, że George nic nie rozumie.
– Camilo, za chwilkę dowiesz się czegoś i w związku z tym będziesz musiała trzymać tę tajemnicę. Myślę, że kiedy wyjdę, powiesz mu.
– Tak. Zaufałam mu i myślę, że mogę do końca. Tylko nadal nie rozumiem, jak to odkryłeś, Euri.  
– Powiedziałaś, że czasem wąż mieszka w domu.  
Rozmawialiśmy o zwierzętach i nagle to powiedziała.  
– Co do tajemnicy z pewnością ja zatrzymam. Właściwie nie mam znajomych. Takie dwa odludki się odnalazły.  
– Tak czasem jest, a teraz powiem. Jestem szefem fili największej zorganizowanej organizacji kryminalnej. Po wielu latach, bycia w tym interesie, postanowiłem to zostawić. Za trzy dni będę rozmawiał z przedstawicielami samej centrali. Chodzi o to, że istnieje poważna szansa, że oni na to nie wyrażą zgody i wówczas moje życie będzie zagrożone. Moje i mojej rodziny. I również Georga. A teraz i twoje. Dlatego jutro musicie wyjechać. Dzisiaj zrobicie zdjęcia, a ja przygotuję dla was dokumenty. Polecicie na jakąś wyspę w Oceanii lub Polinezji i będziecie tam, do czasu jak nie dam znaku. Jeżeli nie dam w ciągu miesiąca, będziecie musieli tam zostać, może na lata.
– Och. Wyglądasz na dobrego człowieka, dlaczego to robisz?  
– George ci opowie.  
– Mamy trochę pieniędzy, ale nie wiem, czy starczy? – rzekła zatroskana.
– Nie martw się o to. Dam wam pieniądze. Sześć milionów funtów powinno starczyć na długi czas. Widzę, że ani ty, ani George, co wiem, nie jesteście materialistami.
– Chyba masz rację Euri – dotknęła mojej dłoni.
Odczułem coś. W ułamku chwili musiałem coś jej powiedzieć i Georgowi.
– Macie do mnie zaufanie?
– Oczywiście – rzekł bez wahania George.  
– A ty, Camillo?
– Całkowite.  
– Bo zaszły małe komplikacje. Musisz ze mną pojechać do swojego domu.
– A George?
– Nie może z nami jechać. Poza tym za dwie godziny odbiera moje dzieci ze szkoły.
– Nie rozumiem – szepnęła.
– Wszystko ci powiem.
George naprawdę mi ufał. Nawet nie zapytał, co jest powodem.
– Kiedy odwiezie dzieci, wróci do ciebie i pojedziecie zrobić zdjęcia, George wie gdzie. Wieczorem mi je przywiezie, a jutro w południe lub najpóźniej wieczorem dostaniecie paszporty i wizy, o ile będą potrzebne i wylecicie.  
– W takim razie jedźcie, miejmy to za sobą
– Dziękuję – zwróciłem się do niego.
– Dlaczego?
– Bo nie pytałeś.
– Wiem, że gdybyś mógł, powiedziałbyś.  
– Tak, to prawda.  
Wysiadłem z wozu i otworzyłem drzwi. Camilla wyszła, tylko spojrzała na swojego wybranego. Poszliśmy w kierunku Lamborghini.  
– Powiesz mi teraz? – zapytała.
Robiła wrażenie lekko zdenerwowanej, a miała powód. Człowiek, którego nigdy nie widziała, odkrywa jej tajemnice życia, a następnie prosi, by z nim pojechała do jej domu. Ja natomiast zastanawiałem się, dlaczego nie poczułem tego od razu i zrozumiałem. Ona mi musiała w pełni zaufać, dlatego dopiero kiedy mnie dotknęła w samochodzie, odczułem te wibracje.
– Powiedz, gdzie mam jechać.
– Pokażę ci na GPS – dotknęła ekranu.
W samochodzie zainstalowałem elektroniczną mapę i kilka innych nowoczesnych udogodnień. Co prawda Japończycy już od roku 1990 instalowali systemy GPS, ale ten modelu tego nie posiadał tak nowoczesnego systemu nawigacji, dlatego musiałem to zmodyfikować i wstawić najnowszą wersję.
– Nie dotykaj ekranu. Powiedz mi adres.
Zrobiła to. Zajęło nam prawie pięćdziesiąt minut, by dojechać. Weszliśmy do skromnego domku, mającego pewnie więcej niż sto lat. Od razu wyczułem. Nigdy nie myślałem o moich własnościach od czasu kiedy uratowałem Koi
– W tym domu jest azbest i co gorsza, rtęć. Nie wiem dokładnie gdzie. Masz raka kości. W fazie początkowej i to jest dziwne, bo mieszkasz tu prawie dwadzieścia lat.
– Skąd to wiesz?
Oczywiście nieopisane zdziwienie zastygło na jej ślicznej buzi.

Sapphire77

opublikował opowiadanie w kategorii dramat i przygodowe, użył 3059 słów i 17955 znaków.

1 komentarz

 
  • Użytkownik Marigold

    Intrygująca historia. Naprawdę można się wciągnąć. Dobra robota.

    Wczoraj 10:36

  • Użytkownik Sapphire77

    @Marigold Dziękuję. Euri jest naprawdę zajętym człowiekiem. Jest pozytywnie nastawiony do życia. Dmucha na zimne. Pomaga wybrance Georga  bo może. Potem, po powrocie, zamierza chronić rodzinę, jeżeli zajdzie potrzeba. Na razie jeszcze nie wie jak przebiegnie ważna rozmowa w Nowym Yorku.

    24 godz. temu

  • Użytkownik Marigold

    @Sapphire77 Obawiam się, że źle. Kto raz wpadnie w macki takiej organizacji, jakiej podlega Deszcz, to droga jej opuszczenia jest jedna - w czarnym worku. Czekam niecierpliwie na ciąg dalszy.

    23 godz. temu

  • Użytkownik Sapphire77

    @Marigold Mam małe pytanko. Czy opowiadanie Przeklęty jest poprzedzającym obecnie publikowanego? Występują podobne imiona ( zerknąłem). Czy polecasz mi poczytać? Pewnie jest tak fajne i dobrze napisane jak obecne.

    22 godz. temu

  • Użytkownik Marigold

    @Sapphire77 W pierwszym Przeklętym jest opowiedziana historia Kaidana i Arlene, o których jest mowa w ostatni odcinku Branna. Opowiadania są powiązane, ale stanowią odrębne całości. Moim celem jest napisanie losów wszystkich Przeklętych.  
    Przeczytaj prolog może Cię wciągnie   :D Pierwszy Przeklęty to mój debiut literacki więc musisz przymknąć oko na pewne warsztatowe niedoróbki  ;)

    10 godz. temu