Ridge Chaser - Akt 11

Ridge Chaser - Akt 11Z powrotem na skałach


Wieczór. Kilka godzin później.
Marcin siedział przy biurku. Kolejny wieczór z rzędu spędził bez dziewczyny, ślęcząc nad telefonem i laptopem. Zaniedbywał nie tylko swój związek, ale i obowiązki. Musiał brać nadgodziny, żeby w ogóle wyrobić się z zaległymi dokumentami i fakturami do wypełnienia. Logistyka jednak była w tym momencie jego najmniejszym zmartwieniem. Po drugiej stronie telefonu w końcu ktoś odebrał.
-Halo? – Odezwał się średni, nieco bulgoczący głos. – Mam nadzieję, że dzwoni Pan z ważną sprawą, inaczej bardzo się pogniewamy… o ile potrafi pan korzystać z zegarka.
-Nataniel…?
Cisza.
-Wiem, że poznajesz mój głos.
-Nie mamy o czym rozmawiać… przynajmniej teraz.
-Myślę, że chyba nie bez powodu wpadłeś ostatnim razem na Salmol.
-To Ty jesteś właścicielem tej RX-8, prawda?
-Jak Ty dużo wiesz, kolego.
-Tak myślałem… dawno nie widziałem takiego stylu jazdy. Tak właściwie, to tylko Ty potrafisz zaatakować w najbardziej nieoczekiwany sposób…
Marcinowi przeskoczyła stopklatka, kiedy zaimprowizował, wykonując skandynawskie szarpnięcie. Nawet nie zaplanował tego ataku… to był akt desperacji. Losowa myśl, która przebiegła mu przez głowę w dosłownie ostatniej chwili.
-Przynajmniej tylko Ciebie znam. –Kontynuował Nataniel. - Kiedy pozbyłeś się swojego 240SX’a? – Pytał nieco ironicznie. – S-Trzynastka z tego, co pamiętam…
-S13 odszedł na zasłużony odpoczynek. Teraz mogę więcej… szybciej i mocniej.
-Spodziewałem się tego telefonu, szczerze mówiąc, czekałem na ten moment.
-Doprawdy? Nie wydajesz się mile zaskoczony.
-Heh…
-Chyba będziemy musieli porozmawiać o dawnych sprawach.
-To raczej nie wchodzi w rachubę.
-Ponieważ…?
-Ponieważ planuję atak na MR-2, nie na Ciebie i twój zespół… jak wam tam? Mysterious Ways? - W jego głosie można było wyczuć lekką prowokację.  
-MR-2 to osobna kwestia. – Odparł z chłodem w głosie. – Mój człowiek też zamierza się z nim zmierzyć… i właśnie mniej więcej o tym chciałem porozmawiać.
-Hm…?
Marcin oparł się na krześle, nabierając powietrza do płuc. – Jutro wieczorem MR-2 przyjedzie na Kocierz, żeby się ścigać w ramach niedokończonego pojedynku z moim człowiekiem, Konradem. Pomyślałem, że zamiast rozbudzać kolejne zatargi z miejscowymi, rozwiążemy to w inny sposób.
-Zatargi? Chyba mnie z kimś pomyliłeś, kolego. Nie szukamy kłopotów, a jedynie wyzwania.
-Heh… ale kiedy Impreza staranowała Sierrę, jakoś przyjąłeś na klatę odpowiedzialność za głupotę swoich kompanów.
Cisza.
-MimoMimo że to nie Ty prowadziłeś wtedy Subaru, to doskonale Cię pamiętam. Byłeś jedną z tych osób, która zaciekle broniła tego kierowcy. Nic się nie stało… tak wyglądają wyścigi…
Jasne. Pokonał was Mistrz… uciekliście pod skały jak pająki. Cholernie wredne, obślizgłe i poczwarne pająki. Teraz powoli wychodzicie… Ty i twoja reaktywowana Liga Białego Krzyża.
Nadal cisza.
-Duma Ci nie pozwala spać, prawda? Duma, że stanęliście do pojedynku z Mistrzem… On, Walter Rohrl, rzucił wam wyzwanie w akcie zemsty. Przegraliście, poddaliście się bez dobijania, lecz Ty nie mogłeś tego tak zostawić… nie mogłeś pozwolić, żeby twoje ukochane LBK upadło!
-Czego chcesz? – Odpowiedział chwiejnym tonem.
-Wyścigu. Za dwie godziny na Kocierzu. Przyjedziemy całą ekipą, żeby dokładnie zabezpieczyć drogę. Rozstrzygniemy spór o to, kto jutro będzie się ścigać z MR-2.
Po drugiej stronie zapadła cisza, którą co chwilę przerywały ciche pomrukiwania.
-Nie, żebyś myślał, że się boimy, że w razie przegranej z Toyotą wy okażecie się lepsi od nas, jeżeli ją pokonacie.
-A mi się wydaje, że tak właśnie jest.
-Nie. Po prostu chcę uniknąć nieczystych ruchów, do których LBK przywykło. Przegrać z dwa razy słabszą Toyotą? Nie pozwolicie sobie na takie ośmieszenie… Tak jak nie pozwoliliście, żeby dużo słabsza Sierra wygrała z wyidealizowanym Subaru Imprezą.
-Bronisz kierowców, którzy byli po stronie przeciwnej do LBK. To nie walka o rację, to bitwa o honor.
-Tym bardziej ja traktuję to personalnie.
-LBK będę reprezentować do samego końca, dopóki nie zostanę sam. Rozumiem… że ten wyścig ma być rozstrzygnięciem pojedynku sprzed ośmiu lat?
-Tak. Przemilczmy wyścig z Mistrzem.
-Za dwie godziny… na Kocierzu?
-Tak.
-Obyś faktycznie przyjechał.



Mysterious Ways było zespołem dowodzonym przez Marcina od prawie sześciu lat. Gromadził między innymi Konrada, który jeździł srebrnym Fordem Cougarem z kompresorem. Rafała, który posiadał sprowadzonego z Japonii Mitsubishi Legnum VR4, oraz kierowcę… nikomu nieznaną kobietę, jeżdżącą Hondą Civic Type-R FD2. Ich trójka spotkała się niedaleko Jeziora Żywieckiego, czekając na resztę samochodów. Na Marcina, który właśnie dojeżdżał, oraz na właściciela Lexusa IS300, świeżego rekruta. Rafał miewał problemy z sercem, jednak nie było to nic oprócz nadciśnienia. Z tego powodu musiał ograniczyć udział w wyścigach do minimum, skupiając się na czymś, co kochał bardziej niż samą jazdę. Nad mechaniką. Był informatykiem, który po godzinach grzebał pod samochodami swoich kumpli. Jeździł na tyle dobrze, że został zwerbowany przez Marcina do drużyny. Informatyka w połączeniu z imponującą wiedzą mechaniczną sprawiła, że potrafił dostroić każdy element samochodu do jego kierowcy. Zarobki pozwoliły mu na zakup świetnego JDM-a, o którego dbał bardziej, niż o swoje serce. Wysiadł ze swojego Mitsubishi po dłuższej chwili odpoczynku, podziwiając księżyc odbijający się w tafli jeziora.
-Co o tym wszystkim myślisz? – Zagadał Konrad.
-Moim zdaniem to głupie, odkopywać stare sprawy… no ale to jego wybór. My mu dzisiaj tylko pomagamy w doprowadzeniu tego wyścigu do faktu.
-A ona? Dlaczego nigdy nie wysiada z Hondy…? –
Spojrzeli w stronę zaciemnionego parkingu pod drzewami. W cieniu, z dala od światła latarni drogowych stał czarny Type-R FN2, którego właścicielka nijak miała zamiar opuszczania wygodnego wnętrza.
-Ona? Jest aspołeczna… zachowuje się jak ta hakerka z Dziewczyny z Tatuażem. Widziałem ją może kilka razy… jak jeździła. Jeszcze mniej, jak wychodziła z samochodu. Nielegalne wyścigi traktuje z dużym dystansem… może się boi policji. Nie wiem.
-Nie zastanawia Cię to, że przyjechaliśmy dla MR-2, a mamy rozstrzygnąć spór sprzed ośmiu lat…?
-Może to tylko głęboko zakorzeniony plan Marcina. Nie wiadomo… Ja nic nie wiem. Dawno się nie dzielił ze mną swoimi planami… Przykro mi.
Wtedy, wzdłuż drogi przeleciały dwa samochody. Czerwona RX-8 i niebieski IS300, nie zatrzymując się przy reszcie, jedynie dobijając już magicznych dwustu kilometrów na godzinę. Przecięli przejście dla pieszych niczym dwa pociski, wystrzelone z Magnum.44. Nie bali się fotoradarów, zwierząt, niczego… nawet swoich własnych demonów. Ściganci byli zupełnie innym gatunkiem. Nie minęła chwila, a już byli na rondzie, odbijając w stronę Suchej Beskidzkiej.
-Chyba już pora… - Skomentował Rafał.


Czarna Mazda MX-5 NB., dwa Mitsubishi Galanty i BMW E46 serii trzeciej stały na poboczu z widocznymi z daleka światłami awaryjnymi, niedaleko lokalnej podstawówki. Nataniel zapalił kolejnego Westa, siedząc w swoim Galancie VR4 z otwartymi drzwiami kierowcy. Nataniel był tylko małym ogniwem w ówczesnym LBK, lecz wiernym swojej drużynie. Chęć rywalizacji z innymi przyćmiła mu zdrowy rozsądek na pewien czas… lecz teraz nie chciał o tym myśleć. Zdawał sobie jednak sprawę, że wiele łączy go z Marcinem… łączyło go więcej, niż mógł się domyślać.
Strzepnął popiół z końcówki papierosa i wysiadł, rozprostowując i naciągając nogi. Franz nie wysiadał ze swojego Galanta, woląc pozostać maksymalnie neutralną osobą. Antoni i Mateusz natomiast stali na środku drogi, oczekując przyjazdu "Mysterious Ways”.
Parę minut później nadjechał konwój z Salmopolu. Widok nie pozostawiał złudzeń. Wszystko przypominało pojedynek w samo południe. Różnica jednak polegała na tym, że była sama północ… a zamiast rewolwerów, kowboje musieli zadowolić się samochodami. Wszyscy stanęli za LBK-2, włączając swoje światła awaryjne. Kierowcy wysiedli równocześnie, prezentując się w przytłaczającym półmroku niczym popiersia władców Starożytnego Rzymu, oświetlonych jedynie pomarańczowymi migaczami swoich precyzyjnych maszyn. Nataniel stanął naprzeciwko Marcina, nie mogąc nawet zobaczyć jego oczu. Wyrzucił papierosa z ust i przydeptał go obcasem, żeby chwilę później podejść nonszalanckim krokiem do szefa Mysterious Ways. Stanął przed nim, żeby móc w końcu spojrzeć w jego oczy.
Jednak nie zauważył nic, co mogłoby pobudzić jego ego. Marcin patrzył na niego pustym wzrokiem, jakby w ogóle go tutaj nie było.
Nataniel zrozumiał, że ten pojedynek wcale nie musiał być po jego stronie. Był pewien, że uda mu się wykorzystać wściekłość Marcina przeciwko jemu, lecz się przeliczył…
Marcin był neutralny. Wysnuty z jakichkolwiek emocji.
Nataniel podał mu rękę, którą uścisnął bez jakiegokolwiek oporu.
-Miło Cię widzieć. – Zaczął Marcin, bez żadnego sarkazmu w głosie.
-Mi również.
-Rozstrzygnijmy to raz na zawsze.
-Przegrany rezygnuje z ataku na MR-2. – Powiedział to głośno, żeby wszyscy słyszeli.
-Przegrany przyznaje się do porażki, jednocześnie zapominając o dawnych wydarzeniach. – Dodał.
-Jeżeli którakolwiek strona złamie postanowienie, już więcej nie rzuci wyzwania na tej trasie.
-Deal. – Zakończył Marcin.
Ni z tego, ni z owego minęły ich Skyline GTS-T i Silvia S14, ścigane przez czterech motocyklistów, będących uczniami szkoły, do której chodził Nikodem.
-Vendetta! – Rzucił Antoni, podskakując i machając rękoma. – To oni!
-Kim są Ci kolesie? – Zapytał Rudzielec Mateusz.
-Przyjechali z daleka. – Odpowiedział Rafał, podchodzący do szefa LBK-2. – Widziałem ich czasami na Przełęczy Kubalonka, lecz nie są stąd. A Ci motocykliści? To jakieś dzieciaki…
Marcin i Nataniel podeszli do wszystkich, formując kółko.
-Musimy zabezpieczyć środek i koniec trasy. Mam nadzieję, że jesteście chętni do współpracy? – Zapytał Rafał.
-Nie ma najmniejszego problemu. – Odparł Antoni, ciągając nosem.


VR4 i RX-8 ustawiły się na linii startu. Technologicznie i stylistycznie, te dwa samochody dzieliła przepaść, pełna niespełnionych ambicji, udanych projektów, wygranych wyścigów i historii każdej z marek. Mazda i Mitsubishi nigdy ze sobą nie rywalizowały, lecz w tym momencie miało się to zmienić. Tak naprawdę, marka samochodu nie miała w tym momencie żadnej symboliki. Nawet jeżeli jakakolwiek symbolika w tym tkwiła, to nie miała żadnych szans, żeby przebić się ponad ogromne pragnienie zwycięstwa Marcina. Nataniel był zupełnie inny. Nie przestanie próbować do samego końca, a jeżeli będzie trzeba, posunie się nawet o krok dalej. Nic go nie nauczyła przeszłość.
-Dziesięć sekund! - Krzyknął Kacper.
RX-8 zawyła swoim Wanklem, rozbudzając całą okolicę. Dźwięk RENESIS-a kręconego do czerwonego pola, połączony ze zmodyfikowanym wydechem R-Trójki Marcina, był bardziej niż Boski. Był mityczny. Przywodził na myśl Greckich Bogów wojny, szykujących się do bitwy. R4 w Galancie brzmiało i tonowało jak Lancer Evolution. Galant był niczym Japońska jazda, która towarzyszyła Samurajom podczas bitew.




-Pięć!
Skrzynie biegów chrupnęły, kiedy oboje wrzucili jedynki. Wbrew pozorom, dzieliło ich tyle samo, ile łączyło.
-Trzy! Dwa... Jeden!
Nagły stop. Akcja serca na chwilę ustała. Naprężone dłonie zaczęły gnieść kierownice, naciągnięte ścięgna nóg miały zeskoczyć z pedału sprzęgła. Jedna sekunda, jedna wieczność.
-Start!
Mitsubishi wystrzeliło do przodu, w dosłownie i przenośni. Potęga napędu na cztery koła, perfekcyjna kontrola startu kierowcy. Doskonale wyczuł samochód. Mazda wężykiem zaczęła je gonić, w końcu prostując tor jazdy i przyśpieszając tak szybko, jak to możliwe. Trzysta pięćdziesiąt koni to nie przelewki. Zawieszenie od Mazdaspeed, dostrojone pod wymagania Marcina. Wentylowane tarcze Brembo, turbina Greddy, dedykowana do samochodów wyścigowych. Nie wiadomo, skąd Rafał, trzeci kierowca zespołu zdobył taką turbinę, lecz to ona dodawała praktycznie sto koni, przenoszonych na tylne koła. Wszystko to było przekazywane przez Pirelli P Zero na asfalt, a reszta.. Reszta była już tylko praktyką. Mazda przemknęła obok Mitsubishi, które dopiero się rozgrzewało. Marcina niepokoiła wyraźnie migocząca kontrolka oleju na desce rozdzielczej, więc przynajmniej teraz postanowił nie dociskać silnika. Rotor, który postanowiłby powiedzieć "Nie” i się zatrzymać, raczej nie byłby przyjemny dla nikogo. Tym bardziej, jeżeli zechce wybuchnąć. Zastanawiał się przez chwilę, czy to aby nie awaria deski rozdzielczej, niż samego silnika. W końcu jeszcze rano go sprawdzał. – Nie. Skup się na zemście. – Powiedział do kierownicy. VR4 trzymał się trzy metry za nim, oddalając się bardzo powoli. Jego światła nadal odbijały się w lusterkach Mazdy, rażąc Marcina po oczach swoją wściekłą bielą. Samochody przejechały most, mijając dwóch widzów, dzierżących krótkofalówki. Mazda i Mitsubishi pędziły w górę drogi niczym wyścigówki w zawodach Hillclimb. Obierały idealny tor jazdy, stawiając swoje życie na szali zwycięstwa. Jeżeli ktoś by teraz nadjechał z naprzeciwka, po Marcinie zostałoby tylko melancholijne wspomnienie. Determinacja tego człowieka była poza kontrolą. Kolejne dwa zakręty minęły niczym dwie, szybkie sekundy. Metaforycznie, oba samochody przywodziły na myśl Roninów. Wyklętych Samurajów bez pana, tułających się po feudalnej Japonii, szukających zajęcia, chcących zadośćuczynienia. Nataniel był Roninem, który wbił nóż w plecy haniebnie, postępując niczym zdrajca. Marcin był Roninem, który w ostatniej chwili się wycofał, szukając własnego miejsca. Obaj byli tak daleko, jednocześnie tak blisko. Dzieliło ich teraz tylko sześć metrów, dwadzieścia kilometrów na godzinę i czas do setki. Zaraz ich jednak miał zbliżyć nadjeżdżający z naprzeciwka samochód, którego reflektory dały o sobie znać zaraz przed łukiem w lewo. Mazda, niczym pionek na szachownicy przesunęła się na prawo, podobnie jak Mitsubishi. Samochody wyminęły się jak gdyby nigdy nic. Zbliżyły się do barierki, która prowadziła na drugi mostek. Od tego momentu robiło się już ciasno. Walka mniej więcej wyrównana. Korony drzew powoli przyćmiewały blask księżyca swoją wielkością, jakby chciały ukryć przed Bogiem zachodzące wydarzenia. Jakby koniecznie chciały, żeby wola Boska chociaż raz nie interweniowała, zostawiając ludzi na pastwę nawet nie losu, lecz samych siebie. Koniecznie pragnęły, żeby ludzie toczyli się tam, gdzie sieje wiatr.
Historia zatoczyła koło. Yataro Iwasaki sam był Roninem. Człowiekiem, który sieje wiatr, lub z nim podąża, człowiekiem falą. Iwasaki był założycielem słynnego na cały świat, koncernu Mitsubishi. Jedno z jego dzieci właśnie szykowało sobie zęby na inny klejnot Japońskiej motoryzacji, ostatniego z wymarłego gatunku. Niegdyś dziecko przeznaczenia, dzisiaj wygnaniec, RX-8. Wpadli na rozwidlenie dróg, prowadzące do góry. Minęli znak o obowiązku posiadania opon z łańcuchami podczas opadów śniegu. Kolejny znak złowrogo mówił "Droga kręta: 7, 5 km”. Tu się wszystko zaczynało.
Nataniel zredukował bieg na podjeździe. Przełożenia dostosowane do przełęczy, żeby zarówno móc być sprinterem, jak i zwinnym piłkarzem, lawirującym między swoimi przeciwnikami. Sekcja ciasnych łuków, przyprawiających Mazdę o nadsterowność pozwoliła Natanielowi na zbliżenie się. Znów mógł odczytywać liczby z jego rejestracji. Nawet sobie przez chwilę wyobraził, jak zdejmuje z wraku pogiętą tablicę, żeby ją potem powiesić w zacisznym miejscu. Gdzieś w ukrytej półce, może na narzędzia? Razem z innymi trofeami. Samochodowy myśliwy.
Marcin docisnął pedał gazu po odzyskaniu kontroli. Lekki, klarowny poślizg bez utraty prędkości. Czysta finezja, która przestawała wystarczać. Mitsubishi się zbliżyło i on o tym wiedział. Plany od odskoczeniu na prostych przestały istnieć. Złudzenie oddalenia się na tyle, żeby móc dojechać do mety z przerwą przynajmniej jednej długości, stały się złudzeniem. Teraz musiał przyśpieszyć, inaczej zostanie pożarty na kolację.
-Dobrze. Oby tak dalej. – Nataniel czerpał ogromną satysfakcję z oglądania RX-8, która zaczynała tańczyć na boki. – Jeszcze kilka zakrętów, a będę już mógł podziwiać twój przedni błotnik. Myślisz, że podejmę ryzyko wyprzedzania w najtrudniejszym miejscu? Nie spodziewasz się?.. Obyś się nie spodziewał.
Zbliżały się dwie patelnie. Kolejno w lewo i w prawo. Miejsce, które oddzielało ścigantów od pozerów. Na samym środku pobocza zakrętu w lewo stały krzaki, które skutecznie blokowały światło samochodów. Mitsubishi nacisnęło mocniej, przymierzając się do wewnętrznej. Mazda zajęła bezpieczną, środkową pozycję. Marcin zahamował, zredukował, szarpnął i ustawił się bokiem, nie zważając na ruch w drugą stronę. Zablokował całą drogę, nie pozwalając żeby został wyprzedzony w tak taktycznym miejscu. Podciągając się do góry, Mazda wyła swoimi ośmioma tysiącami obrotów jak poparzona Pantera. Galant bezpiecznie trzymał się środka. Daleko od pogiętej barierki, bliżej ziemistego pobocza. Mazda się wyprostowała zaraz na wyjściu, znów przyśpieszając. Pozostali w takiej samej odległości. Różnica jednak polegała na tym, że Nataniel zmienił taktykę.
Teraz jechał po zewnętrznej.
Następna patelnia była bezpieczniejsza. Już można było spostrzec inne samochody. Nie było absolutnie nikogo, co oznaczało pełen atak. Marcin wszedł pewniej, hamując lżej., . Lecz Nataniel go uprzedził.
Tylko obserwował, jak światła Mitsubishi migają w lusterku wstecznym, przesuwając się gwałtownie na prawo. Nataniel głupi nie był, swoje już wyjeździł. Widział takie rzeczy. Marcin się nie mógł spodziewać takiego zachowania. Mitsubishi przednimi kołami wpadło na pobocze, tnąc je jak rybę, z precyzją mistrza kuchni. Gładkie nacięcie, szybkie pociągnięcie, pełna moc. Mitsubishi przyległo do boku Mazdy...
...Za zakrętem było już przed nią.
Marcin zagryzł zęby, mrużąc jednocześnie wzrok z wściekłości. Tylny błotnik już był na wysokości przednich kół, kiedy po dziesięciu metrach mógł już podziwiać tylny zderzak. Wjechali na gęsto zalesiony odcinek, bez jakichkolwiek barierek. Po lewej była ściana z nasypu, strasząca swoimi drzewami, które rzucały cień na zbocze po prawej stronie, swoją drogą, też porośnięte. Ostrożność w tym miejscu była podstawą, której niestety, obu brakowało. Wola zwycięstwa, pragnienie, którego nie da się ot, tak po prostu ugasić.
Samochody zaatakowały ślepy zakręt w lewo, przejechały krótką prostą i rzucił się w łuk w prawo, niebezpiecznie blisko odsłoniętych drzew. Rajdowcy z Grupy B zwykli wyobrażać sobie, że tłumy gapiów na odcinkach specjalnych są drzewami. W ten sposób unikali ich za wszelką cenę. Różnica między nimi a Marcinem i Natanielem była taka, że drzewa nie mają nóg. Drzewo nie ucieknie przed pędzącą maską. Trasa zaczynała się poziomować, przechodząc w łagodny uphill. Nagły atak w lewo, idealne ścięcie, szczyt zakrętu zaliczony, gaz w podłodze na wyjściu. Nie było mowy o driftowaniu w tym miejscu, przynajmniej nie w tej sytuacji. Las zaczynał się przerzedzać, wpuszczając księżycową łunę do wnętrz samochodów. Na horyzoncie pojawił się stok, który niedługo później ustąpił miejsca polom. Łagodny łuk w prawo i prosta, nadal bez barierek. Galant przestał się oddalać. Marcin się zastanawiał, czy aby na pewno nie jest to taktyka? Specjalna prowokacja? Samochody dzieliło dziesięć metrów na ostatnim, uphillowym odcinku. Około stu metrów prostej dzieliło ich przed kolejnym łukiem w prawo, na którym rozbiła się Mazda 323. Barierka w tym miejscu niedawno została wymieniona na nową, zastępując starą, pofałdowaną stal rozpaczy i bólu. Dźwięk silników rozprzestrzeniał się po dolinie jak ryk mitycznych istot, o których niegdyś pisano legendy. Chmury zaczynały się tworzyć już na tej wysokości, a może to zwykła para wodna? Może to była dolina mgieł, która zabierała ze sobą zagubione dusze? Nikt o tym nie wiedział, nikt nie chciał się przekonywać na własnej skórze. Sto czterdzieści na licznikach, samochody minęły szczyt. Gwałtowne dohamowanie przed łukiem w prawo, który zaraz przechodził w łuk w lewo. Delikatny podjazd, który równie dobrze mógłby być płaski, dzielił ich od kolejnego w prawo.
Mitsubishi delikatnie zwolniło, kiedy koło trafiło na feralną część nawierzchni na łuku w lewo. Wpadło w szczelinę o szerokości dwudziestu centymetrów. Twarde, niskie zawieszenie przyjęło całą siłę, co przełożyło się na podskoczenie samochodu. Ułamek sekundy przełożył się na prędkość mniejszą o dziesięć kilometrów, co Marcin wykorzystał z nawiązką. Przejechał nad szczeliną, wciąż przyśpieszając. Łagodna sekcja zakrętów się tutaj kończyła. Prosta pod górę, długi w lewo. Prosta, obok której rosły stare i grube sosny. Łuk w prawo, kolejny podjazd, znów krótka prosta i kolejny w lewo, który prowadził na prostą przed "hopą”. Hopa była początkiem downhillu. Była zdradliwa, kusząca i zajadła. Jeżeli zwolnisz za bardzo, wytracisz większość prędkości przez podjazd. Jeżeli pojedziesz za szybko, możesz bardzo łatwo wylądować na nasypie po lewej stronie.
Oni nie zwolnili.
Po wyjściu z łuku w prawo przesunęli się na zewnętrzną linię. W połowie prostej nakierowali się do wewnętrznej strony, atakując hopę w środku z niesamowitą prędkością. Samochody wyskoczyły do góry, atakując przestworza swoimi reflektorami. Cały ten fragment przypominał nieco mniej spektakularną wersję zakrętu Flugplatz z toru Nurburgring. Mitsubishi mocno usiadło na asfalcie, sypiąc iskrami spod zawieszenia w stronę Mazdy, która nie zafundowała pokazu sztucznych ogni. W tym momencie Nataniel stracił pewność siebie.
-Cholera... Jest trudniej, niż się spodziewałem. Tutaj jest ta zabawna sekcja zakrętów. Na mapie wyglądała jak ogromny łuk w lewo, który posiada kilka apexów tak jak ten zakręt na torze w Turcji... Drzewa porastają zbyt gęsto, żeby zobaczyć samochód za jednym ze szczytów... Kuźwa. – Nie zwracał na to uwagi, ale teraz zauważył, że ręce mu się zaczęły pocić. Tak naprawdę, był cały spocony. Już po wyprzedzeniu Marcina zaczął czuć presję.
Zaatakował za wcześnie.
Był cały spocony. Gorąco spod jego czapki wylewało się na czoło, przez co zaczął mrużyć oczy. Wskazówka na budziku przekroczyła sto na godzinę, a on zaczął się dekoncentrować.
Marcin już zbliżył się na cztery metry, nadal doganiając Mitsubishi. Trzymali się prawej strony, będąc na kolejnym podjeździe. Cały urok tej drogi polegał na ciągłych zmianach wysokości. Była niejednoznaczna.
-O ile mnie pamięć nie myli, za jednym z apexów będzie ostatni podjazd, który przejdzie we właściwy dowhnill, aż do Andrychowa... Teraz już przewaga napędu na cztery koła zmaleje. Podsterowność zacznie być dolegliwa, a Ty nie jeździsz autem rajdowym, nawet nie chcesz tutaj driftować. Myślisz, że o tym nie wiem? Twój Galant został przystosowany do gripu, po ostatnim pojedynku na Salmopolu!
Mazda, będąc tuż za zderzakiem Mitsubishi, zaczynała naciskać na Nataniela. Wpadli na podjazd, który był zwieńczony apexem. W tym miejscu po prawej stronie było strome zbocze, do którego raczej nikt nie chciałby wpaść. Marcin znał pewną tajemnicę Nataniela, którą odkrył już dawno, a teraz zdołał potwierdzić swoje przewidywania.
Nataniel bał się urwisk. Bał się odstających drzew, miejsc bez barierek… przepaści.
Dlatego atakował tam, gdzie mógłby się w razie czego, "bezpiecznie rozbić”. Z tego powodu zaatakował na patelni. W miejscu, gdzie była tylko ziemia i pole. Relatywnie bezpieczna ścieżka, zero drzew, zero krzewów.
Apex był już tylko trzy metry przed nimi.
Mazda nagle przesunęła się na prawo, mrużąc oczy Natanielowi swoimi światłami, które właśnie pokazały się w lusterku kierowcy. – Od zewnętrznej?! – Krzyknął. – To moje miejsce!
Uphill się skończył.
Nataniel delikatnie skręcił w lewo. Zrobił to z rozwagą, przesuwając się ze środka do zewnętrznej, bliżej nasypu. Pot już mu zalał oczy, mrugnął raz za szybko.
Światło Mazdy zniknęły z lusterka.
Ledowe oślepienie nadeszło z prawej. Mazda gwałtownie przesunęła się na wewnętrzną stronę, prawym kołem prawie zahaczając o pobocze...
...I o urwisko jednocześnie.
-Sukinsyn! – Krzyknął. Zdjął dłoń z kierownicy i szybkim ruchem przetarł oczy. Świat zwolnił. Mózg Nataniela się poddał. Koncentracja, budowana od podstaw przed wyścigiem odeszła, pozostawiając skurcz w brzuchu. Zaczął się downhill. Mazda wyrównała się z Mitsubishi, nie odpuszczając, mimo balansowania prawych kół na granicy życia i śmierci. Marcin stawał się jednością ze swoim samochodem. Praktycznie czuł, jak źdźbła trawy muskają przedni splitter jego samochodu. Nataniel zahamował, kiedy jego dłoń wróciła na kierownicę. Czerwone światło stopu rozprzestrzeniło się za ich plecami niczym ostrzeżenie. "Pierwszy strike”. Galant otworzył pełną furtkę. RX-8 wysunęła się na prowadzenie.

-RX-8 prowadzi! – Wykrzyczała osoba po drugiej stronie krótkofalówki, którą trzymał Rudzielec Mateusz.
-Cholera… - Skomentował.
Rafał i Konrad się uśmiechnęli. – Jest dobrze. – Skomentował ten drugi.
-Boję się, że Marcina mogą ponieść emocje… - Dodał Rafał. – Nie wiadomo, jak zareaguje, kiedy Nataniel zacznie naciskać.
-Będzie dobrze! – Odparł z uśmiechem. – Marcin to specjalista od tego typu tras.
-Oby się wszystko dobrze skończyło… jesteśmy z powrotem na skałach.
-Z powrotem na skałach?
-Nie wiesz, o co chodzi?
-No niezbyt…
-Heh…żeby to zrozumieć, trzeba znać filozofię Marcina. On wziął na barki odpowiedzialność za to, co się kiedyś wydarzyło. W Formule jeden kiedyś był taki kierowca… nazywał się David Purley. David wcale nie był jakimś specjalnie dobrym zawodnikiem, lecz odwagi i poświęcenia mu nie brakowało… W tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym trzecim roku na Zandvoort miał miejsce wypadek jego przyjaciela i kompana z zespołu, Rogera Williamsona. Purley zrezygnował z wyścigu, żeby ratować swojego kumpla z rozbitego bolidu. Ponoć słyszał, jak Williamson błagał o pomoc, ponieważ samochód stanął w płomieniach… nie udało mu się. Do końca życia się obwiniał za jego śmierć. Nataniel jest kompletnym przeciwieństwem. Nihilistą moralnym, dla którego nie istnieją wartości moralne, będące abstrakcją… a nawet etyką. Marcin to eternalista… bardzo dualistycznie postrzega świat. Zdaje sobie sprawę, że czas przewija się z momentu na moment i nie potrafi się z tym pogodzić. Dlatego rozkopuje starą sprawę. Łączy ich jednak wzajemna nienawiść, połączona z fascynacją… zauważyłem nawet, że ten cały Nikodem z MR-2 jest bardzo niepewnym nastolatkiem, w którym zawarły się cechy Nataniela i Marcina. Jest pomiędzy tymi dwiema filozofiami, ponieważ chyba sam nie wie, czy w ogóle ma odwagę, żeby stawić się na linii startu. Marcin natomiast… teraz znajduje się na skałach, balansując nad przepaścią… ponieważ jeżeli przegra ten wyścig, będzie takim samym nihilistą, jakim jest Nataniel. Przestanie być człowiekiem.



Samochody wypadły zza zakrętu, przecinając granice województw i pędząc w dół Małopolski. Marcin zgryzł zęby, czując oddech Nataniela na karku. Urwiska miały ustąpić gładszym poboczom za kilka kilometrów, co nie wróżyło niczego dobrego. Nataniel nie będzie się bał zaatakować. Drzewa znów utworzyły tunel, odcinając blask księżyca od drogi. Sporadycznie wyrastały pojedyncze domy, których wiek nieraz sięgał osiemdziesięciu lat.
-Kluczem do zachowania stabilności podczas downhillu, są dobre hamulce… - Myślał Marcin. – Rozpędzić samochód jest łatwo, lecz zatrzymać… wcale. Dużo większa siła jest przenoszona na hamulce, które pod takim obciążeniem zdecydowanie szybciej się przegrzewają. – W pół-poślizgu pokonał łuk w prawo, blokując Nataniela od wyprzedzania. – Ale moje się jeszcze trzymają… ale czy jego? Pomyślał o hamulcach? Jedzie zdecydowanie zbyt agresywnie w zakrętach…
VR4 wyrzucało na zewnętrzną po pokonaniu każdego zakrętu, a nawet będąc w jego połowie. Mimo to utrzymywał się za Mazdą, często dzięki napędowi na cztery koła. Nie wyglądało to, jak problem… lecz jak zaplanowane działanie.
Mazda zahamowała przed łukiem w lewo, ustawiając się do tradycyjnej kombinacji zewnętrzna – wewnętrzna – zewnętrzna. Wtedy… Mitsubishi postanowiło zahamować ułamek sekundy później i przybić Mazdę do barierki.
-Co…?!
Karoserie się zetknęły. Taran był faktem, który odepchnął Mazdę praktycznie do samej krawędzi. Samochody wyrównały się, wychodząc z zakrętu, kiedy ich przyśpieszenie się pokryło. Łeb w łeb, jak na Kubalonce. Delikatny łuk w prawo… kolejny w lewo. VR4 stuknęło RX-8 w tylne koło, wprowadzając je w poślizg.
-Sukinsyn… - Jęknął Marcin, zakładając natychmiastową kontrę. Wyprowadził samochód z poślizgu przy prawie stu na godzinę.
-Jeszcze się trzyma… ale nie na długo. – Skomentował Nataniel. – Imponuje mi twoja wytrzymałość… i odwaga… lecz to ja jutro wyzwę MR-2!
Strzał z wydechu Mitsubishi. Pełen ogień, nacierając przy prawym boku Mazdy.  


Franz i Antoni stali na zboczu, trzymając krótkofalówki w dłoniach.
-Jadą! – Krzyknął pierwszy.
Zza zakrętu wyłoniły się dwa samochody, jadące łeb w łeb.
-O skurwysyn! – Dodał drugi. – Jeżeli tak wejdą w gwałtowny w prawo… rozwalą się o pobocze!
-Mazda nie hamuje! – Krzyknął do krótkofalówki. – Zepsuły mu się hamulce…?!
-Mitsubishi też!
Gwałtowne hamowanie obu samochodów, redukcja, kontra. Mazda wypchnęła Mitsubishi z zewnętrznej do tyłu, ocierając się przednim błotnikiem o barierkę po prawej stronie, kiedy w poślizgu pokonała zakręt w prawo. Tylne koło zahaczyło o żwir na poboczu, obsypując Franza i Antoniego.
Dwójka otrzepała się z kurzu i ziemi, spoglądając na mknące w dół drogi czerwone światła samochodów.
-Ten cały Marcin… postradał zmysły!
-Uderzył w barierkę celowo, czy stracił kontrolę?
-Musiał wykorzystać każdy dostępny centymetr, inaczej by nie wyrobił…

Lexus IS300, Type-R, Silvia S14 i Skyline R34 25GT zabezpieczały końcówkę trasy. Dwie patelnie, kilka łagodnych zakrętów i dwa ostatnie, które na mapie wyglądały jak ogromna szykana.
-Motocykle postanowiły nie dać dupy i zawrócić… - Rzucił podenerwowany Andrzej. – Mówiliśmy im, żeby nie próbowali. Stwierdzili, że dadzą sobie radę… weź tu, zatrzymaj lic bazę, jak to jeszcze mózgu dobrze rozwiniętego nie ma.
Z maski Lexusa odepchnął się wysoki, bardzo chudy mężczyzna z kasztanowymi włosami. Nosił cienkie okulary w drucianych oprawkach i nosił białą koszulkę do niebieskich dżinsów. Emil był właścicielem ISa od dwóch lat. Niezwykle rzadka wersja tego Lexusa, która była wyposażona w manualną skrzynię, była jego oczkiem w głowie. Marcin go zauważył podczas rekonesansu przed Rajdem Wisły, kiedy to Emil postanowił zmierzyć się z przyjezdnym A4 quattro. Druzgocąca przerwa trzydziestu sekund po zjechaniu z Salmopolu sprawiła, że stał się trzecim kierowcą… a gdyby nie przyjaźń z Konradem, byłby i drugim.
Emil podszedł do Type-Ra FN2. Postukał w szybę kierowcy, która po dłuższej chwili się opuściła. Z wnętrza samochodu wydobył się wyraźny zapach kobiecych perfum, które wyraźnie zaintrygowały Kamila, przyglądającemu się Hondzie ze swojej Silvii.
-Wszystko w porządku? – Zapytał spokojnym, czarującym głosem.
-Mhm.
-Może zechcesz zaczerpnąć świeżego powietrza, co?
-Nie, dziękuję. – Odparła delikatnym, stonowanym głosem. Emilowi przez chwilę się mogło wydawać, że widzi kosmyk włosów w zaciemnionym wnętrzu Hondy, lecz wtedy szyba znów powędrowała do góry.
-Czego Ty się tak boisz…? – Zapytał, nie wiedząc, czy ona w ogóle na niego patrzy. Obejrzał się w stronę ostatniego zakrętu.
-Co o tym sądzisz? – Zapytał go Kamil, szturchając chamsko w ramię.
-O czym sądzę?
-Tak, o tej Hondzie?
-Nie chcę o tym rozmawiać… nie, poczekaj. Ty nie chcesz o tym rozmawiać, rozumiesz? – Odwrócił się i podszedł do Lexusa.
-Spokojnie, bro… jesteśmy tutaj z tego samego powodu, co wy!
-Nie jestem żadnym bro, dudem, niggerem ani Freundem… lingwisto.  
-Oj daj spokój, nie chcesz bić rekordów?
-Na ten moment chcę, żeby mój szef wiedział, gdzie jest linia mety, więc łaskawie włączcie swoje migacze, dobrze?
-No okej, okej…
Emil wsiadł do Lexusa, wprowadzając światła awaryjne w rytm nocnego szaleństwa.

Mazda i Mitsubishi jechały na swoich zderzakach, jakby były złączone niewidzialnym łańcuchem. Pierwsza patelnia pokonana pół gripem, pół driftem. Na drugiej Nataniel próbował zaatakować po wewnętrznej, co skończyło się zahaczeniem i pobocze i prawie obróceniem Galanta o sto osiemdziesiąt stopni, jednak wyratował się z niefortunnej sytuacji. Nie wyspinował, nadal stukając lekko w bok Mazdy.
Zza zbocza po lewej stronie rozbłysnęły dwa małe światła, niezwiastujące nic dobrego. Ślepy łuk w lewo przeistoczył się w asfaltową nitkę, która rozwiała wszelkie wątpliwości.
Dwa motocykle, jadące obok siebie.
Nataniel zgryzł język, czując nagły przypływ krwi w jego ustach. Staranował Mazdę, która zaczęła ocierać się o barierki. Snop iskier był widoczny z daleka i słyszalny z kilometra, co zatrzymało pozostałych motocyklistów, którzy w gmnieniu oka przesunęli się na pobocze. Para motocykli przewodzących konwojem, która miała za chwilę wejść na czołówkę z Mitsubishi, szybko przyhamowała i uznawszy, że prędkość jest dość niska, efektownie przewróciła się do rowu. Galant zahaczył o koła Yamahy, która przewodniczyła w konwoju, niszcząc całe jej zawieszenie. Mazda odbiła się od barierki i odepchnęła Mitsubishi na lewą stronę, pokonując resztę nitki z praktycznie centymetrową przewagą.
-Kurwaa… - Wyszeptał Marcin. – To się robi coraz gorsze.
-Krew… krew… - Jęczał Nataniel. – Najprawdziwsza krew…
-Czekaj… to już szykana? Koniec trasy…?! – Szykana pojawiła się w zasięgu jego ledowych świateł.
Krew ciekła z ust Nataniela, delikatnie sącząc się i spływając w dół podbródka. – Krew… najwyższa ofiara. – Zmrużył oczy. – Ostateczną… jest tylko śmierć.
-Teraz!
Mazda zahamowała… zdecydowanie za mocno.
-Co jest?! – Krzyknął Nataniel. Wdusił pedał hamulca, próbując uniknąć zderzenia z tyłem Mazdy.
-Co do diabła…?! – Marcin był w szoku. Koła natychmiastowo się zablokowały… lecz nie było to zamierzone działanie.
To była awaria.
Mitsubishi uderzyło w tylny zderzak RX-8, która natychmiast pojawiła się w zakręcie, przecinając go bokiem. Marcin wyprostował samochód, który ułamek sekundy później zaczął wężykować. Pedał hamulca nadal był w połowie drogi do podłogi, mimo, że był puszczony. Tył Mazdy uderzył o barierkę, znów sypiąc iskrami, niczym fajerwerki w Sylwestra.
-Ah… sprawdzian hamulców? – Skwitował Nataniel. – Jesteś kompletnym kretynem, teraz zginiesz!
I wtedy, Mazda ponownie odbiła się od barierki.
Ustawiła się bokiem do zakrętu w lewo.
Koła odzyskały wolność.
Nataniel wdusił hamulec, unikając kontaktu z barierką.
-Są! – Rzucił Emil.
-Ja pierdole…! Wypadek! – Krzyknął Andrzej.
Marcin pozwolił, żeby samochód się obrócił. Mazda ostatnie metry pokonała na wolnym biegu.
Aż się zatrzymała.


-RX-8 wygrało! Mysterious Ways tryumfuje! – Krzyknął ktoś po drugiej stronie krótkofalówki.
Rafał i Konrad spojrzeli na siebie, żeby po chwili wpaść swoje ramiona i zacząć podskakiwać, krzycząc od napływu euforii.

Okalały ich tylko światła reflektorów samochodów, które właśnie straciły kilka tysięcy na wartości. Z Mazdy ciekł olej, podczas gdy przedni zderzak w Mitsubishi był o krok od oderwania się od reszty karoserii. Wszechobecne rysy na karoserii i wgniecenia przyprawiały nie tylko o ból oczu i krokodyle łzy, ale i o skręt serca.
-Nie chciałem tego zrobić. – Marcin tłumaczył się Natanielowi. – To nie był sprawdzian hamulców. Podejrzewam, że zaniedbałem któryś z elementów układu hamulcowego… bądź po prostu mocowanie pedału hamulca uległo awarii… sprawdzę to później.
Nataniel stał z założonymi rękoma, będąc zamyślonym.
-Kwestia rozstrzygnięta.
-Tak…
-Nie wiem, ile wyniesie naprawa naszych samochodów… ale jestem przekonany, że te tarany nie były konieczne.
Nie odpowiedział.
-Pytanie tylko… po co?
-To był test…
-Chciałeś krwi, prawda? Koniecznie chciałeś, żeby komuś się coś stało. Chciałeś doprowadzić do wypadku, który wyglądałby jak błąd kierowcy, nie próba zabójstwa… wyszłoby, że LBK-2 jest tak potężne, że przeciwnicy nie mogą sobie z nim poradzić
-To nie do końca tak…
-Więc wytłumacz mi, co chciałeś odpie… co chciałeś osiągnąć?
-Eh… - Westchnął. – Będę szczery. Musiałem się sprawdzić. Chciałem wiedzieć, czy jestem do tego zdolny…
-Do morderstwa?



-Do posunięcia granic możliwości… swoich. Nie znałem umiaru, nie znałem siły, z jaką mam atakować. Albo grubo, albo wcale… jak to mówią.
-Maldonado. – Rzucił, uśmiechając się sarkastycznie.
-Jest mi trochę wstyd… nie tylko za to, co było dzisiaj, ale i za dawnych kompanów. Odnieśliśmy dzisiaj obrażenia, które są zadośćuczynieniem za grzechy przeszłości… - Oparł się o Galanta, czując ciężar wypowiedzianych słów na swoich barkach. – Tak mi się przynajmniej wydaje. – Przetarł usta, ocierając je z krwi.
Marcin przestał się sarkastycznie uśmiechać, kiedy zdał sobie sprawę, że Nataniel jednak borykał się z podobnym problemem. Również oparł się o maskę swojego wozu, powoli łącząc wszystkie elementy układanki.
-Nie przyjechaliście tu dla MR-2…
-Nie.
-Nie mieliście zamiaru atakowania lokalnych kierowców.
-Nie… chcieliśmy się zmierzyć z wami.
-Żeby móc odbudować reputację LBK… na czystych kartach.
-Nawet niezła dedukcja… - Uśmiechnął się.
-Tyle zachodu, żeby odkupić coś, co zostało zaprzepaszczone dla diabła…
-Wydaje mi się… że było warto.
Marcin spojrzał mu w oczy, mrużąc oczy z realizacji… i z blasku świateł Galanta. – Ty tak wszystko na poważnie?
Nataniel odbił się od maski. Upewniwszy się, że zderzak jeszcze się trzyma, otworzył drzwi kierowcy i ostatni raz spojrzał na Marcina. – Gdyby to było pół żartem, pół serio, raczej byśmy się już dawno rozbili. – Rzucił mu uśmiech, który miał w sobie coś więcej.
To był jeden z tych gestów, który ludzie zapamiętują do końca życia.
Wsiadł, odpalił silnik i ruszył w dół drogi, do Andrychowa. Chwilę później zaczęły go gonić samochody z jego ekipy.
Marcin wstał, chwiejnym krokiem wszedł na środek drogi i nasłuchiwał oddalających się silników.  
Coś się kończy, coś się zaczyna... żeby ponownie skończyć.
Poczuł krople deszczu na lewym policzku.
Łzę na prawym.

Dodaj komentarz