Ridge Chaser - Akt 23

Ridge Chaser - Akt 23Utracone Wspomnienia  





Ciężarówka Isuzu wtoczyła się przez zagracony plac przed warsztatem z wielkim szyldem „AUTO-TUNE”. Kierowca zgrabnie zawrócił białym samochodem o sto osiemdziesiąt stopni i paką wycofał do garażu. W środku dwóch mężczyzn odpięło pasy napinające i powoli spuściło samochód na betonową podłogę garażu. ISUZU wyjechało i zaparkowało nieopodal. W trójkę przepchali wrak na podnośnik, po czym nieco go unieśli, żeby nie stał na zniszczonych, pogniecionych alufelgach. Kacper, Radosław i Ojciec stanęli naprzeciwko pofałdowanej niczym folia aluminiowa maski. Zderzak był w połowie urwany, zwisając z karoserii jak dłoń, do której nie dopływała krew. Reflektory były na miejscu, lecz lampy były rozbite. Szklany dach był w okruszkach, pokrywając całe wnętrze w przeźroczystych, niezwykle ostrych resztkach. Opony były czarną historią, która pociągnęła za sobą wszystkie ważne elementy zawieszenia. Woleli nawet nie sprawdzać, jak sytuacja wygląda pod maską, ale olej, który spokojnie i powoli spływał z komory silnikowej, już zdążył utworzyć kolorową plamkę na podłodze. Wszystko im powiedział.
-Dzisiaj już nic nie wskóramy. – Ojciec zmarniał, nie mogąc przepuścić słów przez spięte gardło.
-O ile cokolwiek wskóramy. – Palnął Radosław, który stracił jakąkolwiek nadzieję.
Kacper się nie odezwał. Nie podejmował pochopnych decyzji, tym bardziej nie głosił ślepych wniosków, dopóki nie zajrzał głębiej. W każdym razie jedno było pewne.
Samochodu nie dało się naprawić.

Korytarz w szpitalu był skąpany w półmroku, jakby celowo chciał ukryć płacz, błagania, decydujące słowa i jęk, który wydobywał się z sal. Ludzie przeżywali trudne chwile, pojawiając się tutaj i wcale nie czuli się lepiej, kiedy wychodzili. Przynajmniej nie w tym sektorze, nie w tym skrzydle. Nikodem dobrze wiedział, że nie powinno go tu być, ale nie miał pojęcia, gdzie indziej mógłby pójść. Był rozbity, o ironio, jak jego samochód.
Jego czarna marynarka już przyległa do spoconej koszuli, którą wyjątkowo włożył w spodnie. Dwa guziki rozpięte u samej góry, żeby nie zemdleć od upalnego słońca. Jasne dżinsy, żeby nie wyglądać aż nader oficjalnie. Półbuty, żeby chociaż sprawiać pozory… ale kto zwraca uwagę na buty? W pewnej chwili miał ochotę sięgnąć do swojej torby i zmienić je na Adidasy, ale szybko zrezygnował. Nie miał ochoty przechadzać się na drugi koniec korytarza po parę woreczków, żeby nie roznosić brudu i zarazków z podeszwy. Oparł głowę o ścianę i zamknął oczy, chcąc, chociaż na chwilę zapomnieć o tym całym koszmarze.

-Wyjeżdżasz jutro? – Zapytał, jakby przedzierał się przez mgliste pole niepewnych odpowiedzi.
-Nie do końca jutro, ale tak… Na dniach. – Odparła, starając się nie nadepnąć na minę. – Muszę się zaklimatyzować, ale i tak wrócę gdzieś w roku szkolnym… - Zaklęła się w duchu. - … albo w święta.
Nikodem podał jej bladą dłoń. Cały był biały jak skała, zimny jak lód. Jego spojrzenie było czarne, bez emocji, z głębokością tak potężną, że można by z niego wyczytać wszystkie myśli świata, a i tak odpowiedź zawsze byłaby ta sama. Powód jest przyczyną.
-Chciałabym, żebyś dobrze mnie zapamiętał. – Rzuciła słowa przeciw wiatrom, który chłostał jej włosy.
-Jak długie i szerokie są bezkresne pola marzeń, tak zawsze będziesz dla mnie upartą blondynką.
Diana wzięła jego dłoń, głaskając jego wystające żyły i jeżdżąc małymi, delikatnymi palcami wzdłuż nich. Przyciągnęła go do siebie, kładąc ją otworem na jej sercu. Spuściła głowę, zbliżając się do niego drobnymi kroczkami. Dłoń ściskała coraz bardziej. Nikodem w pewnym momencie zaczął czuć silny puls, próbujący się przebić przez skórę do jego dłoni. – Zapamiętaj to uczucie. Tak gra silnik, który pracuje dla Ciebie.
-Musimy się cieszyć z tego, co mamy… i pamiętać tylko o dobrych czasach. – Podsumował, samemu dociskając swoją zmęczoną dłoń do jej klatki piersiowej, napawając się delikatnym rytmem jej skromnych stuknięć z wnętrza, które przyprawiały go o przyjemne dreszcze.
Ona zrobiła to samo ze swoją dłonią, wymieniając się biciem serca.

W końcu z Sali wyszło kilka osób, wyglądających na rodziców Tomka. Odczekał chwilę, nim ktokolwiek zdążył wrócić i zaryzykował. Podniósł zmęczoną głowę, poklepał się po policzkach i przygotował na to, co mógł zobaczyć. Zrobił kilka niepewnych kroków w stronę drzwi i zza futryny zajrzał do środka, wystawiając czubek głowy na widoku. Zauważył łóżko, przy którym niegdyś stał oraz nogi, założone jedna na drugą. Nikodem zastanawiał się, czy Tomek w ogóle ma w nich władzę, czy też tak mu je ułożyli, żeby było mu wygodniej… ale jeżeli nic nie czuje, to co to zmieni? Chrząknął cichutko i wszedł do zaciemnionego pomieszczenia, w którym słońce ledwo dawało oznaki życia. Było chłodno, chociaż tyle.
Nikodem wychylił się zza parawanu, żeby go w końcu zobaczyć. Tyle czekał, tyle przeżył, że miał do tego pełne prawo.
Oczy zaszkliły mu się, momentalnie powracając do swojego dawnego, niebieskiego oceanu, jaki wypełniał jego tęczówki. Kryształowe łzy pojawiły się w kącikach, lecz nie spływały po jego bladych policzkach, które prosiły o chociaż trochę ciepła z wewnątrz. Z serca, które było w kawałkach. Pięści się zacisnęły, chcąc uderzyć się w głowę i powstrzymać od wylania łez.
Głowa na łóżku, pokryta gęstymi blond włosami, świeżo ogolona i umyta, odwróciła się powoli w kierunku Nikodema, który stał jak kamienny posąg, czekający, aż zaklęcie przestanie działać, żeby w końcu móc się poruszyć.
Jego oczy otworzyły się do niezwykłych, niezdrowych rozmiarów. Zaspany wzrok wyglądał nienaturalnie w tej konfiguracji. Jakby nieludzko. Zresztą, sytuacja niewiele od tego odbiegała. Nikodem miał wrażenie, że widzi ducha, który go nawiedzał przez dwa miesiące.
Tomek, ku jego zaskoczeniu, podniósł się bardzo powoli, jakby jego ślepia właśnie zobaczyły stwórcę, który pragnie go unieść i zabrać ze sobą, w lepsze miejsce. Podniósł się bez najmniejszych problemów. Bandaż na jego głowie odwinął się lekko, ale nie spadł z niej. Był blady i wychudzony, ale wydawał się jednocześnie silny. Silny na tyle, żeby zaraz wstać z łóżka. Siniaki nadal były obecne, ale większość ran zdążyła się już zagoić. Od wypadku minęły w końcu dwa miesiące.
-Debil. – Rzucił Nikodem, uradowanym głosem.
-Kretyn…! – Odparł Tomek.
Nikodem, słysząc jego głos, nie mógł się powstrzymać, nawet nie mógł dłużej tłumić w sobie tych myśli. Rzucił się na niego z pięścią, którą zaciskał od pół minuty i zatrzymał tuż przed nosem Tomka. – Mówiłem Ci, żebyś nie jechał w tym zasranym wyścigu.
Cisza.
Brak odpowiedzi.
Po chwili wpadli sobie w ramiona, nie mogąc uwierzyć, że jednak doszło do tej chwili.
-Nawet nie wiesz, jak bardzo się nie cieszę, że Cię widzę. – Słowa wypływały z ust Nikodema chaotycznie i niezgrabnie, ale nad wyraz emocjonalnie.
-Już myślałem, że nikt nie przyjdzie się ze mną zobaczyć. Ale oczywiście, postawiła się osoba, której nie chciałem widzieć.
Nikodem osunął się na łóżko i usiadł, oddychając ciężko, ale jak najciszej.
-Czekaj… spokojnie, bo zaraz zemdlejesz. – Tomek podał mu w żartobliwym geście dłoń, ale Nikodem złapał równowagę.
-Spokojnie… jeszcze żyję. To po prostu… po prostu… - Znów nie mógł dobrać słów, czując się jak głupek.
-Hej… sporo czasu minęło, ale chyba nie zestarzałem się aż tak bardzo, prawda?
-Gdybym wiedział… gdybym mógł wcześniej przyjść.
-Przecież nie miałeś prawa wiedzieć. – Odparł ze śmiechem. – Moi rodzice skutecznie nie dopuszczają do mnie nikogo.
-Ale mimo to, Kacper się jakoś dowiedział.
-Od Moniki. Była u mnie.
-Tak?! – Krzyknął, mimowolnie. – Kiedy…?
-Tydzień temu wyznała mi miłość.
Głowa Nikodema zrobiła się jakby cięższa i niestabilna. – Monika… kompletnie o niej zapomnieliśmy… z drugiej strony niczemu się nie dziwię. Nie spodobał się jej pomysł o drużynie wyścigowej.
Tomek podniósł się tak, jakby właśnie przez jego ciało przeszło kilkaset woltów prądu pod wysokim napięciem. – Drużyna wyścigowa?! Zrobiliście to?!
Nikodem się zaśmiał, pokazując mu zdjęcie w swoim Samsungu z Toyotą, Polonezem i Hondą. – Tutaj są nasze samochody.
-Zgaduję, że ten Pomylonez jest Kacpra. – Rzucił sarkastycznie.
-Tak. – Odparł całkiem poważnie.
-Żartujesz? On naprawdę miał parcie na te złomy?
-A żebyś Ty wiedział, co on z nim ma…
-Honda jest Radosława?
-Mhm.
-No tak… cóż by innego. – Zwrócił uwagę na Toyotę. – Nie mów mi, że tym jeździsz?
Nikodem nie wiedział, co ma odpowiedzieć.
-Je… jeździsz MR-dwójką?
-To całkiem długa historia… Jezu, mam Ci tyle do opowiedzenia.
-Całkiem mi się nudzi.
-Ale… nawet nie wiem, od czego zacząć.
-Monika coś ględziła, że dojechaliście do granicy w mniej niż godzinę.
-A żeby tylko do granicy…
-No więc?
-Pamiętasz tego gościa, z którym się ścigałeś wtedy?
Pamięć Tomka bardzo go zabolała, kiedy przypomniał sobie tę nieszczęsną noc. – Tak, chyba Porsche 944.
-Tydzień później ja się tam pojawiłem…

Następne dwie godziny Nikodem opowiadał historię swojego życia w najdrobniejszych szczegółach. Streścił dwa, długie miesiące w obszerną, dwugodzinną opowieść o nastolatku, który buszuje po krętych drogach swojej ambicji, szukając jedynie powodu, żeby jechać dalej.
Jak sam to podsumował. Czuł, że był blisko czegoś, co znał, ale tego nie pamiętał.
-Bardzo dziwne uczucie. – Skwitował, siedząc już na krześle, kończąc kolejny kubek herbaty i rozciągając zmęczoną szyję.
Tomek przez cały czas nasłuchiwał, nie przerywając ani na chwilę. Z jednej strony szokowało go poświęcenie Nikodema i ilość rzeczy, jaka się do tej pory wydarzyła, z drugiej miał poczucie winy, że to przez niego rozpętało się piekło w małym raju. Czuł jednak, że Nikodem się zmienił. Jego wzrok pił inaczej, niż robił to przed wakacjami. Jakby faktycznie wiedział, że jest na drodze do czegoś. Po prostu, kiedy zauważył, jak uciął ostatnie zdanie, spoglądając w siną dal za oknem, zrozumiał, że Nikodem przeszedł długą drogę.
-No dobra, czas wstawać. – Rzucił.
Nikodem natychmiast się rozbudził, spoglądając na Tomka, jak na szaleńca. – Co… co Ty robisz?
-A na co Ci to wygląda? Chyba nie myślisz, że będę tak leżeć, kiedy za oknem dzieją się dni piorunów.
-Dni piorunów?
-Dalej masz to Justy?
-Tomek… wyszedłeś ze śpiączki. Daj sobie odpocząć!
Ten spojrzał na Nikodema tak, jakby chciał uciszyć przynudzającego gościa.
-Tomek… nie możesz!
-I tak mnie mieli wypisać, na dniach. – Wstał, momentalnie się chwiejąc. Nikodem wyskoczył z krzesła, przedostał się przez łóżko i złapał go za ramiona, nie chcąc, żeby stłukł sobie pusty łeb.
-Chyba zwariowałeś.
-Lepiej znajdź mi spodnie.

Spodni nie znaleźli, ale jak na nastolatka, który z każdych opresji może wyjść obronną ręką, tak i teraz Nikodem znalazł pewne rozwiązanie. Załóż na siebie biały kitel, który znalazł na wieszaku obok pustego łóżka, po czym spokojnie wyprowadził wózek ze zużytymi naczyniami z Sali. Dostał się powolnym krokiem do windy, którą zjechał na parter. Plan był niezwykle prosty. Miał zorganizować transport, tak, żeby nikt nie wziął go za podejrzanego, młodego narkomana, który wkradł się do szpitala tylko po kolejną dawkę leków, żeby móc odlecieć gdzieś pod wiaduktem, w schronieniu opuszczonych samochodów, gęstych krzewów i wszechobecnego zapomnienia, jakie towarzyszyło większości obiektów na północy Bielska. Wszystkie okolice fabryki Fiata, BOSMAL-a, dawnych zakładów chemicznych, wszystko miało swoje małe zakamarki, które nikogo nie interesowały. Nikodem na szczęście jeszcze nie był młodym desperatem, szukającym zwykłej, wręcz zabójczo prostej rozrywki, która mogłaby rozsadzić jego żyły. Był tylko zwykłym pielęgniarzem. Woźnym, bądź wolontariuszem. Winda się zatrzymała, a on ze stoickim spokojem przepchnął przyciężki wózek przez próg, starając się go nie wywrócić.
-Ej, Ty! – Krzyknął ktoś z jego prawej.
Nikodem odwrócił głowę w kierunku nieznanego głosu. Jak się okazało, wołał go inny pielęgniarz, ubrany w niebieski kitel. – Chodź tu z tym wózkiem do kuchni, bo nam ich brakuje!
-Dobrze! – Odkrzyknął spokojnym tonem. Poczekał chwilę, aż pielęgniarz się odwróci i zajmie swoimi sprawami, po czym popędził w stronę wyjścia we wschodnim skrzydle.
Pół minuty później ten sam pielęgniarz, który wezwał go do kuchni, wrócił w to samo miejsce w holu, żeby z daleka zobaczyć oddalającego się, nierozumiejącego prostych komand współpracownika. Zaklął pod nosem i truchtem do niego podbiegł. – Chyba Cię poprosiłem, żebyś poszedł z tym do kuchni. – Złapał go za ramię.
Pielęgniarz odwrócił się. – Słucham?
Był zaskoczony, bo to wcale nie był Nikodem. Zupełnie inna osoba w tym samym miejscu. – Yh…
A Nikodem już przeszedł przez drzwi ewakuacyjne, napełniając swoje płuca świeżym powietrzem, przefiltrowanym przez świerki w parku naprzeciwko. Ostry i miętowy zapach rozprzestrzeniał się na całej wielkości kompleksu, niwelując smród spalin i woń szpitala, którą znał każdy. Upewnił się, że w okolicy nie ma żadnego ochroniarza, po czym pobiegł na północ.
Minutę później rozległ się pisk opon, który czasami wydawały karetki, wyjeżdżając na sygnale tak szybko, jak tylko pozwalają na to warunki. Tylko że tym razem było to małe Subaru, podskakujące na progach zwalniających i kołyszące się w zakrętach jak stara łódka, zablokowało koła przed wyjściem i zatrzymało przy krawężniku, trąbiąc dwa razy. Z wózka obiadowego, przykrytego białą pościelą, wygramolił się Tomek, który szybko zbiegł ze schodów i wpadł na tylne siedzenia. Samochód gwałtownie ruszył, kiedy Nikodem zauważył, że przez drzwi przebiega pielęgniarz, który go dalej szukał. Slalomem nawigował przez zatłoczony parking, nie mogąc znaleźć wyjazdu. Chwilę później zauważył, że pewien ochroniarz wyraźnie się zainteresował jego poczynaniami. Wrzucił wsteczny i gwałtownie nawrócił o sto osiemdziesiąt stopni, jadąc teraz pod prąd. Przejechał z powrotem na północ parkingu i przedostał się przez nieużywaną drogę parkową na główną ulicę. Tomek zaklaskał głośno, śmiejąc się z planu, który powiódł się tylko dzięki szczęściu głupiego.

Znaleźli mu jakieś tanie ubrania na lokalnym bazarze. Potocznie, nowe dżinsy, które przypominały przetarte i nadciągnięte Levisy, tylko czekające na ten jeden długi krok, który rozerwie materiał. Różowa koszulka z wielkim, komiksowym rysunkiem samuraja i czerwona koszula w kratę, żeby kompletnie zepsuć to zestawienie. Do tego jakieś trampki za kilka złotych, które zazwyczaj są kupowane tylko po to, żeby dzieci miały w czym biegać na lekcjach WF-u. Tomek poprosił tylko o jedną rzecz, a dostał aż za dużo. Zresztą, portfel wcale nie zabolał. Zmieścili się w trzydziestu złotych. Właściwą prośbą Tomka była tylko drobna wycieczka.
-Więc jak to wytłumaczysz rodzicom, że uciekłeś z łoża szpitalnego, kiedy ledwo wyszedłeś ze śpiączki?
Tomek rozłożył się na fotelu pasażera jak przysłowiowy król, podziwiając świat za oknem. – Wiesz? Zapomniałem, jak żywe są niektóre kolory o tej porze roku.
Nikodem oparł głowę na łokciu, prowadząc teraz jedną ręką. – Zdecydowanie. – Odparł z melancholią, wspominając setki razy, kiedy pokonywał ten sam zakręt. Nigdy tak wolno, jak do tej pory. Nigdzie nie chciał się śpieszyć.
-Słyszałem pewne głosy, jakie dochodziły do mojej głowy, kiedy tam leżałem.
-Widziałeś cokolwiek? – Zapytał jakby automatycznie.
-Czy widziałem? Chodzi Ci o sny?
-Coś w tym stylu.
-Cały czas miałem różne wizje. Miałem wrażenie, jakby niektóre słowa, jakie słyszę, wytwarzały miejsca i sytuacje w mojej głowie.
Nikodem przypomniał sobie o jego opowieści, którą kiedyś się podzielił całej trójce. O rajdach, o matce i o ojcu.
-Śniły mi się zawody. Śniła mi się wielka podróż. Śniły mi się rozterki miłosne. Wszystko i nic jednocześnie. – Westchnął.
-Mówisz to tak, jakbyś codziennie tak miał.
-Poniekąd właśnie tak było.
-Nie w tym sensie… - Zawahał się. – Jakbyś codziennie szedł spać i dokładnie takie same rzeczy przeżywał, tylko śniąc.
-Na ogół nie pamiętam swoich snów, ale jest coś, co wryło mi się w pamięć… Cholernie dobrze.
-Hm? - Chrząknął.
-Nikodem… pamiętasz cokolwiek Igora sprzed wypadku?
Wryło go w fotel, kiedy usłyszał to pytanie.
-Igor…!
Nagle samochód się zatrzymał. Tomek poleciał do przodu, lecz w porę zatrzymał go pas bezpieczeństwa. Kurz z opon opadł po dłuższej chwili rozterki Nikodema, który właśnie coś sobie uświadomił. – Igor…?
Tomek spojrzał do tyłu, żeby się upewnić, że nikt za chwilę nie sprasuje ich zderzaka. – Nikodem… ponoć odzyskałeś pamięć.
-Pamiętam, że mój ojciec miał wypadek w rajdach.
-Twój ojciec nie rozbił się przecież podczas rajdu…
-Co Ty pieprzysz?
Tomek zmrużył wzrok, starając się odczytać myśli Nikodema. – To Ty nie wiesz?
-Przecież sam mi to później powiedział.
-To chyba coś Ci się pomyliło.
-Nie powinieneś zostać jeszcze w szpitalu?
-Nikodem, to ojciec Igora miał wtedy wypadek. To on się rozbił, nie twój ojciec. On miał wypadek, ale w zupełnie innych okolicznościach.
I nagle wszystko nabrało nowego znaczenia.







-Igor był twoim przyjacielem z padoku. Rywalizowaliście jak dwa wściekłe psy, ale poza kartami zawsze byliście jak dobrzy znajomi. To twój wypadek zmienił Cię o sto osiemdziesiąt stopni, że kompletnie pokiełbasiły Ci się fakty o swoim własnym życiu.
-To, co się stało mojemu ojcu?
-Nie wiem. – Odparł zrezygnowanym tonem. Oparł się o barierkę obok prowizorycznej linii startu, namalowanej na ich przełęczy Kocierskiej.
Nikodem skulił się przy tylnym zderzaku swojego Subaru i powoli przypominał sobie pewne fakty jak pojedyncze zdjęcia z zaginionego albumu rodzinnego. – Faktycznie… chyba pamiętam jakiegoś kolesia.
-To nie był po prostu koleś. To był twój najlepszy znajomy… przynajmniej wtedy. Dzieliliście się pasją jak mało kto… - Odwrócił głowę w bok. – Zawsze chciałem wam dorównać.
Nikodem spojrzał na Tomka, będącego na skraju szczerych wyznań. – Nie musisz mi o tym mówić. Już sam fakt, że porwałeś się na niezrównoważonego kretyna swoją ledwo jeżdżącą Mazdą, mówił o twojej determinacji więcej, niż jakakolwiek inna walka, jaką stoczyłeś.
-To moja wina.
-Zamknij mordę. – Rzucił wściekle. – To wina nas wszystkich, że tak nonszalancko daliśmy się ponieść fantazjom… zresztą, teraz przynajmniej poznałem prawdę.
-Tak miało być?
-Już nie wiem, co miało być, a co miało zostać słodką tajemnicą.
-Pamiętasz Igora? Pamiętasz w ogóle taką postać?
Nikodem westchnął głęboko, nie mogąc zebrać słów na takie ciężkie wyznanie. Pokiwał głową w te i we w te, nie chcąc, żeby jego zdanie źle zabrzmiało. W końcu jednak rozłożył ręce i spojrzał w niebo, licząc pojawiające się na nim gwiazdy. – Wiem tyle, co mi powiedzieli. Wiem tyle, o czym sam sobie przypomniałem. Zdjęcia mi coś podpowiedziały, niektóre filmy też, ale… jeszcze nie przeżyłem niczego, co dałoby mi jasny podgląd na moje pierwsze lata życia. Na moje dwanaście lat. Potem faktycznie, był Igor, ale chyba nie ten, o którym mówimy.
-Dlaczego?
-Bo ten jest dupkiem.
-Prawdę powiedziawszy, to sam nie jestem pewien, czy nie było ich dwóch.
-Jezus… - Schował głowę w dłoniach, które powoli nabierały kolorów. – Co za pojebana akcja.
Tomek zaczął się niekontrolowanie śmiać, przypominając sobie słynnych i do bólu prostych Chłopaków z Baraków.
-Dobra. – Odchrząknął. – Już wiem, na czym stoję. Skończmy temat.
-Nikodem… przestałeś chodzić na terapię, co?
-Aż… zamknij się.
-Kretyn. – Palnął.
-Mhh... słodkie.  
W tle białą poświatą błysnął piorun, zwiastując nadchodzącą burzę.
-Zdecydowałem wtedy, że nie warto rozpamiętywać czegoś, co doprowadziło mnie do takiego stanu. - Dodał Nikodem.
-Więc wolałeś nie pamiętać?
-Nie chciałem pamiętać. – Warknął. – Miałem depresję. – Ucichł nieco. Nie lubił tego słowa. – Jedyne co miałem, to samochód w nocy.
-I twoje ukochane fantasy.
-Nie zaś takie ukochane.
-”You’ve got to cry without weeping, talk without speaking, scream without raising your voice”. – Przytoczył cytat jednej ze starych piosenek U2. – To całkiem do Ciebie pasuje.
-Nie wiedziałem, że słuchałeś takich staroci.
-Ty jeszcze wiele o mnie nie wiesz.
-O sam sobie wiele nie wiem. – Odparł po cichu.
-Ja nie wiem, czy chcę wiedzieć cokolwiek więcej.
-Dupek. – Parsknął.
Po chwili obaj się uśmiechnęli. Płakali, bez jakichkolwiek łez. Mówili, bez żadnej rozmowy. Krzyczeli, bez podnoszenia głosu. Ich mały świat był jednocześnie epicentrum całego ich życia i złotą klatką, którą trzeba było otworzyć specjalnym kluczem, żeby cała energia mogła znaleźć swoje ujście. Mały, jednocześnie wielki świat, który był istotą jestestwa. Głęboki, jednocześnie skromny. Przerażająco czarujący. Mroczny, jednocześnie pełen światła. Nie jednego, a każdego z osobna. Każdy miał swoją drogę, każdy miał swoją przełęcz. Wszystko było piękne i nic nie sprawiało bólu. Jeżeli samochód nie zwalniał, łamiące wspomnienia nie mogły nas dogonić. Prędzej czy później, to, co jest teraz, samo stanie się wspomnieniem.

Ojciec kończył kolejne piwo. Odłożył słuchawkę telefonu na blat stołu w kolorze kości słoniowej i westchnął, spoglądając za okno i zastanawiając się nad wszystkim, co do tej pory się wydarzyło. Wyglądał zupełnie jak Nikodem, potrzebując chwili dla siebie.
Nawet nie zauważył, jak jego syn przekroczył próg domu i stanął w korytarzu, powoli podchodząc z lekką dozą niepewności.
-Oh, jesteś. – Zorientował się, słysząc trzask paneli pod jego nogami. Chciał mu powiedzieć coś o samochodzie, ale sam nie wiedział co. Nie wiedział nawet, jak ma zacząć. Po prostu miał nadzieję, że Nikodem sam zacznie ten temat.
-Cześć. – Odparł, przygotowując się na swoją kwestię.
-Zabijałeś czas?
-Nie tylko czas. Zabijałem starych wrogów.
Podniósł brew, lekko zaskoczony tą niekonwencjonalną odpowiedzią.
-Szare komórki, które pozbawiły mnie resztek samoświadomości i sprawiły, że przez kilka lat oszukiwałem samego siebie, jakobym był kompletnie zdrowy. – Szedł bardzo powoli z zamkniętymi oczyma i spuszczoną głową, ostrożnie dobierając słowa. – Ale tu już nawet nie chodziło o moją psychikę. Chodzi o zasadę bycia sobą. O możliwość połączenia między dwiema osobowościami, jakimi mnie obdarował ten wypadek.
Piwo przestało być smaczne. Ojciec odsunął się od stołu, lecz nadal siedział na krześle, nie ruszając się nigdzie.
-Szare komórki, które sprawiły, że zapomniałem o prawdopodobnie najlepszych latach mojego życia… dotychczasowych, przynajmniej. – Spojrzał w oczy swojego Ojca, które nawet nie próbowały uniknąć z nim kontaktu. – Przyszedłem je odzyskać. Przyszedłem po moje życie.
Ojciec chrząknął cicho, spodziewając się tej chwili. Nikodem stanął w pełnym kuchennym świetle, błyszcząc swoją dżinsową kurtką. Nie wyglądał jak domownik. Wyglądał jak osoba, która wpadła ukradkiem, chcąc wyrównać stare rachunki.
-Czyli chyba już wiesz o pewnych rzeczach.
-Dlaczego mi wcześniej nie powiedziałeś?
-To trudne, w ten sposób to ujmować.
-Tato, proszę Cię, powiedz mi.
Ojciec zwrócił głowę w kierunku obrazu olejnego na ścianie, przedstawiającego soczyste, tropikalne owoce. – Ten wypadek niezupełnie był…
-To nie Ty się wtedy rozbiłeś.
-Nie. To nie ja.
-To był ten z fioletowego Mitsubishi 3000. To był ojciec tego małego, z którym się ścigałem.
-Tak, właśnie.
-Więc co się z tobą stało? – Oparł dłonie na stole, wymuszając jego uwagę. Spotkali się zdeterminowanym wzrokiem, pełnym obaw i nadziei.
-Jechałem z twoją matką, wracając z uroczystości zakończenia studiów. Zdała je z wyróżnieniem, miała magistra w dziedzinie pedagogiki.
-Pedagogika? – Zaskoczyła go ta odpowiedź.
-Jechaliśmy przełęczą naszą Alfą Romeo, kiedy z naprzeciwka… z naprzeciwka wyjechał stary pick-up Forda.
Nikodem usiadł okrakiem na krześle, czując, jak kolana powoli się mu załamują.
-Byłeś wtedy bardzo mały… nie mogłeś tego pamiętać, więc tego nie przytaczałem.
-Zostałeś od tego kaleką?
Ojciec spuścił głowę, kiedy z jego nosa dobiegły pojedyncze pociągnięcia. – Ten gość był ewidentnie wstawiony. Udowodnili to później w szpitalu, kiedy pobrali mu krew. Nawet i bez tego było czuć alkohol na kilka kilometrów. Jebało tanim spirytusem tak mocno, że od samego zapachu można było dezynfekować rany. To był bardzo wąski zakręt, a gość go ściął. W ostatniej chwili odbił w prawo, na swoją stronę, kiedy ja próbowałem zrobić to samo, tylko w moje prawo. Prawe koło najechało na barierkę i posłało nas w powietrze. – Przerwał, kiedy drgawki zaczynały opanowywać jego ciało. – Wylądowaliśmy kilka metrów w dół zbocza. Mojej stronie nic się nie stało… praktycznie nic.
-Ale…?
-Ale matka… Tola miała mniej szczęścia.
-To… - Ścisk w jego gardle był nie do opisania. Żołądek momentalnie skurczył się do rozmiaru orzeszka laskowego, kiedy po raz drugi tego dnia dowiadywał się prawdy o sobie.
-Tola, tak nazywała się twoja mama. Zginęła dwunastego grudnia dwa tysiące trzeciego roku.
-Przecież…
-Anna? – Zaśmiał się. – Anna była drugą żoną. Była największą pomyłką, jaką popełniłem.
I na tym skończył, kiedy z jego oczu poleciały pierwsze od lat łzy. Nikodem nigdy nie widział płaczącego ojca, ani też tak zasmuconego, jakim był teraz. – Szukałem… szukałem po prostu szczęścia. Niczego więcej.
Nikodem wstał, zrobił dwa długie kroki i objął swojego ojca najmocniej, jak potrafił.

-Nissan Silvia S12? – Pytał Kacper, ślęcząc nad ogłoszeniami w Internecie. – Tylko osiemnaście tysięcy.
-Nie, Ty idioto. – Odparł wściekle Radosław. – Skąd weźmiemy tyle pieniędzy?
-Fakt… zresztą wątpię, żeby Nikodemowi się spodobało inne auto.
-… A Mitsubishi Starion?
-Jest jeszcze droższy.
-BM…
-Nie ma mowy. Nie wsiądzie do tego samochodu.
-Opel Manta? Opel Monza?
-Też nie. Ja go znam. O ile Opla jakoś zniesie, to do BMW nie wsiądzie. Chyba że to M-ka.
-Ja też go znam. – Odezwał się znajomy głos. – On potrzebuje Ronina.
Wszyscy nagle się zatrzymali i odwrócili głowy. – Ja chyba śnię. – Powiedzieli równocześnie.
-Siema, patałachy. – Rzucił Tomek, opierający się z założonymi rękoma o futrynę drzwi garażowych.
-Nie no… chyba mi zaszkodziły opary benzyny. – Skomentował Kacper.
-A mi VTEC. – Dodał Radosław. – I zapach LPG.
-Nikodem potrzebuje pomocy. – Tomek wszedł do środka, szukając wzrokiem wraku jego samochodu. – Mój Boże…
-Tak… Boże. – I znów odparli w tym samym momencie.
Tomek podszedł do przodu samochodu, dotykając go dłonią.
-Zachowuje się zupełnie jak Nikodem. – Szepnął Radosław.
-Ta, ale nie mów mu.
-Wszystko słyszę.
-Fuck. – I zaś, równocześnie.
-Mówiliście coś o Silvii S12?
-Tak. Jest taka jedna… też czerwona. I całkiem mocna.
Tomek spojrzał w bok, na Hondę Prelude, która była już praktycznie naprawiona.
Wtedy też Radosławowi przyszedł do głowy pomysł. Przełknął ślinę, ale po chwili podskoczył, namyślając się bardzo szybko. – Mam plan.
-Jeżeli Ty masz już plan, to pozwól, że schowam się w jakimś schronie przeciwlotniczym. – Odparł Kacper.
Radosław pomyślał o Alicji i o ostatniej linijce, w jej namiętnym liście. – „Niech Ci służy, dopóki uznasz to za stosowne”. Dobrze wiedział, co chciała mu w ten sposób przekazać. -Silvia S12? – Zapytał ponownie.
-… Tak. – Tym razem to Kacper i Tomek odparli w tym samym momencie.
-No to… Everything Must Go.

MozartInAGoKart

opublikował opowiadanie w kategorii miłość i przygodowe, użył 5003 słów i 29113 znaków, zaktualizował 29 sie 2018. Tagi: #przygoda #dramat #samochody #miłość #touge #drift #nastolatkowie

Dodaj komentarz