Ridge Chaser - Akt 15

Ridge Chaser - Akt 15Test Drive Not So Limited  


"Młodość jest ciężka i gorzka, jest niezgodą na świat i niezgodą na siebie, jest od początku zmaganiem się z czułością i cierpieniem."

Światło słoneczne odbijało się nieco zniekształcone od tafli wody. Żółto-pomarańczowy blask przedzierał się przez gęste chmury na wschodzie, które wędrowały w dół Europy, na południe, po obfitej burzy ostatniej nocy. Sezon deszczy kończył się powoli, chociaż meteorolodzy przewidywali kolejny na samym końcu sierpnia. Ile prawdy jest w długoterminowych prognozach? To zwykła loteria, każdy tak twierdził. Deszcze były niezwykle obfite. W kilku miejscach na polach rolników utworzyły się maleńkie stawy, które raczej ich nie napawały optymizmem. Mimo niezwykle gorącego powietrza kałuże nadal były długie i szerokie, czasami nawet na całą szerokość jezdni. Tak było na jednym z łuków w lewo. Kałuża, niczym ukryta pośród liści pułapka na niedźwiedzie, łapała w swoje sidła zbyt rozpędzone samochody, ukryta za ślepym szczytem zakrętu. Tak się właśnie stało z nadjeżdżającym, śmiesznie żółtym samochodem.

Polonez wypadł z zakrętu o zdwojonej sile, obracając się wokół własnej osi i kończąc pokaz na najbliższej wysepce, unosząc w powietrze dym ze słabych, kilkuletnich opon i wodę spod kół, która przez otwarte szyby dostała się do środka samochodu. Kacper nadal trzymał pedał sprzęgła i gazu wciśnięty do oporu, powoli obracając głowę w stronę przerażonego Radosława, który urwał uchwyt na rękę z podsufitki. Kacper oprzytomniał po dłuższej chwili, puszczając sprzęgło bez redukcji biegu. Polonezem gwałtownie szarpnęło, rozbudzając śpiącego Nikodema na tylnej kanapie.
-A ten się nawet nie obudzi. – Skomentował Kacper. – Dziwi mnie to. Zawsze się bał z tobą jeździć… a ze mną od razu zasnął jak baranek. Aż taki dobry jestem?
-Obróciło Cię przy czterdziestu na godzinę, a ja jechałem chyba ze sto dwadzieścia. – Wypalił z irytacją.
Kacper zmrużył wzrok i podał otwartą dłoń.
-Co?
-Dawaj ten uchwyt.
Radosław uśmiechnął się z głupoty, oddając mu kawałek pękniętego plastiku. – Sorka.
-Debil… - Wymamrotał pod nosem, chowając uchwyt w schowku. Uruchomił ponownie silnik i powoli wtoczył się na drogę, kontynuując podróż w dół, do Andrychowa. – To chyba będzie koniec na dziś.
-Nikodem Ci mówił, jak masz jechać.
-Ślizgać się najmniej jak potrafię? Dobre sobie… z zaspawanym dyferencjałem to nie takie proste.
-Prostsze niż bez jakiejkolwiek szpery.
-Czemu on jeszcze w ogóle śpi?
-Nie spał w domu, z tego co wiem.
-Dlaczego? – Zmrużył wzrok.
-Pamiętasz, jak wczoraj wypalił z garażu, bo zapomniał o swojej dziewczynie?
-To on ma dziewczynę?
W lusterku wstecznym rozbłysły światła szybko zbliżającego się samochodu. Droga zrobiła się węższa z powodu robót drogowych, uniemożliwiając wyprzedzanie przez półtora kilometra. W ruch poszły długie światła i klakson, chcąc szybko zepchnąć zawalidrogę, która ledwo zbliżała się do limitu prędkości, czterdziestki.
-Jakiś palant w Audi? – Zastanawiał się Radek.
-Nie, to Beemka. Jakiś gówniarz się chce bawić.
-Ty nic nie kombinuj, nie opanowałeś jeszcze Szerszenia.
-To nie jest szerszeń do cholery jasnej!
-Ale ja poważnie Ci mówię, nie ścigaj się z nim.
Kacper warknął pod nosem. BMW co kilka sekund wchodziło na maksymalne obroty, żeby wystraszyć kierowcę Poloneza. Chwilę potem Beemiarz opuścił szybę, wymachując opaloną ręką i dając jednoznaczne znaki, żeby w końcu spieprzał na pobocze.
Nikodem zaczynał się budzić.
W końcu roboty drogowe ustały, otwierając całą szerokość drogi. Kacper szybko wcisnął przycisk od świateł awaryjnych i zatrzymał się w poprzek drogi, będąc już na skraju kompletnego poirytowania. BMW zatrzymało się z lekkim piskiem, co wskazywało na kiepski stan opon, Kacper potrafił takie rzeczy wyłapać już po pierwszym kontakcie z jakimkolwiek samochodem. Uśmiechnął się z politowania i machnął rękoma w kierunku nadgorliwego kierowcy.
-A Ty myślisz, że co? Że do kościoła wszyscy jadą? – Rzucił w jego kierunku Beemiarz.
-To normalna droga, a ja trzymam się limitów prędkości. Coś Ci nie pasuje?
-Weź, wypieprzaj z tą furmanką na szrot, bo Ci iskry z zawieszenia już lecą!
-Furmanką to jeździsz Ty, właścicielu bardzo małego wacka.
-Coo…? Z palcem w nosie bym Ci obił tę okrągłą gębę!
Jego pasażer w okularach przeciwsłonecznych i długich, postawionych na żelu włosach odparł gromkim, lekko wymuszonym śmiechem. Pasażerka na tylnym siedzeniu nieco bardziej słodkim uśmieszkiem.
Kacprowi wydawała się ona podejrzanie podobna do pewnej osoby, którą dobrze znał.
Przyjrzał się bliżej, będąc niepewnym swoich domysłów. Po kilku sekundach cała krew odpłynęła z jego głowy, a on zrobił się blady jak śmierć.
Na tylnym siedzeniu siedziała Klaudia, piękna jak nigdy.
Wszystko wskazywało na to, że Beemiarz był jej nowym chłopakiem. Sam spojrzał to na nią, to na Kacpra. Przesunął powoli wzrok na Poloneza i z powrotem na Kacpra, już wszystko rozumiejąc. – Ah, czy to nie jest ten twój były, skarbie?
-Tak się składa, że to on. – Odparła z pogardą w kierunku Kacpra.
On się nie odezwał. Nawet nie oddychał.
-Czego się mogłem spodziewać, po takim lamusie życiowym, jak Ty, frajerze. Nie dość, że jeździ Szerszeniem, to ma czelność pouczać kierowcę o klasę lepszego samochodu.
Nikodem podniósł głowę, po dłuższym nasłuchiwaniu. Światło wpadające do Poloneza postawiło go w półmroku. Jego gładka, lecz wyraźnie zarysowana twarz i bujne włosy z krótkimi bokami ułożone w artystycznym nieładzie przywodziły na myśl niebezpieczne fatum, które czaiło się na swoją ofiarę. Wszyscy w BMW go zauważyli, kiedy otworzył swoje wielkie, zimne oczy. Powoli wysunął się w kierunku opuszczonej szyby i pociągnął za klamkę, stając w pełnym świetle zachodzącego słońca. Zmrużony, gniewny wzrok był teraz doskonale widoczny, kiedy słońce odbiło się od jego siatkówek. Ubrany w połowie opuszczony kombinezon mechanika, stare, podarte Adidasy i białą, lekko ubrudzoną koszulkę z wielkim logiem Tommyego Hillfigera. Trzasnął drzwiami, powoli podchodząc do Beemiarza. Postukał mu kostkami prawej dłoni po dachu, lewą ręką łapiąc za kołnierz jego koszuli w kratę, z tandetnym wzorkiem smoka na prawej części. Gwałtownie pociągnął go do siebie, czując, jak zapach tanich i silnych perfum penetruje jego nozdrza.
-Jeździsz BMW E46 w kompakcie i masz czelność pouczać mojego kolegę, jak i czym ma jeździć?
-A kim Ty jesteś, żeby mnie tak traktować?
-Skopałbym Ci dupę wszystkim, nawet traktorem.
-Ty…? Ty byś mi skopał dupę? – Roześmiał mu się w twarz. – Chyba w twoich snach, młodziaku.
-Trafiliśmy na takich pozerów jak nigdy dotąd. – Dodał jego pasażer, kończąc papierosa.
-Tak, wygląda na to, że frajerzy chyba wolą błąkać się po wsiach, bo boją się awarii swoich mocarnych maszyn. – Poklepał Nikodema po policzku, raz za razem mocniej. Ostatecznie pstryknął mu z palców w oko.
-Skurwysyn. – Pomyślał Kacper.
-Pogadamy, jak podrośniesz, dzieciaku, może wtedy zmądrzejesz i usuniesz się z drogi. Zresztą, nie mamy ochoty na marnowanie czasu, z takimi niewyparzonymi mordami, jak wy – Wcisnął pedał gazu.
-Papa, frajerzy! – Dodała Klaudia.
BMW z piskiem opon wystartowało do przodu, prawie przejeżdżając Kacpra i na centymetry omijając Poloneza, wystrzeliwując grad kamyków z pobocza prosto w ich nogi.
-Kim oni niby sobie myślą, że są… - Warczał Nikodem. – Też się chce przejechać, Kacper…
-Ale Nikodem…!
-Jeżeli jest jedna rzecz, której nienawidzę, to bycie zarozumiałym…
-Jezu… - Radosław gwałtownie chwycił za pas bezpieczeństwa, próbując się zapiąć.
-Dość tego… dostaną to, co im się należy! – Kopnął w kamyk, który go wcześniej uderzył.

< SFX: Primal Scream: Can’t go Back >
Gwałtownie wrzucił jedynkę, wkopując pedał gazu do podłogi. Z wydechu wystrzeliła gromada długich i
gorących pomarańczowych ogni, która przedostała się przez pusty katalizator.
-NAPRZÓD! – Krzyknął Nikodem, puszczając sprzęgło. Koła zabuksowały, wystrzeliwując Poloneza w
pogoni za BMW. W downhillu pierwszą setkę osiągnął już po siedmiu sekundach, przed zakrętami pędząc sto
dwadzieścia. Turbina dodawała swoje trzy grosze, świszcząc i pogwizdując przy każdym odpuszczeniu
gazu. Kacper nie zdążył się nawet zapiąć, latając z tyłu po całej kanapie.
-Nikodem, cholera jasna, zwolnij! – Krzyczał agonalnym, błagalnym głosem Radosław, nie mając się już
czego chwycić.
Polonez wypadł z dwóch następujących po sobie zakrętów w pół poślizgu, nadal oscylując w granicach stu
na godzinę. Silnik Rovera może był słaby pod górkę, ale na zjeździe, mimo ewidentnego, wątpliwego stanu,
był szybki jak błyskawica.
Głównie dzięki kierowcy.
Beemiarz zobaczył błysk w lusterku, kiedy byli w trakcie pokonywania łuku w lewo. Chwilę później faktycznie
pojawił się w nim samochód. Po kolejnym zakręcie w prawo wypadł z niego tak szybko, że chwilę później
mógł przeczytać litery na tablicy rejestracyjnej.
-Coo?! Odwróć się! – Rzucił do Klaudii.
-Hee…? – Z lekkim strachem obróciła swoją głowę.
Zaraz za nimi jechał jaskrawo żółty Polonez.
-Hehehe… - Podśmiewywał się złowieszczo Nikodem.
-Na… na co Ty do cholery czekasz? Jedź szybciej! – Polecił Beemiarzowi pasażer, pokazując środkowy
palec w stronę Poloneza.
-Y… yhy, yhy! – Pokiwał głową, dociskając pedał gazu.
-Widzisz? Ja też mogę siać zło! – Poszedł odrobinę za szybko na łuku w prawo, wychodząc z niego Power
slidem. Mimo to został lekko w tyle za mocniejszym BMW. – Kacper! Jak tu włączyć ten przyśpieszacz na
turbinie?!
-Jest przycisk pod zapalniczką!
-Ah… ten czerwony. – Uśmiechnął się.
-Uważaj! Overbooster może działać tylko chwilę, nie jedziemy samochodem rajdowym!
-Wiem o tym. Nie martw się! – Wcisnął guziczek.
Nagle wskazówka obrotomierza powędrowała do czerwonego pola. Mała, wręcz śmieszna turbina zaczęła
się kręcić z podwójną prędkością. Polonez przyśpieszył na prostej do stu sześćdziesięciu.
-Drżyjcie w strachu, bo oto nadchodzę!
Świst zasysanego powietrza był doskonale słyszalny z daleka. Brzmiał wręcz jak kompresor z samochodu
Mad Maxa.
Caro wyłoniło się ponownie w tylnym lusterku BMW, zbliżając się coraz bardziej i bardziej, niczym
antagonista w horrorze, od którego nie można uciec. Prawie dotknęli się zderzakami.
-Co… co to jest?! – Krzyczała Klaudia.
-Co Ty robisz?! Nie zwalniaj! – Dodał pasażer Beemiarza.
-Jadę najszybciej, jak mogę! – Odpowiedział z przerażeniem w oczach.
-Ten frajer na pewno nie jeździ zwykłym Polonezem… w coś Ty się wpakował! – Rzucił przerażony pasażer
do kierowcy.
-To niemożliwe, żeby ten jej były fagas był tak szybki!
-Nikt nie może mnie znieważać! Jestem najszybszy! – Wykrzyczał Nikodem. – Zjeżdżać z drogi!
-Boję się! – Rzuciła Klaudia.
Beemiarz tracił panowanie nad swoim samochodem, zjeżdżając powoli na polankę po lewej stronie. BMW
nagle zaczęło rzucać, kiedy niskie zawieszenie nie mogło wytrzymać takiej ilości wybojów.
Przed nimi pojawiła się hopa z usypanej przez rolników ziemi, którą zakopywali zbiornik deszczówki,
utworzony przez ostatnią ulewę. BMW nie zwolniło, wpadając na nią i wystrzeliwując się w powietrze.
Nikodem spojrzał w lewo, lekko zszokowany, nie spodziewając się takiego obrotu spraw. Po chwili
oprzytomniał, wciskając ponownie pedał gazu do podłogi.
Trzy metry, dwa, jeden.
Nim BMW dotknęło tafli wody, Polonez wysunął się na prowadzenie.
Głowa Nikodema powoli odwróciła się w kierunku BMW, prezentując złowieszczy uśmiech satysfakcji.
-Ha!
E46 Compact zaryło w deszczówce, niszcząc sobie przedni zderzak, światła, grill, praktycznie cały pas
przedni. Poduszki powietrzne wypaliły, kiedy samochód przez kilka metrów jeszcze się toczył.
A Polonez pognał dalej, nie przejmując się niczym.
-Ha ha! I jak Ci się podobało?
-Teraz możesz zwolnić! – Rzucił Radek.
-Polonez się przegrzał! – Dodał przerażony Kacper.
-Co…?!
-Patrz na wskazówki! Ciśnienie turbiny jest za wysokie! O Boże… silnik!
I faktycznie, turbina działała świetnie, aż nazbyt. Chłodnica już mniej.
Spod maski wybuchła potężna chmura dymu, wraz z parą wodną.  
Gwałtowne hamowanie i obrót o trzysta sześćdziesiąt stopni.
Wylądowali na polanie, o mały włos unikając kolejnego, deszczowego bajorka. Koła z ciężkością zatrzymały
się na zboczu, prawie dotykając wody.
Nikodem z zamkniętymi oczyma trzymał kierownicę jeszcze przez chwilę, podobnie jak reszta. Radosław
urwał uchwyt w drzwiach kierowcy, Kacper był zapięty oboma pasami. Wszyscy trzej otworzyli oczy i
spojrzeli na siebie.
-Hyh… - Uśmiechnął się Nikodem.
-Heh… - Uśmiechnęła się reszta.
Nagle Polonez zsunął się do bajorka.

Z daleka rozbrzmiał dźwięk gwałtownego klaksonu, który powtórzył się kilkukrotnie. Zza wzgórza wyłoniło się
pędzące Audi, które z ciężkością wyprzedziło coś, co tarasowało pół drogi. Kilka minut później na szczycie
pojawił się brudny, żółty Polonez Caro, pchany przez trzech samozwańczych mechaników, którzy z
wycieczenia chcieli umrzeć. Nikodem wskoczył na tylną klapę, Radosław jedną nogą wszedł przez okno
pasażera i chwycił się dachu, a Kacper wskoczył do środka, żeby pokierować samochodem w zjeździe z
góry. Udało im się dotoczyć do miasta z przerażającą prędkością trzydziestu na godzinę, po czym Honda
Radosława odholowała ciężkiego kloca pod warsztat, w którym pracował Kacper. Odstawili Poloneza obok
Toyoty, po czym Kacper zabrał się za chłodne oględziny uszkodzonego silnika.
-Co to jest?! – Wykrzyczał Radosław, wskazując na tylne, lewe nadkole. – Kiedy to się stało?!
-Mi się wydaje, że to cały czas już było, tylko byłeś zbyt zachwycony, żeby to dostrzec. – Odparł Kacper.
Honda zaraziła się jedną z najgorszych możliwych chorób, rdzą.
-Cholera jasna, muszę z tym zrobić w miarę szybko... – Łapał się za głowę i krążył wokół swojej Prelude,
oglądając każdy możliwy zakamarek.
Kacper podniósł maskę Poloneza, żeby dokładnie ocenić szkody. Po dłuższej chwili machnął dłonią i nawet
się uśmiechnął z ulgi. – Nic poważnego. Overbooster był do dupy, podobnie jak sama turbina, która, w
gruncie rzeczy, już się do niczego nie nadaje. Muszę wymienić jeszcze chłodnice, bo ta już gnije od dołu…
-Sorka, Kacper. – Rzucił Nikodem ze swojej głupoty.
-Nic się nie stało… prawdę mówiąc, nawet jestem zadowolony, że pokazaliśmy tym palantom gdzie ich
miejsce. – Na chwilę się zamyślił, spoglądając na niego.
-Co…? Mam coś na twarzy?
-Nigdy Cię nie widziałem… nigdy się tak nie zachowywałeś, może czasami…
-Coś mnie tknęło ostatniej nocy, jakbym miał znowu o coś walczyć, nie tylko o oceny w szkole…
-Może tknęła Cię kobieta? – Zmrużył wzrok.
Nikodem się zaczerwienił, rzucając mu wrogie spojrzenie. – Nie prawda. – Powiedział przez zęby.
-Tu też! – Krzyknął znowu Radosław.
-A ten znowu… - Skwitował Kacper. - … nie panikuj, ze wszystkim zrobimy w swoim czasie.
-Moja Hania, moja ukochana… muszę zadzwonić do Alicji…
-Alicji? – Zdziwili się.
Nikodem zaczął się lekko śmiać, po chwili dołączył do niego Kacper, który nie mógł się powstrzymać.
Pod bramę wjazdową na plac zajechały dwa sportowe samochody. Nikodem przestał się uśmiechać, kiedy z
daleka rozpoznał w miarę znajome kształty. Ciemno-fioletowego Nissana Skyline R34 25GT i Silvia S14.
Skrzywił się na widok właściciela Nissana, który pojawił się w zasięgu jego wzroku i szybko się zbliżał. Pod
ręką miał klucz francuski, który był jego jedyną linią obrony w razie ewentualnych scysji, lecz wolał go nie
używać. Z daleka właściciel Skyline’a zaczął machać rękoma i wskazywać palcem na Nikodema, jakby klnąc
pod nosem. Radosław odłożył swój telefon i szybkim krokiem podszedł do napuszonego ściganta. – Chyba
się za bardzo rozpędzasz, kole… - Przerwała mu dłoń Andrzeja, która pociągnęła go za kołnierz i powalił
ana ziemię.
-Nie z tobą teraz chcę gadać. – Odwrócił się w stronę dwójki przy Polonezie. – Ty!
Nikodem się nie odezwał, chwytając jedynie klucz za plecami.
-Trochę Cię ostatnio nie doceniłem, kiedy się ścigałeś z tamtymi.
-Ludzie tak mają. – Odparł beznamiętnie. – Masz minutę, żeby nie oberwać za potraktowanie mojego kolegi
jak szmaciarza.
-Z racji tego, że na twoich Kocierzach teraz kręci się mnóstwo policji, następna noc wyścigów będzie na
Salmopolu. Podejmiemy to ryzyko, więc mamy nadzieję, że się pojawisz.
-Nie ścigam się z pozerami, walczącymi tylko o czyjąś kasę.
-Ścigamy się o honor.
-Ty go już nie masz.
-Twój kolega z Mazdy chyba też tak uważał.
Nikodema zatkało. Oczy prawie opuściły orbity, a usta otworzyły się w grymasie.
-Chyba wiesz już, jak rozgrywaliśmy swoje karty. Teraz wszystko robimy fair, bez owijania w bawełnę.
Nikodem nadal się nie odzywał.
-Tępy jesteś?
-Nie jest. – Wtrącił się Kacper.
Andrzej spojrzał w dół, dopatrując się źródła wysokiego głosu. – A Ty kim jesteś? Jego podnóżkiem?
Nikodem w tym momencie wystrzelił swoją dominującą dłonią w stronę Andrzeja i złapał go za gardło, lewą
ręką ciągnąc za bluzę i przyciągając go do siebie. – Słuchaj no, nie będziesz przyjeżdżać jak do siebie i
rozstawiać wszystkich po kątach, bo co jak co, to Ty najmniej na to zasłużyłeś. Będę lub nie, zobaczymy, a
teraz spieprzać, bo zadzwonię po policje. – Odepchnął go od siebie i wytarł dłonie.
Andrzej pomasował się po gardle, chcąc przez chwilę zdzielić nastolatka w podbródek, lecz szybko z tego
zrezygnował. Uśmiechnął się nieznacznie i splunął na ziemię. – Do zobaczenia.
Odwrócił się i ciężkimi krokami wrócił do swojego Nissana. Chwilę później oba samochody odjechały.
-Kurwa. – Jęknął Nikodem, odwracając się i wchodząc do garażu.
-Zaczekaj! – Krzyknął Kacper.
Nikodem otworzył przed sobą drewniane drzwi, rzucając światło na szafki na narzędzia, beczki, butelki z
olejem, kanistry, opony, podnośniki i inne rzeczy. Napuszony usiadł na trzech oponach, założył nogi na
nogę, złożył ręce i klął dalej pod nosem.
-Daj spokój, Nikodem. Facet coś kombinuje znowu.
Nikodem dalej klął.
-Cholera jasna. – Obszedł go dookoła, próbując znaleźć jakiekolwiek słowa. – To najzwyklejsza pułapka, a
Ty się dajesz w nią złapać! Poczekaj na kogoś lepszego…
-Obraził Tomka! – Wykrzyczał nagle, po czym wrócił do przeklinania.
-To jest haczyk, on to robi specjalnie!
Nie odpowiedział.
-Musisz się skupić na czymś innym.
-Ta… na czym? – Przewrócił oczyma i odwrócił się, spoglądając w zaciemnioną część garażu. Spostrzegł
aerodynamiczny kształt pod plandeką.
-O nie… - Pomyślał Kacper.
-Co to jest?
-Nic. Cho mi pomóc z Polonezem. – Próbował go ciągnąć za ramię, lecz nic to nie dało.
-Kacpeeer… co to jest? Czy wy coś przede mną ukrywacie? – Wstał, podbiegł do plandeki i ją chwycił.
-Nikodem, nie!
I ściągnął.
Światło padło na lśniącą karoserię, odsłaniając ziarnko prawdy.
-O…
Stali przed granatowym-białym Mini Cooperem S z roku dwutysięcznego.
-Kacper… nie mówiłeś, że masz stare Mini!
-To nie moje… - Wziął od niego plandekę i zaczął ją zwijać. – Właściciel poprosił mnie, żebym go dostroił, bo
mam ucho do silników.
-Dostroiłeś? – Pytanie zabrzmiało jak polecenie.
-No tak. Wraca za tydzień i nie chcę, żeby Mini się jakoś pobrudziło.
-Co w tym jest?
-Jakieś dłubnięte gaźniki, usztywnione zawieszenie, tarcze z mocniejszymi zaciskami, wydajniejszy wydech,
światła przeciwmgielne, rajdowe opony…
-Nie sądzisz, że przydałaby się jazda próbna?
-C-Co…? – Zająknął się.
-Nie można od tak takiej okazji przepuścić. – Odwrócił się do niego z nikczemnym uśmiechem. – Nie sądzisz?
-Nikodem…!
-Nie sądzisz? - Przyciągnął go do siebie jak tancerz swoją tancerkę... lub partnera.
-Ale to niebezpieczne!
-Niech Cię pocałuję.
-Co?! Nie!

Świst powietrza z lewej, śmignięcie z prawej. I znowu z lewej i znów z prawej. Tutaj ciaśniej, ale znowu po
drugiej stronie czysto, zero przeszkód. Jakim cudem to mogło być piątkowe popołudnie?
Albo po prostu Mini to tak mały samochód.
Tak właśnie było.
Super mały samochód sprzedawany w niezmienionej formie przez czterdzieści lat, ze swoim rewolucyjnym
stylem. Sir Alec Issigonis dokonał inżynierskiego cudu, umieszczając silnik i skrzynię biegów poprzecznie.
Mini było małe, modne, słodkie i przede wszystkim, piekielnie zwinne. Wszyscy nim jeździli, od listonoszy po
gwiazdy rocka.
Cooper S był gokartem już po wyjeździe z fabryki, lecz z tymi modyfikacjami stał się jeszcze bardziej
niewygodny i jeszcze bardziej zwrotny, jak wściekły szczeniak. Terier, którego nie można opanować.
Wjechali na dwupasmówkę nr 940 na wschodzie Bielska, wymijając samochody jakby stały w miejscu.
Szybko skręcili na 11 listopada, wprowadzając Mini w teren, gdzie sprawdza się najlepiej. Małe, ciasne uliczki
były jego specjalnością, a droga ułożona z kostki brukowej nie dodawała komfortu, więc Nikodem dodatkowo
przyśpieszył. Ominął zakaz wjazdu, wjeżdżając w jeszcze ciaśniejszy labirynt uliczek, wymijając zaparkowane
na krawężnikach samochody i wesoło podskakując na wybojach. Obijał się głową o podsufitkę, lecz nie
przeszkadzało mu to. Kacper, mimo że o dwie głowy niższy, był przerażony samym faktem ocierania się
swoimi włosami przy każdym wyboju. Udało im się wydostać z terenu niezbytych urokliwych kamienic, po
czym używając hamulca ręcznego, zawrócili na najbliższym możliwym skrzyżowaniu, gdzie tylko było dość
miejsca. Błądzili dalej, w co raz to gęstszym ruchu, będąc w okolicach Sfery. Przez głowę Nikodema przewinął
się nawet pomysł, żeby pobawić się na piętrowym parkingu, lecz szybko zrezygnował.
Wolał pojeździć szybciej.
Nakierowali się na obwodnicę, żeby potem szybko wskoczyć na S1 w okolicach Castoramy.
-Sprawdźmy, do ilu się to rozpędzi.
-Uważaj, już dzisiaj sprawdziłeś możliwości Poloneza!
-Mini chyba nie wybuchnie, nie?
-Oby, bo wtedy wybuchniemy razem z nim!
Przejechali przez węzeł „Koniczynkę” i popędzili w kierunku drogowskazu „Cieszyn – Brno – Szczyrk”.
-Na Brno jest tylko dwieście kilometrów? – Kacper wyraźnie się tym faktem zaskoczył.
-Dwieście to my zaraz pojedziemy. – Wrzucił piąty bieg. – Już mamy sto czterdzieści!
Dźwięk wysoko kręconego Mini, szum wiatru w środku oraz szelest i trzask wszystkich plastikowych części
powoli był zastępowany przez zupełnie inny dźwięk. Tonacja się nie zgadzała, wysokość, nuty, wszystko.
Żaden samochód, jaki mijali, tak nie brzmiał, ani samo Mini nie mogło takich dźwięków wydawać. Coś się
zbliżało, lecz z tyłu. Niski, gardłowy bulgot silnika, który znał od podszewki.
-Czterocylindrowy Boxer, bez turbo. To musi być… - Nikodem spojrzał w lusterko.
W nim pojawił się wielki znaczek Toyoty, umieszczony na pomarańczowej karoserii.
W lusterku kierowcy błysnęło światło w reflektorze w kształcie prostego pazura, agresywne i lekko kiczowate.
Nikodem nie miał większych wątpliwości.
Kacper zresztą też. – Za nami jedzie chyba GT86.
-Chyba raczej na pewno. – Nikodem odparł zgryźliwie. – Siedzi nam na zderzaku.
-Boxer tyle mocy produkuje?
-Ma ponad sto koni więcej niż my.
-Nie wiesz, ile Mini na hamowni pokazało… ja zresztą też.
Przed nimi powoli otwierały się wrota do piekła, które były przebrane za szybko formujący się korek.
Obaj zauważyli lukę między samochodami, spowodowaną awarią jakiegoś Golfa, którego właściciel nie mógł
zepchnąć na pobocze.
Była wystarczająco duża na jeden samochód, lecz dwa już by się nie zmieściły. Toyota zaczęła
wyprzedzanie. Przy Mini, małe GT86 wydawało się ogromne.
Nikodem spojrzał w lewo, nie mogąc ujrzeć twarzy kierowcy za przyciemnionymi szybami. – Myśli, że da
radę?
-Na pewno nie odpuści.
Nikodem z między-gazem zredukował do czwórki i wcisnął pedał do podłogi, omijając Toyotę od tyłu i wskakując na jej lewą stronę.
-Tu się nam nie uda!
-Damy radę!
Kacper odsunął swój fotel najdalej jak mógł i złapał się za obicie. Nikodem ścisnął mocniej kierownicę, nie
będąc pewnym zamiarów kierowcy Toyoty. Korek zbliżał się coraz szybciej, a luka nadal pozostawała,
otwarta i gotowa na przyjęcie jednego ze szczęśliwców, którzy jeszcze nie zginęli.
Mini powoli wysuwało się przed Toyotę.
-Nikodem, na litość Boską! Daj mu wygrać!
-Spokojnie…
Cooper prawie wysunął się na prowadzenie, będąc sto metrów od korku.
Został tylko zderzak, który nadal mógł się zetknąć z GT86.
Kacper zamknął oczy, witając się już ze Świętym Piotrem.
Nikodem szarpnął kierownicą w prawo, przesuwając się błyskawicznie przed maską Toyoty i wpadając w
lukę na prawym pasie, omijając zepsutego Volkswagena. Zaraz za Mini wpadła Toyota.
Przesunęli się na pas awaryjny, wymijając samochody stojące w korku. Krajobraz z lewej był jak rozmazany
obraz olejny, na którym kilkadziesiąt kolorów niegdyś przypominało samochody. Po prawej przywodził na
myśl martwą naturę, która po prostu… przemijała z prędkością stu na godzinę.
Toyota powoli się zbliżała, chociaż świadoma niebezpieczeństwa takiej sytuacji, nie dawała za wygraną.
-Ah, więc on chce się dalej bawić?
-Ojcze nasz, któryś jest… Jezu… Jezu!
Nikodem przyhamował i wjechał między inne samochody, korzystając z każdej wolnej luki. Ruch się powoli
przerzedzał i przyśpieszał, a Mini lawirowało między tym wszystkim, jak mały trybik, który nie stanowi części
żadnego mechanizmu, wędrujący od punktu do punktu.
Toyota nadal podążała pasem awaryjnym, w końcu wpadając w pogoń między samochodami.

-Będziesz musiała przyjść na spotkanie zarządu jutro rano. Ta konferencja była nie całkiem udana… - Mówił
mężczyzna w drogim garniturze i konserwatywnym, niebieskim krawacie, siedzący na tylnym siedzeniu
luksusowego Audi A8 ze swoją partnerką.
-O to się nie bój. – Odparła. – Mamy ich wszystkich w garści, wystarczy odpowiednie manipulowanie tymi
idiotami. Miasto za chwilę się pogrąży w długach, jeżeli faktycznie nic z tym nie zrobimy.
Przez tylną szybę w oddali można było zobaczyć Mini i Toyotę, które urządziły sobie slalom.
-Powinniśmy rozpocząć współpracę z kimś bardziej doświadczonym w branży. Będziemy mieli większą siłę
przebicia, doświadczenie się liczy…
-Daj spokój, po co nam kolejny stary pierdziel? Damy sobie doskonale radę.
-Swoją drogą…
-Hm…?
-Jak sprawa rozwodowa?
-Proszę, nie wspominaj o tym. W papierach był taki bałagan, że nie jestem w stanie się połapać w tym
wszystkim.
-Wiesz, że jeżeli ten twój… Nikodem? Jeżeli on zacznie rozrabiać, to może się to odbić na twojej reputacji?
Jakby nie było, nadal jesteś jego opiekunką.
Nie odpowiedziała.
-Co do jasnej… - Rzucił szofer.
Nagle z lewej strony pojawiło się Mini, które za wszelką cenę starało się przegonić nowszą i mocniejszą
Toyotę.
-Kto to?!
Pasażerka niechętnie odwróciła głowę w lewo.
Przyjrzała się bliżej i przetarła oczy, nie dowierzając swoim zmysłom.
-Te szczeniaki robią się coraz gorsze… - Skomentował jej partner.
-Tak… tym bardziej że ja go znam.
-Naprawdę? – Zdziwił się. – Cóż… nie wiedziałem, że zadajesz się z aż tak niskimi progami.
Mini ominęło Audi, dalej omijając kolejne samochody, to z lewej, to z prawej.
-Nie zadaję… - Wzięła głęboki, pełen nerwów i emocji oddech. – To mój cholerny syn.


Po parunastu kolejnych kilometrach wszystkich zatrzymał potężny zator, który ciągnął się kilometrami. Radio
podawało złe wieści, bardzo złe. To była motoryzacyjna żałoba, która, wydawać by się mogło, nigdy się
miała nie skończyć. W rezultacie pojedynek z Toyotą skończył się remisem, kiedy samochody stały obok
siebie. Załamana głowa Nikodema spoczywała w kierownicy, a Kacper starał się poruszać nogami po tym
Grand Prix, które zostało mu urządzone. W końcu jednak udało mu się podnieść prawą nogę, lecz odrobinę
za mocno. Kopnął nią w deskę rozdzielczą, otwierając schowek.
Wysypały się z niego naklejki na karoserię, których było około dziesięciu.
Nikodem podniósł głowę, budząc się błyskawicznie. – Obiaad…? – Wymamrotał przez zamknięte oczy.
-Nie, podwieczorek. – Odparł poirytowany Kacper. Zebrał on wszystkie naklejki i umieścił z powrotem w
schowku, lecz po chwili przykuły one większą uwagę. – Co do cholery…
-Kolaaacja…?
-MAW Team?
-Ma… co…?
-No zobacz. – Podał mu naklejkę.
Nikodem wziął ją do ręki i próbował wsadzić do ust, lecz szybko z tego pomysłu zrezygnował, kiedy poczuł
zapach alkoholu, którym były nasączone. – Co to jest?
-No zobacz, cholero.
-MAW? – Logo przypominało to, którym reklamował się TAG Heuer. Było nim wyraźnie inspirowane, nawet
kolorystycznie. – Mały, Ale Wariat? Co za… heh. – Uśmiechnął się głupio. – Chyba robiłeś z samochodem
jakiegoś członka grupy… - I przestał się uśmiechać. – Czekaj… przecież… przecież oni stanowią
konkurencję!
-No… dobrze zgadłeś.
Nawet nie zauważyli, jak samochody zaczęły się poruszać do przodu. GT86 zmieniło pas i skierowało się do
najbliższego zjazdu.
-No halo! Nawet nie zdążyłem zobaczyć jego twarzy!
-Jakbyś nie zasnął zaraz po zobaczeniu korku, to byś może miał okazję.
-Tyle problemów… - Wrzucił jedynkę i spróbował agresywnie ruszyć, żeby uspokoić trąbiące za nim
samochody. – No już… już!
I zdusił silnik.

Nikodem wrócił do domu późnym wieczorem. Po ponad dwudziestu czterech godzinach nieobecności jego
ojciec miał prawo do zmartwień. Zaparkował Toyotę w garażu, obok części do swojego starego motocykla.
Kilka letnich i zimowych opon stanowiło całkiem niezły czujnik parkowania, w tak ciasnym pomieszczeniu.
Nikodem z gracją słonia w składzie porcelany wygramolił się z małego samochodu i zamknął go na klucz, po
czym to samo uczynił z drzwiami garażowymi.
Wszedł do domu, czując w powietrzu woń wyraźnie miętowego, lecz lekko kwaśnego zapachu. Nie było to
jedzenie ani odświeżacz powietrza. Włożył prawą rękę do kieszeni i się rozluźnił, chcąc zdjąć brudny
kombinezon jak najszybciej.
Wstąpił do salonu, który okazał się źródłem zabawnego zapachu.
-Ojciec, znowu palisz?
-Nie znowu… sytuacja wymagała.
-Tata? – Skrzywił się Nikodem. – Co jest? Nie podoba mi się twój ton.
-Musimy pogadać.
-Co się dzieje? – Nagle do niego dotarło. – Chodzi Ci o to, że nie wróciłem na noc?
Ojciec spojrzał na niego jak na głupka. – Nie! Już się przyzwyczaiłem.
-Prawdę mówiąc, nie wiem co na to odpowiedzieć… - Myślał Nikodem.
Ojciec zaciągnął się po raz kolejny, kończąc już któregoś z kolei papierosa. Zgasił go w brudnej od popiołu
popielniczce i wstał ze swojego fotela. W telewizji leciały właśnie wieczorne wiadomości, lecz zbyt cicho, żeby
można było usłyszeć coś konkretnego.
-Mamy pewien… problem.
Podejrzana pauza między jego słowami wprowadziła Nikodema w stan niepokoju, jakiego dawno nie czuł.
Niepokoju, który dopiero miał nadejść.
-Ze mną już rozmawiała, ale nie dałem się tak łatwo. Nie wiem, czego ona jeszcze od nas chce, ale
najwyraźniej jej mało.
-Hy…?
-Matka chce się z tobą widzieć, natychmiast.
Nikodem nie odpowiedział.

Służba wprowadziła go do korytarza, pełnego mebli przywodzących na myśl Bauhaus. Jednocześnie
minimalizm i prostota była wręcz uderzająca jakby inspirowana Japońskimi hacjendami. Niskie stoły, cienka
wykładzina, metalowe krzesła z wyraźnie odstającymi skórzanymi poduszkami, ciepłe, lecz nadal jakby zimne
kolory, bardziej pasujące do barw ziemi. Beż, biel, krem, brąz połączony z miedzią i inne odcienie. Nikodem
nie zwracał na to większej uwagi, będąc prowadzonym przez dziewczynę trzy lata starszą od niego. Nie
mniej, nie więcej. Ręce miał w kieszeniach, prezentując najbardziej zbuntowaną postawę, jaką mógł
przybrać. Drzwi przednim się rozsunęły, otwierając salon w dokładnie takim samym stylu, co prowadzący do
niego korytarz. Na fotelu siedziała jego matka, obok towarzyszył jej nowy wybranek, stojąc nad nią i podając
kolejne dokumenty. Stół był pełen równo ułożonych stosów papierów różnej maści. Nikodem mógł zauważyć
różowe karteczki samoprzylepne, metalowe zakładki, oddzielające sprawy ważne od tych, o których lepiej nie
mówić, czarne teczki i masę segregatorów w swoich stojakach. Matka podniosła wzrok do góry. Nosiła
cienkie okulary w drucianych, złotych oprawkach. Wzrok miała czarny, wręcz pusty, wysnuty z emocji,
aczkolwiek w tym momencie się uśmiechnęła. Nikodem poczuł skurcz w żołądku, nie spodziewając się
niczego dobrego.
-Możesz już iść, Nicolo. – Poleciła służącej.
-Tak jest, pani Odrzywolska. – Ta odpowiedziała, po czym skinęła głową i zamknęła za sobą drzwi.
-Nikodem. – Zwróciła się do syna.
-Więc teraz nie jesteś Talaga, tylko Odrzywolska? Heh… ciekawe, kiedy zdążyliście wziąć ślub. – Parsknął
śmiechem i odwrócił głowę w stronę okna. Mężczyzna obok niej podniósł na niego wzrok, zagryzając lekko
zęby.
-Wiedz, że nadal mam prawa rodzicielskie co do Ciebie.
-Gówno prawda.
-Ale prawda.
-Nie interesuje mnie to, rozumiesz? Mów co ode mnie chciałaś, bo mi się śpieszy.
-Gdzie Ci tak śpieszno? – Odparła zaciekawiona.
-Oh, nagle się interesujesz moim życiem? – Odwrócił do niej głowę z wściekłością. – Gdzie byłaś ostatnie dwa
lata? Gdzie byłaś, kiedy nie wracałem na noc, kiedy miałem problemy?
-Dobrze wiesz, jak wyglądała sytuacja.
-Nie, po prostu nie kochałaś ojca. Zraniłaś go i prawie mu odebrałaś wszystko, co miał. Mnie też chciałaś
zabrać i ja o tym doskonale wiem.
-Twój ojciec… był miłym facetem, ale jest niezrównoważony.
-Mam wątpliwości co do tego, kto był niezrównoważony.
-I boję się, że Ty idziesz w jego ślady.
-He…? Ty się boisz? – Uśmiechnął się, co szybko przerodziło się w głośny śmiech.
-Powaga sytuacji jest większa, niż twój dziecinny umysł może pojąć. Ja, jako jeden z twoich prawnych
opiekunów, nadal mam pełną wolę podejmowania decyzji, ponieważ rozwód nie wskazał jednego opiekuna,
tylko stałe miejsce zamieszkania. Ostrzegam Cię.
-Ale ja nadal nie rozumiem, czego Ty jeszcze ode mnie chcesz.
-Zrobimy to po twojemu, bo chyba nie chcesz, żebym była w stosunku do Ciebie miła. Nie interesuje mnie, co
robisz, z kim i gdzie, ale to się może odbić na mojej reputacji.
-Kurwa, cudownie, jeszcze dzisiaj wjadę do Sfery swoim samochodem.
-O to mi chodzi, szkodzisz mojej reputacji.
-Ja Ci szkodzę?! Jak?!
-Miasto potrzebuje nowych rządzących, a ja mam bardzo wysokie szanse, żeby się jednym z nich stać.
Opinia publiczna… konkurencja wie, że od miesiąca jestem z inną osobą w związku.
-Chyba radzieckim.
Mężczyzna obok rzucił papierami na stół i podniósł głowę w jego kierunku. Nikodem tylko zwrócił wzrok na
barczystego faceta, nawet nie odwracając głowy.
-Opinia publiczna dowie się też, że moja dawna rodzina niezbyt poważnie traktuje swoje życie, między innymi
z twojego powodu, więc zrobi wszystko, żeby mi wytknąć ewentualne wady lub błędy. – Oparła się w swoim
metalowym fotelu z wyraźnie odstającymi poduszkami, zakładając nogę na nogę i zmieniając ton. – A ja wiem,
co robisz po nocach.
-Nie interesuje mnie, co robisz, z kim i gdzie. Startuj sobie, w czym chcesz, ale od mojego życia się odpi… -
Nie dokończył.
-Nie pozwolę, żeby jakiś gówniarz w starej Toyocie się rozbił. Nie pozwolę, żeby dziennikarze się
dowiedzieli, że kogoś zabił, że był moim synem, żeby potem konkurencja mogła mnie zjeść żywcem.
-A ja nie pozwolę, żebyś kiedykolwiek zmusiła mnie do powrotu tutaj. – Zaczął się odwracać do wyjścia.
I się zatrzymał.
Odwrócił głowę w jej kierunku, zmierzając ją przenikliwie wrednym spojrzeniem. – Czy Ty mi grozisz?
-Nie, ja tylko ostrzegam o ewentualnościach twojej lekkomyślności.
-Nie będziesz dyktować warunków mojego życia.
-Nie pozwolę, żebym na tobie zmarnowała kolejne lata ciężkiej pracy.
-Spójrz na siebie, kim jesteś i co robisz.
-Jestem kobietą czynu, nie matką… tak jak mi się kiedyś wydawało. Poleciałam na kierowcę rajdowego, tyle.
-Zrzeknij się praw.
-Nic mi to nie da. Nadal będziemy spokrewnieni.
-Nawet nie wiesz, jak bardzo tego żałuję.
-Ty też nie wiesz, jak bardzo żałuję tego romansu sprzed dziewiętnastu lat.
-Mam nadzieję, że szybko przejedziesz się na swoich słowach. Nie zdajesz sobie sprawy, że w głębi serca
jesteśmy dokładnie tacy sami. Tyle że ja jestem prawie perfekcyjnym odbiciem mojego kochanego ojca, który
od początku do końca walczył o swoje, nawet mimo niepełnosprawności, a Ty jesteś zwykłą, zimną suką,
która kiedyś miała fajny tyłek, a teraz próbuje się wybić na wiedzy i pieniądzach swojego nowego faceta. –
Spojrzał na barczystego mężczyznę. – Tak, do Ciebie mówię. – Rzucił w jego kierunku, żeby zaraz znowu
się zwrócić do matki. – Myślisz, że te późne studia nagle Ci coś dadzą? Odkąd zaczęłaś swoją, pożal się
Boże, karierę, przestałaś dbać o swoją rodzinę. To nasza wina? Nasza? Jedyne, za co mogę Ci
podziękować, to za urodzenie, bo teraz mogę spełniać marzenia sam, a nie czyimś kosztem, bo gdyby nie
pieniądze, to byś była w większej dupie, niż sama masz teraz!
-Dosyć tego! – Odezwał się w końcu jej mężczyzna.
-Tak! – Uderzył pięścią w stół. - Dosyć! Żegnam ozięble!

Nikodem trzasnął drzwiami swojego Subaru Justy, kiedy ojciec czekał za kierownicą, stojąc pod jedną z
bardziej ekskluzywnych kamienic w Bielsku.
-I jak?
-Chce mnie szantażować.
-Tak jak myślałem. – Warknął.
-Tobie też coś mówiła?
-Tylko żebym trzymał Cię krótko.
-Suka…
Ojciec się nie odezwał.
Nikodem z głową opartą o dłoń na drzwiach spoglądał za okno, tłumiąc swoją wściekłość.
-Planujesz coś?
-Nie wiem.
-Nie kłam, Nikodem. Poznaje ten ton.
-To mój tekst…
-Twoja głowa jest pełna różnych rozwiązań, tylko Ty nie wiesz, które wybrać. Zawsze miałeś problem z
podejmowaniem decyzji.
-Oj daj spokój.
-Nikodem… chociaż ze mną bądź szczery.
-Nie pozwolę, żeby ta suka zniszczyła znowu czyjeś życie. Twoje już zrujnowała, teraz próbuje się bawić
mną. Zrobię wszystko, żeby nie mogła mieć władzy nade mną. – Oparł się o zagłówek. – Dlaczego wszyscy
w naszej rodzinie tak kończą? Wujek miał to samo…
-Tyle że wujek dyktował warunki od początku. W naszym przypadku matka chciała nam zabrać wszystko od
samego startu.
-No i po co?
-Żebyśmy odeszli. Najlepiej wyjechali. Nie chciała problemów z byłą rodziną, tym bardziej, kiedy od pół roku
chce rozgrywać swoje karty w polityce… nawet mi oferowała przeprowadzkę do innego województwa.
Chciała mi w tym pomóc.
-Dobrze, że się jej nie dałeś.
-Nie dałem? Synek… nie zadzieraj z logistykiem. Zrobiłem taką burzę z papierami, że nie mogli się połapać,
co do kogo należy.
Nikodem nawet się uśmiechnął, lecz nie na długo. Zdawał sobie sprawę, że w miejsce starych problemów
wkraczają nowe, jeszcze gorsze.
Problemy nigdy nie opuszczają ludzi. – Myślał. – Najgorszy wróg…
-Co tam szepczesz?
-Najgorszy wróg nigdy nas nie opuszcza… więc chyba trzeba trzymać takich krótko.
-Życie jest po prostu dziwne, synu. Dzisiaj jesteś tutaj, z nami wszystkimi, jutro możesz zniknąć.
Nikodem przemyślał ostatnie słowa ojca, biorąc sobie je do serca. – Nie chodziło Ci o to, że mogę zginąć.
Chodziło Ci o zniknięcie… po prostu. Porzucenie swoich marzeń, prawda, tato? – Myślał. – Porzucenie
wszystkiego, żeby tylko żyć bezpiecznie? Z dnia na dzień? Wiem, że o to Ci chodzi… jutro możesz zniknąć.
Jutro jest noc wyścigów.

Dodaj komentarz