Ridge Chaser - Akt 17

Ridge Chaser - Akt 17Alice  







W okolicy rozległ się trzask powietrza, rozrywającego bębenki słuchowe i przyprawiającego o wręcz skandaliczny ból głowy. Takie zjawisko miało miejsce podczas przekraczania bariery dźwięku, zaledwie kilka-kilkanaście kilometrów nad ziemią. Żelazny orzeł, dla którego inżynierowie i projektanci poświęcili kilka tysięcy godzin swojego życia i jeszcze większą ilość gotówki, potu i kawy powstał, by bronić pokoju.  
I zabijać.  
Ewolucja broni zaliczyła astronomiczny skok, od początku dwudziestego wieku aż do lat siedemdziesiątych, kiedy z zakładów wytwórni Grummana wyleciał pierwszy F-14 Tomcat, prawdopodobnie najseksowniejszy, naddźwiękowy myśliwiec w historii lotnictwa. W nocy z niedzieli na poniedziałek przelatywał on niedaleko szarej nitki motoryzacyjnej perfekcji, przyprawiając zaspanych mieszkańców o atak paniki.  
Zaledwie kilka chwil później, kiedy mieniący się w świetle księżyca myśliwiec popędził na międzynarodową wystawę, w tej samej okolicy ryknęło zupełnie inne zwierzę, zaprojektowane, by po prostu zabijać wszystkich w swoim gatunku.  

-To wytłumaczysz mi, o co chodzi z tym Skylinem, który Ci się śnił? – Rafał, siedząc na kamiennych schodach niedaleko stoku narciarskiego, czekał, aż Marcin w końcu uchyli rąbek tajemnicy.  
-To było bardzo dawno temu… nie jestem pewien, czy w ogóle byłeś w tych okolicach wtedy. – Podrapał się po zaroście, przeszukując w pamięci obrazy sprzed lat i wyszukując swoje pierwsze spotkanie. – Chyba poznałem Cię zupełnie gdzieś indziej.  
-Byliśmy na torze w Poznaniu, kiedy zaintrygował cię Legnum VR4.  
-Tak… - Uśmiechnął się. – Mile wspominam ten wyścig.  
-Ty chyba wtedy nie miałeś jeszcze Mazdy, nie?  
Obejrzał się w jego stronę, faktycznie uświadamiając sobie, że Mazda była dopiero w planach. -Nie… miałem Sierre.  
-Cóż tak?  
-To się wiąże bezpośrednio ze Skylinem… - Marcin usiadł obok niego, dając odpocząć swoim sfatygowanym nogom. – Jakieś osiem, może dziewięć lat temu po tych okolicach jeździła grupka z lokalnego liceum w Cieszynie. Wiesz… kiedy samochody z Japonii były nadal tanie jak dzisiejsze BMW. Od dawna obserwowałem i podziwiałem swojego rówieśnika, który również, na początku jeździł błękitnym Fordem Sierrą.  
-Chyba niezły z Ciebie fan boy był.  
-Można powiedzieć, że podziwiałem jego styl i determinację… prędkości, jakie osiągał w downhill, były niesamowite. To, jak panował nad tylno-napędówką, było samo w sobie czymś w rodzaju sztuki. Z ręką na sercu, jeżeli miałbym wskazać najszybszego kierowcę poniżej dwudziestki, to właśnie byłby nim ten Mateusz. – Westchnął, przywołując wszystkie wspomnienia z wczesnej młodości.  
-Co się z nim stało? Czemu już go tu nie ma?  
Marcin spojrzał na Rafała wymownie, jakby chciał mu odpowiedzieć, lecz nie mógł. – Nie wiem. – Odparł w końcu.  
-Jak to? Ponoć taki świetny kierowca, który nagle znika bez śladu w czeluściach polskich gór?  
-Dawno temu istniało stare LBK, którymi kierowali zupełnie inni, niezrównoważeni ludzie. Tak się stało, że jeden z przeciwników Mateusza nie pogodził się z faktem, że jego Impreza zostanie pokonana przez starą Sierrę.  
-Więc…?  
-Więc wbił go w drzewa.  
-Kurwa… - Parsknął.  
-Rekonwalescencja, długi powrót do formy… nadal nie wiem, skąd wytrzasnął tego GT-R32… to jeszcze w LHD. Nigdy nie produkowali R32 w LHD…  
-Działo się coś później?  
-Było kilka wyścigów, ponoć bardzo personalnych… w ostatnim pokonał jakiegoś złamasa w starej Suprze, po czym zniknął. Dosłownie rozpłynął się w powietrzu jak duch… albo fantom. Ponoć otrzymał propozycję nie do odrzucenia i wyjechał na zachód, daleko, daleko od naszych przełęczy.  
Rafał nie odpowiedział, na chłodno przyjmując do siebie tę całą historię i rozmyślając nad nią dłuższą chwilę. – To wszystko brzmi bardzo nieprawdopodobnie… ale chyba pamiętam te stare filmy, na których faktycznie, był jakiś Skyline na Podbeskidziu.  
-Przez lata miałem traumę, bo nie mogłem się pogodzić z tym, że mój idol mógł zginąć w tak łatwy sposób. Uświadomiłem sobie, że życie jest kruche, a ja nie mogę za długo czekać, bo równie dobrze może zardzewieć na dobre. Chciałem tchnąć życie w te góry, w te wszystkie drogi… to stare życie, ten stary klimat, tak, jak to było przed wypadkiem.  
-Teraz mnie zastanawia tylko jedno – jak daleko to wszystko zajdzie.  
-Tego nawet ja nie wiem.  

Zwierzę, stworzone, żeby zabijać wszystkich, ze swojego gatunku, wyleciało zza zakrętu, kontynuując swoją drogową wściekłość, tworząc kolejne dziury w czasoprzestrzeni od dźwięku wysoko kręconego silnika 2.0 i-VTEC. Honda Civic ósmej generacji z przeraźliwym jękiem opon przecięła podwójną ciągłą i z niebywałą lekkością wykonała manewr U, zawracając na hamulcu ręcznym. Silnik jeszcze raz ryknął, jakby współpracował razem z długimi światłami, oślepiającymi siedzących na schodach Marcina i Rafała. Kilka sekund później ucichł kompletnie, w końcu odchodząc w stan spoczynku. Drzwi otworzyły się powoli, wypuszczając świeży i zachęcający zapach egzotycznych kwiatów z wnętrza samochodu. Na ulicę wysiadła drobnej postury osoba z długimi włosami, spiętymi w kucyk na tyle głowy. Stanowczo za duży sweter w kolorze dojrzałej brzoskwinii z samym stanikiem pod spodem i legginsy, idealnie przylegające do jej wysportowanych ud i łydek dodawały jej nie tyle, ile ponętnego, lecz walecznego uroku. Ona pracowała, pracowała ciężko nie tylko siłowo, ale i umysłowo, z każdym dniem przełamując kolejne granice.  
-Gratulacje, panno… - Zaczął Rafał.  
-Daruj sobie. – Rzuciła.  
-… no cóż. – Chrząknął. – To chyba będzie twój nowy rekord.  
Tajemnicza kobieta westchnęła, kopiąc szpicem swojego prawego buta w lewą, przednią oponę. – Chyba jest niedopompowana.  
-Skąd te wnioski?  
-Samochód ściąga o kilka stopni na lewo podczas hamowania. W rezultacie stracę ćwierć sekundy na każdym zakręcie, jeżeli nie skoryguję.  
-Imponujące. – Szepnął Marcin.  
-Zamierzasz w końcu w czymś brać udział, czy nadal będziesz pasywna?  
Kobieta się nie odezwała.  
-Kamil z Vendetty chce się z tobą ścigać. – Wypalił znienacka Marcin.  
-To niech poszuka lepszej ofiary. – Odparła. – Albo gorszej, kogoś na jego poziomie.  
-Skoro MR-2 poradziła sobie ze Skylinem, to Ty spokojnie dasz radę z S14 bez turbo.  
-Nie mam czasu na impotentów. - Machnęła dłonią.  
-To może być druzgocący wynik dla nich. Myślę, że jednak warto tę opcję rozważyć… - Dodał Marcin.  
-Co nam szkodzi?  
Nie odezwała się.  
-Lepiej zdusić ich w zarodku, niż potem żałować, że kogoś jednak udało im się pokonać.  
-Zarodek, który zaczął się znowu wytwarzać. – Odparła.  
-Jednak rozumiesz.  
-Niechętnie… ale tak.  
W oddali znów można było usłyszeć myśliwiec, przebijający się przez barierę dźwięku.  

Poniedziałek zawitał ostatnie dni lipca, otwierając sierpień przed wszystkimi otworem. Noc wyścigów była słodką przeszłością, która cieszyła jednych, a drugich przygnębiała, nadszarpując wrażliwe ego.  
-Zawsze przesadzał. – Kacper szeptał do Nikodema, chowając się za kubkami z kawą w tłumie ludzi, okupujących starą Sferę, jak co dzień. – Pewnie spotyka się z jakąś starą kuzynką, czy kto go tam wie.  
-Te okulary strasznie nam nie pasują. – Komentował, poprawiając stanowczo za duże szkła awiatora, ubrani najmniej odpowiednio do swoich stylów, jak to tylko możliwe. Nikodem nosił kalkę dresów różnych marek, Kacper pomieszał moro ze streetwearem, wpasowując się w miano niekonwencjonalnych hipsterów, jakich było od groma.  
-Nie peniaj, nawet nas nie zauważy. Za głupi jest na to.  
Radosław stał dziesięć metrów od nich, oparty o filar przy wejściu do Starbucksa. Ubrał się niecodziennie, mając długą, białą koszulę i czarne, smukłe spodnie. Wszystko idealnie na nim leżało, nie pozostawiając skrawka materiału bez żadnej funkcji.  
-Aś się odstrzelił. – Komentował dalej Kacper.  
Nikodem wziął łyk ze swojego kubka i natychmiast się zakrztusił, odstawiając go z krzykiem na podstawkę i odwracając głowę za fotel. Stłumił w sobie wszelkie nieproszone zwroty, przecierając czoło z potu. – Ty słuchaj… - kaszlnął. - … Ileś Ty mi posłodził?  
-To Ty nie pijesz tej z pięciu łyżek?  
-Kurw… ilu?!  
-No przecież Radzio mi tak powiedział.  
-Radzio? – Odwrócił głowę.  
Radzia już nie było przy filarze.  

Jeszcze się przejrzał w witrynie sklepowej, upewniając się, że nikt w środku nie spojrzy przypadkiem na jego wykrzywioną w grymasie twarz, próbując rozpiąć jeszcze jeden guzik swojej koszuli. Wypadało? Miał do tego pełne prawo. Dzień nie należał do chłodnych, ani nawet letnich. Było po prostu bardzo ciepło, a wszyscy ludzie chodzili w krótkich spodenkach i tym bardziej bez koszul. Uśmiechnął się do siebie, dochodząc do wniosku, że wygląda dość schludnie i wcale nie tak oficjalnie, jak mu się wydawało. Włosy w tył, jakby był młodym Presleyem, lecz dużo bardziej we współczesnym stylu. Poprawił boki, na których punkcie miał obsesję, poprawił kanty koszuli przy spodniach, naciągając ją w dół i mógł iść. Jeszcze obejrzał się za siebie, czując, że ktoś go śledzi.  
-Głupek. - Powiedział do siebie.  
Kluczyki do samochodu nieco go uwierały, spoczywając w zbyt małych kieszeniach. W pewnym momencie stało to się tak nieznośne, że zaczął z nimi szarpaninę. Zwolnił kroku i się zachwiał, starając się wyjąć zaczerwienioną dłoń z przyciasnej kieszeni. W końcu syknął w triumfie, wydobywając z niej przyczynę bólu w udzie, z wielkim breloczkiem Hondy.  
-Cześć. - Rozległ się wesoły, kobiecy głos za jego plecami.  
Zaczerwienił się i niepewnie odwrócił, jeszcze w ułamkach sekund poprawiając swoją koszulę. - He... ej! - Nie zająknął się, po prostu stracił dech na sekundę.  
Alicja najprawdopodobniej wzięła sobie bardzo do serca przygodę z ostatnią pogodą, okazując się Radosławowi w pięknej, letniej sukni w kwiaty, rażącej jego oczy barwami wszystkich owoców, jakie budziły się na wiosnę i trampkach, które bynajmniej, nie były kolejnymi podróbkami. - Już z daleka wiedziałam, że to Ty.  
A on się nie odzywał, nadal będąc onieśmielonym jej niezwykle naturalnym wdziękiem. Twarz nie miała żadnych ostrych zarysowań, uwypukleń, wyeksponowań. Była po prostu gładka, gładka z każdej strony i w każdym calu. Nosiła się ze swoją staropolską urodą, jak gdyby takich jak ona były tysiące. Włosy spoczywały na jej ramionach, delikatnie falując w dół tułowia, jakby każdy kosmyk wzajemnie się ze sobą porozumiewał, żeby tylko uwydatnić jej niezwykle ponętną i delikatną urodę. Już wtedy, kiedy padał deszcz, wyglądała jak zagubiona w dużym mieście, ciesząca się z samego faktu, że z nieba spada woda. Już wtedy była urocza w swoim nieogarnięciu i lekkości. Teraz? Teraz Radosław jej nie poznawał.  
Bo była jeszcze cudowniejsza.  
-Nie byłeś taki zawieszony ostatnim razem. - Zaśmiała się.  
-He... hej.  

Spędzili ze sobą trochę więcej czasu niż ostatnim razem. Dość szybko opuścili Sferę, czując nagromadzający się zgiełk i nieprzyjemność w obcowaniu z łowcami promocji. Pół godziny później znaleźli bardzo przyjemną restaurację, znajdującą się na dachu starej kamienicy, gdzie usiedli i zamówili po kawie. W końcu oboje odetchnęli chłodnym powietrzem, podziwiając widoki starego miasta i gór w oddali. Tematy same im płynęły z ust, jakby byli zaprogramowani i zgrani przez tę samą maszynę. Łyk za łykiem, kawa za kawą, słowo za słowem. W końcu jej smartfon za-wibrował, kiedy osoba po drugiej stronie zaczęła się bardzo poważnie dobijać do jej ucha. Przerwała połączenie, po czym musiała zrobić to drugi raz, kiedy telefon znów się odezwał.  
-Kochanek? – Zapytał z ukrytą, ironiczną ciekawością.  
-Bliżej mu do księdza, niż do kochanka.- Odparła podobnym tonem.  
-Czyli jednak jest?  
-Jeżeli lesbijska miłość się kwalifikuje, to również bliżej mu do gender-fluid. – Zaśmiała się.  
-Czy to spotkanie nie będzie traktowane jak zdrada?  
-Zdrada kogo? Mamy?  
-Ta rozmowa zrobiła się dziwna.  
-Ojej, jak to się stało? – Sarkazm wylewał się z jej ust w zastraszającym tempie.  
-No nie wiem, może faktycznie ten ksiądz za tobą tęskni.  
Pokazała mu środkowy palec, skrywając uśmiech w kolejnej filiżance kawy.  
-Nie nudzi Ci się? - W końcu zapytał Radosław.  
-Nie... dlaczego by miało?  
-Spędziliśmy już tutaj dość naszego czasu, praktycznie nigdzie nie chodząc.  
-Daj spokój... nie wszędzie i nie zawsze trzeba spędzać czas na bezcelowym łażeniu.  
-Nie wiem... wydajesz mi się po prostu...  
-Zgubiona?  
-Bardziej twój wyraz twarzy mówi mi, że doskonale wiesz, co za chwilę powiem.  
-Pewnych rzeczy można się spodziewać, inne to po prostu kobieca intuicja... - Uśmiechnęła się. - A ten mały procent, który pozostaje bez odpowiedzi, to przypadek.  
-Ile przypadków było do tego czasu?  
-Relatywnie mało. - Jej uśmiech przerodził się w cichy śmiech.  
-To chyba nie jest powodem do zadowolenia.  
-Tobie i tak niczego nie brakuje.  
Radosław najpierw przyjął to jako komplement, lecz potem stopniowo zaczął się uśmiechać, wypuszczając ciche chichoty, które schował w filiżance kawy. Alicja podniosła brew, będąc nieco zaintrygowaną jego zachowaniem. Radek spojrzał na nią jeszcze raz, tylko sobie dodając do ognia, nie mogąc się powoli powstrzymać od śmiechu.  
-Czy ja powiedziałam coś nie tak? - Nie wiedziała, czy go rozśmieszyła, czy zażenowała.  
-Nie, skąd. - Uspokoił się. - Tobie też nie da się niczego zarzucić. - Odparł, spoglądając w jej oczy. Zapanowała cisza.  
W końcu z jego ust znów wydobył się cichy śmiech, co tym razem wyraźnie zaczęło śmieszyć Alicję. - No co?  
Radosław chciał jej odpowiedzieć, lecz jedynym dźwiękiem, jaki wydał, był coraz głośniejszy, piskliwy chichot, który również przyprawiał Alicję o niekontrolowany uśmiech.  
-Z czego się śmiejemy? - W końcu rzuciła.  
-Nie wiem, ale wzywam kelnera. - Podniósł dłoń do góry i odczekał chwilę, nim ktoś do niego podszedł. Radosław wyszeptał do jego ucha kilka słów, po czym poprosił o rachunek.  
-Co robisz? - Alicja jednocześnie się zaciekawiła i zaniepokoiła.  
-Co byś powiedziała, jakbym Ci zaproponował, że za trzy minuty wstaniemy od stolika, wyjdziemy stąd jak najszybciej i poszukamy najbliższego, przytulnego miejsca, gdzie będziemy mogli na spokojnie pogadać o muzyce i życiu?  
-A tutaj nie możemy? Promieniowanie Cię dopadło?  
-Nie... – Nachylił głowę. - ... ale patrz na moją jedenastą.  
Głowa Alicji nieuchronnie odwróciła się w prawo, posyłając wzrok w ludzi, zgromadzonych przy stylowych stoliczkach.  
-W rogu, za dwoma ogromnymi kubkami na kawę siedzi dwóch debili, których mam nieprzyjemność znać. Jeden udaje, że jest policjantem z Kobry 11, a drugi myśli, że jest trenerem polskiej reprezentacji z lat osiemdziesiątych.  
Do stolika dwójki podglądaczy podszedł właśnie kelnerzy z zamówieniem. Wielkie, pełne owoców tace, podawane razem z najdroższymi alkoholami z menu w wielkich ilościach, wylądowały na blacie tak szybko, że Kacper i Nikodem nie zauważyli uciekającej Alicji i Radosława.  
-Czy to się dzieje naprawdę? Naprawdę teraz uciekam z nowo poznaną dziewczyną tam, gdzie mnie poniesie pierwsza myśl? Jak to działa? Dlaczego nigdy tak nie mogłem? – W tym momencie nie poznawał samego siebie, idąc w dół starego miasta, ciągając za sobą roześmianą Alicję.  
-Już możesz zwolnić! – Rzuciła. – Nikt nas nie goni.  
Radosław zwolnił kroku, pozwalając sobie na chwilę odpoczynku. Spojrzał na jej twarz, widząc w niej ciągły, nieustający uśmiech, jaki mogła podarować tylko wyjątkowa dla kogoś osoba. Zawsze tak było-jest- i będzie, z każdym, do kogo coś poczujemy od pierwszego wejrzenia.  
-Więc… gdzie idziemy? – Zaczęła.  
-Cel jest pojęciem względnym.  
-Hmm…? – Odwróciła się do niego. – Czyli po prostu ruszyliśmy przed siebie… ot, tak. Teraz musimy znaleźć jakiś cel naszej podróży.  
-Dlaczego ona jest taka wesoła… wręcz dziecinna? – Radosław zachodził w głowę. – To przecież takie słodkie…  
Wyszli na plac, przy którym rozciągały się ściany starych kamienic, stanowiących zabytki tego miasta, wraz z iglicą kościelną, która wybiła godzinę osiemnastą. Wszystko wydawało się jaskrawe, pełne i żywe. Ciepłe kolory nie zlewały się ze sobą, lecz odstawały od reszty, mimo że podobnej do siebie, jak ekrean w wysokiej rozdzielczości. Tak było ze wszystkim, co pojawiło się w zasięgu wzroku Radosława.  
No i Alicja.  
Piękna i cudowna, dziecinna i skromna.  
Jednocześnie podwójnie tajemnicza, jakby nadal nieznajoma...  
...Która go właśnie porywała w sam środek fontanny, wyrastającej prosto z kamiennego podłoża.  
-Co Ty robisz…?! Nie!  
Wpadli tam razem, ślizgając się na swoich słabych podeszwach, jakby celowo udawali, że są zawodowymi tancerzami. Kręcili się wokół siebie, wokół tryskających spod ich nóg strumieni wody, wokół innych ludzi, którzy też zapragnęli odrobiny zabawy. Co najważniejsze, ich ciała były teraz połączone nie tylko w fizycznej harmonii, lecz też w uczuciowym uścisku, który zaczął ich okradać z uczucia niepewności, popychając ich dalej i dalej.  
Kiedy już w końcu wyszli spod strumieni wody, ich ubrania z całą pewnością mogłyby zasilić koryta wyschniętych rzek w Afryce.  
-To teraz ja mam pomysł! – Krzyknął do niej Radosław, nie pozostawiając ani chwili wytchnienia.  
-Jaki?  

-Nie mówiłeś mi, że chodzisz w takie miejsca. - Komentowała Alicja. - Jest tu dość... osobliwie.  
-To jest moje wyobrażenie raju. - Uśmiechnął się na samą myśl. Znajdowali się na zboczu góry, kilka kilometrów w dół Bielska, praktycznie na jego obrzeżach. Oboje stali na dwóch płaskich skałach, które nachodziły na siebie z dwóch różnych stron, przypominając fantazyjne projekty domów, z ogromnymi, wystającymi poza budynek balkonami i tarasami. Skały wychodziły na sam skraj zbocza, z którego można było ujrzeć kawałek miasta i drogę ekspresową, biegnącą w dolinie. - Przychodziłem tu, już jak byłem mały, razem z rodzicami. Potem stopniowo sam, coraz częściej, aż w końcu wtajemniczyłem kolegów i przychodziliśmy tutaj spędzać nasz wolny czas.  
-Aż dziwne, że nikt tego miejsca jeszcze nie odkrył. - Alicja bacznie przyglądała się wszystkim rzeczom, jakie młodsze wersje Radosława, Nikodema, Kacpra i Tomka zostawili po sobie. Podziwiała grafitti, malowane farbami olejnymi, prowizoryczne zabawki, meble, rekwizyty, przede wszystkim grafitti. - To wszystko się tutaj ostało w nienaruszonym stanie?  
-Trochę rozkradli przez lata, ale mało kto zapuszcza się w te okolice. Sama widziałaś, jaki gąszcz trzeba przejść, żeby się tu dostać.  
-Fakt. - Przypomniała sobie gęste krzewy i porośla, jakich musiała unikać, żeby nie natknąć się na żadnego groźnego szkodnika. - Aż mnie przechodzą ciarki... myślałam, że chcesz tutaj zrobić coś złego.  
-Hm...? - Skrzywił głowę. - Niby co?  
-No nie wiem, zbliżyć się...  
-Zgwałcić?  
-No tak.  
-Głupia... - Posłał jej ciepły uśmiech, zeskakując ze skały i wchodząc w szczelinę pod nią. Chwilę później wyjął średniej wielkości metalowy kufer, który postawił na skale.  
-Co to jest? Narzędzia mordu?  
-Oj tak, same najgorsze rzeczy, o których możesz pomyśleć.  
-Młotki?  
-Piosenki Godlewskich. - Otworzył kufer tak, jakby zaraz miał się przekonać, czy w środku faktycznie jest skarb, którego szukał całe życie.  

Pół godziny później leżeli na starych leżakach, mając ponad głowami gromadę ozdobnych lampek, zawieszonych między niskimi gałęziami drzew, zasilanych z akumulatora, który czekał ponad osiem lat na powrót swojego właściciela. Mieli ze sobą całą masę niezdrowego jedzenia, które kupili wcześniej, ciesząc się teraz chwilą.  
-Dobra... zaskoczyłeś mnie. - Przyznała niechętnie, lecz jakby z ukrytą przyjemnością.  
-Wiedziałem, że da się Ciebie jakoś zagiąć.  
-Zaskoczyłeś, ale nie zagiąłeś.  
-Daj spokój... źle Ci?  
-No właśnie przeciwnie... jeszcze tak nie miałam.  
-To znaczy?  
-No wiesz... - Wzięła łyk Pepsi, zajadając się jednocześnie frytkami.  
-Jezu kobieto, jadłaś coś ostatnio?  
-Tak! - Prawie się zakrztusiła.  
-Żebym Cię nie musiał ratować potem.  
-Ze mną było tak, że zawsze trafiałam na złe partie facetów. Zawsze przebywałam w nieciekawym towarzystwie, a jeżeli już, to zazwyczaj ze skończonymi dupkami, których jedynym celem było zaliczenie. Jedni dawali takie znaki od samego początku, drudzy czekali na ten moment tak długo, tak bardzo długo... To boli, kiedy się o tym myśli, a co dopiero kiedy dowiadujesz się, że twój pseudo chłopak chce tylko jednego.  
-Damn... - Chrząknął po angielszczyźnie.  
-No... właśnie. – Westchnęła. – Mam… pewną awersję do chłopaków po tym wszystkim. Możemy ze sobą obcować, rozmawiać, ale boję się posunąć dalej… boję się robić cokolwiek. – Zamilkła, wpatrując się w jego wzrok, który miał tysiące pytań. – Wiem, co sobie myślisz…  
-Chciałbym Ci opowiedzieć coś podobnego, ale... - Przerwał.  
-Nooo...?  
-Jezu, to takie głupie.  
-Boże, mów po prostu.  
-Nigdy nie byłem z nikim w poważnym związku, nawet zauroczyłem się tylko jedną osobą.  
Alicja odłożyła kubek i frytki z powrotem do reklamówki z popularnej sieci fast-foodów, zakładając ręce. Nachyliła się do niego, prosząc o to, żeby opowiadał dalej.  
-Moją jedyną, jakby miłością, była stara koleżanka ze szkoły... taka Justyna. Nie wiem, ale nigdy z żadną Justyną nie miałem dobrych relacji... lecz ona była inna. Całkowicie inna niż reszta. Bardzo dużo nas łączyło, mimo że fizycznie odbiegaliśmy od naszych standardów.  
-Co masz na myśli?  
-Wolała przypakowanych, a ja byłem jak patyk. Z kolei ja wolałem brunetki, a ona była... ruda.  
Alicja uśmiechnęła się z rozczulenia, które spadło na nią od słów Radosława, wyraźnie przejmującego się swoją historią.  
-Za to łączyła nas ta cholerna, emocjonalna więź... Tak wiele dzieliliśmy ze sobą, że nawet podejrzewaliśmy, że jesteśmy zaginionym rodzeństwem. Tak dużo tego było, że poważnie zacząłem się zastanawiać nad tym, czy jej nie pocałować...  
-I pocałowałeś?  
-Nie. Nie mogłem...  
-Dlaczego?  
-Bałem się, że mnie wtedy zostawi. Bałem się porzucenia, bycia samotnikiem... nie chciałem nam tego zepsuć, chociaż czułem, że ona ma podobne pragnienia.  
-Chcieliście siebie, lecz jednocześnie nie zrobiliście tego, dla swojego dobra?  
-Mniej więcej, tak.  
-To urocze... i smutne zarazem.  
-Nawet jej teraz nie widuje, więc chyba niewiele straciłem... mogłem ryzykować, ale tego nie zrobiłem.  
-Życie najwyraźniej ma lepsze plany dla Ciebie.  
-Dla Ciebie chyba też.  
Wtedy Alicja wstała i usiadła na leżaku Radka, zaraz obok niego. Objęła go swoimi rękoma i mocno się przytuliła, kładąc głowę na ramieniu. Musiał się powstrzymywać przed gwałtownymi ruchami, żeby jej nie strącić, a o to było łatwo. Kiedy tylko poczuł, jakiej miękkie i długie włosy opadają w dół jego koszuli, a jej palce delikatnie muskają jego ramie, miał ochotę zrobić to samo. Miał ochotę objąć ją w ten sam sposób, pogłaskać po głowie... zrobić cokolwiek, żeby ta chwila się nie skończyła.  
W końcu wziął głęboki wdech, który ona z pewnością słyszała. Wyciągnął swoje dłonie, powoli sięgając w jej kierunku, na co ona zareagowała cichym śmiechem. W końcu objął ją tak samo, jak ona objęła jego.  
-Idealnie. - Szepnęła. - Dobry jesteś.  
-Weź, bo się speszę zaraz kompletnie.  
Nie minęła chwila, a leżak ułamał się w połowie, poddając się pod ciężarem dwóch osób. Alicja zaczęła się gwałtownie śmiać, lądując na przerażonym Radosławie. - Chyba musimy tak zostać.  
-Masz zamiar oglądać gwiazdy z tej pozycji?  
Nastąpiła chwila ciszy, podczas której Alicja wyczuła drugie dno tych słów, stopniowo śmiejąc się coraz głośniej. - Tak. Pooglądamy dzisiaj gwiazdy.  

Kolejne dni przemijały, kiedy oni niczym się nie przejmowali, zapominając o otaczającym ich świecie, ciesząc się każdą spędzoną chwilą. Spontaniczność? Tak, to dobre określenie. Wszystko, co robili, było w pełni spontaniczne. Z każdą godziną byli coraz bliżej siebie, nawet tego nie zauważając. Chodzili razem po galeriach, po zabytkowych uliczkach, po parkach. Chodzili wszędzie, gdzie tylko zapragnęli.  
Pewnego wieczoru Radosław odwoził ją do domu, po kolejnym, upalnym dniu, który spędzili razem. Razem, czy w swoich objęciach? Nie potrafił się określić.  
Tak samo nie potrafił zrozumieć, co właśnie dzieje się w jego umyśle.  
Znowu się ze sobą bije? Znowu woli spasować, niż spróbować?  
Toczył się powoli, zmieniając biegi tak gładko, jak tylko potrafił. Lekkie i pewne ruchy kierownicą, zamiast udawania kierowcy wyścigowego oraz cichy pomruk B20A, skomponowany z melancholijnym „Ordinary World”, granym przez Duran Duran.  
Ona, pełna poczucia bezpieczeństwa i stabilności, położyła głowę na jego ramieniu, tak samo, jak wtedy, na skałach. Wsłuchiwała się w dźwięki, które współpracowały ze sobą w pełnej harmonii. Przypadkiem, czy celowo?  
Tyle pytań, na które odpowiadają jedynie domysły i przypuszczenia.  
Próbować, czy nie?  
-Zaproponowała Ci wyjście do klubu, Ty idioto… - Rozmawiał sam ze sobą, bijąc się z myślami. – Wziąć wszystkich i zaszaleć, czy zrobić z tego randkę? Co będzie lepszym wyborem? Tyle pytań…  
A droga wydawała się nie mieć końca, przeciągając do niebotycznych rozmiarów. Czy to już jego przegrzane zmysły szwankowały, czy raczej zmęczenie dawało się we znaki?  
Wiedział, czego chciał, jednocześnie nie wiedząc nic.  
Zaparkował pod jej domem z połowy lat dziewięćdziesiątych. Wyraźnie odstawał stylem od reszty, zbudowanej w dwudziestym pierwszym wieku. Jakiś samochód stał w cieniu lampy na ścianie, przykryty plandeką.  
-Tak, kobiety i samochody to pierwsze rzeczy, jakie zauważam.  
-Mam nadzieję, że Ty nie przestaniesz postrzegać takich uroków życia.  
Ich twarze były niebezpiecznie blisko siebie.  
Tak blisko, że mogli poczuć wzajemny oddech na policzkach.  
Silnik mruczał cicho, miasto wydawało swoje naturalne, wieczorne odgłosy. Samochody pędzące gdzieś w oddali, śpiewające, lecz nieco śpiące ptaki, szczekające psy kilka ulic dalej, szum wiatru chłostającego gałęzie drzew.  
I ich ciche oddechy, przepełnione pragnieniem i niepewnością.  
-Idziemy do tego klubu? – Zapytała, przerywając niezręczny moment.  
-Tak. – Odparł bez chwili namysłu.  
I znów ta cisza, która powoli zjadała go od środka. Przez moment wydawało mu się, że oczy Alicji zaczynają się szklić.  
-… Do zobaczenia jutro?  
-Tak! – Odparł z takim samym entuzjazmem.  
Odwzajemniła to uśmiechem, jakby uszło z niej całe napięcie. Radosław nie mógł się powstrzymać od lekkiego śmiechu, kiedy jej twarz zrobiła się czerwona.  
-Jezu… dlaczego my się cały czas śmiejemy?  
-Nie wiem, ale mi to nie przeszkadza.  
Spojrzała na niego, wdychając powietrze coraz wolniej i płycej, uspokajając nerwy, nieco na siłę. – Do zobaczenia, fajo. – Wysiadła z samochodu, biegnąc do furtki swojego domu.  
Celowo nie dała mu odpowiedzieć.  
Radosław odjechał kawałek, zatrzymując się na skrzyżowaniu uliczek.  
Opar głowę o zagłówek i zaczął szybko oddychać, wypuszczając kłęby powietrza ze swoich płuc, jakby wstrzymywał oddech przez całe pięć minut. W końcu oparł się o kierownicę i schował głowę w kolanach, starając się zebrać wszystkie myśli do kupy.  
-Dobrze to rozegrałem? – Pytał samego siebie. Jego wzrok przeniósł się na lusterko wsteczne, szukając odpowiedzi w swoich własnych oczach. Nagle się zmrużył, współdziałając z ustami, których kąciki nieco się podniosły.  
Wrzucił jedynkę i z piskiem opon wystrzelił do przodu, wylewając całą swoją wściekłość na płótno, jakim był asfalt.  

A telefon Alicji znów się rozświetlił, ukazując tę samą twarz, jaką widziała kilka dni wcześniej, w restauracji na dachu starej kamienicy.  
Tym razem, z dozą niepewności, odebrała telefon.  
-Halo? – Jej głos momentalnie stał się chwiejny i niewyraźny.  
Podobnie jak głos osoby po drugiej stronie.

Dodaj komentarz