Ridge Chaser - Akt 13

Ridge Chaser - Akt 13Start!!

Zbliżała się dwudziesta. Przedmieścia Bielska.
Czerwona Toyota MR-2 stała na podnośniku w lokalnym warsztacie samochodowym, połączonym z niewielkim szrotem, w którym pracował Kacper, kumpel z samochodówki. Z wyraźnym nadęciem sprawdzał stan przewodów hamulcowych, stan klocków hamulcowych i tarcz hamulcowych, a przede wszystkim opon.
-LSD z SW20, Bluetop z systemem T-VIS, zainstalowane ITB… Lampy przeciwmgielne Cibie, fotele kubełkowe BRIDE, kierownica Nardi Torino Deep Corn i te opony… skąd do licha wziąłeś pieniądze na Pirelli P Zero?
-To nie ja ładuję pieniądze w ten samochód. One takie były, kiedy przyjechałem już do domu… chyba ojciec coś grzebał dzisiaj. W ogóle zainwestował w jakieś starsze Legacy, które teraz będzie doprowadzać do stanu używalności.
-Sposób na emeryturę?
-Jaką emeryturę? On dalej pracuje… W domu co prawda, ale pracuje.
Na podjazd wpadła Honda, która z piskiem opon zatrzymała się przed bramą warsztatową. Radosław wypadł z samochodu, nawet go nie zamykając. Podbiegł do Nikodema, który stał przy podnośniku z założonymi rękoma i myślał o nadchodzącej nocy.
-Wszyscy już są na miejscu. – Wypowiedział, łapiąc powietrze między sylabami. – Vendetta, Mysterious Ways i LBK-2. Wpadli jacyś gapie w małych grupkach, ale to typowe. Zawsze przyjeżdżają.
-To ilu mniej więcej dzisiaj jest?
-Szybko licząc? Przez Nocną Jazdę Bielsko… chyba przyjechało ponad pięćdziesiąt samochodów.
Kacprowi wypada latarka z ręki, kiedy usłyszał dwucyfrową liczbę.
-Nie licząc pasażerów.
Nikodem oparł się o podnośnik i nabrał powietrza do płuc. – Jeżeli w każdym samochodzie jest przynajmniej jeden pasażer, to mamy sto osób. Możemy zakładać, że będzie około stu…
-Biorąc jeszcze pod uwagę, że nie każdy przyjechał jeździć, tylko stać i oglądać. Takie osoby mogły wziąć więcej niż jednego znajomego.
-Jeżeli nawet połowa coś postawi, nawet piątaka… to może być nieciekawie… - Szeptał do siebie.
-Co mówisz?
Nikodem streścił historię z zakładami, na których zarabia Vendetta, sabotując wyścigi.
-Więc... Jak powiedziałem… - Ciągnął Nikodem, spoglądając na twarze Radosława i Kacpra z uczuciem Deja-Vu, zdając sobie sprawę, że już kiedyś widział ten grymas zakłopotania i wściekłości.
-Co masz na myśli, mówiąc, że nie jesteś pewien? - Parł Radosław.
-Dokładnie to, że to wszystko idzie za daleko. Ta cała Vendetta...
-Ale... - Zaczął Radosław, kiedy przerwał Kacper.
-MUSISZ SIĘ Z NIMI ŚCIGAĆ! - Wykrzyczał.
-Dlaczego? - Odpowiedział ze stoickim spokojem, tak jakby w ogóle się nie przejmował zaistniałą sytuacją.
-Co masz na myśli dlaczego? - Radosław zapytał, próbując brzmieć na jak najbardziej poruszonego.
-Hej... Kacper. - Nikodem zwrócił się do niego, czując potęgujące ciepło na karku.
-Tej. - Wtrącił się Radosław. - Nie ignoruj mnie!
-Słuchaj. - Spojrzał na niego. - Już Ci powiedziałem, że o tym pomyślę, okej? Aktualnie jestem w momencie, w którym podejmuję decyzje.
-Nikodem... - Radosław próbował znowu.
-W porządku? - Zapytał swojego szkolnego przyjaciela.
-W porządku. - Odpowiedział z zaniepokojeniem.
-Co w porządku? - Parł Kacper. - Radek, nie możesz od tak się pod...
-Może. I tak tam dzisiaj pojadę. Muszę zobaczyć wszystkich z bliska, żeby w ogóle jakiekolwiek decyzje podejmować. A teraz mógłbyś wymienić te opony, proszę?
-Robi się niebezpiecznie w okolicy. - Stwierdził Kacper, wyjmując coś po kryjomu ze skrzynki na narzędzia. - Ludzie przyjeżdżają, żeby się ścigać, chcą pokonać lepszego i gorszego od siebie. Chcą się po prostu bawić tak, jak inni im opowiadają. Rano znowu był wypadek, jak jakiś Mercedes wpadł w poślizg i wjechał do rowu pod sam koniec
downhillu…
-Więc, co sugerujesz? - Zapytał Radosław.
-Moim pomysłem... Utwierdzić w przekonaniu innych, że lokalnego kierowcę trudno jest pokonać. Zrazić ich do przyjeżdżania. Najlepiej osiągnąć coś wielkiego... Jako zespół. - Rzucił Nikodem.  
-Jeżeli uda nam się pobić lub ustanowić jakiś rekord, lub po prostu pokonać kogoś bardzo szybkiego... mówiąc szybkiego, mam na myśli dokonanie cudu na drodze, twoją techniką jazdy, Nikodem. - Dodał Kacper.  
Nikodem pokręcił nerwowo głową i stanął pod samochodem, opierając się ręką o wiszące w powietrzu koło.  
-Musimy spróbować! Musimy pokazać, że z lokalnymi nie ma zadzierania...
-Ale Kacperku… - Ciągnął Nikodem. – Nas jest tylko dwóch, ja i Radosław. Ty nawet samochodu nie masz…
-Ja tutaj jestem mechanikiem tego zespołu, nie muszę koniecznie jeździć.
-Twoja dziewczyna twierdzi inaczej…
-Dobra… więc inaczej. Musimy zapobiec kolejnej tragedii, więc... Musimy zacząć stawiać się na wyścigach.
Nikodem przyjął do siebie to banalnie złożone zdanie, wychodząc spod samochodu i opierając się o stojącą naprzeciwko Preludę. Spojrzał na front swojej Toyoty. Katalogowy kolor "Super Red” błyszczał i mienił się w świetle zachodzącego słońca... aż grzechem było nie skorzystać.
-No!
-Czyli... Będziemy organizować starty, żeby odsunąć innych od jakichś wybryków? Odsunąć od wybryków, robiąc i tak coś nielegalnego? – Upewnił się.
-Tak! - Machnął kluczem, upuszczając go obok stopy Radosława.
-Ku... - Jęknął, odskakując.
-Więc Nikodem?
-Załóż opony. – Polecił. – Czekaj… co to jest? – Zwrócił uwagę na rzecz, wystającą z paska jego spodni.
Kacper schylił głowę i się zaśmiał, wyjmując nóż wojskowy.
-Cholerny bojownik? – Zapytał Nikodem.
-Wziąłem, bo pomyślałem, że przyda się dla bezpieczeństwa, bo opowiadałeś o tych wszystkich gościach i wypadkach…
-Daj mi to. – Wyciągnął nóż z jego dłoni i wyjął z pochwy. – Jasna cholera, to jest prawdziwe!
-No a jak? Ja mam sam najlepszy sprzęt!
-Przed kim Ty się chcesz chronić? Przed Niemcami?– Wycelował nożem i rzucił go w komplet zużytych opon pod ścianą. Ostrze nawet się nie wbiło na jeden centymetr, jedynie odbijając od gumy jak piłeczka. – Najlepszy sprzęt. – Zaśmiał się.
Pod warsztatem stało czarne BMW, którego kierowca bacznie przyglądał się procederowi, jaki zachodzi w środku. Obserwował MR-2, obserwował Nikodema. Wiedział, jak wygląda, dzięki porannej wizycie chłopaka z Porsche, wiedział gdzie mieszka, oraz ile ma lat.
Obserwował go na tyle długo, żeby móc oszacować jego wartość.


W tym samym czasie.
Aleksandra była jedynym powodem, dla którego Mateusz z Ultralight Beam chciał zostać troszkę dłużej w Bielsku-Białej. Szli przez park, rozmawiając o wszystkim i o niczym, począwszy od feralnego Malucha, którego jakimś cudem udało im się uruchomić.
-... Więc to był samochód, który zupełnie przypadkiem wszedł w moje posiadanie. W ogóle zabawna sytuacja, bo szukałam taniego środka transportu, a skończyłam z wrzodem na tyłku.
-Nie gadaj, to bardzo fajny samochodzik! Jestem pewien, że gdyby ktoś nad nim popracował, to byłby bez zarzutu.
-Wątpię. W mojej rodzinie każdy maluch był feralny, fatum czy coś takiego.
-To w takim razie, dlaczego akurat Maluch?
-Bo był ładny! - Zaśmiała się. - Szkoda, że znowu nie jeździ.
-Heh... ja nie wiem, chyba będę musiał swoją Mazdę sprzedać.
-Tak? Dlaczego?
-Planujemy z przyjacielem, takim Mikołajem, rozpocząć pewien projekt w jego rodzinnym mieście, Warszawie. On idzie w muzykę i całkiem nieźle się mu powodzi, ja odpowiadam za stronę wizualną i teledyski... ale brakuje nam funduszy. Ma bogatego ojca, który mu się dorzucił do Clio R182, ale już nie pomoże dalej. Chyba też będzie się musiał swojego
auta pozbyć... co mnie strasznie boli. Przyzwyczaiłem się do tego, że jesteśmy ścigantami. Może już bardziej byłymi, ale dzisiaj czeka mnie małe wyzwanie... być może ostatnie za kierownicą tej MX-5. Pojadę ostrożnie, nie chce jej rozbić. Już nawet nie wiem, czy chcę koniecznie wygrać.
-Z tego, co mi mówiłeś, to łatwo cię natriggerować. - Użyła Angielskiego słówka. - Czy nie chciałeś go pokonać tak bardzo, że to przyćmiło twój zdrowy rozsądek?
-Chciałem, w głębi duszy dalej chcę, ale hej... marzenia nam uciekają. Nie możemy pozwolić im odejść. - Usiadł na ławce i ciężko westchnął, ubolewając nad obecnym problemem.
-Więc pojedziesz do Warszawy... tak?
-Taki jest plan, chyba że zbankrutuje tutaj.
-Czyli już możemy więcej się nie zobaczyć?
-Nie wiem... może. Nie można wszystkiego zakładać z góry.
-Ja w tym miesiącu wyjeżdżam na studia, więc pewnie i tak nie mielibyśmy okazji do rozmów...
-... czemu jesteś smutna?
-Nic. Po prostu chyba szybko się przywiązuje do tak gwałtownie poznanych osób. Życie bym oddała za moją kuzynkę.
-Naprawdę?
-Taak... ale jej chyba nic nie grozi. Jest córką żandarma wojskowego, więc wie więcej o bezpieczeństwie, niż jest ją w stanie nauczyć jakakolwiek szkoła. - Zaśmiała się.
-Jak jej na imię?
-A co? Podrywacz z Ciebie?
-Może.
-Pff... Diana.
-To chyba nie jest Polskie imię. Skąd jest?
-Z Polski, po prostu dużo podróżuje.
-Ja niedługo też będę dużo podróżować.
-Ja też...
Nastała cisza.
Długa i niepokojąca, którą ona przerwała.
-Słuchaj... nie wiem... ale może lepiej wygraj ten wyścig.
-Hm? - Nachylił się. - Skąd ta myśl?
-Po prostu... chodź, wytłumaczę Ci. - Wstała i pociągnęła go za rękę. Poszli w kierunku ulicy, rozmawiając o jej pomyśle. Następne dwie godziny spędzili w kawiarni, chroniąc się przed mżawką. Po wszystkim odprowadził ją do domu. Ona w ostatniej chwili wyszeptała mu coś do ucha, na co Mateusz pokiwał głową.

Pod zaporą stało już Mysterious Ways, LBK-2 i Vendetta, natomiast szczątkowy zespół, Ultralight Beam zjawił się z opóźnieniem. Czerwona MX-5 NA zaparkowała przed czarną MX-5 NB z LBK-2.
Mateusz rozmawiał jeszcze przez telefon, obserwując zachowanie Rudego przed jego maską. Po chwili rozłączył się, zmierzył wzrokiem swojego imiennika i odwrócił w stronę Mikołaja, który opierał się o błotnik swojego Clio.
-Man... będzie mi brakować tego małego sukinsyna.
-Może akurat tak źle nie będzie, co?
-Nie mamy grosza przy duszy. Ostatnie resztki musimy zostawić na paliwo, żebyśmy mieli za co wrócić do stolicy. Nie rozjeb tego samochodu, dobrze?
-Nie rozjebię... zresztą, i tak dużo ryzykuję dzisiaj. Wypadek będzie ostatnią rzeczą, jaka się może przytrafić... a z reguły tak źle nie jest.
Blond Mateusz, Rudy Mateusz. Obaj zmierzyli się wzrokiem. Blondyn ubrany w Jeans od góry do dołu, Rudy ubrany w skórzaną kurtkę i zielone, szerokie materiałowe spodnie.
-Heh... I co? Nastawiony na dzisiaj?
-Ta.
-Niemowa i sierota wróciła. - Skomentował Mikołaja i Mateusza.
-Kutas przemówił.
-Hehe... He.

Samochody ustawiły się na prowizorycznej linii. Dwie Mazdy, dwa różne roczniki, dwa różne kolory, dwa różne silniki. Dwóch różnych kierowców i tylko jedna rzecz, która ich łączy.
Cel.
Pokonać słabszego jest sztandarowym celem każdego kierowcy, jednak oni nie byli po prostu wrogami. Byli byłymi przyjaciółmi, a więc ten wyścig miały rozstrzygnąć emocje, bądź silna wola.

Jedno z dwóch. Mateusz z czerwonej MX-5 odruchowo wrzucił pierwszy bieg tuż przed zatrzymaniem. Mateusz z czarnej MX-5 poczekał z tą czynnością do zatrzymania, po czym dopiero wrzucił jedynkę. Różniło ich wiele rzeczy, styl jazdy, technika.

Determinacja.
Rafał prowadzący Legnum VR4 z Mysterious Ways spojrzał na dwie Mazdy, wchodząc między nie na środek ulicy. Oba samochody zawyły, szykując się do startu.
Rafał odliczył od trzech, po czym machnął ręką w dół ulicy.
Mazdy wystrzeliły przed siebie jak pociski z pistoletu półautomatycznego. Na prowadzenie wyszła czarna, posiadająca mocniejszy o czterdzieści koni silnik. Czerwona została w tyle, próbując nacierać podczas podjazdu do szczytu przełęczy.
-He... Po paru zakrętach zostaniesz na tyle daleko, że twój niesamowity zjazd z góry nic nie zmieni. Będzie dla Ciebie za późno, żeby cokolwiek zrobisz, a nawet się nie zorientujesz. Od tego roku wiele się zmieniło. Ja się wkręciłem, Ty zacząłeś wykręcać. Nocne wyścigi... Ciebie zaczęły przerażać, więc się powoli wycofałeś. Nie masz szans po takim czasie, z
takim rozumem i takim stanem ducha mnie dogonić, bo zwyczajnie zapomniałeś co to jazda.

Mikołaj stał ramię w ramię z Konradem przed maską swojego Clio, będąc na poboczu rozwidlenia drogi w Kocierzu Moszczańskim.
-Jaki ten cały Mateusz jest?
-Porywczy. – Odparł z zażenowaniem w głosie. –Dał się porwać na coś, czego nie ma szans wygrać.
-Miał jakiś dobry powód? Dziewczynę... Samochód... ?
-A miał, swoją zadufaną dumę. Debil... To się źle skończy. Kiedyś był bardzo szybki, dzisiaj jego jazda przypomina ślizganie się po kruchym lodzie. I to niebezpieczne i głupie zarazem.

Kilka kilometrów dalej stało czerwone MR-2, przy którym Radosław, Kacper i Nikodem obcowali z dziką naturą, cholernymi, wielkimi komarami.
-Psst... Wiem, czemu Nikodem tak się boi. – Szeptał Kacper, odsuwając Radka na ubocze.
-No... Czemu?
-Bo to ten moment, kiedy podejmuje decyzje. Tak jak w meczu koszykówki z trzecią klasą, zanim wykonał rzut za trzy punkty, przed koszem dobrze się namyślił, nim w ogóle rzucił piłkę. Prawie mu ją zabrali, ale udało mu się trafić.
-On za dużo myśli... Chyba nie widzi, że coś mu przelatuje przed oczyma.
-Ale ja wszystko słyszę. - Odwrócił się Nikodem.
-... Kurwa. – Powiedzieli jednogłośnie.

Mazdy pędziły w górę, zjeżdżając z równego asfaltu na mostki, po których zaczynało się prawdziwe piekło. Bardzo podobne do Zielonego Piekła z Niemiec. Z tą różnicą, że nie było torem wyścigowym.
A normalną publiczną drogą.
Czerwona Mazda kręciła się bardzo wysoko, praktycznie zostając na czerwonym polu przez cały czas.
-112 koni przeciw 142... – Mówił do szyby, widząc, jak czarna Mazda MX-5 NB powoli zlewa się z mrocznym krajobrazem nocy. Jakimś cudem dotrzymywał jej kroku, jednak to było za mało. Wiedział, że kiedy nastąpi prosta, to on zostanie w tyle.
Potrzebny był cud.

-Komary zniknęły. - Rzucił Kacper. - Czujecie tą wilgoć dookoła?
-Ja Ci powiem, co czuję, wodę czuję. - Odparł Radosław.
-Cholera... - Skwitował Nikodem.  


MX-5 NA wyciągała pod górę, wykorzystując każde kopyto swoich stu dwunastu koni mechanicznych. Tylne światła NB wyglądały już jak dwie gwiazdy na niebie. Były daleko w ciemnościach, nieosiągalne.
Nieosiągalne w teorii.
Na przedniej szybie coś zaczęło się rozbijać. To nie muchy ani komary, czy też ćmy. To coś narastało z podwójną siłą, przyśpieszając wraz z samochodem. Mateusz włączył wycieraczki.
Coś się rozmazało i spadło z szyby. Deszcz się rozlał z niesamowitą szybkością.
-Muszę dać radę... Teraz mam szansę. Nagle poczułem się lepiej... Nie wiem dlaczego... Coś jakby mnie dotknęło i poprowadziło za rękę. Ten deszcz... Nie ścigałem się od roku, ale znowu czuję się jak u siebie. Kontrolowanie samochodu już nie sprawia trudności, lekkie korekty i delikatne operowanie gazem... Samochód ma dwie kierownice. – Mateusz z czerwonej MX-5 nadal żyłował Mazdę na czerwonym polu, pokonując kolejne zakręty, jakby były prostymi. Ludzie stojący na poboczach komentowali wszystko przez krótkofalówki i telefony. Czerwona MX-5 przyśpieszała coraz bardziej, tańcząc na deszczu.
Mateusz w swoim samochodzie stepował, hamując lewą nogą, podwójnie wysprzęglając, kopiąc w sprzęgło i operując pedałem gazu jak delikatnym instrumentem filharmonii.
-Kurwa... Musiało się rozpadać. Jeszcze się podjazd nie skończył, a skurwiałe chmury przyszły i leją jak z cebra... No ja się nie zgadzam. Nie mogę teraz wykorzystać pełnego potencjału mojego silnika... Mam za słabe opony na ten deszcz... Jednak mam czterdzieści koni więcej. Niemożliwe jest, żeby mnie dogonił... Zasrany Król Deszczu.
-Że niby TEN Król Deszczu? – Pytał Andrzej z Vendetty, przełykając ślinę.
-Na to wychodzi, że czerwona MX-5 daje radę... Aż za dobrze. – Odpowiedział Konrad, nasłuchując relacji na serwerze głosowym Discordu.
-To jest niemożliwe. Pojawił się tylko raz i zniknął po wyścigu z niebieską GT86, wygrywając o kilka sekund. – Komentował Kamil. – To jest miejska legenda, fikcja. Fantasy!
-No cóż...

-Aleksandra mówiła... Woda, ziemia, powietrze, serce... czegoś. Woda... Woda jest chyba żywiołem, który mi sprzyjał od zawsze. To jest ostatnia szansa.
-Erhh... – Mateusz z czarnej MX-5 wyraźnie się męczył. Samochód stracił swoją pierwotną sterowność. – Za moment downhill się zacznie... Będę musiał podwójnie uważać na tego cwaniaczka.
Czerwona MX-5 dawała radę pod górę, przełamując się przez barierę i połykając zakręt za zakrętem. W końcu oba samochody przekroczyły punkt stanowiący środek trasy, jadąc teraz w dół przełęczy.
-Rok treningu, dziesiątki wyścigów... Dawałem sobie radę. Udawało mi się... I dzisiaj nie przegram. Ten wyścig był małym punktem, który mnie swędział, lecz nie mogłem się podrapać... Dzisiaj wszystko się kończy.
-O Boże... Zaczął się zjazd. Moja szansa. Muszę wykorzystać tych kilka zakrętów do odjęcia dzielących nas sekund. Mikołaj miał rację co do pogody... Aleksandra też. Tylne koła zachowują teraz przyczepność, a ja... mogę przyśpieszyć.
I wtedy.
-Hm?
W tylnym lusterku MX-5 NB pojawiło się światło, które odbiło się od szklanej powierzchni i zdzieliło Mateusza w twarz.
-Co...?!
Tuż za jego plecami rozbłysły oczęta czerwonej MX-5. Nie bez powodu zespół jego i Mikołaja nazywał się "Ultralight Beam". Jedną z taktyk było wykorzystanie świateł samochodu do wystraszenia przeciwnika, którą wymyślił Mikołaj. Jednak tym razem nawet nie musiał nimi mrugać.
-On mnie dogonił...
Czerwona MX-5 wrzuciła kierunkowskaz w lewo.
-Pomimo roku przerwy nadeszła ulewa sprawiła, że on nagle poczuł się... O ironio, jak ryba w wodzie.
Nikodem, Kacper i Radosław obserwowali ze wzgórza, przed łukiem w prawo, jak światło zbliża się w ich kierunku.
-Jadą! – Krzyknął Kacper.
-Heh… Nie cierpię czerwonego. Nie przegram! - Wcisnął gaz jeszcze mocniej, przekraczając możliwości swoich opon. NB zaczęło wężykować.  
Dwie Mazdy wpadły w łuk w lewo, przy czym czerwona praktycznie się ocierała o zderzak czarnej. Odbiły równocześnie w prawo, ślizgając się na niepewnej nawierzchni jak łyżwiarze na lodowisku.
A Nikodem zamarł. Jeszcze nigdy nie widział tak wyrównanej, tak ciężkiej i tak emocjonującej walki. Przed oczyma wyskoczył mu obraz romantycznego wojownika, walczącego o honor, miłość. Nie był w stanie pojąć, że można tak jeździć samochodem. Wydawało mu się, jakby Mazdy się ze sobą stykały, ale jechały nadal.
-O Boże... Nie.
-Nikodem, mówiłeś coś?
Nikodem obejrzał się za samochodami, jak mknęły w dół wzgórza, zbliżając się do zakrętu w lewo. Kiedy już czerwone światła MX-Piątek zniknęły, odwrócił się do Radosława.
-Pojadę w dzisiejszym wyścigu.
-Pojedziesz?!
-No już, spokojnie.. Zaimponowali mi, nagle chcę robić to samo, co oni. Muszę spróbować. Muszę. – Skierował się do swojego samochodu.. Prawie swojego.
-A Ty gdzie? – Wykrzyczał Kacper.
-Na start.
-Yh...– Mateusz w czarnej MX-5 nie mógł utrzymać kontroli nad samochodem, jadąc z taką prędkością. – Wiem dobrze, jak ten dupek jeździ... Boże...
Każdy zakręt pokonywali równocześnie, z gracją i wdziękiem. Czerwona MX-5 była jak potwór, który gonił swoją przyszłą ofiarę przez mroczny las. Ta ofiara zaraz miała się potknąć i rozbić, jeżeli tylko straciłaby koncentrację. Zakręt w prawo, lewo, krótka prosta, lewo, prawo.
-Tu nawet nie chodzi o to, kto jest szybszy, tylko jak ktoś sobie radzi w danych warunkach. – Tłumaczył Kamil. – Ten z czerwonej wyraźnie lepiej się odnajduje w deszczu, ten z czarnej może jechać w czterdziestu stopniach upału. To nie szczęście kierowcy przeważy szalę wyścigu, tylko umiejętności jednego z nich. Tor może Cię nauczyć ścigania, ale nie
techniki, jeżeli się o to nie starasz.
Mazdy bardzo szybko zbliżały się do mety. Jeżeli dało się to opisać słowami, to wyglądało jak samochody Hot Wheels na jednym z tych zabawnych torów.
-Punkt kulminacyjny.
-Punkt kulminacyjny... Tu jest. – Powtórzył Mateusz z czerwonej. Wysunął swój samochód na wysokość tylnego błotnika po lewej.  
-Z zewnętrznej?
Zakręt w prawo się zbliżył zaskakująco szybko.
-Ku...Rwa! – Czarna MX-5 zahamowała, blokując koła. – ABS... Nic nie daje.
Samochód zaczął się ślizgać do przodu, nie skręcając.
-No co jest... Nagła podsterowność? Nie teraz!
Wtedy czerwona MX-5 przemknęła tyłem, zmieniając pozycję na wewnętrzną.
-Co takiego?!
Samochód zaczął się przesuwać do przodu wraz z postępującym zawężaniem się łuku. Ledwo ponad sto koni przeciw stu czterdziestu.
-Teraz. – Szepnął do siebie Mateusz z czerwonej.
Prawe koło czerwonej Mazdy zahaczyło o pobocze, zbierając deszcz z gęstej i wysokiej trawy, który osiadł na wystających reflektorach samochodu. Powoli wysunął się przed czarną, wypadając na prostą.
Reszta była już tylko historią.
Kolejny łuk w lewo, w prawo... I ostatni zakręt w lewo.
Do tunelu utworzonego z gałęzi drzew wjechała czerwona Mazda. Zwycięzca.

-Czerwone MX-5 wygrało!
-Co takieg... CO...?! – Mikołaj zdumiał, łapiąc już za klamkę samochodu.
-Heh... No i po wszystkim. – Odparł Konrad.

Marcin uśmiechnął się, wiedząc, że kierowca samochodu jego ulubionej marki wygrał ciężkie starcie. Co prawda... Gdyby czarna wygrała, też by się cieszył... Jednak nie chciał, żeby to konkurencyjna drużyna wygrała. Człowiek bez niczego, z zawiłą przeszłością, podróżnik... Ronin. Wygrał to starcie.
I w ten, w oddali rozbrzmiał 4A-GE.
Toyota się zbliżała, nastawiona do pojedynku.

Dwie MX-5 stały na poboczu drogi do Andrychowa, jedna za drugą, tak jak przyjechały. Dookoła było kilkoro ludzi i samochodów, obserwujących i czekających. Zwykli gapie.
-Więc... – Zaczął Rudy.
-Noo...
-Stało się. – Rzekł, spoglądając w asfalt. Obaj byli przemoknięci, ale stali równo.
-Nie chcę nic mówić. Sam tego chciałeś.
-Chciałem się przekonać czy dobrze postąpiłem, zostawiając was dwa lata temu.
-No cóż... Gdyby nie ten deszcz, przegrałbym z kretesem.
-To wina mojego niedoświadczenia, gdybym na każdym deszczu trenował...
-Ale nie trenowałeś.
-Nie.
-To jest właśnie różnica między nami. Ty myślisz, że wszystko będziesz umieć od początku. Wydaje Ci się, że sobie poradzisz bez problemu, a nawet jeżeli do przystosujesz się do sytuacji. To tak nie działa. Dwa lata temu twierdziłeś, że sto koni wystarczy, jednak przegrywałeś. Zwiększyłeś moc, żeby niszczyć innych współpracą małej masy i dużej
mocy... Umiarkowanie dużej mocy.
Nie odpowiedział.
Nagle obok nich z piskiem opon stanęło czarne BMW E46, które prowadził Antoni. Wściekły wysiadł z samochodu, wyraźnie pobudzony, z rozbieganym wzrokiem. Nie spodziewał się takiego obrotu spraw, lecz musiał się wywiązać z umowy. Zmierzył wzrokiem Rudego, który spojrzał na niego obojętnie, po czym podszedł do Blondyna, wręczając mu
kopertę.
-Gratulacje. - Rzucił beznamiętnie.
-Oh... dziękuję.
-Zaraz... o co tu chodzi? - Zapytał Rudy.
-Był zakład, wygrał zakład.
-Jaki zakład? Obstawiasz wyścigi za moimi plecami?
-Nie wnikaj w to, proszę.
-Oj nie, odpowiadaj.
-To tylko taki zakład... ot, jeden.
-I chyba nie jedyny, sądząc po twoich rozmowach z Vendettą. - Dodał Blondyn.
-Co? Jakich rozmowach? - Parł Rudy.
-Po prostu... - Nie mógł znaleźć słów.
-No kurwa, tego się nie spodziewałem po kimś tak obiecującym.
-Zarabiam, tak? Nie powinno Cię moje źródło dochodu interesować.
-Nie zarabiasz, a tracisz. Do tego zadajesz się z przeciwnikami... i mnie o niczym nie informujesz.
A Blondyn się tylko uśmiechał, licząc ilość zielonych i złotych banknotów.
-Skończysz pieprzyć?
-Nie. Wypierdalaj z zespołu.
-Dobra! - Odwrócił się, wsiadł do BMW i zawrócił na Kocierz.
-No i... zostaliśmy sami. - Mówił Blondyn.
-Specjalnie powiedziałeś o jego rozmówkach z Vendettą, prawda?
-Ja po prostu nie trawię dwulicowych gnojków... zresztą, i tak mam już pieniądze.
-To po to się ścigałeś? To wszystko było z góry ukartowane?
-Czy ukartowane... tego nie wiem. Dzisiaj mi to podsunęła pewna osoba, która niegdyś była w związku z tym całym Antonim... i to po prostu wykorzystałem. Pieniądze są mi potrzebne. Nie wiem, jak daleko to sięga.
Rudy spoglądał na niego przez chwilę, powoli się opierając o swoją Mazdę i zastanawiając.
-Zbierasz drużynę, więc tego nie zepsuj. Cieszę się, że wygrałem, ale nie czuję się wygranym. Raczej jak ktoś, kto na zaczepkę odpowiedział lekcją.
-A Ty? Rzuciłeś to już? Koniec na dziś, na jutro i na zawsze? To był twój ostatni występ?
-... Nie rzuciłem. – Uśmiechnął się, wsiadł do samochodu i zawrócił, jadąc w górę, w kierunku Kocierzu.

MR-2 zawróciło za miejscem startu, ustawiając się przy linii namalowanej kredą.
-Co... Przyjechał? – Warknął Konrad.
-Chyba jednak o tobie nie zapomniał.- Skomentował Marcin.
-Hehe... No tak. Musiałeś się pojawić. Każde dziecko złapie się na haczyk — Rzucił w kierunku Toyoty.
Nikodem wysiadł, odsłaniając wszystkim swoją sylwetkę.
-TO… On Ridge Chaserem? – Rzucił ktoś z gapiów.
-Wygląda jak gimnazjalista... Jezus. – Pojawił się kolejny.
-Nie jak Jezus, tylko jak gimnazjalista. – Ktoś dodał.
-Ridge Chaser? O co tu chodzi? - Nikodem rozejrzał się dookoła, znajdując wzrokiem srebrnego Forda Cougara z kompresorem. Kątem oka zdołał zauważyć samochody z naklejkami Vendetty. Wziął trzy głębokie wdechy, starając się wejść w rolę.
Plan musiał wypalić za pierwszym razem.
-To jest ten samochód, o którym mówił Marcin? – Nikodem był lekko zaskoczony, podchodząc bliżej.
-Chyba do mnie przyjechałeś. – Rzucił Konrad.
-Em... To Ty jeździsz tym Fordem?
-Zgadza się.
-No bo… Podobno chciałeś się ze mną ścigać.
-On jakiś niedorozwinięty? – Wydobywały się głosy z publiczności.
-To też się zgadza. Pamiętasz mnie sprzed kilku dni?
-Taak... – Odwrócił głowę w stronę swojego samochodu. – Już Cię raz pokonałem... Czym jest Ridge Chaser?
W tle znów można było usłyszeć szydercze komentarze i śmiechy.
-Hggrr... – Konrad się skrzywił na samą myśl o tamtejszym poranku. – Dobra, nie mamy czasu na pogaduszki. Startujemy.
- W porządku.

  
Radosław obserwował z boku, jak Toyota wyrywa się do startu. Ford cierpliwie stał i czekał, lekko podrygując przez pedał gazu.
-Trzy! - Krzyknął Marcin. Obaj spuścili ręczny.
-Dwa! – Wrzucili pierwszy bieg.
-Jeden! – Lewe stopy trzymające sprzęgła były napięte do granic możliwości.
-Start!
Pięty podskoczyły, puszczając sprzęgła.
Przednie koła Forda zawirowały, tylne koła Toyoty zakręciły. Śliska nawierzchnia, duża masa, duża moc. Mała masa, mała moc. Osiemnastolatek i osoba starsza o jedenaście lat. Odbicie lustrzane, które wyglądało aż nieco ironicnzie.
Samochody podniosły się do góry, wystrzeliwując jak biegacze długodystansowi. Ford już na początku wysunął się na prowadzenie, przejmując pozycję Toyoty, która jechała po prawej stronie jezdni. Kanciaste, podnoszone reflektory zamigotały w jego tylnym lusterku, stopniowo się oddalając.
Konrad siedział cicho, nie komentując niczego. Przynajmniej na razie. Nie wiedział, jak się ta walka potoczy, więc się powstrzymywał.
Nikodem rozluźnił ręce, przypominając sobie wszystko, czego się zdążył nauczyć.
Czekał, kiedy wskazówka obrotomierza przekroczyła siedem tysięcy.
Trójka.
Szczęk kół zębatych i odsuwanego sprzęgła.
Prędkość rosła wolniej niż u Forda, ale on czekał.
-Już niedługo most. – Wyszeptał Nikodem do kierownicy, jakby komunikował się z samochodem.
Pojawił się błysk w oku, który wyraźnie poczuł.
Czekanie się skończyło.

-Samochody minęły most! – Krzyknął jeden gapiów do krótkofalówki.
Marcin wymieniał złowrogie spojrzenia z kierowcą Nissana Skyline, kiedy jego kompan się ścigał. Nie zwracał uwagi na to, co się aktualnie dzieje.
-Skurwiel.
-Skurwiel.

Ford się oddalił. Światła Toyoty nie były w stanie dosięgnąć jego tyłu, co uspokoiło Konrada. Rozluźnił się i każdy kolejny zakręt zaczął brać z większą prędkością niż dotychczas.
-Heh. Normalnie nie lubię wygrywać na samym początku, ale Ty nie pozostawiasz mi wyboru.
Toyota mknęła do góry, czekając cierpliwie na wierzchołek góry. Nikodem jechał jak zwykle, jeżeli raz mu się udało go pokonać, to uda i drugi. Jedyne co musiał zrobić to wziąć poprawkę na to, że to był właściwy wyścig.
Właśnie, właściwy wyścig.
Jego pewność siebie nieco zmalała, razem z prędkością na bliźniaczych zakrętach w lewo i w prawo. Widział w oddali czerwone punkciki, które go do siebie przyciągały. Już niedługo, a skończy się dobra passa.
Konrad po kilku zakrętach stracił pewność co do swojego samochodu. Jakoś nie chciał do siebie dopuścić myśli, że to nie samochodu, ale jego wina. Jechał równo, ale coraz wolniej. Tracił koncentrację. Szybkie łuki były tym, co Ford lubił najbardziej. Wysoka masa dawała nawet trochę przewagi, ponieważ nad cięższym samochodem łatwiej zapanować
w szybkich zakrętach. Małe i lekkie samochody są jak gokarty jak liść na wietrze. Podskakują i są podatne na najmniejsze ruchy kierownicą.
Zakręt w prawo, w lewo w prawo. Po lewej stronie wzgórze, po prawej urwisko. Fordzilla balansowała pomiędzy lewą a prawą krawędzią jak tancerz, który przelatywał z lewej strony parkietu na prawą w zastraszająco szybkim tempie.
-Ford zniknął za zakrętem… Wo... Czekaj…!
Toyota wypadła z zakrętu w lewo, szorując tylnym błotnikiem centymetry od barierki. Odbiła się w lewą stronę, o dziwo, przecząc prawom fizyki i nie wpadając w słynny "Snap-Oversteer”.
-Ja pierdole, nie mogę uwierzyć w to, co widzę! – Krzyknął komentator trzymający krótkofalówkę.
-Co się dzieje? – Odezwał się po drugiej stronie Marcin.
-Toyota jedzie znacznie szybciej od Forda, chociaż się nie wydaje... ale Boże! Żałujcie, że nie możecie tego widzieć, ta jazda to czysta poezja.
Ford wyjechał zza zakrętu szybko, ale niestabilnie. Konrad operował kierownicą, szarpiąc za nią i wyprowadzając samochód z poślizgu w ostatniej chwili. Kompresor miał tę zaletę, że dostarczał mocy na niskich obrotach, a tej mocy bardzo brakowało dużej barce, jaką był Cougar.
I wtedy w lusterku wstecznym pojawiły się światła.
-Co? – Jego wzrok się zapadł. – Nie… to omamy. Jedziemy dalej.
Nikodem przetarł pot z czoła i zmienił bieg na trójkę, wyjeżdżając pod lekką górę i zbliżając się do czubka drogi.
Konrad już mógł ujrzeć "Ridge Chasera” w tylnym lusterku, który mieniły się w świetle księżyca.
-Nie, nie powtórzysz tego.
Nikodem czuł ciepło bijące z komory silnika, która była tuż za nim. Było mu ciepło, ale to mu służyło. Prawa stopa naciskała, stopniowo posuwając się do dołu na nierównej drodze.
Samochody podskoczyły na wierzchołku, jadąc teraz w dół.
-O kurde... – Konrad ujrzał nadjeżdżający samochód z naprzeciwka.
Oba samochody przylepiły się do prawej krawędzi jezdni, omijając czarny samochód na wąskim odcinku drogi.
Nikodem spojrzał w lewe lusterko, czując lekki niepokój.
-Śkoda…? Policja?
Toyota i Ford pomknęły w zakręcie w prawo jak poparzone, dzikie zwierzęta, pędzące w stronę światła w akompaniamencie odgłosów lasu, którym towarzyszył ryk wysoko kręconych silników.
-Zaczynamy. – Nikodem rzucił z entuzjazmem.
Zakręt w prawo, z którego wypadła Mazda 323, był oblegany przez czterech gapiów, którzy wszystko nagrywali. Ford wszedł, lekko się pochylając do lewej strony. To, co prezentował Konrad, przypominało bardziej próbę utrzymania się na drodze, w niestabilnych półtorej tony stali i gumy. Toyota wjechała szybciej, efektowniej i żwawiej. Nikodem,  
przekraczając granicę możliwości tego małego samochodu, udowadniał swoje niezwykłe umiejętności.
-Sukinsyn! – Krzyknął Konrad, widząc już wyraźne i kanciaste reflektory.
Toyota nie dawała za wygraną, zbliżając się o kolejny metr.
Samochody lekko podskoczyły. Nagle wyłonił się łuk w prawo.
-Dobra, nie dam ci oporu. – Mówiąc to, nacisnął gaz jeszcze mocniej, wchodząc za szybko w zakręt. Mazdę zniosło na lewo. Skontrował poślizg i o milimetry minął barierkę. -Cholera jasna. – Rzucił.
Toyota poszła idealną linią, siadając na zderzaku Cougarowi.
-Krótka prosta i dwa następujące po sobie lekkie łuki, w lewo i w prawo. Idealnie. Pójdę na kompromis między gripem i poślizgiem.
Nic to nie zmieniło. Toyota kurczowo trzymała się zderzaka Forda. Łuki pokonał praktycznie identycznie, tylko popędzając Konrada, który jakby się wlókł.
-Zaczynam się martwić. – Warknął.
I wtedy Toyota rzuciła kierunkowskaz w lewo.
-Co? Wyprzedasz zaraz przed tym ostrym zakrętem?
Toyota przejęła inicjatywę po Fordzie, który wszedł w lekkim poślizgu w zakręt.
-Co jest? To nie może być stara, zwykła MR-2!
Nagle odezwała się krótkofalówka.
-Tu Rafał. Mówią, że w okolicy zaczęła się kręcić policja w nieoznakowanym samochodzie, kończcie to szybko!
-Policja? Kur... – Wtedy sobie przypomniał. – Ta Superb, którą minęliśmy…
Konrad obejrzał się w lewo. Znosiło go trochę na prawo, co dało mu lepszy pogląd na przeciwnika. Wbił wzrok w oślepiające światła, będące tuż obok niego. Przez ułamek sekundy widział tylko dwa, wystające z maski kanty. Wtedy dopiero ujrzał tę krwistą czerwień.
Toyota szła po wewnętrznej, nadal mając włączony kierunkowskaz.
-Nie kpij sobie ze mnie! Jak taki stary rupieć może mi dotrzymać kroku!
Samochody wpadły na prostą, idąc łeb w łeb. Silnik V6 DURATEC ryknął, kiedy Konrad zmienił bieg, wychodząc lekko do przodu. Toyota wyłączyła kierunkowskaz.
-Dobra. Nie wiem, co masz pod maską, ale to Ci nie wystarczy... Cokolwiek tam jest.
Toyota trzymała się zaraz za nim przez kolejne zakręty, które prowadziły w prawo. Raz w górę, raz w dół. Zdecydowanie w dół.
-Okay. Ostry w lewo... Znów mnie czymś zaskoczy. Tym razem… tym razem... – Nie dokończył. Toyota poszła po wewnętrznej.
-Nie hamujesz?!
Zakręt w lewo był ostry i mocno nachylony do wewnętrznej. Toyota wysunęła się przed Forda, który zainicjował hamowanie dużo wcześniej, żeby za chwilę wyprzedzić go całkowicie.
-Już po tobie! – Krzyknął.
Jednak nic z tych rzeczy. Lekki ruch kierownicą w prawo, dohamowanie i szarpnięcie w lewo. Toyota zainicjowała pełny, kontrolowany drift. Nikodem wszedł bardzo szeroko, stawiając samochód praktycznie w poprzek drogi. Manewr taktyczny, ponieważ zakręt w połowie stawał się ostrzejszy i węższy. Toyota złożyła się idealnie, po czym wyszła z
zakrętu praktycznie prosto, odzyskując sto procent przyczepności.
-Nie wyrobię. – Rzucił w ostatniej chwili Konrad półgłosem. Wdusił hamulec, powodując podsterowność. Szybka korekta kierownicą w kierunku przeciwnym do zakrętu uratowała go, od wydawać by się mogło, nieuchronnego otarcia się o barierkę. – Sukinsyn… przecież to jeszcze dziecko! Jestem dekadę starszy, od tego smarkacza!

Porsche stanęło przy linii mety, chowając się w najbardziej zaciemnionym miejscu. Dni tego samochodu były policzone. 944 nie spełniało żadnych norm ani zasad, które mogłyby mu pozwolić przejść przegląd. Było wrakiem, którego jedynym atutem był silnik. To była największa strata, serce samochodu. Młodzian wysiadł, zamykając drzwi kostkami
palców. Trzymał kciuki, licząc, że wyścig skończy się po jego myśli.

Na kilka zakrętów przed metą nastąpiła prostka, dzięki której Cougar dogonił MR-2 bez większych problemów. Kompresor jednak był bardzo dobrym pomysłem. Dobrym dla Konrada, gorszym dla Nikodema. Po łagodnym w lewo mógł już ujrzeć finezyjnie zaprojektowane światła w lusterku wstecznym, które zaczęły go oślepiać. Szybkim ruchem ręki w nie
uderzył, odwracając w drugą stronę. Koniec był bliski, a Ford zaczynał się narzucać.
-Jeszcze cztery zakręty. – Mówił do siebie Nikodem. – Cztery zakręty i koniec, po zawodach.
Pokonali czwarty od końca. Siedzieli sobie na zderzakach, co przypominało pędzący pociąg.
-Wydaje mi się, że go wyprzedzi! – Rzucił jeden z gapiów do krótkofalówki.
-To niemożliwe! Na tych zakrętach się praktycznie nie da!
-Przecież mają jeszcze finalną prostą…
Pokonali trzeci zakręt. Podsterowność Forda znowu dała o sobie znać, nacierając na tylny zderzak Toyoty odrobinę za bardzo. Zostały dwa zakręty, które na mapie przypominały ogromną szykanę. Delikatny podjazd, zakręt w prawo i zjazd do zakrętu w lewo.
-Są!
Toyota pojawiła się pierwsza, sunąc lekko bokiem na wyjściu z zakrętu. Ford sobie darował, trzymając się cały czas wewnętrznej strony. Tylne koło MR-2 zawadziło o żwir na poboczu, obsypując nim wszystkich ludzi stojących na zboczu.
-Ten zakręt… - Zaczął Nikodem.
-… jest ostatnim! – Dokończył Konrad.
Cougar opóźnił hamowanie, pojawiając się w oknie pasażera. Zablokował w ten sposób Toyotę od zajęcia środka jezdni. Nikodem domyślił się, że w ten sposób nie wykorzysta w pełni mocy swojego samochodu, nie mając pola do manewru.
Zostało pobocze.
-Zahaczę, czy nie zahaczę? – Myślał o ziemistym rynsztoku, który kończył się w tej okolicy. Zacisnął zęby. Lekki ruch kierownicą w lewo, bez większego hamowania. Lewe koła znalazły się poza asfaltem, tracąc całą przyczepność, co oznaczało, że rynsztoku już tutaj nie było. Gałęzie krzewów wyrastających na zboczu raniły lakier na karoserii Toyoty.
Lewy reflektor praktycznie był chłostany przez liście, będąc tak blisko ściany z zielenią. Nikodem dodał gazu, ścinając zakręt w lewo i dając sobie więcej miejsca do przyśpieszenia. Samochód podskoczył, kiedy koła znalazły się z powrotem na asfalcie.
-Jak on to zrobił?! Przecież tam nie było na to miejsca!

-Jadą!
-Ja pierdole, są łeb w łeb!
Ford musiał od nowa zbliżać się do Toyoty. Był na wysokości tylnego błotnika, lecz szybko przyśpieszał. Niespełna chwilę później był już przy lusterku pasażera, będąc o krok od zwycięstwa.
Dwa metry…
… metr.
Stopklatka.
Imaginacja dodała biało-czarną szachownicę.
Samochody minęły linię mety.
-Kto wygrał?!
-Nie wiem, minęli metę równocześnie!
-Remis! – Krzyknął do krótkofalówki.
Jeden z widzów przewinął do tyłu nagranie w swoim telefonie. Następnie puścił je w zwolnionym tempie, ujawniając prawdę.

-Mhm… rozumiem. – Skwitował Marcin. Położył krótkofalówkę na dach Mazdy i spojrzał na Vendettę, która zaintrygowana jego tonem wyraźne zaczęła się niepokoić. – To ile warte są te wasze Japońskie szufelki do węgla?
-Coś Ty powiedział? – Odparł Andrzej. – Chyba się nie liczysz z tym, co mówisz, kolego!
-Nie, tak z ciekawości tylko się pytam… a wasze zakładziki?
-Jakie zakładziki? O czym Ty mówisz?
-Udajecie głupich, co?
-Człowieku, nie pieprz tyle, bo źle na tym wyjdziesz.
-To wy wszyscy źle teraz wyszliście.
-Ta?
-No, bo my przegraliśmy.
-To Toyota! – Krzyknął Radosław. – Słyszałeś? Słyszałeś?! Nikodem, ten debil, on wygrał! – Podbiegł do Kacpra, podskakując i machając rękoma.
-Co Ty gadasz?! Nikodem wygrał?!
-Jak to wygrał?! – Warknął Andrzej. – Przecież on nie miał szans! Wy idioci! – Skierował się do Marcina.
-My? No cóż, my, chociaż zachowaliśmy swoje portfele. Przegraliście… a teraz wypierdalać.
-Antoni, Ty kurwa idioto! Gdzie on jest?!
-Jako jedyny z was wywiązał się z umowy.
-Umowy? – Ludzie zaczęli szeptać między sobą.
-Antoni przecież jeździ dla nas… - Wtrącił się Nataniel z LBK-2, który cały czas pozostawał cicho.
-No chyba jednak nie, skoro wchodzi w układy z nimi. – Odparł Marcin. – Przegrali wszystkie swoje pieniądze, bo byli pewni swoich obstawionych "pewniaczków”.
-Z kim przegrali? Z Ultralight Beam?
-Też… ale i z… jak wy się nazywacie? – Zwrócił się do Kacpra i Radosława.
-Yyhh… jak się nazywamy? – Radek uderzył Kacpra w ramię.
-Noo…
-No…?
-Autogun!
-Autogun? Co to? Jakaś drogowa wersja Top Gun? – Śmiał się Andrzej. – Będziecie latać waszymi zardzewiałymi furmancarsami?
-Mój panie… - Odpowiedział Marcin. – Do obsługi takich urządzeń, samochodów, potrzeba wykwalifikowanych kierowców!
-Ty gnoju! – Rzucił się na niego z pięściami.
Wtedy w oddali rozległ się szmer syren.
-Cicho! Słyszycie…? – Pytał Rafał.
-To nie pogotowie… - Skomentował jeden z widzów.
-… psiarnia! – Rzucił drugi. – Uciekamy!
Zaczął się chaos, w którym praktycznie wszyscy zaczęli pakować się do swoich samochodów i wyjeżdżać, starając się nie tworzyć korku. Niektórzy wycofali się w uliczki, ukrywając swoje samochody. Inni po prostu stali w miejscu i czekali jak gdyby nigdy nic. Wszystkie Hondy zaczęły uciekać, łącznie z gruzami, które miały piątą literę alfabetu i
dwucyfrową wielokrotność liczby sześć w nazwie modelu. Na parkingu zostało całe Mysterious Ways, Ultralight Beam, nowo powstałe Autogun i LBK-2. Vendetta uciekła pierwsza. Zszargana opinia i utrata pieniędzy były wystarczającymi powodami.
-No i… zostaliśmy tylko my. – Skwitował Nataniel.
-Chyba też będziemy się zbierać za jakiś czas. Robi się gorąco.
-Ale wszystko powoli, na spokojnie. Po co robić sobie problemy?
-Autogun… - Myślał Radosław. – Skąd Ci się to wzięło, Kacperku?
-W Japonii popularne są nietuzinkowe nazwy dla teamów, No Good Racing, Topgun, Kanjozoku…
-Masz taką zajebistą wiedzę, a nie masz ochoty, żeby jeździć samochodem?
-Ja po prostu jestem kiepski, szybko panikuje…
Radek poklepał go po ramieniu i się uśmiechnął. – Spokojnie, jakoś sobie poradzimy. Jutro Ci poszukamy samochodu!
Radiowóz lokalnej jednostki minął parking, na którym wszyscy stali. Udali się za hałasem, jakie wytworzyły uciekające samochody. Wkrótce potem przyjechała niebiesko-srebrna Kia, która tylko obejrzała zgrupowanie. Para policjantów w środku nie zadawała wielu pytań, szybko odjeżdżając z miejsca spotu.

-Oh fuck… - Skomentował Mikołaj, po podliczeniu pieniędzy. – Ty mi nie powiesz, że to tak na serio…
-No właśnie, tak na serio. – Odpowiedział Mateusz, chowając dłonie w kieszeniach. – Nie musimy się już pozbywać samochodów.
Mikołaj spojrzał na niego, lekko zdezorientowany. – A co z tą dziewczyną, o której mówiłeś?
Mateusz oparł się o Renault. Wyjął z kieszeni paczkę Cameli i wyciągnął jednego papierosa.
-Miałeś nie palić, debilu.
Spojrzał ponownie na paczkę, przedstawiającą jamę szczękową bez większości zębów. Pozostałe były dziurawe, krzywe i pożółkłe od lat palenia tytoniu. Niżej było tylko estetyczne i minimalistyczne logo Cameli. – Chrzanić. – Wyrzucił resztę papierosów w krzaki, zostawiając sobie tylko jednego, którego właśnie zapalał.
-Jak jej na imię?
-Czy to ważne?
-No tak. W końcu po to tutaj zostaliśmy… mniej więcej.
-Z pewnymi rzeczami trzeba iść dalej. – Zaciągnął się. – Nie można wiecznie tkwić w poczuciu beznadziei i samotności, a szukanie miłości na siłę… nie ma sensu.
-W takim razie każdy flirt będzie bez sensu…
-Odległość… Mikołaj. Przyjaźń może to wytrzymać, miłość potrzebuje bliskości. Miłość wymaga psychiki, cholernie dobrej psychiki. Bo albo jesteś dość silny, żeby to wytrzymać, albo żyjesz w chwilowej ekstazie, kiedy Ci się wydaje, że ktoś pożąda każdego twojego oddechu.
-Nie chcesz odległości.
-Aleksandra była i jest bardzo fajną dziewczyną. Mam nadzieję, że taka pozostanie. Odległość… by nas zraniła.
-Przykro mi, stary…
-Nie warto płakać nad rozlanym mlekiem… ale z drugiej strony, żałosne jest to, że nie można przeboleć ominiętej szansy…
Mikołaj oparł się obok niego, myśląc o tych wszystkich chwilach, w których miał szansę coś osiągnąć, lecz nigdy nie zaryzykował, nie spróbował. Zdrowy rozsądek zawsze brał górę, nigdy się nie bawił. – Ale… czasami tak jest lepiej. Godzisz się z pewnymi rzeczami, bierzesz swoje graty pod rękę i idziesz dalej. Zero pytań, zero odpowiedzi.
-Może… na tym to polega.
-Ale teraz możemy wracać do stolicy. Nie mamy pustych rąk już. Nie mamy też kobiet… ale na nie przyjdzie pora.
-Ta… kobiety. Cały świat się wokół nich kręci.

Ford, Porsche i Toyota stały w rzędzie na poboczu. Konrad stał naprzeciwko Nikodema, którego dłonie nadal się trzęsły. Silniki Forda i Toyoty cichutko cykały, stygnąc po ciężkim wysiłku, jaki im został zafundowany.
-Nazywam się Kornel. – Przedstawił się kierowca Porsche Konradowi. – A my… my się już znamy. – Zwrócił się do Nikodema.
-Do tej pory nie po imieniu. – Zaśmiał się.
-Czyli… - Zaczął Konrad.- To wszystko?
-Na to wychodzi. – Odparł Nikodem. – Ridge Chaser obronił tytuł, chyba coś udowodniłem…
-Udowodniłeś, że jesteś pierdolnięty. – Zaczął się śmiać. – Nie jestem pewien, kto o zdrowych zmysłach może tak prowadzić samochód, ale Ty nie jesteś zwykłym człowiekiem.
-Jestem pierdolnięty.
-Oj tak, i to zdrowo.
-Mam nadzieję, że sporów między nami nie będzie.
-Nie, skąd! Prawdę mówiąc, czuję się nawet spełniony po tym wyścigu… Już wiem, że Cougar jednak nie jest samochodem, który by mi odpowiadał do końca.
-To może to Porsche Cię zainteresuje? – Wtrącił się Kornel.
-Ee… - Konrad spojrzał ukradkiem, szybko odwracając wzrok. – Nie, podziękuję.
-Heh, i tak pójdzie do złomowania. Za dużo złych wspomnień… za mało życia. To auto to jeżdżący problem, wręcz jinx.
-Ja tylko się zastanawiam... jakim cudem tak mało osób chciało na Ciebie postawić. - Myślał Konrad.
-Udawanie opóźnionego... po prostu granie kogoś zupełnie innego. Ludzie chyba inaczej sobie wyobrażali Ridge Chasera, bo to zwykła płotka... była... swoją drogą, dlaczego Ridge Chaser?
-Ponad dwadzieścia lat temu została wydana taka gra, Ridge Racer. Można w niej było jeździć samochodem, który był bardzo podobny do Toyoty MR-2... ktoś to połączył i bardzo się to opinii publicznej spodobało.- Konrad przez kilka sekund się nie odzywał, jedynie przyjmując do wiadomości zmywczą taktykę młodocianego kierowcy. Spuścił głowę i
zaklaskał dłońmi, dając mu krótkie gratulacje. -Dobra, ja się będę zbierać. – Odwrócił się od dwójki i podszedł do drzwi swojego samochodu. – I pamiętaj. Nie ważne, jak dobry jesteś, ludzie i tak będą Cię oceniać po porażkach… więc postaraj się nie zszargać tej opinii, która się dopiero rozniesie. – Po czym wsiadł do samochodu i odjechał, niknąc w
mroku nocy.
-Zostaliśmy sami. – Nikodem rozciągnął się i ziewnął, czując, jak zmęczenie powoli zaczyna go ogarniać. – Chyba też będę wracać.
-Dziękuję, że jednak pojechałeś.
-Ja też, za szczerość. Prawdę mówiąc, nawet się cieszę. – Już pociągnął za klamkę.
-Poczekaj…! Trapi mnie jedna kwestia…
-Jaka? – Zdziwił się.
-Jak Ty… jak Ty tak możesz? Podejmować decyzję w ułamkach sekund? Przecież… przecież MR-Dwójki słyną z tego, że są niestabilne przy takim stylu jazdy…

-Wiesz co? Nie przeraża mnie już prędkość… przeraża mnie to, że przestałem się jej bać.

Dodaj komentarz