MOTOCYKLOWE MARZENIA
Góry znów rozkwitały pomarańczowym słońcem, które okalało je jak własne dziecko. To był wyjątkowo piękny, letni poranek. Natura żyła, śpiewając i dogadując sobie nawzajem. Wszystko działo się bardzo powoli, jakby sielankowo. Nikt się nie śpieszył.
I wtedy zza zakrętu wypadły dwa motocykle, które ścigały się o wszystko. O honor, pasję, radość, o życie.
Czarna Kawasaki Ninja 250R z 2008, która uciekała.
Czerwona Honda VTR z 1993, która ją goniła.
Wypadły z łuku w lewo, uderzając od szczytu zakrętu do szczytu, przechylając się i trąc ochraniaczami na kolanach o asfalt. Kawasaki zbliżyło się do barierki tak bardzo, że kierowca otarł się barkiem o zimną stal. Honda nie dawała rady, balansując na krawędzi przyczepności.
-Szyybki jest... – Nikodem, mający 15 lat, jadący na swojej Hondzie. Podkręcił manetkę i o mało nie stracił przyczepności, próbując dojść do Kawasaki.
Czasami to sztuka, czasami to najzwyczajniejszy talent. Oni obaj byli utalentowani. Niewielu ludzi potrafi tak dobrze kontrolować coś, co jest tak nieprzewidywalne w zachowaniu jak motocykl. Wydawało im się, jakby za każdym zakrętem jechali szybciej.
I szybciej.
I szybciej.
I na granicy życia i śmierci.
Motocykle rozświetlały jeszcze budzący się świat. Blask lamp reflektorów odbił się od drogowych luster, ostrzegając kierowcę nadjeżdżającej Toyoty Land Cruiser o niebezpieczeństwie. Motocykliści zbliżyli się do niej na milimetry, kiedy pokonywali zakręt w prawo. Opony prawie zetknęły się z kołami terenówki. Kierowca zatrzymał się w miejscu, trąbiąc wniebogłosy.
-Im szybciej jadę, tym gorzej jadę... Wręcz czuję, jak bardzo katuję ten silnik.
Kawasaki grało piękniej niż najstarsza filharmonia, znów w zakręcie w prawo zbliżając się do barierki na grubość włosa.
-Wariat... Nie uda Ci się.
Ale udało. 250R wyszło z zakrętu z niesamowitą szybkością.
-Sukinsyn! – Jęknął, przerzucając manetkę i przyśpieszając w dół drogi. Starał się nie przekraczać linii rozdzielającej pasy, ale po prostu się nie dało. Musiał jechać szybciej. Musiał jechać odważniej. Podążał śladem Kawasaki, które prawie lewitowało nad śmiercią. Nikodem spojrzał na moment na licznik.
Sto trzydzieści na godzinę.
-Jeeezu... Nie, nie myśl. – Dokręcił manetkę, przyśpieszając do stu czterdziestu.
Mieli tyle szczęścia, że droga składała się z szybkich łuków i długich prostych, prowadzących przez wzgórza i doliny, na obrzeżach Bielska. Jeżeli coś nadjedzie z naprzeciwka, to oni to na pewno zauważą pierwsi.
Wpadli w nagłą dolinę, przelatując nad ślepym szczytem i stając praktycznie na tylnym kole. Motocykle szybko opadły na przednie koła, torturując amortyzatory. Kawasaki jechało tak szybko, że otarło karoserią o asfalt, sypiąc iskrami jak piła tarczowa.
Przez dolinę słychać było tylko wysoki pomruk kręconych do czerwonego pola jednośladów. Znów wpadły w ślepy szczyt, unosząc do góry przednie koło i pędząc dalej.
-Nie mogę go dogonić... Robię wszystko, co mogę. Staram się, zbieram wszystkie swoje zmysły. Opóźniam hamowanie... Nic to nie daje. On i tak się z każdym zakrętem oddala o kilka metrów. Ocieram się o granicę możliwości... I nic nie mogę zrobić.
Docisnął manetkę, kiedy motocykl zaczął tracić trakcje na łuku w lewo.
-CHOLERA
Wcisnął hamulec.
Przechylił się do asfaltu, driftując prawie jak samochód, po czym nagle odbił na lewą stronę, wyrzucając Nikodema w powietrze. Motocykl obrócił się w powietrzu, lądując na lewym boku i trąc o asfalt. Nikodem upadł ciężko, zasłaniając głowę rękoma i odbijając się od ziemi jak piłeczka. Wylądował kilka metrów od motocykla, cały obolały. Ochraniacze praktycznie uratowały go od poważnych złamań.
Kawasaki zawróciło po kilku chwilach, widząc w lusterku, że Honda się rozbiła.
Nikodem wstał o własnych siłach i zdjął kask. Jego bujne, najeżone włosy gwiazdy rocka rozprzestrzeniły się w blasku porannego słońca. Przetarł dłonią po twarzy, próbując obudzić głowę, z szoku, jakiego doznał. To był jego pierwszy poważny wypadek. Powolnym krokiem podszedł do rozbitej Hondy, która o dziwo była w jednym kawałku, oprócz pojedynczych kawałków plastiku, rozrzuconych na całej szerokości drogi.
Kawasaki zatrzymało się przed nim. Jego kierowca zdjął swój niebieski kask.
Był bardzo ciemnej karnacji i miał ogromne, brązowe oczy. Twarz była gładka i zaokrąglona, niezbyt duża.
-Heh... Wyglądało jak bardzo poważny wypadek. – Westchnął.
Nikodem nie odpowiedział, podnosząc motocykl.
-Jak tam twoje ciało, Panie tyczkowaty?
Niko, westchnął, przecierając dłonią po zdartym lakierze.
-Więc pozwól mi to powiedzieć. Jesteś bezużytecznym sukinsynem.
-Hę? – Zmarszczył brwi. – Co?!
-Dużo można powiedzieć do idioty. Wywracanie i niszczenie motocykla jest patetyczne. Jestem inny niż taki wyrzygany jeździec jak Ty. Nawet gdybym zginął, to nie zniszczyłbym swojego motocykla. Nie byłbyś w stanie mnie wyprzedzić, nawet w twoich najdzikszych fantazjach. Heh... Rozbijaj się, ile chcesz, ale się nie zabij. – Założył kask i wrzucił bieg. Ominął zdruzgotanego Nikodema i zawrócił z piskiem opon, jadąc w stronę miasta.
- Co za kutas.
Nikodem się obudził. Znów miał osiemnaście lat, znów miał jeden z wielu koszmarów. Był cały spocony i zmęczony. Cały wczorajszy dzień spędził na rozmyślaniu... Nad tą jedną rzeczą, której się tak bał.
Nie wiedział, czy jest w stanie to tego wrócić. Motocykla nie miał już kilka lat, poświęcając się samochodom.
Spojrzał na ścianę. Była dziesiąta. Zegar stał na żółto-zielono-czarnym kasku swojego idola, o którym Ojciec mu opowiedział, kiedy był małym dzieckiem.
-Ten kask już jest za mały...
Kierowca, który go nosił, był wyjątkowy. Jedyny w swoim rodzaju, wręcz magiczny. Poświęcił się Formule 1, bo była jego życiem, a żyje się raz.
-Co by na moim miejscu zrobił Ayrton Senna?
-Czy ja tak bardzo lubię jeździć samochodem?
Wtedy zadzwonił telefon.
Nikodem szybko podniósł się z łóżka i przewrócił o piłkę do koszykówki, która leżała na podłodze od kilku dni. Doczołgał się do stołu i wziął ładującego się Samsunga.
-Radziu dzwoni... - Odebrał. - No halo...
-No elo, gdzie Ty kurwa jesteś?
-No w domu... Spałem jeszcze przed chwilą.
-Spałeś!? - Wydarł się. - Zapomniałeś chyba o czymś!
-O czym?
-Człowieku obudź się w końcu.
-No obudziłem się.
-Do roboty dzisiaj idziemy!
-C-Co...
-No! Zaczynamy za trzydzieści minut!
-Czekaj czekaj... Chcesz mi powiedzieć, że babka mówiła o TYM PIĄTKU?!
-TAK.
-Cholera... Spóźnię się! - Włożył szybko telefon do kieszeni i wybiegł z pokoju, biorąc ze sobą kurtkę dżinsową i plecak z podstawowymi rzeczami, których nigdy nie wyjmował. Portfelem, powerbankiem i dokumentami.
Ojciec Nikodema właśnie czytał gazetę, kiedy zobaczył syna wbiegającego do przedpokoju.
-Niko?
-Tato muszę lecieć, spóźnie się do roboty!
-Musisz mi zostawić samochód.
Nagle wrócił. - Co?! Weź Toyotę!
-Wiesz dobrze, że nie mogę.
-Kurrrrrrrw... - Nie chciał tracić więcej czasu. W biegu włożył buty i z głębi szafy wyjął coś, na czym dawno nie jeździł.
Fiszkę.
W ostatniej chwili założył słuchawki i włączył pierwszą lepszą piosenkę w swojej MP4.
-O Boże... Serio tato? Znowu się bawiłeś. - Lamentował, kiedy przez słuchawki zaczął grać Azyl P.
Wybiegł za bramę i zamknął ją kopniakiem. Rzucił fiszkę na jezdnię i skoczył na nią, rozpędzając się bardzo szybko. Po chwili zapanował nad mini-deskorolką i już jechał w stronę miasta.
Biały Fiat Seicento był czymś, czym Radosław miał przez następny miesiąc rozwodzić najtańszą pizzę w Mieście-B. Przynajmniej zegarek przy prędkościomierzu dobrze działał.
-Czterdzieści koni... Dziewięćset centymetrów sześciennych pojemności... Kratka kurwa z tyłu. Śmiejczento jakich mało.
Kelnerka z pizzeri właśnie pakowała pseudo świeże jedzenie do pudełek, które przeciekały tłuszczem. Włożyła je do torby i zaniosła do bagażnika Fiata, po czym podeszła do drzwi kierowcy.
-Tutaj są adresy. - Wydała ukryte polecenie.
-Oke.
-Co z tym całym Nikodemem?
Wten, przez maskę Fiata przeleciała osoba, która zapomniała jak się hamuje na deskorolce. Wylądowała na kamykach, z których był usypany chodnik.
-Tu jest.
Nikodem wstał, otrzepał się z drobnych kamyczków i spojrzał na wszystkich, udając, że wszystko było zaplanowane.
-Nie skomentuję. - Rzucił Radosław.
-Ym... To ja tu dzisiaj miałem zacząć pracować.
Na zegarku Fiata wybiła 10:30.
-Mhmm... Dobra, chodź ze mną. - Kelnerka nie wyglądała na zaskoczoną.
-O co jej chodzi... - Szepnął Nikodem, idąc obok samochodu.
-O różową fiszkę. - Zaśmiał się.
-Jeezus... Czerwony mi wyblakł.
-Czekaj czekaj czekaj... Cho tu. - Złapał go za rękaw i przyciągnął.
-No co?
-Może mały zakład?
-Zakład? No dawaj. - Uśmiechnął się.
-Założę się, że do dwudziestej rozwiozę więcej towaru od Ciebie.
-Bez względu na to, czy to będzie zielona Pizza, czy Hot-Dog?
-No jacha. Przegrany stawia alkohole po pracy.
-Dobra! - Klepnął samochód po boku.
-Pana nazwisko jak brzmiało?
-Nikodem A...
-A, dobra, już mam. - Wskazała palcem na imię w dzienniczku. - Jesteś pierwszym Nikodemem, jakiego zatrudniliśmy.
-To miłe... Chyba.
-Potrafisz jeździć skuterem? - Zapytała z niecierpliwością.
-Um... Nie. - Skłamał.
-Nosz... Cholera.
-O co chodzi?
-Eh. Każdy, którego zatrudnimy ma z tym problem, bo albo nie dojeżdża na czas nigdy, albo nie potrafi w ogóle jeździć jednośladem.
-No cóż, przykro mi, ale za bardzo się bałem. - Kłamał dalej.
-A ja Cię chyba znam...
-Co? Skąd?
-Widziałam Cię kiedyś na zlocie chyba...
-Jaki zaś zlot... Bielsko w nocy? Heh... - Skrzywił się.
-No nieważne. Może potem sobie pogadamy, teraz mamy zamówienia do zrealizowania. Mogę prosić o prawo jazdy?
-Jasne. - Wyjął z kieszeni etui i je podał.
-Dowód osobisty... Legitymacja szkolna, prawo jazdy... Hmm... AM?
-Motorower chyba.
-Czyli próbowałeś?
-Próbowałem, to słowo klucz.
-Dobra. Widzę, prawo jazdy ważne do 2038 roku.
-No nieźle.
-Jakieś zastrzeżenia? Okularów potrzebujesz? Masz problemy z koordynacją ruchową, odlewaniem się? - Mówiła, chodząc za barem i układając kufle. Była całkiem ładna, niewiele starsza od Nikodema. Szczupła, czarne włosy spięte w kok, twarz zaostrzona, ale nadal kobieca. - No co? Wiem, że nie mam makijażu.
-Nie, nie o to chodzi. - Speszył się. - Nic mi nie dolega.
-Dobra, będę szczera. Jedzenie, jakie serwujemy, może nie jest na trzy gwiazdki Michelin, ale na pewno jest dobre. Nie wmówisz mi, że jest złe, bo tak było lata temu, kiedy Ty kończyłeś podstawówkę. Jeżeli poziom nie rośnie, ani nie spada, to chyba jednak nie ma się czym martwić.
-No ale nic nie mówię...
-Ale widzę, że się krzywisz na sam widok kuchni, do której będziesz całkiem często zaglądać dzisiaj, bo jest piątek w prawie że połowie lipca. Zamówień od groma a ludzi jest mało.
-Nie robiliście nic, żeby zmienić opinię tego miejsca?
-Nowy szef robił wszystko i próbował wszystkiego. Wyremontował nam budynek i kupił nowy sprzęt. Jeżeli gastronomia jest czyjąś pasją to widać, a on jest zafascynowany tym, co robi.
-Najszybszymi dostawcami na pewno nie jesteś... Jesteśmy, skoro mamy tylko dwa Fiaty Seicento.
Przewróciła oczami i odwróciła się do Nikodema, oddając mu prawo jazdy i szklankę Coca-Coli. - To złom.
-Wiem, widziałem.
-Pozostałość po dawnym właścicielu, chorym na łeb idiocie. Jeden tylko działa i dostał go twój kolega.
-Skoro był idiotą to dlaczego tu nadal pracujesz?
-Proste, bo w tym chorym mieście nie było lepszej pracy. Dopóki restauracja działała i zarobki były stałe, to pracowałam. Zmienił się właściciel i po szkole zaczęłam pracę na pełny etat.
-Podoba Ci się tu, co?
-Przyszedłeś robić wywiad czy pracować? - Odparła, nie mogąc skupić się na pracy.
-Z ciekawości się pytam, tak?
-Podoba, czy nie podoba. Mam blisko do domu, nie mam nikogo na utrzymaniu, studiuje zaocznie, ojciec płaci alimenty za moją siostrę, to jeszcze czasami coś dostanę. Jest dobrze, stać mnie na zakupy, na wyjście... Kokosy to to nie są, ale narzekać nie mogę. Zresztą, i tak zamierzam coś zmienić. Pewnie się przeniosę do chłopaka.
-Też bym chciał mieć takie problemy. Może nie problemy, ale po prostu nie musieć się przejmować niczym.
-A Ciebie co tu sprowadza?
-Nuda. - Napił się.
-Mmm... - Zamyśliła się na chwilę, rozmyślając nad sensem tego słowa. - Lubię to podejście.
-Wiem, widzę.
-Po czym?
-Po twoim podejściu.
-Ty sobie nie dodawaj. - Rzuciła, wycierając szybko blat. - Pij to i idź na zaplecze.
-Czekaj... Skoro Fiat nie działa, to czym będę jeździł?
-Szef podjął ostrą decyzję i udostępni swój stary samochód firmowy.
-Jaki?
-A jakaś Corolla...
-AE86?
-Aeco?
-Nie nic...
-Oto i ono... Albo to... No mówiłam, Corolla. Za parę minut przyniosę zamówienia. - Odwróciła się i wróciła do budynku.
Nikodem dostał kluczyki do Toyoty Corolli z 2002 roku. Otworzył drzwi i usiadł w całkiem nieźle wyprofilowanym siedzeniu. Wyglądem przypominała tą, na której uczył się jeździć do egzaminu. Przypomniały mu się te wszystkie wydłużające się lekcje i denerwujący instruktor, który prawie cały czas go rozpraszał.
-Grrr... - Przeszły go ciarki na samą myśl. - Dobra, skup się. Dzisiaj musisz rozwieść więcej zamówień niż Radosław. - Nie chciał mu kupować piwa, tym bardziej że miał słabą głowę. - Ale zaraz... Obrotomierz do ośmiu tysięcy? Sześciobiegowa skrzynia? - Zamyślił się. Kelnerka nie przychodziła jeszcze przez chwilę, więc Nikodem nie chciał zostawać sam na sam z domysłami. Podniósł wajchę i otworzył maskę. Po dłuższej chwili podniósł ją i zablokował.
I zdumiał.
Pod maską siedziało 2ZZ-GE z systemem VVTLi.
-To przecież topowa odmiana Corolli! - Pomyślał. - Ma pewnie ze sto dziewięćdziesiąt koni! No tak, przecież to Toyota Sport, w skrócie, TS!
- A Ty co robisz? Z wnętrza wyszła kelnerka, trzymająca w dłoniach już zapakowane w torbę pizze. Nikodema sparaliżowało. Szybko zamknął maskę i wskoczył do środka. Przyciskiem na desce rozdzielczej otworzył bagażnik. Po chwili samochód był gotowy do pracy.
-Adresy ulic, na które masz to dostarczyć.
-Okej. - Wziął karteczkę samoprzylepną i przykleił sobie na desce rozdzielczej.
-Jak u Ciebie z jazdą samochodem?
Nikodem odpalił silnik. Był przyzwyczajony do małych jednostek, a ta pracowała... Zaskakująco żwawo. Uśmiechnął się na pytanie kelnerki.
-Jak się nazywasz?
-Emilia.
-Bardzo dobrze...
-Podoba Ci się to imię?
-... Z jazdą samochodem. - Uśmiechnął się jeszcze szerzej, wrzucając bieg i wyjeżdżając z parkingu na maksymalnych obrotach.
-To tutaj. - Powiedział Marcin do Konrada przed wielką stacją kontroli pojazdów w Mieście-B. Składała się ona z dwóch ogromnych garaży, kolejno na ciężarówki i na zwykłe samochody. Obok do właściciela przynależała żwirownia, na której pracowało kilkoro ludzi.
-Co teraz?
-Idziemy do środka.
-Mamy wszystko?
-Dyktafony... Notatniki, ołówki i długopisy.
-Dla jakiej gazety pracujemy?
-Dla Onet Motorsport.
-Serio? - Zapytał zażenowany.
-Nie narzekaj, bo mogłeś być z Wirtualnej.
-No dobra.
Weszli do środka największego garażu, mającego wielkość dwupiętrowego bloku. Zapytali mężczyznę w recepcji o możliwość rozmowy z szefem. Ku ich zaskoczeniu odpowiedź była pozytywna, a nawet ich zaprowadził do jego gabinetu.
Marcin zapukał pierwszy.
-Proszę! - Rozległ się głos, przypominający młodego człowieka.
Obaj weszli do biura, widząc, jak przy biurku pracuje osoba średniego wzrostu, o mocnej budowie, bez włosów.
-Pan...?
-No cóż, na to wygląda.
-Nazywam się Marcin Jaworowicz, a mój kolega to Konrad Adamski. - Obaj podali mu dłonie.
-W czym mogę wam pomóc chłopaki?
-Jesteśmy z internetowego magazynu Onet Motorsport.
-Onet? Heh...
Konrad spojrzał na Marcina wymownie.
-Chcieliśmy przeprowadzić z panem krótki wywiad, właściwie potwierdzić pewną plotkę, która rozpanoszyła się po okolicy.
Mężczyzna oparł się w swoim fotelu z wyraźnym zaciekawieniem, nic nie odpowiadając.
-Możemy to nagrywać? - Zapytał Konrad.
-Oczywiście. - Odparł.
Usiedli na dwóch metalowych krzesłach z elementami plastiku. Marcin zaczął pierwszy. -Cóż, wiele pan osiągnął jak na kierowcę rajdowego, który zaczynał jako prawdziwy amator.
-Czy ja wiem, jeździłem o swoje. Nie chciałem nikomu udowadniać niczego, jeżeli sam wiedziałem w jakim stopniu mnie stać.
-Czyli twierdzi pan, że wszystko zawdzięcza sobie?
-Nie. W życiu. Nic bym nie zrobił bez pomocy ludzi, którzy otoczyli mnie wsparciem w trudnych chwilach, to między innymi im zawsze dziękuję. Mimo to nie twierdze, że osiągnąłem szczyt, chociaż jestem zadowolony.
-Jak się układała pańska współpraca z Markiem Andrusewskim?
-Andrusewski?
-Tak, pański były kolega z zespołu.
-Marek... O Jezu, zapomniałem o nim kompletnie.
-Od naszych informatorów i od internautów wiemy, że lubiliście często testować swoje samochody w górach.
-To prawda. Nasze wypady często z treningów zamieniały się w rywalizację.
-Nie boi się pan teraz o tym mówić?
-Raczej nic mi po tylu latach nie grozi. Prawo nie działa wstecz. - Zaśmiał się.
-Nie baliście się, że komuś stanie się krzywda?
-Jeżeli jedziesz rajdowym Evolution VI, to możesz być pewien, że ten samochód zareaguje na każde twoje polecenie z szybkością światła. Łącznie z hamulcami. Wiedziałem, co robię... Marek już trochę mniej, ale nie mogę go za to winić.
-Czy to prawda, że ustanowiliście rekord przejazdu na drodze 781, między Andrychowem a Tresną?
-Tak. Time attack był jedną z najlepszych metod na naukę. W ostatnim roku naszej współpracy Przed jego śmiercią, udało mu się osiągnąć coś niesamowitego w swoim zwykłym samochodzie.
-Zwy... Zwykłym? - Zapytał Konrad.
-Przez jakiś czas jeździł starą Imprezą GC WRX STi. Wiecie... Niebieska, złote felgi... Wielki spoiler. Samochód marzenie wyglądał prawie jak Colin McRae.
-Nie zrobił tego w rajdówce?
-Jestem absolutnie pewien, że to był drogowy samochód, wyprodukowany w Japonii, przywieziony do Europy i zakupiony od pierwszego właściciela z Niemiec.
-Czy... Czy możemy wiedzieć, jaki był ten rekord?
Mężczyzna zmrużył oczy, przeszywając wzrokiem dwóch fałszywych dziennikarzy.
-Wiem, że udajecie.
Nie odpowiedzieli.
-Słuchajcie, dzieciaki. Nie wiem, w co się pakujecie i dlaczego, ale jakbyście byli prawdziwymi dziennikarzami, to nie przechodzilibyście do tej kwestii tak szybko.
-Ale...
-Nie wierzę, tym bardziej że nie ma czegoś takiego jak Onet Motorsport.
-Nie ma? - Zapytali równocześnie.
-Jest Moto Onet, kraina prawdziwych bzdur.
-Panie Zbigniewie... Prosimy. - Parł Marcin. - Chcemy wiedzieć, jaki rekord ustanowił Pan Andrusewski przed śmiercią.
-Wiecie... Czas mi się kończy.
-Prosimy!
-O co wam chodzi?
-Chcemy go pobić. - Rzucił Konrad, całkiem poważnie.
Były rajdowiec, który identyfikował się mechanikami w diagnostyce jako Zbyszek, spoglądał na niego gniewnie, ale w końcu się uśmiechnął. - Heh. Rozumiem.
Wstał od biurka i podszedł do szafki przy ścianie, na której stała niezliczona ilość pucharów i medali. Z jej głębi wyjął cienką teczkę, z której wypadł na podłogę notatnik. Powoli go podniósł, kartkując jego strony.
-Hm... Mam. - Podał go Konradowi, który w jego oczach chyba wypadł jako mniejszy narwaniec.
-C-Co?
-Coś nie tak?
-Ale jak to...
Marcin nie mógł uwierzyć. - Pokaż.
Spojrzał i zamarł.
-Przecież... To nie jest możliwe do osiągnięcia na drodze, która ma ponad dziesięć kilometrów!
-Jeżeli Nurburgring można objechać w mniej niż osiem, to to też jest możliwe.
-Ale nie tak starym samochodem!
-Ależ skąd... Mój praktykant podobny czas osiąga swoim samochodem... A na motocyklu! Jest jeszcze szybszy, jest niebywale szybki. Jeździ Ninją 250R. Sporadycznie... Ale jeździ.
-Do tego motocyklista?!
Dodaj komentarz