Ostatni przystanek
Rano padał deszcz, po którym pozostały lekkie kałuże i poczucie duchoty, a brak wiatru wcale nie sprzyjał spędzaniu czasu na powietrzu, którego i tak nie dało się wdychać, bez uczucia gotowania od środka. Synoptycy zwiastowali burze, nad Polską przechodził niż z Francji, dewastujący środkową, południową i wschodnią część polski. Wszystko wskazywało na to, że tym razem, nie pomylili się ani trochę.
-Ile w ogóle mamy czasu? – Pytał Tomek, ślęczący nad ogłoszeniami w Internecie.
-Tydzień… - Odparł zrezygnowany Kacper, czując beznadziejność sytuacji.
-Okay… Więc, co mamy o tej Elise? – Pytał Radosław, siedząc przy stoliku i chwytając kolejną filiżankę espresso. Chciał, chociaż na moment zmienić temat.
-Cóż… - Ciągnął Kacper. – Nie wiem, czy Elise to ona. Bardziej ono, bo to samochód… W końcu.
-Nie wdawajmy się w takie pierdółki. – Upił łyk kawy. – Tak w ogóle, gdzie znowu posiało Nikodema?
-Mnie się pytasz? Wraca i znika, odbija się od miejsc jak piłeczka pingpongowa od paletek… Przynajmniej ostatnio. Zresztą nieważne. Mamy poważny problem.
-Mhm… Mów.
-Igor jeździ pierwszą Elisą. – Obrócił laptopa w stronę Radosława, prezentując pokaz slajdów z małym Lotusem. – W środku znajduje się K-Series produkcji Rovera. W topowej specyfikacji osiągał około dwustu koni. – Oparł się o krzesło i nabrał powietrza do płuc. – Elise i MR-2 to w gruncie rzeczy bardzo podobne samochody. Oba posiadają tylko dwa miejsca i silnik przed tylną osią. Różnice są jednak ogromne, jeżeli chodzi o mechanikę i konstrukcję. Elise już w podstawowej wersji jest osadzone na ramie rurowej, obłożone lekkim aluminium i sklejone, jak to bywa ze starymi, Brytyjskimi samochodami sportowymi. Jednak w tym szaleństwie jest metoda, bo całokształt waży siedemset dwadzieścia pięć kilogramów.
Radosław odłożył filiżankę i spuścił głowę. Doskonale wiedział, co to oznacza.
-… Tymczasem Toyota, już bez samego kierowcy… waży dziewięćset siedemdziesiąt pięć.
-Cholera jasna…
-Z Nikodemem będzie ważyć lekko ponad tonę. Dodaj do tego pełny bak.
-Przecież to jest rakieta! – Wyskoczył Tomek, który siedział cały czas cicho.
-K-Series posiadało technologię VVT, częściowo zapożyczoną od Toyoty. 4A-GE w MR-2 ma coś bardzo podobnego, lecz nie działa dokładnie tak samo. Tak zwany „Bluetop” posiadał system T-VIS. Toyota Variable Induction System. Wszystko polega na operowaniu zaworem upustowym przez komputer, który wykrywa, kiedy jedziesz wolno, a kiedy szybko. To taki bardzo wczesny V-TEC od Hondy. Powyżej czterech tysięcy dwustu obrotów na minutę samochód dysponował całymi stu dwudziestoma końmi, a, że wujek Nikodema grzebał przy Bluetopie, to możemy się spodziewać około stu czterdziestu.
-Gdyby Nikodem miał Silver-Topa… - Zamyślił się. – Ile one produkowały? Sto sześćdziesiąt?
-Silver-Topy były dwudziestu zaworowe. Posiadały już system VVT. Toyota’s Variable Valve Timing. To już praktycznie to samo, co V-TEC. Problem w tym, że Silver-Top nie był montowany w AW11. Nie był montowany nawet w SW20, dopiero w W30 pojawiła się podobna jednostka, 2ZZ-GE.
-Co oznacza… Że swap jest mało prawdopodobny.
-Tego nie powiedziałem. Silver-Top był tylko na rynku w Japonii, a my nie mamy budżetu na import. Możliwe, że ktoś w Niemczech, Wielkiej Brytanii, Szwecji czy Finlandii... Ale wątpię. Na miejscu będą mieć lepsze i efektywniejsze jednostki, nawet to 2ZZ-GE. Jeżeli już, to trzeba będzie kombinować ze skrzynią biegów. Możliwe, że masa nieznacznie wzrośnie. Nasza Toyota przegrywa praktycznie na każdym polu obok Lotusa… – Kacper spojrzał za okno. Przesunął wzrok po wypolerowanej karoserii swojego Poloneza.
-Słaby… bo słaby, ale waleczny. – Dodał Tomek.
-I tak… nie wiemy, czy uda się ją naprawić.
-Ale ja już podjąłem pewne kroki… - Skruszył się Radosław.
-Czekaj… - Tomek odwrócił się w kierunku drzwi garażowych.
Przed nimi zatrzymała się ta sama, półciężarówka Isuzu, wioząca na pace samochód.
-Ty naprawdę to zrobiłeś? – Zapytał zszokowany.
-A nie miałem?
-Nissan? – Tomek starał się rozpoznać samochód na pace.
Isuzu zaparkowało przy bramie garażowej. Biały, wręcz szary lakier, brudny od zbieranego przez kilka tygodniu kurzu, nie prezentował się zbyt okazale w świetle sierpniowego słońca. Przypominało to wręcz kadr z filmu, który dział się na bliskim wschodzie. Zaraz jego kierowca miał wysiąść z chińskim kałasznikowem, przepasanym skórzanym paskiem przez głowę, żeby zbadać wzrokiem towarzystwo przy stoliczku i podejść do paki. Tymczasem nie był to żaden muzułmanin, a ktoś bardzo do Nikodema podobny.
-Słyszałem, że potrzebowaliście pomocy, chłopcy.
Fakt. Potrzebowali jej, jak nigdy dotąd.
Igor odebrał to, co było dla niego teraz najważniejsze. Zaświadczenie zaliczonych praktyk, którego mu brakowało, żeby móc rozwinąć się w swoim zawodzie. Ocena celująca, którą jego szef wystawiał bardzo rzadko, mówiła sama za siebie. Spojrzał na listę rzeczy, jakie udało mu się osiągnąć, jakie robił bez najmniejszego zająknięcia i jakie opanował, wprawiła go w ciepło na sercu, którego dawno nie czuł. Westchnął melancholijnie i schował to wszystko do swojej teczki.
-Dość późno zaczyna się to wasze wyzwanie, jak na standardy imprez przystało…
-To dosyć niekonwencjonalne zawody. Ten etap, który jest ostatnim, przypomina bardziej ukrytą trasę w grze wyścigowej. – Od razu pomyślał o SEGA Rally.
Pan Zbigniew pokiwał głową, nawet rozumiejąc, że to właściwie będzie legalne Touge.
-Kluczyki do Lotusa będą tam gdzie zawsze.
-Dziękuję. – Odparł.
-Trochę jednak się obawiam twoich zamiarów… - Przeciągnął rozmowę, czując faktyczny ciężar na barkach.
-Hm? – Chrząknął. – Dlaczego?
-Dobrze wiesz, co spowodowało, że nie chciałeś się poddać ze swoimi zamiarami.
Nie odpowiedział.
-Musisz uważać. Musisz być naprawdę ostrożny. Każdy błąd jest na wagę złota, która może się połamać.
-Nie chcę żyć dłużej przeszłością. Musimy iść do przodu, inaczej wszyscy zginiemy.
-Twój ojciec mówił tak samo.
-Jego zawiodła kolumna kierownicza. Ze mną… ze mną wszystko będzie w porządku.
-Jesteś pewien, że ten chłopak, o którym mówiłeś, pojawi się na starcie?
Igor się zamyślił. Faktycznie, miał pewną wątpliwość, gdyż dłużej nie rozmawiali. Pamiętał determinację Nikodema. Wręcz chorą ambicję, o której zapomniał po wypadku w Formule 3000. Później nie był taki sam, ale coś czuł. Czuł tak samo, jak on sam. Igor musiał coś dokończyć, podobnie jak Nikodem, który chciał zamknąć wątek, nie znając do końca jego znaczenia. – Tak myślę.
Nikodem i jego Ojciec stali w cieniu wielkiego orzecha, czując, jak pojedyncze promienie światła przebijały się przez gęste gałęzie drzewa i opadały na ich ciałach, ogrzewając je przez ubrania. Dmuchnęło wiatrem, przesiewając liście, które zdążyły już spaść z długiej alejki drzew. Plątały się między ich nogami, jak zagubione myśli, które wędrowały po niebieskich autostradach nieba, szukając wiecznie tylko jednego. Odpowiedzi.
Jego Ojciec stał nieco bardziej z tyłu, ze złożonymi na dole dłońmi i spuszczoną głową, ale ukradkiem obserwował Nikodema. Bał się jego reakcji, które mogły nadejść lada chwila. On się nie odzywał, nawet oddychał bezgłośnie. Jego płuca praktycznie się nie podnosiły od wypełniania tlenem. Stał tak z rękoma przy nogach, samemu nie wiedząc, co z nimi zrobić. Włożenie je w spodnie byłoby niezbyt kulturalne, czy nawet niestosowne. Złożenie tak jak zrobił to ojciec? Też tego nie czuł.
Wziął do ręki bukiet kwiatów, który trzymał przy nodze. Bukiet wielkich, czerwonych róż, zapakowanych w białym, cienkim papierze. Podniósł je z ciężkością, mimo że ważyły ledwo kilkadziesiąt gramów. Ciężar, jaki na nich spoczywał, był tylko i wyłącznie symboliczny.
-Piętnaście lat. – Wyszeptał, licząc każdy kwiat w swoim bukiecie, chcąc być pewnym, że wszystko się zgadza. Bukiet nie był obszerny, tylko po prostu wielki. Znalazł najpiękniejsze i największe róże, jakie mógł pozyskać. Ściął kilka z ogródka swojej dziewczyny, bo w jego ogrodzie nie rosły żadne kwiaty. Piętnaście róż, symbolizujących lata, które minęły od śmiertelnego wypadku. Położył bukiet na skromnym grobie, wykutym z kamienia i bursztynowego granitu.
Po chwili przystąpił do niego Ojciec, przyklękając na dominującej nodze przed grobem i kładąc jedną, długą różę w przeźroczystej folii. Przyłożył dwa palce prawej dłoni do swoich ust i je cichutko pocałował, wręczając pocałunek różom, żeby przekazały go wyżej, trzysta mil do nieba.
-Musiałeś tu często przychodzić. – Odezwał się jego syn, który nie wypowiedział żadnego słowa przez cztery godziny.
-Szczerze? Przyjeżdżam tutaj co miesiąc.
Cmentarz znajdował się na niewielkim wzgórzu. Daleko, daleko od Bielska-Białej. Dookoła rosły góry, które przypominały bramy raju, chroniące zagubiony, idealny świat przed najeźdźcami.
-Tutaj się wychowywała. – Kontynuował. – To jej rodzinne strony. Tu też ją poznałem, kiedy byłem w twoim wieku, na wakacjach z rodzicami. Przeprowadziliśmy się do Bielska niedługo po twoim urodzeniu.
-Żyła tam zaledwie trzy lata…
-Żałuję, że to zrobiłem.
Nikodem odwrócił się do Ojca.
-Gdybyśmy zostali tutaj, nigdy by do tego nie doszło.
-To nie twoja wina. – Miał rację. Choćby nie wiadomo, jak dobrym kierowcą był, takiego zdarzenia nie mógł uniknąć. Nie wtedy, nie na zaśnieżonej drodze, nie z nieoświetlonym pick-upem.
Ojciec nie odpowiedział, po cichu akceptując to, co się stało. Podniósł się z małą niezgrabnością i położył dłoń na ramieniu Nikodema. – Chcesz jeszcze zostać?
-Możesz już jechać. – Byli tam osobno. Każdy przyjechał swoim samochodem.
-Wpadnij później do waszego garażu.
-Nie wiem, czy chcę. – Odparł z żalem.
-Po prostu odwiedź swoich kolegów. Myślę, że się już przejmują.
Nikodem pokiwał delikatnie głową na zgodę. Ojciec postał przy nim jeszcze przez chwilę, po czym powoli odszedł w swoją stronę. Kilka minut później okolicę obudził dźwięk sześciocylindrowego Boxera i jego ciche pomrukiwanie, kiedy odjeżdżał.
A Nikodem stał tam, jeszcze przez kilkanaście minut, opowiadając Matce historię swojego życia.
Droga wyglądała jak podróż przez mękę. Powrót w godzinach szczytu, które nawet w wakacje były istną skrajnością, przypominał przedzieranie się przez kawałek owocowego ciasta, lub przebijanie przez cały tort. Mozolna udręka, której pokonanie zajmowało zdecydowanie za dużo czasu, przemieszczając się dziesięć kilometrów na godzinę. Nikodem miał dość i postanowił wydłużyć sobie podróż, ale ominąć nieszczęsny zator, jaki się wytworzył dosłownie znikąd.
Igor nie mógł porządnie wycofać i zawrócić, stając w poprzek drogi bez możliwości poprawienia swojej pozycji. Musiał obrać inny kierunek, kiedy kierowca przed nim też postanowił zawrócić, kiedy okazało się, że droga przed nimi jest zakorkowana przez rozbitków w swoich poharatanych BMW i Audi. W końcu się zirytował i wjechał na pas pod prąd, po czym przeskoczył na chodnik, którym przechodzili funkcjonariusze z pomocy drogowej. Przejechał tak kilkadziesiąt metrów, po czym wykorzystał lukę na pasie obok, żeby przeskoczyć na drugą stronę ulicy i skręcić do Straconki, jednej z dzielnic Bielska-Białej.
Po kilku kilometrach lawirowania między domami, żonglowania uliczkami i wymieniania się wrogimi spojrzeniami z kierowcami, którym nie podobała się nadmierna prędkość, dostał się na główną drogę, prowadzącą na Przegibek, będącą w trakcie częściowego remontu. Słynna „Górska”, która, w zasadzie, była trasą domową ekipy, do której niegdyś należał. Z zamyślenia zwolnił i zdążył przed zmianą światła sygnalizacji świetlnej.
Nikodem przypomniał sobie swoją ostatnią wizytę na Przegibku, kiedy w restauracji na samym szczycie góry doszło do nieprzyjemnej konfrontacji dwóch różnych ekip. Miał teraz okazję ponownie się po tej drodze przejechać, mając nadzieję, że uniknie robót drogowych.
Nie zdążył przed zmianą światła, kiedy musiał wlec się za czarnym Renault Clio. Wpadł na pas do skrętu w lewo i zatrzymał się na czerwonym świetle.
-No super. – Pomyślał w duchu. – Ostatnią rzeczą, jakiej chciałem, jest stanie za zawalidrogą.
Odruchowo spojrzał w prawo, chcąc się przekonać, jak stary był dziadek, który jechał starym Renault.
Igor poczuł nieprzyjemność w ustach, kiedy znikąd po lewej stronie pojawiło się bordowe Subaru Justy, jeszcze tej pierwszej generacji, faktycznie produkowanej przez Subaru.
-Garbaty hatchback z napędem na cztery… żałosne.
Nie mógł się powstrzymać, żeby spojrzeć w lewo, chcąc wiedzieć, kto próbuje zabłysnąć.
Jakież było zdziwienie obu, kiedy rozpoznali swoje twarze.
Nikodem nie mógł uwierzyć, że zbiegi okoliczności są aż tak gęsto zasiane, że akurat natrafił na niego. Igor z kolei nie mógł uwierzyć, że osoba, o której dzisiaj wspominał, naprawdę się pojawiła na jego drodze. W radiu Nikodema Franz Ferdinand zaraz miał zaśpiewać o niejakim Michaelu, kiedy światło zaraz miało się zmienić na zielone.
Igor odruchowo docisnął gaz, pobudzając mały silnik pod maską jego Clio. Nikodem na znak odwrócił głowę, lekko nią kiwając na boki. – Heh. – Parsknął.
Zapaliło się żółte światło.
Docisnął gaz w swoim Subaru, czując, jak samochód chce się wyrwać do przodu.
Jedna sekunda.
Jeszcze raz spojrzeli na siebie, lekko uśmiechnięci.
Obaj wrzucili jedynki. Rozległ się mechaniczny trzask zębatek pod ich samochodami.
Zapaliło się zielone.
Subaru wystrzeliło do przodu dzięki napędowi AWD, szybko wysuwając się na prowadzenie i wpadając na swój pas, unikając zderzenia ze stojącym naprzeciwko Fiatem Uno. Renault zgubiło trakcję na samym początku, ale szybko ją odzyskało i momentalnie usiadło na ogonie Subaru.
Samochód stał już w warsztacie, kiedy Kacper w pocie czoła montował uprząż pod silnikiem. Tomek rozmawiał przez telefon od pół godziny, upewniając swoją matkę, że tym razem nic mu się nie stanie i wcale nie musi wzywać policji, żeby go doprowadzić do domu, a Radosław starał się rozszyfrować konstrukcję podwozia, żeby móc prościej wyjąć silnik z samochodu. Pomagało im w tym kilkoro mechaników, których wujek Kacpra specjalnie ściągnął do specjalnej roboty. Nawet nie musiał przyjmować czeku od wujka Nikodema, żeby się zgodzić na zaśmiecenie dwóch stanowisk roboczych i pożyczenie praktycznie wszystkich ważnych narzędzi do specjalnej roboty. W międzyczasie przyjechał mały dostawczak z firmy DPD. Kurier otworzył pakę, z której prawie wypadło kilka małych pudełek, stojących przed średnimi, które z kolei towarzyszyły tym największym, rosnącym aż po sam dach.
Wszyscy otarli swoje czoła, kiedy zobaczyli, że z tyłu zajeżdża kolejny taki.
Godzinę później wszystko było już w środku. Jeszcze zapakowane w pudła, zabezpieczone folią bąbelkową i styropianem. Tomek stanął przed samochodem, bliżej się mu przyglądając. – Nawet nieźle wygląda. Zestarzał się, ale jest w porządku.
-No… z rdzą nie ma akurat problemu. – Odparł Kacper.
-Nie mówię o rdzy, mówię o wyglądzie. Jak na hatchbacka, jest całkiem spoko.
-To… to jest hatchback?
Subaru przechylało się na resorach jak stara łódka na wielkich, legendarnych falach Morza Czarnego, kiedy Renault sztywnie pokonywało każdy wiraż bez zająknięć. W końcu zaczęli się naprzemiennie wyprzedzać, kiedy Igor pokonał zakręt przed Nikodemem znacznie szybciej, niż on sam zrobił to wcześniej. Wzajemna nienawiść i zachwyt, różnice w mocy i zawieszeniu sprawiały, że walka mogła się toczyć bez końca. W kilku miejscach samochody zahaczały o pobocza, pędząc z tak dużą prędkością. Mimo że jechali pod górkę, to bez problemu wyprzedzali kolejne, uturbione Audi, które najwyraźniej miało zlot po drugiej stronie góry. Nikodem zmieniał biegi z setnymi sekundy różnicy, między przełożeniami. Robił to instynktownie, był zżyty ze swoją maszyną, traktując ją jak przedłużenie siebie. Igor wszystko kalkulował na sucho. Jeżeli opłacało mu się zwolnić wcześniej, niż Nikodem, robił to. Był jak profesor, który oblicza prawdopodobieństwo, żeby nie palnąć gapy przed nikim. Dwa różne podejścia, niesamowicie podobny styl jazdy. W końcu na sekcji następujących po sobie łuków jechali łeb w łeb, cały czas zmieniając swoje pozycje i wyprzedzając kolejne zawalidrogi. W pewnym momencie oba samochody wzniosły się w powietrze na nagłym spadku wysokości, lądując na asfalcie i jak gdyby nigdy nic, kontynuując szaleńczy wyścig.
Obu zaskoczyły wzajemne połączenia między stylami jazdy. Obaj rzadko hamowali i przyśpieszali jak najwcześniej, co i tak nie było taką wielką kwestią, jadąc pod górkę. Dobrze wiedzieli, że prawdziwa walka zacznie się, kiedy będą z niej zjeżdżać.
I wtedy przed nimi, jakby nigdy nic, pojawiła się koparka. Na samym szczycie.
Nikodem zaciągnął ręczny, jadąc pięćdziesiąt na godzinę i w poślizgu wpadł na parking restauracji, w której niegdyś był. Igor zrobił to samo, parkując tuż obok niego. Z gracją i w zgraniu. Paru klientów, którzy wychodzili z restauracji, głośno zawołało i zaczęło klaskać. Nie wiadomo, czy z podziwu, czy z politowania.
Nikodem i Igor znów na siebie spojrzeli. Byli uśmiechnięci po uszy, a ich wzrok wołał o więcej, lecz szybko zdali sobie sprawę, że następne kilka kilometrów będzie udręką radzenia sobie ze zdartą nawierzchnią i staniem na prowizorycznej sygnalizacji świetlnej, przepuszczając kolejnych kierowców z naprzeciwka. Nikodem wyciągnął kluczyk ze stacyjki i pomachał nim do Igora.
Kelner postawił im dwie kawy w skromnych filiżaneczkach, które zapewne pamiętały jeszcze czasy późnego PRL-u. Miały na sobie namalowane cienkie paseczki u góry i u dołu. Były nieco zaokrąglone, ale nadal grube i pudełkowate. Wyglądały tak, jakby przed chwilą zostały zakupione w Super Samie, na początku lat dziewięćdziesiątych. Pewnie tak właśnie było, a obsługa sobie o nie dbała. Nikodem zamówił zwykłą czarną, a Igor poprosił o Espresso, które o dziwo, było w menu. Siedzieli teraz naprzeciwko siebie. Igor oparty o krzesło z oficjalną postawą, mając dłonie włożone do kieszeni spodni. Nikodem, nieco bardziej rozłożony na swoim siedzisku, jakby relaksował się przed rozmową. Spoglądali w różne strony, czując aromat kawy, który obiegł ich receptory węchu jak pies, który w końcu złapał swoją kość. Delikatna para ciepłego wrzątku unosiła się ponad ich głowy, rozprzestrzeniając po w połowie zapełnionej restauracji. Za oknem troiły i dwoiły się chmury, które zwiastowały kolejny deszcz, a oni jak gdyby nigdy nic, w końcu na siebie spojrzeli.
-Cztery lata pod okiem wicemistrza Polski w rajdach.
Igor pokiwał głową.
-Potem trzy pod okiem ojca, z całą dostępną obsługą dla profesjonalisty. – Ciągnął. – Chcesz do tego wrócić?
-Już nigdy tam nie wrócę. – Odparł, z wyraźną dezaprobatą w głosie.
Nikodem poprawił się w krześle, będąc teraz nieco prościej. – To pojęcie względne. Nie wiesz, co się może stać. Nie wiesz, kto będzie za zakrętem.
-To taka drobna rzecz, która sprawia, że została mi… tylko ulica. – Miał coś powiedzieć, ale się powstrzymał, tłumiąc głos.
-Nie będziesz, bo… - Nie dał mu dokończyć.
-Bo ojciec miał swoje machlojki. Tak, to tyle.
-I Ty nie chcesz tam wrócić.
-Za dużo rzeczy mi o nim przypomina.
-Zginął w wypadku. – Spuścił bombę.
-Tak. – Odparł szybko. - Wyczytałeś to z kroniki?
Nikodem spojrzał to za okno, to na ludzi dookoła, czując niepokój ciążący na jego języku. – Pamiętam to, co mi mówili w szpitalu. Uszkodzony rdzeń hipokampa, krew, która chciała się dostać do mózgu, kolejne problemy z pamięcią… Możesz pomyśleć, że jestem upośledzony i to trochę prawda. – Jego wzrok powędrował za okno i zaraz wrócił. Nie mógł dłużej unikać spojrzenia Igora, który spoglądał na niego bez przerwy.
-Dlatego wszystko było dla Ciebie takie obce, kiedy znów się spotkaliśmy.
-Szczerze mówiąc, nie pamiętam tego.
Igor spojrzał w bok. Nie chciał nic na to odpowiadać.
-Chcesz prowadzić normalne życie?
-Normalne życie? A co to jest, cholera? Wieczór w klubie, libacja i okazjonalny mecz?
Nikodem nie mógł się powstrzymać od uśmiechu. – Tak. Tak to wygląda.
Igor pociągnął śmiechem pod nosem z politowania. – Taki regularny tryb życia jak twój?
-Moje życie? Nie… - Odparł ironicznie.- Moje życie powoli zmierza do zakończenia pewnego rozdziału, a jak jest teraz? Nie wiem, czy mój związek z dziewczyną przetrwa. Jakiś koleś najwyraźniej poczuł się urażony tym, co robię najlepiej, więc zniszczył moją własność. Prawdopodobnie zmienię kierunek szkoły w trzeciej klasie, a mój Ojciec wyznał mi, że osoba, z którą dzielił łóżko, wcale nie była moją biologiczną matką.
Igor pokiwał nieznacznie głową, jakby po części rozumiał pozycję Nikodema. – Mój ojciec grał, ale nie tak po prostu grał. Był hazardzistą. Ryzykował i w życiu zawodowym i za kierownicą. Zabrał ze sobą wszystkie oszczędności. Chciał je odpracować, więc pojechał jak najlepiej. Pojechał za bardzo, bo wykryto u niego pół promila alkoholu. Potem przez cały czas próbował rozpędzić moją karierę, aż popełnił samobójstwo, kilka lat temu. Ktoś mi kiedyś powiedział, żeby nie mieszać się w rzeczy, jeżeli potem nie będzie się chciało wyjść, ale ktoś nas będzie potrzebować w innym miejscu. Wiesz co to oznacza?
-Uzależnienie.
-Coś w tym stylu…
Nikodem chciał upić kawy, ale coś mu podpowiedziało, że to jeszcze zły moment. – Wiesz, czasami mam taki sen. – Nachylił się nad stolikiem i zaczął mówić półtonem. – Siedzę przy stole, w jasnym jak tysiące gwiazd pokoju. Najbliżej mnie siedzą w hierarchii najbliższe mi osoby, a najdalej siedzą największe szumowiny, jakie spotkałem. Jedno miejsce obok mnie zawsze jest puste, a potem nagle wszystko zamienia się w tor wyścigowy, a ja pędzę bolidem na ścianę, nie mogąc się zatrzymać ani skręcić.
Igor podniósł się i zbliżył do stołu jeszcze bardziej. Spojrzał na ludzi, jakby w ten sposób wygodniej zbierało mu się myśli. – Mi się śni zazwyczaj człowiek w ciemnym korytarzu, którego staram się dogonić, lecz nigdy nie mam okazji, żeby go złapać. Jestem już blisko, ale zawsze zabraknie mi czasu, żeby chwycić go za kołnierz.
-Niespełnione ambicje. – Uśmiechnął się kącikiem ust, widząc siebie samego w tej sytuacji.
-Touge to jedyne miejsce, które mi zostało, gdzie nie czuję się winny, za czyjeś błędy.
-Touge to jedyne miejsce, które mam, które mnie uspokaja, przed demonami.
-Nie wiem, czy pojedziesz w tym wyścigu, czy nie. Chciałbym, żebyś wiedział, że każdy kolejny dzień, w którym zwlekasz, zbliża Cię do życia, którego nie chcesz.
Nikodem oparł się znów na krześle, nie mogąc odpowiedzieć tak po prostu. Słowa spływały na jego głowę i przypominały mu echa w nieskończenie długich tunelach, które odzywały się z przeszłości.
-Ja już przestałem. Pojadę tam i zrobię to.
-Chciałbym, żebyś wiedział… że nie ważne jak bardzo chcesz wygrać… - Znów postawił się przy stoliku. - … spróbujesz jakichś nieczystych zagrywek, to bracie, idziesz na dno.
-Nigdy bym nie uszkodził swojego samochodu. Zginąłbym, ale nie uszkodził samochodu.
-Nie zrobisz tego, bo wypadki przypominają Ci o ojcu.
-A Ty się nie poddasz, bo twój już raz się poddał.
Igor kiwnął głową, wkładając jeden palec w uszko filiżanki.
-Ty robisz to, co wychodzi Ci najlepiej. Przekraczasz granice, żeby wierzyć, że możesz wyjść z każdej sytuacji, że nie potrafisz się uzależnić… a jednocześnie jesteś uzależniony od jednego. Od samochodu.
-Ty też robisz to, co potrafisz. Jeździsz najszybciej, jak możesz, żeby uciec od niepokojących snów, a mimo to pragniesz za wszelką cenę się przez nie przebić, żeby się dowiedzieć, kim jesteś. Rozumiesz najlepiej, jak na oddziaływanie, dotykanie… jakkolwiek to nazwiesz, działa na ludzi, a kiedy już wybierzesz, uderzasz niczym piorun.
-A Ty jesteś mistrzem… kompozytorem kierownicy, najlepszym, z którym miałem do czynienia. Kimś, przed którym można odsłonić głowę i czynić pokłon. – Odparł nie ironicznie.
-Bo tylko to potrafię.
-Ktoś bije rekordy, ktoś je ustanawia.
-Czy warto dalej żyć przeszłością?
-Tobie mogę zadać to samo pytanie.
Obaj nie mogli odpuścić wrażenia, że w głębi serca, kryją do siebie najszczerszy podziw. Mimo że różnił ich powód, to przyczyna była taka sama. Uśmiechnęli się kącikami ust, już nie kontynuując rozmowy. Wiedzieli, kiedy wcisnąć hamulec. W końcu napili się kawy.
A w tle rozpętała się burza.
Silnika już nie było. Nowa jednostka napędowa została włożona trzy godziny później. Paczki leżały w strzępach, a nowe czekały na zamontowanie. Zegar w tle tykał, odliczając czas do dnia zero. Przez okna widać było tylko złoto-niebieski trzask spawarek i żółto-białe światło lamp, oświetlających warsztat, przed którym nie stała już żadna Honda Civic.
Dodaj komentarz