Ridge Chaser - Akt 18

Ridge Chaser - Akt 18Nic nie trwa wiecznie








Ciemność. Zbawienie lub przestroga. Schronienie lub światło.  
Tysiące pojedynczych kropek, mieniących się w ciepłych odcieniach złotego, wymienne z nowoczesnymi, białymi i niebieskimi. Urok i czar, kontra nowoczesność i praktyczność. Kropeczki zbliżały się, robiły co raz wyższe i większe, wręcz rażące w oczy, po czym przemijały, rozmazane we własnym odbiciu na szybie. Były wszędzie. Były od zawsze. Nikt o nich nie pamięta, lecz wszyscy o nich wiedzą, gdzieś w tyle głowy.
Bez światła zostałaby ciemność, w której tworzą się najgorsze kreatury, oraz najlepsze pomysły.  
Często w ostatniej chwili. Często, by zabić kreaturę.  
Cisza przewijająca się między budynkami, która współgrała z szumem wiatru pojedynczych, przemijających samochodów. Gdzieniegdzie było słychać głośną muzykę z klubów, szmery plotkarzy w starych uliczkach, grupki nastolatków, wałęsających się bez celu, całą masę innych skupisk, które swoje miejsce miały tylko i wyłącznie po zachodzie słońca. Bielsko-Biała miała taki urok, że podążając z którejkolwiek jakiej strony, zawsze albo jechało się pod górkę, albo z górki. Zupełnie jak w życiu, co stawiało miasto w jego najlepszym, skąpanym w bursztynowo-złotym blasku zabytkowych latarni, który okalał wszystkie ulice, nadając im nieodparte wrażenie bycia rzeczywistym krwiobiegiem jednego, wielkiego kontrolowanego chaosu.
Zapach. Zdecydowanie najbardziej specyficzna część nocy. Powietrze po zmroku oczyszcza się ze spalin samochodów, kiedy większość z nich spoczywa pod domami swoich właścicieli. Staje się zimniejsze jakby lżejsze. Można stanąć na środku ulicy i delektować się jego smakiem, wpuszczając i wypuszczając kolejne hausty niewidzialnej siły. Większość ludzi, poświęcających uwagę zwykłej chwili spokoju i zastoju o tym wiedziała. Nawet natura miasta po zmroku, wydawała się nieco dziwna, wręcz abstrakcyjna. Lecz właśnie dlatego, jest ona tak pociągająca.
Niewiele dodając, Nikodem rozpiął guzik swojej koszuli, chcąc się nieco bardziej rozluźnić. Toyota pracowała cicho na jałowych obrotach, stojąc w kolejce do zielonego światła za Hondą i Polonezm, w których kolejno siedzieli Radosław i Kacper.
Plan był prosty, zgarnąć swoje dziewczyny i spotkać się w ustalonym miejscu. 90's Party, na jaką się wybierali, stanowiła lepszą część obecnego tygodnia. Nikodem, spoglądając na zegarek, zachodził tylko w głowę, czy przyjezdni kibice Ruchu Chorzów nie będą zbyt rozwścieczeni, po przegranym meczu z Podbeskidziem. Cisza przed burzą była o tyle niepokojąca, że wszystko mogło się przenieść na ulicę.
Moment później zapaliło się kolejno żółte i zielone światło. Samochody rozdzieliły się, jadąc po osoby towarzyszące.

Nikodem jeszcze raz poprawił felerny guzik. Był ubrany jak typowy, zachodni nastolatek z lat dziewięćdziesiątych, chodząc w sportowej bejzbolówce i koszuli, która, jak na dzisiejsze standardy, średnio pasowała do całości. Przełknął ślinę i zadzwonił do drzwi, po czym odstąpił krok, żeby przypadkiem nie zostać uderzonym przez kant potężnych, metalowych ramek. Kilka sekund później rozległ się trzask przekręcanego zamka i cichy szelest kluczy, które powoli puściły wszystkie zabezpieczenia. Drzwi uchyliły się, najpierw oślepiając Nikodema jaskrawym światłem ze środka, następnie kompletnie go onieśmielając, kiedy zdołał zauważyć znajomą figurę. Te same, szalone włosy, delikatna twarz, piękne nogi i wcale nie wyeksponowany, ale widoczny biust. Miała ubrane jasne jeansy na szelkach, które pokrywały się z białą, o wiele za dużą koszulką, która była w nie włożona. Diana wiedziała, co robi, ubierając się w ten, nieco już zardzewiały sposób.
-Rok 1999?
-Blisko. Dziewięćdziesiąty ósmy. - Zaśmiała się, wpadając w jego ramiona i smyrając czubkiem swojego noska jego szyję. - Nie mogę się doczekać!
-Uwierz mi, że Kacper i twoja kuzynka też.
-Aż tak chyba się go nie boi...
Nikodem odchylił głowę do tyłu, odlatując myślami w niedaleką przyszłość. - Jeżeli dzisiaj się pocałują, to będę chodzić w twoich spodniach przez następny tydzień.
Diana nie mogła ukryć nikczemnego uśmiechu na swojej twarzy, zgodnie kiwając głową.

Pół godziny później, około północy, wszystkie samochody zebrały się na parkingu pod klubem. Kacper przyjechał z Aleksandrą, która nie miała innego wyjścia, niż jechać sama. Diana musiała być z Nikodemem, kiedy Radosław miał swoją Alicję. Pierwsza para czuła się najbardziej niezręcznie. W końcu... mieli się dopiero poznać. Druga para miała już pewien etap za sobą. Trzecią parę dopiero czekał ich wieczór.
Wszyscy się przywitali, wymienili się uściskami i imionami, utrwalając sobie najpotrzebniejsze informacje.
Napięcie między Kacprem i Aleksandrą nieco zanikło, lecz nadal było widoczne. On, ponieważ był idiotą, ubrał się jak samozwańczy producent muzyki Trance, swoją pomarańczową wiatrówką zwracając uwagę wszystkich dookoła. Kompletnie nie pasowało to do Aleksandry, której ubiór bardziej pasował do gwiazdy pop-rocka, przeżywającego rozkwit na początku lat dziewięćdziesiątych.
Dwie różne osobowości.
Dwa różne światy.
Jednak musieli dzielić jeden i ze sobą współpracować, żeby miał sens.

Klub wypełniał gęsty zapach unoszącej się w powietrzu wanilii, który prawdopodobnie wędrował wraz ze sztucznym dymem, co jakiś czas wypuszczanym w rytm muzyki, która właśnie brzmiała w rytmach Something Good, od Utah Saints. Laserowe światła, przecinające i przebijające się przez kłęby pary z fajek wodnych, zmieniające oblicze świata w niebieskich, białych i zielonych barwach, powoli przechodząc, w co raz cieplejsze kolory, jakby faktycznie miały zaraz zamienić się w portal między wymiarami. Podłoga pod ich stopami płynnie przechodziła między barwami wraz z laserami, które stawały się intensywniejsze w rytm muzyki. Dla Nikodema to było jak kontakt z nowym kontynentem, a wszyscy ludzie dookoła byli tubylcami, którzy albo mogli Cię ugościć, albo zrobić z Ciebie trofeum.
Z tego też powodu, Aleksandra postanowiła nie czekać dłużej na zbawienie, jakim miał być Kacper, który miał porwać ją w świat, jakiego nie znała. Odstąpiła od niego niepewnie, kiedy nie patrzył w jej kierunku, nieco rozkojarzony, i wkroczyła na parkiet, niknąc w tłumie ludzi. W tym świetle wyglądali jak kukły, pociągane przez niewidoczne siły, pragnące szaleństwa. Kacper, kiedy nie spotkał Aleksandry u swojego boku, zdał sobie sprawę, że ten wieczór, bądź noc, będzie raczej gorzka w smaku. Splunął w myślach na ten daremny moment żalu i podszedł do balustrady, przy której barman, bardzo pewien siebie operował butelkami z alkoholami o różnych procentach, kolorach i poziomie słynnego "sponiewierania". Kacper przysiadł na designerskim krześle i podniósł dwa palce do góry, kiwając głową w grymasie niespełnienia. Spodziewał się, że barman odwróci się w jego kierunku, lecz nie przestawał zabawiać maturzystek. Podeszła do niego pierwsza lepsza barmanka, która akurat miała wolne ręce.
-A czy Ty na pewno jesteś pełnoletni? - Zapytała, pijąc do jego wzrostu i okrągłej twarzy.
-Jakbym nie był to bym teraz pił pod przystankiem! - Krzyknął, pokonując głośną muzykę.
Barmanka najwyraźniej wzięła pod uwagę szybką i pewną odpowiedź, co wyraźnie wskazywało na to, że nie kłamał.
No i jak na swój wiek, głos miał całkiem głęboki.
-To, co będzie?
-Biały Rosjanin!
Barmanka kiwnęła, odwracając się w kierunku butelek, stojących na podświetlonej w niebieskim kolorze półce.
-Cholera... - Przeklął się w myślach. - Miałem prowadzić, ale chuj, wrócimy na nogach... i tak będą zbyt pijani, żeby znaleźć różnicę.

-Gdzie on jest? - Nikodem wędrował między ludźmi, poszukując swojego niskiego przyjaciela, wraz ze swoją... być może, towarzyszką. Przedarł się przez środek parkietu, odnajdując... towarzyszkę.
-Gdzie jest kurdupel?!
Aleksandra zatrzymała się na moment, rozpoznając twarz.
-Samozwańczy kierowca rajdowy. - Przywitała go.
-Gdzie jest twój partner?! - Powtórzył.
-Nie ma go!
-To, gdzie jest?! - Zapytał znów, bardziej poirytowanym głosem.
-Nie wiem... nie był zainteresowany.
-Niech go szlag... - Zaklął pod nosem. Przeszedł obok niej i kontynuował poszukiwania, trzymając w dłoni jego portfel. - Jeszcze by to zgubił, debil...
Jakby na znak, wszedł na podświetlony w różowym kolorze chodnik, prowadzący do baru. Centralnie przed jego oczyma zauważył znajomą postać, odbierającą niską i szeroką szklankę.
-Ty... Ty w mordę kopany! - Nikodem wyskoczył w biegu w jego kierunku, machając rękoma.
- Czekaj!
Ale Kacper nie słyszał.
Wziął głęboki łyk białej substancji, którą uwielbiał Big Lebowski, aka Koleś, grany przez Jeffa Bridgesa w starym filmie. Odłożył szklankę z hukiem, zamawiając kolejnego drinka, tym razem innego.
I coś się w nim stało.
Wyprostował się, otworzył szeroko oczy i odchylił głowę, jakby kontrolę nad jego ciałem przejął obcy.
Po jego prawicy Nikodem uderzył w barek, nie mogąc wyhamować na swoich śliskich podeszwach. - Co Ty robisz?! - Potrząsnął nim, machając jego portfelem przed nosem.
Nie odzywał się.
Nik odwrócił powoli głowę w kierunku barmanki, która właśnie podawała takiej samej wielkości szklankę, wypełnioną piwem, oraz kieliszek mocnej wódki.
-Ile wypił? - Zapytał niepokojącym tonem.
-Tylko jednego.
-Jednego? - Wypowiedział na pół-wdechu, niedowierzając.
Nagle głowa Kacpra odwróciła się do niego, po czym skierowała się na szklankę. Niczym robot, włożył kieliszek do szklanki z piwem, przykrył ją kawałkiem tekturki i wstrząsnął, uderzając szkłem o blat. Nachylił się i głębokim haustem wchłonął całą zawartość do siebie.
-Ah! - Chrząknął z przyjemności. Znów spojrzał na Nikodema, którego wyraz twarzy był jak popiersie greckich filozofów, ubolewających nad sensem istnienia. Puścił jego rękaw, wiedząc, że nie ma odwrotu. - Let's dance! - Kacper zeskoczył z krzesełka.
-A kto zapłaci?!
-Kumpel! - Odrzucił.
Nikodem spuścił głowę, siadając na jego miejscu. - To ja poproszę...
-A czy Ty jesteś... pełnoletni?
Skrzywił głowę z politowania.

Kacper miał już wskoczyć w tłum, kiedy przed jego oczyma stanęła bardzo znajoma postać. Wyglądała tak samo pięknie, jak ostatnim razem, kiedy go rzuciła.
Jak wtedy, kiedy widział ją na tylnej kanapie BMW.
-Kacper. - Zaczęła.
-Klaudia. - Odparł.
-Wybacz mi...
Kacper rozdziawił usta, nieco sarkastycznie.
-Chyba Cię nie doceniałam... jest mi tak głupi... - Nie skończyła, załamując swój głos. - Tamten koleś... to był pozer, ten prawdziwy... myliłam się co do Ciebie, naprawdę!
Kacper zbliżył się do niej, wziął jej zimne policzki w swoje rozgrzane od alkoholu dłonie, które przestały drżeć już kilka procentów temu. Nachylił się nad nią, stykając się swoimi nosami.
-Kochanie...
-Tak?
-Be gone, thot.
Błyskawicznie się odsunął tanecznym krokiem, uśmiechając się jakby niezrównoważenie. - Nie mam czasu ligę podwórkową! - Krzyknął, wskakując w wir szaleństwa.
Wyszukał kobietę, z którą wstydził się rozmawiać. Ta była nieco zaskoczona jego obecnością wśród innych. Zbliżył się w taki sam sposób, jak zrobił to z Klaudią, tylko nieco bardziej... szczerze. - Mogłaby Pani ze mną zatańczyć?
Aleksandra zakłopotała się, w końcu odpowiadając gromkim śmiechem. - Zdecydowanie.

Diana pociągnęła Nikodema za rękę, który prawie wylał szklankę Pepsi od jej ruchu, wciągając go w wir tubylców, którzy nadawali rytmu całej tej imprezie. Hałas, ciepło, wibracje i wszechobecny szmer stanowiły element tej dziwnej układanki, jaką była zabawa w klubie. Nawet nie spostrzegł, kiedy jego ciało powoli i niekontrolowanie zaczęło się ruszać pod wpływem ruchów Diany, która z każdą sekundą stawała się coraz bardziej rozluźniona. Taniec był esencją wolności? Najwyraźniej dla niej był wszystkim, co teraz się liczyło.
Oprócz niego.
Ogarnęło ich to uczucie niepewności, połączonej jednocześnie z ukrytymi żądzami i pragnieniami. Lasery odbijały się od ich oczu, skąpanych we wzajemnym wzroku, pełnym adoracji. Migające co chwilę światło zmieniało świat w pokaz slajdów, utworzony ze zdjęć, które co sekundę wykonywał jakiś obecny w tłumie fotograf, uwieczniając chwile, których nie da się opisać słowami. Wokół nich zaczęła się wytwarzać aura, oddzielająca ich od reszty bawiących się ludzi. Nagle znaleźli się w strefie, do której nie wolno było wkraczać. To było ich wspólne miejsce, ich własna wyspa, która mogła się ulotnić w ułamkach sekund.
Lecz nie ulotniła się.
Twarze zbliżyły się do siebie, czując wzajemnie drgania na policzkach.
Oczy same się zamknęły, otwierając drogę dla zmysłów, które właśnie wariowały i waliły do wrót namiętności, chcąc się wydostać na powierzchnię.
Coś między nimi zaiskrzyło... coś naprawdę ich poraziło.
Ciepło bijące z ich ciał było praktycznie namacalne, widoczne gołym okiem dla postronnych osób.
Lasery, przebijające się przez wąską szczelinę między ich ustami straciły swoje ujście, kiedy zwilżone wargi w końcu się ze sobą spotkały.
Cały ciężar życia, wszystkie złe doświadczenia, toksyczność, depresja, rdzewiejące poczucie własnej wartości... wszystko znalazło swoje ujście. Zapanowała błoga cisza, wypełniająca niespokojne głowy, nadstawiane praktycznie non-stop, w tych dziwnych dniach.
Migawki z przeszłości, wszyscy przyjaciele, wszyscy wrogowie, wszystkie wypady w góry, wyścigi, wydarzenia... wypadki.
To wszystko było już daleko.
Nikodem i się Diana pocałowali.
Gdzieś we wszechświecie eksplodowała gwiazda. Setki, tysiące gwiazd.
Nic nie mogło tej energii wytrzymać.

Alicja i Radosław byli na piętrze, delektując się chłodnym powietrzem, kręcąc się wokół siebie na tarasie widokowym. Byli jak każda inna para, która postanowiła się świetnie bawić.
I całkiem nieźle im to wychodziło.
Byli ze sobą, bliżej niż kiedykolwiek. W pewnych chwilach Radek nawet się zastanawiał, kiedy do tego wszystkiego doszło. Kiedy przeminął lipiec? Kiedy skończyła się szkoła? Jak to wszystko się stało? Tak samo nie zauważył, kiedy minęła północ, a na zegarze wybiła druga w nocy. Kilka razy było blisko, kilka razy dzieliły ich milimetry. Tyle okazji do pocałowania się, a jeszcze nie udało im się tego zrobić.
Co ich blokowało?
Ona zniknęła na chwilę, zostawiając go wśród innych osób, nadal świetnie się bawiących. Miał chwilę na refleksję, czy w końcu powinien się przełamać.
Zrozumiał, że to jedyne wyjście.
Lecz... lecz ona nie wracała. Minęło pięć minut od jej wycieczki do toalety.
-To nic. - Powiedział do siebie. - Te damskie toalety... zawsze stadem.
Tymczasem znaleźli go Nikodem i Diana, w towarzystwie Aleksandry i podpitego Kacpra, któremu niewiele brakowało do Jacka Sparrowa, pomimo tylko dwóch szklanek alkoholu.
-Gdzie jest Alicja? - Nikodem zaskoczył się jej brakiem. - Czy was wszystkich trzeba dzisiaj swatać?
-Schowała się w toalecie. - Odparł.
-Wystraszyła się twojej gębki. - Wypalił Kacper.
-Żebyś Ty się czasem nie wystraszył, jak mnie zobaczysz bez makijażu. - Aleksandra wyraźnie się przekonywała do na pozór nieśmiałego idioty.
A Diana oparła głowę na ramieniu Nikodema, wtulając się dłońmi w jego ciało.
-Oho... - Radosław nie musiał się nawet domyślać. - Kiedy ślub?
-Będziesz księdzem, który mi go udzieli?
-Spierdalaj. - Zaśmiał się.
-Jasna cholera... - Aleksandra przeklęła, odczytując wiadomość w swoim Samsungu. - Muszę wracać.
-C-Co? - Zdziwiła się Diana, podchodząc do przyjaciółki.
-Mamie znowu odwala... myśli, że coś mi się stanie, jak mnie nie będzie chwilę dłużej.
-Chodź... odprowadzę Cię.
-Chyba nie pójdziecie same? - Nikodem zaproponował.
-Daj spokój... mieszkam niedaleko, to kilka minut. - Odparła Aleksandra. - Lepiej popilnujcie, żeby ten tu... król parkietu się nie przewrócił.
-Czy... Pani mi ubliża? - Odparł Kacper.
-Nie... skąd. Tylko zapamiętaj ten numer, który Ci dałam, pipidówko.
-Siedem osiem siedem dziewięć... - Zachwiał się jakby celowo.
-A ja zaraz będę. - Diana odwróciła się do Nikodema, dając mu buziaka. - Ty rajdowcu.
Radosław zareagował na to cichym śmiechem, chowając usta w dłoniach.
Dziewczyny wyszły, zostawiając trójkę samotnych na tarasie.
A Alicja nadal nie wracała.

Minęło już dwadzieścia minut, kiedy wszyscy zaczęli się niepokoić. Stali tym razem przed wejściem, wyglądając za Dianą, która zaginęła w akcji. Tym bardziej Radosław zaczynał się niepokoić co do Alicji, której wizyta w toalecie niebezpiecznie się przedłużała.
-Może idź, zobacz, czy jej rzeczy są w szatni? - Zaproponował Nikodem.
-W sumie... lepszy pomysł niż sprawdzanie toalety. - Odparł, wracając do środka.
Nikodem spojrzał kątem oka na swojego poległego kombatanta, drzemiącego na kamiennej, stylistycznej ławce. Mruczał pod nosem Blue Monday, które niedawno było grane przez DJa. Przez niego Nikodem też zaczął nucić tę samą piosenkę, nawet ruszając się w jej rytm.
-How does it feel... to treat me like you do... - Śpiewał po cichu, oczekując nadejścia swojej – już-dziewczyny.
Ale jej nie było.
W tle rozległ się dziwny hałas.

Odwrócił głowę w jego kierunku.
Hałas jakby się nasilał. Nie wiedział, czy to z ulicy, czy to z budynku, pełnego ludzi.
Z klubu wypadł Radosław, przeklinający cały świat. - Kurwa mać!
-C-Co... co jest?
-Nie wiedziałem, że mi się tryb samolotowy włączył.
Nikodem uderzył się w twarz, próbując się otrzeźwić. - Jaki Ty jesteś przyje... I co?
Radek odwrócił telefon w jego stronę.
-Przepraszam, ale muszę natychmiast wyskoczyć. Odezwę się rano, obiecuję... to bardzo poważne. - Alicja.
-Jestem w dupie. - Radosław znów zaczął przeklinać, szarpiąc się za włosy. - Dlaczego nie zrobiłem tego wcześniej?!
-Czego nie zrobiłeś?
-Nie pocałowałem!
-Nie pocałowałeś?
-Nie pocałowałem.
Cisza.
-Aha. - To jedyne, co wydobyło się z ust Nikodema.
Radosław rzucił się w jego kierunku i szarpnął za kołnierz, ciągnąc go do siebie. - Uważasz, że to śmieszne? Zmagać się z takimi dylematami?!
-Nie... ale mnie dus... dusisz.
-O... przepraszam. - Puścił go.
-I co... odjechała w powozie, który zamienił się w dynię? - Kacper wyskoczył z kolejnym tekstem w najmniej odpowiednim momencie.
-Ssij, gamoniu.
Telefon Nikodema za wibrował w kieszeni. Przestał masować gardło i go wyjął, jeszcze dysząc przez chwilę. - Diana. - Odebrał. - Ha... halo?
-Na Komorowickiej... pomóż... pomocy! - Połączenie się urwało.
-H-Halo?... Halo?!
Hałas w tle nasilił się jeszcze bardziej. Wszyscy odwrócili głowy w jego kierunku.
-O Boże... - Realizacja dopadła Nikodema ze zdwojoną siłą.
-Kibole...! - Radosław zwrócił się do przerażonego Nikodema.

Diana szła w dół ulicy, unikając źródła dobiegających ją dźwięków, które z minuty na minutę były dosłownie z każdej strony. Otoczona, jak zwierzę podczas napaści. Wykonała już jeden telefon do ojca... lecz czy reakcja byłaby wystarczająco szybka? Nikodem był zdecydowanie bliżej.
Ale czy wiedział co zrobić? On i Radosław, przeciwko rozwścieczonym kibolom? Dwaj uczniowie szkoły średniej, którzy dopiero weszli w dorosłość?
Potrzebowała kogoś. Potrzebowała natychmiast.

-Nie ma takiej możliwości, żeby to wypaliło! - Radosław próbował zatrzymać Nikodema, który wybierał się na samobójczą misję.
-Jest. I to spora możliwość, że się odsuną.
-Przecież jak oni Cię otoczą, to ani Ty, ani twoja japońska szufelka do węgla nic nie zdziałacie.
-Ścigałem się z 944, Cougarem i R34. Myślisz, że jakiś sebek, wyklęty przeklęty, mi będzie straszny?
Radosław schował głowę w dłoniach i mocno nią potrząsnął, wrzeszcząc na całe gardło. - Nie powiedziałem Ci o czymś... GT86 Cię szuka.
Nikodem stanął w połowie zapinania pasów, odwracając do niego głowę. - Hachiroku?
-Tak... gość był całkiem rozwścieczony, kiedy mi o tym mówił.
-O czym?
-Autostrada. – Naprowadził go.
Nikodem zrozumiał, lecz nie odpowiedział.
-Nikodem… wezwijmy policję.
-Radziu... - Uśmiechnął się, zanim zamknął drzwi. - Czy ja Cię kiedyś zawiodłem?
-Robisz to regular...
-Spotkamy się pod halą na Dębowcu.

Telefon Diany za wibrował, kiedy po drugiej stronie chciała porozmawiać całkiem znajoma osoba. - Nik? - Zapytała przerażonym głosem. - Gdzie jesteś?
-Gdzie Ty jesteś?
-Jestem blisko tego ogromnego skrzyżowania z sygnalizacją... obok McDonalda. - Obejrzała się, widząc w oddali płonące czerwonym blaskiem nienawiści race, dzielnie dzierżawione przez bohaterskich "kibiców". -O matko... oni już tu są.
W ten,  naprzeciwko rozbiegł się tłum, który nacierał zdecydowanie bardziej pewnie i szybciej, niż poprzedni. Wszystkie race, jakie nieśli ze sobą, wydawały się żywsze i niebezpieczniejsze od poprzednich jak znak ostrzegawczy przed śmiertelnym zagrożeniem, z trupią czaszką i kośćmi w kształcie litery X. Światła na skrzyżowaniu zmieniały się zdecydowanie za szybko, prawie przypominając te z dyskoteki. Co się działo ze światem? Czy one grały w rytm nawoływań kiboli? Ziemia drżała, wraz z krokami, których intensywność przyprawiała o dreszcze na plecach. Z lewej i prawej spotkało ją to samo zaskoczenie. Zaskoczenie? Zaśmiała się.
Za chwilę miała się spotkać ze Świętym Piotrem.
Świat przyśpieszał coraz bardziej, wytrącając ją z pozornej pewności siebie. Uliczki były pozamykane, a jeżeli już, to ślepe. Utknąć w ślepym zaułku z niezrównoważonymi od amfetaminy ludźmi? W zasadzie już i tak utknęła.
Nawet nie zdążyła przejść na drugą stronę, a tłumy powoli zbliżały się do siebie niczym dwa psy, które kumulowały siły przed atakiem ostatecznym. Były jak naprężone mięśnie u właśnie takiego, dzikiego kundla. Było w nich tyle energii, że mogły pęknąć jak balon, pełen pinesek.
Nie minęła chwila, a zaczęli do siebie biec.
Serce Diany stanęło w miejscu.
-Co ja narobiłam... jestem idiotką!
Osaczona w kręgu w kształcie litery O, była już tylko kilka kroków od niepewnego, aczkolwiek bolesnego finału tego wieczoru.
Tłumy zwolniły przed nią, nie będąc do końca pewnymi, czy ją taranować, czy porywać.
-Brać! - Rzucił ktoś w tle.
W tym samym tle dobiegł biblijny dźwięk muzyki klubowej, która wypełniała eter.
Zbliżała się bardzo szybko.
Zdecydowanie za szybko.
Nagle tłum rozrzedził się i zrobił wąski korytarz, kiedy ludzie zaczęli odskakiwać na boki.
Z głośników na cały regulator Van Halen grał Jump!, kiedy Nikodem, trąbiąc i oślepiając światłami awaryjnymi, wbił się na sam środek skrzyżowania, swoją małą Toyotą. Szybki skręt w lewo na zaciągniętym hamulcu ręcznym sprawił, że MR-2 obróciła się o sto osiemdziesiąt stopni. Redukcja do jedynki i kopnięcie w sprzęgło.
Ludzie już ruszyli w ich kierunku, kiedy Toyota zaczęła kręcić finezyjne bączki wokół Diany, stojącej na samym środku skrzyżowania.
Kibole nawoływali do ataku, lecz żaden z nich nie miał tyle odwagi, żeby zbliżyć się do pędzącego w miejscu samochodu. Niektórzy rzucali kamieniami i racami, lecz niewiele to dawało.
Kolejne zatrzymanie na ręcznym tuż przy jej boku i otwarcie drzwi pasażera. Wszystko za jednym zamachem. Finezja i prostota.
-Uber?! - Krzyknął.
Diana wskoczyła do samochodu, nim ktokolwiek zdążył do nich podejść. Nikodem wystrzelił w kierunku pierwszego lepszego tłumu, rozdzielając ich w ten sam, zabawny sposób. Toyota pognała jak poparzona, uciekając z miejsca zdarzenia.

-Serce mi wali. - Oddychała szybko, łapiąc zimne powietrze przez otwarte okno. - Było blisko... za blisko.
-Nic Ci nie jest?
-Jeszcze nie.
Nikodem dotknął jej czoła i nieuchronnie zjechał dłonią na policzek, jakby był jej jedynym opiekunem. Niezwykle ciepły ruch. Diana wzięła jego dłoń w swoje objęcia i przycisnęła mocniej do policzka, nie mogąc się nacieszyć jego obecnością.
Spojrzała na niego, nie mogąc się powstrzymać.
Siedział obok niej, obserwując drogę przed nimi, na tyle świateł śpiącego miasta, które przemijało równie szybko, jak podnosiła się wskazówka prędkościomierza. Po prostu on, zwykły i niezwykły zarazem.
-Zatrzymaj się gdzieś. - Rzuciła.
Nikodem miał już coś powiedzieć, lecz postanowił się nie odzywać, jedynie przytakując. Zjechał z drogi i zaparkował równolegle, na bardziej opustoszałej ulicy, przy pojedynczych domach bliźniakach. Zaciągnął ręczny i dał odpocząć silnikowi, który teraz już tylko cichutko cykał.
Światła schowały się w karoserii, a on wtopił się w fotel, odpinając pas bezpieczeństwa.
Cisza.
Diana odwróciła głowę do niego, chcąc coś mu wyznać.
Lecz tylko otworzyła usta w grymasie.
Nikodem chciał pomóc wyciągnąć z niej słowa, lecz jakoś nie mógł.
-Napięcie. - Rzuciła.
-Słucham? - Zakłopotał się.
-Musimy porozmawiać. - Odpięła pas bezpieczeństwa, wchodząc na jego miejsce.
Właściwie, wchodząc na niego.
-Diana...?
-Nikodem... to, co zrobiłeś, było...
-Nie mów mi, że to twoja zapłata.
-Nie. - Położyła dłoń na jego karku, zbliżając się do niego. - Nikt normalny by tego nie zrobił.
-Wygląda na to... że bycie wariatem popłaca.
-Też nie... jesteś po prostu...
-Jaki? - Byli już za blisko.
Rozmowy nie dokończyli, oddając się ciekawszym rzeczom.

Kacper przeciągnął się na tylnych siedzeniach Hondy i położył, opierając swoją głowę o nie całkiem wygodny kawałek plastiku przy oknie. Miał coś jeszcze powiedzieć, ale sen odebrał mu władzę w ustach. Radosław spojrzał na niego w lusterku wstecznym i nie skomentował. Alicja nie odbierała telefonu, ani też nie odpisywała. Coś się stało? Nagły wypadek? Ktoś jej szukał? Rodzice? Ktokolwiek? Pytań wiele, odpowiedzi mniej.
Licz na najlepsze, przygotuj się na najgorsze.
Od rana nic nie jadł, więc postanowił się zatrzymać na jednej z bocznych ulic. Niedaleko była kawiarnia, otwarta całą dobę. Ot, najprostsza kawa, kilka herbat i kanapki z automatu. W dzień ten skład wyglądał nieco lepiej, kiedy przywożona była dostawa pieczywa z piekarni. Oferowali też bardziej gustowne mieszanki kaw, wymagające już baristów, którzy w nocy woleli spać. W tym momencie jednak przypominała każdy mały sklepik na lotnisku. Radosław potrząsnął portfelem, na szybko licząc, ile zostało mu drobnych, i wysiadł z samochodu. Nie zamykał go, bo kto by chciał włamać się do samochodu z pijanym nastolatkiem na tylnej kanapie? Zresztą, kawiarnia była w zasięgu jego wzroku, mniej niż pięćdziesiąt metrów. Westchnął głęboko i zaczął iść.
W środku zastał minimalistyczny wystrój. Czarne ściany z białymi i srebrnymi akcentami. Tablica nad ladą, na której kredą były wypisane kawy dnia, stoliki imitujące jakiś drogi materiał i głośniki, z których leciała spokojna muzyka. Reszta kawiarni była odgrodzona i przygaszona, bez oświetlenia ze staromodnych lamp. Oszczędności spowodowane faktem, że pięć czteroosobowych stolików wystarczy na jedną noc. Radosław zamówił dwie czarne kawy na wynos i wziął trzy wielkie kanapki meksykańskie, w zabawnych, trójkątnych opakowaniach. Drobnych starczyło mu idealnie, na co zareagował z ulgą, gdyż nie znosił ich nosić. Podziękował i wyszedł. Teraz wszystko zależało od tego, czy Kacper będzie dość przytomny. Jeżeli tak, to dostanie ciepłą kawę i kanapkę. Jeżeli nie, wszystko skonsumuje Radosław, któremu ta opcja całkiem odpowiadała. Pociągnął za klamkę Hondy i położył wszystko na siedzeniu pasażera, momentalnie czując odór piwa, unoszący się od Kacpra. Sprawdził jeszcze raz telefon, czy czegoś nie dostał.
Nic.
Westchnął ponownie i rozejrzał się po okolicy, cichej jak nigdy. Nawet kibole nie byli tak odczuwalni, jak wcześniej.
Kilka chwil później w oddali przesunął się basowy dźwięk wysoko kręconego silnika, który bardzo często hamował i przyśpieszał, sądząc po krótkich przełożeniach. Pokonywał uliczki i wymijał kolejne samochody.
Dosłownie minutę później, skrzyżowanie dalej zauważył źródło tych pomruków.
-UFO? - Pomyślał na głos.
Z braku lepszych rzeczy, wsiadł do samochodu i pojechał za nim.
Z ciekawości.

Dwie minuty później zobaczył długie, rozciągające się na całą szerokość samochodu światła tylne. Definitywnie UFO, z zabawnymi klamkami i słynnym na cały świat silnikiem. Jechać za nim? Dlaczego nie? Dopóki nie dostanie wiadomości zwrotnej, nie da sobie spokoju. Miał dużo czasu.
UFO zaparkowało w jednej z bardziej luksusowych części miasta, pełnej starych i zadbanych kamienic, w których mieszkania były piekielnie drogie. Przy szerokiej na dwa pasy ulicy stało kilka restauracji, otwartych do późna. Ot, uroki życia w mieście. Jego kierowca pewnie był umówiony na randkę bądź wybierał się na przyjęcie.
Uroki życia w mieście.
Radosław stanął w kopercie, nie wjeżdżając na parking między uliczkami. Przysiadł z boku jak detektyw. Wystarczająco blisko, żeby obserwować, i dość daleko, żeby nie zostać spostrzeżonym. Zgasił silnik i czekał.
Minęło dziesięć minut, a UFO nie wyjeżdżało.
Żadna szybka randka, nic takiego. Poważniejsze spotkanie.
-Co mi szkodzi? - Myślał na głos.
Wysiadł, ponownie zostawiając samochód otwarty. Rozprostował nogi i rozciągnął się, nie zwracając uwagi na swoją, wręcz chorobliwie układaną fryzurę. Wolnym krokiem zaczął iść w kierunku uliczki, która prowadziła na parking.
Nie zaglądał do środka restauracji, która posiadała wielkie, postawione praktycznie na każdej ścianie szyby. Restauracja była doskonale oświetlona ciepłym, lekko złotym światłem, który pięknie się komponował z ciemno-zielonymi akcentami w środku. Dwa piętra restauracji, której samo oglądanie wywoływało przyjemny skurcz w brzuchu.
Poszedł dalej, wchodząc na parking pełen różnej maści samochodów. Od Mercedesów, po BMW i Audi. Głównie Audi. Marka równie popularna, co próżna. Przyciągała specyficzną maść klientów, prowadzących samochód jedną dłonią na samym szczycie kierownicy, w okropnych, opływowych okularach przeciwsłonecznych. Jeżeli ktoś nie miał wyobraźni, zawsze wybierał Audi. Nie ważne, że konkurencja ma lepsze samochody. Zawsze Audi.
Gdzieś tam przyczaiły się dwie nowe Alfy Romeo, Giulia i Stelvio. Alfy Romeo były kupowane przez innych ludzi. Po prostu innych, intrygujących, co było doskonale widoczne. Zaskoczyła go obecność Saaba Turbo z pierwszych lat produkcji. Saabami jeździli ludzie, obok których samo przebywanie było przyjemnością.
Zastanowił go niebieski Lexus IS300, który zasłaniał czarnego Civica Type-R, UFO.
Oba te samochody nagle zaczęły wydawać mu się dziwnie znajome.
Zdecydowanie, już je gdzieś widział.
Odwrócił się i podszedł do okiennic, żeby zajrzeć do środka.
Żadnej znajomej twarzy.
Zaryzykował wszystko i postanowił wejść do jej pięknego wnętrza. Od obsługi dowiedział się, że nie mają już wolnych stolików. Wszystkie są używane. Zero miejsc wolnych.
Wykorzystał moment nieuwagi, spowodowany problemem przy jednym z miejsc i wkradł się dalej, wchodząc na piętro. Przystanął przy obręczy i przesunął wzrokiem po wszystkich zgromadzonych osobach.
Poczuł... tym razem, bardzo nieprzyjemny skurcz.
Nonszalanckim krokiem podszedł do stolika, który przykuł jego uwagę od pierwszego momentu. Znał osobę, która jeździła tym Lexusem. Wszystko się ze sobą zgadzało.
Ta osoba też go rozpoznała, przerywając posiłek w połowie.
-Mysterious Ways... jak miło. - Radosław nie mógł ukryć satysfakcji ze swojego znaleziska. - Młody adept zespołu, jak mniemam?
Telefon Radosława złapał sygnał Wi-Fi, mogąc w końcu wysłać wiadomość.
Co uczynił.
Sekundę później na stoliku za wibrował czyiś telefon.
-To chyba do Ciebie. - Rzucił członek Mysterious Ways.
Radosław spojrzał niżej, na prawo, na kobietę ukrywającą się pod gęstą zasłoną z pięknych włosów.
Ich faktura była dziwnie podejrzana, podobnie jak budowa rąk, odsłoniętych dzięki bardzo modnym zestawie, który właśnie nosiła. Bez ramiączek i spodem, kończącym się nad kolanami.
Kątem oka zauważył nadawcę wiadomości.
-"Radek".
Jego wzrok natychmiast przesunął się na kobietę, która nadal jej nie odebrała.
Type-R, Lexus, jego wiadomości.
W końcu odsłoniła swoją głowę, wraz z przybierającymi we łzy oczyma.
Tajemniczą kobietą z Hondy była Alicja.

-To, co tu zaszło, raczej nie powinno mnie dotyczyć. - Radosław nadal parł przed siebie. - Ale chciałbym usłyszeć wytłumaczenie.
-Radek... to trudne. Trudniejsze, niż myślisz.
-Franz Ferdinand kiedyś śpiewał "No, you girls never know". Tak jest teraz z tobą.
-On... to jest mój opiekun. Pomógł mi z pewnymi rzeczami i... obiecałam mu, że tak to będzie wyglądać.
-Ale nie mówiłaś, że się zakochujesz w kimś innym. - Rzucił nagle, wtrącając się do dyskusji. - Bo zakochujesz, widziałem to po twoim zachowaniu, ale sądziłem, że tylko coś Ci się wydawało, jak zwykle.
-Opiekunem? - Radosław starał się zrozumieć.
-Robiłem wszystko, żeby życie Alicji lepiej się ułożyło, po tym, jak jej rodzina się rozpadła. Siostra wyjechała, brat wyjechał, została sama w wielkim domu, z ojcem, który przysyłał jej pieniądze ze Szwecji.
-To ile wy macie lat...?
-Ja? Mam dwadzieścia siedem, Alicja dwadzieścia trzy.
-Dwadzieścia trzy?! - Odwrócił głowę do niej. - Jesteś pięć lat starsza i umawiałaś się z osiemnastolatkiem...?!
-Umawiałaś się z nim... no nieźle. - Skwitował, rzucając sztućce na talerz. - Po mnie to wszystko, nie zostanę tutaj ani chwili dłużej. Cenię sobie szczerość, ale toksyczne związki mnie nie interesują. - Wstał, zapinając swoją marynarkę. - Wiedziałem, żeby się w to tak głęboko nie pakować. Wiedziałem, że twoja dusza jest... zbyt wolna, żeby ją zniewalać związkiem. Miłego wieczoru.
-Tak po prostu?! - Krzyknęła, ocierając wilgotne oczodoły.
-Tak, tak po prostu. Przykro mi... życie toczy się dalej. - Postał jeszcze chwilę, po czym wyszedł.
Zostali sam na sam.
Znowu.
-Radosławie...
-Tak?
Alicja spojrzała mu w oczy. Na chwilę, bo dłużej nie mogła. Ból, jaki odczuwała, był zbyt ogromny.
-Przepraszam. - Rzuciła, wybiegając z restauracji.
Chwilę później usłyszał, jak UFO z piskiem opon opuszcza parking.
Znów... został sam.
Powolnym krokiem wyszedł, nim pojawił się kelner z pretensjami o wtargnięcie.
Miał teraz sporo czasu na myślenie, co dalej.
Co dalej?
Zadawał sobie to pytanie resztę nocy.

Toyota zaparkowała na parkingu, oczekując przybycia znajomej Hondy.
Wysiedli z samochodu i oparli się o jego tył, obserwując miasto, śpiące w oddali. Ciepło silnika delikatnie muskało ich po ubraniach, co było bardzo przyjemne.
-Życie jest takie... dziwne. - Rzuciła. - Jednego dnia jesteś w Anglii, odpierając kolejne ataki od rasistowskich kolegów. Drugiego dnia w Polskich górach, całując się z Kierowcą Rajdowym.
-Raczej ze ścigantem... - Sprostował, obejmując ją.
-Wszystko jedno... widzę w tobie potencjał... - zbliżyła się do pocałunku. - ... kochanie.
Nie zauważyli, jak na parking po cichu wtoczył się samochód.
Nie jeden, a dwa.
Przyświecili długimi, prosto w małą Toyotę.
I parę za nią stojącą.
Diana zmrużyła wzrok, łapiąc haust powietrza w szoku.
Nikodem spodziewał się nieco innego widoku, a ten go zaniepokoił. Jedyne, co przysunęło się mu na myśl po trzech szybkich sekundach, zaniepokoiło go jeszcze bardziej.
-Matka... ona to naprawdę robi.
-Nikodem, nie ruszaj się. - Poleciła mu Diana.
Z ciemnego sedana Opla wysiadł wysoki, barczysty mężczyzna. Ramiona miał wielkie jak piłki do koszykówki, nogi jeszcze większe. Długość nogawki mogła wynosić ponad dziewięćdziesiąt centymetrów. Był jak wielka stopa w ludzkiej postaci.
Żandarmeria Wojskowa.
A za nią nieoznakowane BMW z Policji.
Nikodem zdał sobie sprawę, że to będzie najdłuższa noc w jego życiu.

Spędził w tym pokoju jakieś trzy godziny. Trzy, długie godziny. Jego zegar biologiczny wskazywał na wpół do drugiej, choć mogło minąć dużo więcej, lub nieznacznie mniej. Pierwszą godzinę się bał. Był tylko osiemnastolatkiem, zatrzymanym przez Wojsko. Drugą godzinę szukał odpowiedzi, których było za dużo, więc dał sobie z nimi spokój. Trzecią godzinę rozmyślał nad dwiema sprawami. Pierwszą był Radosław, który nie przyjechał na czas. Coś się stało i on o tym bardzo dobrze wiedział. Drugą sprawą była GT86.
Przypomniał sobie Toyotę, z którą ścigał się na drodze ekspresowej.
Drobne kalkulacje, kilka domysłów i werdykt.
On widział jego twarz.
Jego twarz musiał widzieć ktoś inny, żeby dać mu cynk, kim jest.
Szybka droga do Ridge Chasera z Autogun. Radosław pełnił funkcję zwiadowcy.
Do niego została wysłana wiadomość.
Wszystko ze sobą współgrało i miało realny sens. Teraz, żeby odpowiedzieć na wiadomość, musiał wydostać się z pokoju przed świtem. Inaczej będzie raczej pewnym, że spędzi w tym miejscu większą część soboty.
Sam pokój był tak biednie urządzony, że nie posiadał nawet krzesła. Siedział na podłodze, pod ścianą. Trzy godziny pewnie zajęło przesłuchanie Diany, bo kto by chciał badać przeszłość nastolatka bez kartoteki? Był czysty jak łza, przynajmniej dla organów ścigania.
Były osoby, które miały z nim zatargi.
Nikt poważny dla osób postronnych.
W końcu, do pokoju wszedł ten sam żołnierz, który go aresztował. Wysoki i barczysty jak wielka stopa. Postawił dwa krzesła naprzeciwko siebie i gestem dłoni wskazał na to przed nim. Nikodem wstał, podszedł i usiadł.
Bitwa na wzrok, którą sam zapoczątkował. Żandarm miał oczy Diany albo to Diana miała oczy jego. Piękne i urzekające, które mogły się w ułamku sekundy stać puszką pandory, pełną wszelkiego rodzaju okropieństw, jakie się mogą zaraz wydarzyć.
-Nie boisz się patrzeć w czyjeś oczy. - Rzucił po dłuższej chwili.
-Z oczu można dowiedzieć się najwięcej.
Żandarm nie odpowiedział.
-Nie znam do końca powodu mojej obecności tutaj.
Żandarm położył dłonie na kolanach, wypuszczając haust powietrza, jakby mu ulżyło. Lecz potem wziął głęboki wdech, raczej niepokojący.
-Pewna osoba zapowiedziała nam, że moja córka, z którą miałeś okazję obcować, porusza się w niebezpiecznym towarzystwie.
-Nie jestem kibolem.
-Chodziło o kogoś, kto jest niezrównoważony za kierownicą. Nagranie z monitoringu miejskiego niejako to potwierdza.
-Potwierdza też, że uratowałem pańską córkę.
-Zaniepokoił mnie fakt, że ów osoba opisała Pana, jako człowieka nihilistę, nieliczącego się z losem innych. Pnie się pan na szczyt, po nitce do kłębka, często idąc na skróty.
Nikodem milczał.
-Ściga się pan w nielegalnych wyścigach, w nocy, w naszych górach.
-Owszem. - Nie zaprzeczył, bo i po co?
-Jaki w tym jest cel?
-To sprawa osobista.
-Mamy czas.
-Czy Diana dobrze się czuje?
-Na pewno bezpiecznie.
-Czyli nie zaprzecza Pan, że jej samopoczucie mogłoby być lepsze?
-To ja tutaj zadaję pytania.
-Na jedno już pan odpowiedział.
-Jak widać, wystarczająco Cię ono naprowadziło. - Przeszedł na ty.
-Wyścigi są formą radzenia sobie z PTSD.
-Po czym?
-Po wydarzeniach z dzieciństwa.
-Tylko tym?
-Mój przyjaciel kiedyś... w czerwcu. Zrobił bardzo duży błąd, biorąc udział w wyścigu z niewłaściwą osobą. To krucjata, zemsta, próba przywrócenia... honoru?
Żandarm milczał.
-Jego resztek. - Nikodem sprostował.
-Moja córka wspomniała, że jesteś bardzo zdeterminowany. Postrzegasz ją jako osobę, której nigdy nie miał.
-Bo... - zawahał się.
Cisza. Syk wentylatora w tle.
-Jest drugą kobietą w moim życiu. Pierwszą była matka, która zostawiła mojego ojca... i próbowała nas puścić z torbami. Jakaś zabawna forma pozbycia się nas z miejsca zamieszkania. Przesyt kontaktem bezpośrednim, czysta polityka.
-Matka? - Zastanowił się.
-Jest nic niewarta. Dla mnie już nic. Ojciec mnie wychował na takiego, jakim jestem. Ona tam gdzieś była, faktycznie. Czasami mnie nauczyła mnożenia, poszła na spacer, na lody, do parku, jednak cały czas miałem wrażenie, że ona udaje.
-Udawała?
-Udawała.
Milczał.
-Diana... jest jedyną osobą, która pokazała mi kobiecą stronę życia. Miałem koleżanki, przyjaciółki... ale żadna nie była tak blisko, jak pańska córka.
W oczach żandarma zrodził się błysk. Spodobało mu się to określenie.
Pańska córka.
Bezgraniczna duma.
-W pewnym sensie, jestem Ci wdzięczny, że uratowałeś Dianę przed tą bandą dzikusów. Bielska policja jest żałosna. Jej czas reakcji...
Nikodem przytaknął.
-Twoja matka dała nam cynk, że jesteś niebezpieczny.
Nikodem milczał.
-Kilka telefonów. Sprawdziła dokładnie to, co robisz i z kim. Prawdopodobnie porwałeś moją córkę z klubu nocnego, do którego poszła z przyjaciółmi.
-Jestem?
-Jesteś, ale nie jak człowiek niezrównoważony. Każdy jest niebezpieczny, jeżeli tylko będzie tego chciał.
-To mnie usprawiedliwia?
-Zacznijmy od tego, że to, co wydaje Ci się za stosowne, jest bardzo niepożądane w naszym środowisku. Miałeś pecha, ogromnego.
-Nie pierwszy raz… - Wymamrotał.
Facet naprawdę był ogromny. Ludzki, ale jednak posiadał coś, czego nie widywało się codziennie. Gdzie takich hodują? Nikodem starał się go nie obserwować, lecz nie mógł. Żandarm zasłaniał praktycznie cały jego światopogląd. W głowie też go było pełno.
-Zemsta? Sprawa honoru?
-W wojsku mówią pewnie na to „Nigdy nierozwiązane”. Te wakacje to zagadka, która może być nigdy nie rozwiązana, jeżeli teraz się nie postaram.
-Są lepsze metody, niż robienie sobie wrogów w miejscach, w których można zginąć. Żeby być efektywnym, trzeba trzymać się na uboczu, z dala od centrum uwagi.
-Nie, jeżeli ten przyjaciel leży teraz w śpiączce.
-Wszyscy muszą o tym wiedzieć?
-Każdy, który zechce i każdy, który mnie zdenerwuje.
-Po co?
-To tak, jakby Anglik, grający w futbol amerykański przyjechał do Atlanty, żeby rozstawiać po kątach rodowitych Amerykanów i uczyć ich grać w sport, który znają najlepiej. W miejscu, w którym żyli od zawsze.
-I Ty teraz jesteś takim Amerykaninem, którego rozstawiają po kątach. Anglik zaszedł za daleko ze swoją determinacją, powodując… prawie śmiertelny wypadek, więc Ty zamierzasz się zemścić… ale…
-Ale…?
-Ale to przyciągnęło jeszcze większą ilość Anglików, którzy chcą się sprawdzić, albo podnieść rękawicę.
Nikodem przytaknął.
Żandarm milczał przez dłuższą chwilę.
-Nie. Nic nie usprawiedliwia przed łamaniem przepisów ruchu drogowego.
-... przepisów? – Zaciął się w słowach.
-Moja córka mówiła o tobie w samych superlatywach. Na początku nie chciałem być humanitarny, ale mnie zmusiła. Wyglądało jak Syndrom Sztokholmski. Porwana przez… w miarę przystojnego nastolatka w jej wieku.
-... tylko przepisów?
-Ona nie chce stąd wyjść, bez Ciebie, Talaga.
Oczy Nikodema rozbłysły, kiedy usłyszał swoje nazwisko.
-Porwanie... ustaliliśmy ze śledczymi, że moja córka zastała w klubie starych znajomych, którzy wyciągnęli ją do miasta. Sprawy się skomplikowały, co doprowadziło do wtargnięcia w samo centrum wojny między klubami.
Kluby piłkarskie, pełne kiboli, kontra teamy wyścigowe.
Kolosalna różnica.
-Ty, jako że się zamartwiałeś, szukałeś jej całą godzinę i cudem uratowałeś.
-Tak... tak chyba właśnie było.
Żandarm uśmiechnął się kącikiem ust. - Co do matki...
Nikodem podniósł wzrok.
-Proszę się nie martwić. Aspirujący politycy nienawidzą biurokracji, której i tak mają za dużo. Nie będzie chciała złego PRu, więc nie nagłośnimy tego.
-Cichy bohater. - Skwitował Nikodem.
-Wojsko sobie takich ceni.
-Mało ze mnie z wojskowego.
-Racja, więcej z Samuraja.
Nikodem odwrócił głowę.
Wentylator huczał.
A on się uśmiechnął.
-Twój samochód będzie pod budynkiem.
-Już?
-Uratowałeś ją. Po co miałbym Cię dłużej trzymać? Dla biurokracji? Wiem już wystarczająco dużo.
-Czy... będę mógł się z nią widywać?
Żandarm wstał, wziął swoje krzesło ze sobą i odwrócił się w kierunku drzwi.
Nikodem nadal siedział.
-Jesteś bystry. To się albo dziedziczy, albo nabywa. Jeżeli to pierwsze, to uściśnij dłoń swojego ojca. Jeżeli to drugie, to wolę nie wiedzieć, gdzie będziesz w przyszłości.
Przestroga?
Po tych słowach wyszedł.
Wentylator się wyłączył. Drzwi zostały otwarte.

Świt zastał Bielsko około czwartej nad ranem. Niebo było granatowe, pokryte szarą smugą nocnych chmur. Ulice rozświetlało bursztynowe światło starych latarni, nadając im urok jak ze starej pocztówki. Byli w jakimś urzędzie. Zewnętrzne ściany wyglądały jak stara kamienica, środek jak szkoła zawodowa.
Nic do siebie nie pasowało, ale dla wojska liczyła się praktyczność.
Toyota faktycznie stała pod budynkiem. Czekał przy niej jakiś mężczyzna, który najprawdopodobniej kończył swoją nocną zmianę. Spojrzał na Nikodema. Westchnął i kiwnął głową, przechodząc obok niego.
-Własność w środku. - Rzucił.
Nikodem kiwnął mu geście podziękowania. Pewnie chodziło o kluczyki, dokumenty i całą resztę.
Cała i zdrowa.
Tak samo czerwona, tak samo kanciasta.
Miał wszystko, wraz z bólem głowy, wypełnioną tysiącem różnych pytań.
Otworzył drzwi kierowcy i się zatrzymał.
Poczuł intensywną woń kwiatów, tytoniu i wina.
Ktoś przy niej palił, ktoś przy niej pił. Perfumowała się drogo.
Włożył głowę do środka i zauważył ją, siedzącą na miejscu pasażera.
Momentalnie się zaśmiał. Na początku ironicznie, lecz potem z przyjemności. Wsiadł do środka i spojrzał na nią.
-Czy... twój ojciec wie?
-Nie.
-Nie...? - Nikodem odwrócił głowę do lusterka po lewej.
Zastanowił się.
„Jesteś bystry”
Silnik ryknął swoimi czteroma cylindrami. Świata podniosły się. Wrzucił jedynkę i odwrócił głowę na konsolę środkową.
-To nie problem. - Odparł.
Samochód ruszył, starając się złapać świt.
< SFX: New Order: Crystal >

Dodaj komentarz