Ridge Chaser - Akt 22

Ridge Chaser - Akt 22Destroyed  








Ciemność przeciął błysk pomarańczowych, pojedynczych krążków, ustawionych w rzędzie, wzdłuż wijącej się serpentyny. W jednej chwili zaświeciły się wszystkie na raz, oblegając swoim skromnym blaskiem każdy fragment zimnego, ciemnego, stalowego, krzewistego i ziemistego świata. Wszystkie ciągnęły się w miejscach, gdzie nie było barierek energochłonnych. Postawione zostały znaki, odblaskowe, różowe pachołki, folia zabezpieczająca i krążki siana w miejscach, gdzie łatwo w coś uderzyć. Ekipa organizatorów w jasnych, pomarańczowych kombinezonach pogratulowała sobie sprawnie wykonanej roboty, która zajęła ledwo półtora dnia, poczym wsiedli do swojego dostawczego Volkswagena i odjechali w stronę wschodzącego słońca, witającego kolejny, sierpniowy dzień. Najcieplejszy miesiąc w roku.
Niespełna kilka godzin później, na samym początku odcinka Uphill – Downhill, gdzie zaczynały się wszystkie nielegalne wyścigi, u podnóża przełęczy pojawił się mały Peugeot 106. Jasno-niebieski, francuski hot-hatch, wyposażony w konieczną klatkę bezpieczeństwa i masę innych, wymaganych przez regulamin zabezpieczeń, ruszył ze swoją ekipą w górę drogi, która, nie mówiąc nikomu, postanowiła urządzić sobie mały trening. Pug ciągnął pod górkę z lekkim trudem, lecz na każdym spadku zamieniał się we wściekłą pszczołę, która swoim żądłem atakowała każdy zakręt, jak najgorszego wroga. Wielkiego szerszenia. Pilot zgrabnie podawał kolejne informacje o zakrętach, bez zająknięć. Samochód podskakiwał na wybojach i unosił jedno z tylnych kół, będąc tak niesamowicie sztywnym.  
-Lewy… trójka!  
Jego krystalicznie czysta, jasno-niebieska karoseria mieniła się od porannej rosy, która muskała blachę przy każdym, choćby małym kontakcie z poboczem, gdzie było miejsce na chociaż małe ścięcie zakrętu. Dwa nazwiska na bocznych szybach, A. Wanicki i K. Hiszpan, wraz z numerem startowym i małymi naklejkami sponsorów, wytwarzających okładziny dachowe, sprawiały wrażenie konstruktywnej i rzetelnej drużyny, która porządnie się przygotowała na nadchodzące wyzwanie. Samochód igrał z nadsterownością, imając się z dala od podsterowności, jaka przecież była domeną tych samochodów. W zasadzie, przekleństwem każdego samochodu z napędem na przód.  
-Trzydzieści metrów… lewy, trójka!  
Wszystko szło dobrze, jak po maśle. Plan mógł się powieść. Zerowy ruch, brak gapiów i zwierząt na poboczach. Droga została bardzo dobrze zabezpieczona. Jednak to, że w paru miejscach stały bele siana, od których można się odbić, nie oznaczało, że nie można było się rozbić w tych zawodach. Z małymi samochodami o niskiej mocy mogło to jeszcze uciec płazem, ale wszyscy wiedzieli, że pojawią się ludzie z bolidami amatorskich Formuł. Łatwo o błąd, który może kosztować karierę, a nawet może zabrać całe życie.  
Jednak oni się tym nie martwili. Liczyła się tylko prędkość i dobre przygotowanie. Wydawało się, że nic ich nie może zaskoczyć.
W tylnym lusterku, zza zakrętu wyłonił się mały hatchback.  
-Huh…? – Pilot zbliżył głowę do lusterka, przecierając oczy ze zdumienia. – Wanicki, przyśpiesz, bo zaraz nas zjedzą żywcem.
-Mam pedał w podłodze!
Hatchback zbliżył się jeszcze bardziej, pokonując następny zakręt o piętnaście kilometrów na godzinę szybciej.  
-W takim razie ten gość z tyłu musi mieć dłuższy pedał… uważaj!
Czarny hatchback objął jasnego Peugeota swoimi żółtymi reflektorami po kolejnym zakręcie w lewo, będąc kilka metrów od jego zderzaka. W końcu wysunął się troszkę na lewą stronę i zamrugał światłami, chcąc wyprzedzić zawalidrogę.
-Ten dupek na mnie mruga! To nie jest Gabryś?
Pilot obejrzał się za siebie, żeby rozpoznać samochód za nimi. – Nie. To pizzeria. – Przeczytał napis na masce czarnego Renault Clio Phase 3.  
-No co za faja, nie chce mnie przepuścić.  
-Czy my aby na pewno możemy tędy jechać? – Zapytał jego pasażer.
-Oczywiście, przecież jestem zawodnikiem.
W Peugeocie wybuchła gorąca dyskusja, sugerująca, żeby kierowca przestał się ociągać.
-Zostać objechanym przez dostawcę pizzy… daj spokój.  
-Przecież robię, co mogę!
Na kolejnym zakręcie w prawo zaciągnął ręczny, wprowadzając małą sto-szóstkę w kontrolowany poślizg. Renault wyłoniło się po prawej stronie, lekko stukając w jego karoserię.
-Jeszcze mnie uderza!
Pilot odparł śmiechem.  
W Renault, kierowca imponował swoim opanowaniem, lecz zaczynał się już niecierpliwić. – Dobrze. To ja go może wyprzedzę, bo spędzimy tutaj cały dzień.
Clio zajęło pozycję po prawej stronie, przygotowując się do zaatakowania nawrotu w prawo.  
-Przecież on tu się nie zmieści! – Krzyknął rajdowiec z Peugeota, hamując wcześniej.
A Renault, wspomagając się hamulcem ręcznym, przedostało się przez sam szczyt zakrętu, pokonując go idealną linią.  


-Już powinien tutaj być. – Mówił do swojego kolegi mężczyzna ze stoperem.  
-Słyszysz? Nadjeżdżają!
Jakież było ich zdziwienie, kiedy zza ostatniego zakrętu wyskoczyło Renault Clio.  
Mężczyzna zatrzymał stoper, powoli zbierając resztki szczęki z asfaltu.
-Ale… przecież… oni jechali Peugeotem.  
-I nie byli z pizzeri…  
Pół minuty później, przez ten sam zakręt przejechał faktyczny Peugeot, a pilot w środku właśnie zrzucał kask, ocierając łzy ze śmiechu.  

Igor, bo tak się nazywał mężczyzna, który jeździł srebrnym Lotusem Elise, był kilka lat starszy od Nikodema. Nadal miał krągłą twarz i czarne oczy, lecz jego włosy nie były już tak długie, jak kiedyś. Za to wyróżniał się ciemną karnacją, która dodawała mu niebanalnego, egzotycznego uroku. Odstawał z tłumu w szare i deszczowe dni. Nie, żeby był fanem bycia w centrum uwagi, natura go na to skazała, więc nauczył się z tym żyć. Praktykant w renomowanym warsztacie samochodowym, syn kierowcy rajdowego i człowiek, który z Nikodemem miał do czynienia od bardzo dawna.  
Świat jest mały, a historia właśnie zatoczyła koło, lecz nie wszystko było do końca jasne. Dla niego i dla Nikodema. Też się ścigał, razem z nim. Też rywalizowali w tych samych zawodach, nawet byli przez pewien czas przyjaciółmi.  
-Ale dlaczego on mnie nie pamięta? – Zachodził w głowę, parkując czarne Clio pod warsztatem. Lotus wcale nie był jego. Owszem, jeździł nim, ale nie był jego właścicielem. Na co dzień poruszał się starym Clio, które kiedyś jeździło w całkiem popularnej pizzeri.  
Jego pasażer wysiadł, podtrzymując swoje ciało od niekontrolowanego upadku na betonową posadzkę. – Dobra… niezły jesteś, ale do miasta wracam autobusem.
-Taa… - Zamknął drzwi.  
Ochłonął nieco, żeby w końcu spleść jakieś konkretne zdanie. – Chyba Cię nie doceniłem. Prawdę mówiąc… dawno nie jeździłem z kimś tak… konkretnie pojebanym. – Stwierdził.  
Igor nic na to nie odpowiedział, łechtająco pielęgnując swoje ego.
-Chyba jeszcze raz przemyślę kwestię z dopuszczeniem Lotusa do zawodów, mimo, że nie ma w ogóle zabezpieczeń… - Nie dokończył.
-To szczegół. Szybki strzał. Musisz dopuścić jeszcze jeden samochód.
-Jaki?

  

Grzechem byłoby powiedzieć, że Nikodem się nie wyspał. W końcu czuł powiew świeżości w swojej pustej głowie, ale chwilę po przebudzeniu poczuł ostry wstręt, który ogarnął jego myśli. Znowu miał sny, które bardziej dawały mu domysły, niż faktycznie cokolwiek wyjaśniały.  
-Moje sny wcale nie wyglądają jak sny. – Powiedział sobie w duchu. – To wygląda… jak projekcja.  
Spojrzał jeszcze na liścik, który został mu wręczony. Był jeszcze bardziej pomięty niż ostatnim razem, kiedy wyjmował go ze swojej kieszeni. Przypomniał sobie o Dianie i poczuł ból w środku, zdając sobie sprawę, że po raz kolejny ją zostawił. Z jednej strony miała rację, mówiąc, że Nikodem nie może przestać myśleć o wyścigach. Był powód, którego jeszcze nie znał, ale który na niego czekał.
I wydawało mu się, że to wyzwanie jest odpowiedzią, na którą czekał.  
Stan licznika w Toyocie przekroczył sto osiemdziesiąt trzy tysiące kilometrów. Pamiętał, że jeszcze na początku czerwca nie przekraczał stu osiemdziesięciu tysięcy. Przez trzy miesiące przejechał na oko cztery tysiące kilometrów. Objechał Polskę, nie ruszając się z Podbeskidzia, prawie. Zastanawiał się, jak daleko jeszcze to zajdzie.
Wtedy zdał sobie sprawę, że ostry wstręt wcale nie był projekcją jego głowy. On dobiegał z parteru. Wstał, założył jasne dżinsy i zszedł po schodach, czując drogi, słodko-kwaśny zapach tytoniu, unoszącego się w powietrzu i idącego z podmuchami wiatru z otwartego okna w kuchni. Przy stole kuchennym siedziały dwie osoby. Nikodem, przecierając oczy i masując swoje włosy, podszedł chwiejnym krokiem ku zgromadzeniu.  
-Tata… chyba jestem pijany.
-Dlaczego? – Jego policzki wzdrygnęły się, chcąc się podnieść w prześmiewczym uśmiechu.
-Bo widzę Cię podwójnie. – Zamrugał szybko oczami.
Ojciec Nikodema spojrzał na swojego brata, który faktycznie, był prawie jak jego odbicie w lustrze. Ten sam, delikatny, ale wyraźny nos. To samo wysokie czoło, to samo spojrzenie z oczu. Łagodne i drapieżne jednocześnie. Dla wybranych osób. Różnił ich tylko wiek, ilość zmarszczek i fryzura. Nikodem też nie odbiegał swoim wyglądem od tradycji genetycznych. Przyznać jednak trzeba było, że po matce odziedziczył kobiecą delikatność, jaka rysowała się na jego twarzy. Był idealnym nastolatkiem. Wujek zaczął się śmiać, gasząc papierosa w prowizorycznej popielniczce, która była słoikiem.  
Wtedy też Nikodem, po raz kolejny zdał sobie sprawę ze swojej głupoty. – Oj… - Zatrzymał się.  
-Cześć, młody. – Rzucił do niego wujek.  
-Wujek…?!  
-Ile lat się już nie widzieliśmy?
-Ile lat… - Zachodził w głowę. – Chyba dwadzieścia. – Otarł się po czole.
Ojciec podsunął mu ekspres z dzbankiem kawy. – To Ci chyba pomoże. – Powiedział, po czym schował głowę w swoich dłoniach, nie chcąc się zaśmiać.
-Jak tam twoja głowa? – Pytał dalej wujek. – Już wszystko działa? Silnik nasmarowany?  
-Głowa…? Tak… chyba tak. – Znów pomyślał o swoich snach. – Aczkolwiek chyba nie wszystko jeszcze rozumiem. – Wziął dzbanek z kawą, z którego upił łyk.
-Wiesz, mamy filiżanki.
-Hmph…? – Prawie się zakrztusił. – Mało cukru.  
-Tego Ci chyba najbardziej brakuje. – Odparł ojciec. – Jak się czujesz?
-Całkiem… dobrze.  
-Nie musisz znowu jechać na wizytę…?
-Nie. Wszystko w porządku. – Odłożył dzbanek i skierował się na taras. – Będę w garażu!  
-Wszystko pamięta? – Pytał wujek.
-Nie wiem. Nie wygląda, jakby był w pełni świadom tego, co było kiedyś.
-On… wie?
-Nie. Nie wie. Jeszcze.  
Jakby na zawołanie, Nikodem wrócił do kuchni.
-Wujku… - Zaczął.
-Tak?
-Mogę prosić o kluczyki do Toyoty?
Wujek spojrzał na Nikodema z ogromnym zdziwieniem. – To wy nadal macie moją MR-dwójkę?  
-No… w pewnym sensie, to jej nadal używamy.
-Cudnie! – Zaśmiał się. – Myślałem, że już dawno przehandlowaliście na jakiś nowszy samochód… powinniście, zresztą. Już chyba ledwo zipie ten silnik… strasznie niedopracowaną ją zostawiłem.
-Niedopracowaną? – Zmieszał się Nikodem. – Mi z nią było całkiem… cudownie. – Wyszeptał pod nosem.
-Mówisz tak, jakby chodziło Ci o kobietę.  
-W pewnym sensie… No dobrze. Ale gdzie ona jest?
-Kobieta?
-Nie, Toyota.
-Nie ma jej w garażu?
-Nie… plandeka leży na podłodze, kluczyków też nie ma.
Wujek spojrzał na Ojca, którego filiżanka powędrowała na stół w milisekundy, wylewając zawartość na blat w kolorze kości słoniowej.  
Dopiero wtedy Nikodem zrozumiał, że stała się rzecz nierealna.  

Sprawa została zgłoszona na policję w trybie natychmiastowym. Sieć obiegły zdjęcia, informacje i ostatnia znana lokalizacja czerwonej Toyoty MR-2, która jeździła jeszcze z czarnymi tablicami rejestracyjnymi. Cruisi’n PL rozpowszechniło wieść o zuchwałej kradzieży, która powędrowała dalej, do pomniejszych grupek. Kacper postawił swojego Poloneza w stan gotowości bojowej, znów z działającą turbiną. Radosław wygrzebał się spod Preludy i był gotów, żeby objechać całe Bielsko "pożyczonym” Civiciem, żeby tylko odzyskać Ridge Chasera. Nikodem, pędząc swoim Subaru Justy na złamanie karku, o mały włos nie dostał mandatu za przekroczenie prędkości, kiedy na drodze pod miastem przegonił sedana BMW E36, który musiał się zatrzymać do kontroli, nie mogąc podołać policyjnej Kii.  
Subaru wpadło pod warsztat, z przeraźliwym piskiem opon obracając się o sto osiemdziesiąt stopni i jednocześnie parkując obok Poloneza. Przerażony Kacper wyskoczył z wnętrza warsztatu, żeby zaraz stłuc twarz nieostrożnemu kierowcy. Wtedy zdał sobie sprawę, że to tylko Nikodem. Resztę dnia spędzili na dokładnym przeszukiwaniu Bielska i okolicy. Sprawdzili każdą uliczkę, każdy autokomis, każdy autozłom, każdą podejrzaną miejscówkę, nawet parkingi. Zajrzeli pod każdy kamień, znak drogowy i leżącego policjanta, żeby zostać z niczym. Toyota zaginęła.

Antoni wysiadł ze swojego BMW, które brzmiało tak, jakby miało zaraz wydać ostatnie tchnienie. Jednak on się tym nie przejmował. Maszyna była tylko maszyną. Jeżeli się zepsuje, to on ją naprawi, bądź zastąpi. Tą samą filozofią kierował się, kiedy wyciągnął wielki, budowlany młot ze swojego bagażnika i z całej siły uderzył w maskę Toyoty MR-2, gniotąc czerwoną i lśniącą karoserię jak puszkę Coca-Coli. Kilku jego kompanów podskoczyło, uradowanych samą myślą o dobrej zabawie, jaką będzie ręczne ze-złomowanie samochodu.
-Ten frajer doprowadził mnie do bankructwa. – Warczał Antoni, spluwając pod koła i uderzając w kolejne fragmenty nadwozia, tworząc wgniecenia, które były głębokie aż na dziesięć centymetrów. – Wszystko ma swoje granice, tym bardziej opinia… i portfel. Nie mam obu. Nie mam, kurwa, obu. Czy wy to rozumiecie? – Wskazał młotem na swoich pomagierów, którzy wyglądali jak dresiarze ze stereotypowego, po PRL-owskiego blokowiska.  
-No ta, szefie. – Odparł jeden z nich.
Antoni wzdrygnął się od samej świadomości, że upadł tak nisko. Był na takim dnie, że musiał zwrócić się o pomoc do marginesu społecznego. Ale czego nie zrobi tępy nastolatek, kiedy przed oczyma pomacha mu się paczką dopalaczy i niebieskim banknotem. Nawet sama saszetka chemicznej marihuany by wystarczyła, żeby stracili rozum dla kawałka syntetycznego zielska, lecz wolał mieć pewność, że dzieciaki o IQ równym temperaturze ciała człowieka nie uciekną po kilku sekundach. Uderzył w felgę, solidnie ją w ten sposób uszkadzając. – Jednak… jednak mam inny pomysł.  
Nic nie odpowiedzieli. Zaprogramowani jak bezmyślne maszyny.
-Ktoś z was nie chce się przejechać po lokalnej żwirowni?  
Odpowiedź jaką uzyskał przeszła jego i tak zaniżone oczekiwania.  
Przez następne dwie godziny Toyota była jednocześnie samochodem rajdowym, gruzem do zabawy, terenówką, czołgiem i łódką. Dresiarze zamieniali się miejscami co kilka minut, często wymieniając między sobą ciosy. Antoni, oparty o prawy błotnik swojego BMW, obserwował z ogromną satysfakcją, jak sprzęgło jest palone przez niedoświadczonych kierowców, skrzynia biegów jest pozbawiana przełożeń i zębatek, a silnik przegrzewa się z minuty na minutę. Po wszystkim, kiedy nikt nie mógł dojść do porozumienia, kto ma dalej prowadzić, wyciągnął z bagażnika kolejną parę młotów i rzucił psom do zabawy. Kolejną godzinę spędzili na dopieszczaniu swojego dzieła sztuki, po czym porzucili samochód. Dostali swoje dole w różowych banknotach, lecz nic nie mówili. Byli już na haju, nie mogąc się powstrzymać od zażycia najtańszych dopalaczy. Margines społeczny, bez perspektyw na życie. Antoni wsiadł do swojego samochodu i odjechał jak najdalej, czując, jak jego ego znów było pełne. Zapomniał jednak o rejestracji.

Pół godziny później mieszkańcy z okolic Żywca wezwali patrol prewencji, nie mogąc wytrzymać jazgotu kilku opętanych nastolatków, szalejących po ulicy, niszczących przystanki, kosze na śmieci, znaki drogowe i okna w domach, myśląc, że są Wojowniczymi Żółwiami Ninja. Jeden z nich wspiął się nawet na latarnie drogową i spadł na czyichś trawnik, niszcząc meble ogrodowe. Szybko jeden z funkcjonariuszy zauważył, że na wysypisku śmieci ktoś porzucił samochód. Nie wyglądało to na towar, który można poddać recyklingowi, więc po skończonej interwencji się na nią udali. Szybkie oględziny zgniecionej puszki wzbogaciły ich o starą, czarno-białą rejestrację, która w kilka sekund, za pomocą komputera, namierzyła właściciela zguby.  

Nie minęła godzina, a na wysypisku śmieci pojawił się kalejdoskop różnych samochodów. Żółty Polonez Caro, Honda Civic Type-R FN2, Subaru Legacy 3.0R, oraz Subaru Justy, z którego wysiadł zatroskany Nikodem.  
Widok, jaki wtargnął do jego umysłu niczym najgorszy, najpodlejszy intruz do ogniska domowego, podzielił jego serce na setki różnych części. Przetarł sklejone ludzką cieczą oczy, próbując się powstrzymać od pochopnych czynów, jednak widok wcale się nie zmienił. Wcale nie był jego imaginacją. Kolejną, mglistą jak senny, górski poranek projekcją. Pęknięte serce było nie do naprawienia, tak jak samochód, który stał pod górą śmierdzących, zgniłych śmieci. Jego dziewczyna próbowała go objąć, lecz on upadł na kolana, nie mogąc znieść tego widowiska, przypominającego wyciąganie zwłok z ruin zawalonego budynku. Wujek położył dłoń na jego ramieniu, chcąc coś powiedzieć. Rzucić kilka słów otuchy, ale wiedział, że to na nic. Żadne słowa nie mogły tego dnia poprawić. Żaden czyn nie mógł podnieść Nikodema z kolan. Nawet nie mógł dobrać słów do sytuacji. Samochód, którym opanował podstawy brawurowej jazdy, stał się przysłowiową, kupką złomu. Samochód, którym jego bratanek osiągnął więcej, przeżył wszystko bardziej i przede wszystkim, dzięki któremu naprowadził swoje życie na prostą, był wspomnieniem. Ojciec podszedł bliżej wraku, chcąc oszacować straty. Im bliżej jednak był, tym bardziej bolesne wydawały się rany, jakie piły od czerwonej jak krew karoserii. Smród cieknącej benzyny, spalonego oleju i sprzęgła zmieszał się ze zgnilizną śmieci i skoszonej, fermentującej trawy, przywodząc na myśl tylko jedno.
Gnijącego trupa.  
Toyota umarła.

Powietrze przeciął płaski świst powietrza, po którym nastąpiło głośne, pulsujące plaśnięcie. Głowa przekrzywiła się na bok od siły uderzenia, jaką przyjęła od otwartej dłoni, pozostawiając na policzku dużą, czerwoną bliznę.
-Idiota! – Krzyknął Andrzej, który chciał się raz na zawsze rozprawić z uporczywym wrzodem na tyłku. Stali przed starą jadłodajnią, przy której mieli się spotkać. On, pucybut Kamil i gracz, Antoni, który był skazany na przyjmowanie ciosów nie tylko fizycznych, ale i psychicznych. – Po co to robiłeś?
-Przecież sukinsyn puścił nas z torbami. Myślisz, że co to jest? Wiadomości sportowe? Naprawa tego rzęcha będzie równoznaczna z naszymi stratami. Zadbałem o to.
-Chuj w dupie. Teraz zwracamy na siebie jeszcze więcej uwagi niż wcześniej. Do tego musiałeś zostawić tych matołów samych, żeby zdemolowali pół ulicy, nim przyjechała policja i znalazła auto.
Antoni zamarł. Nie wiedział, że doszło do takiego obrotu spraw.
-Miałeś siedzieć cicho i się nie wychylać. Jesteśmy winni pieniądze, rozumiesz to? Przejebałeś z zakładami po raz kolejny, a teraz jeszcze bawisz się w zemstę.
-Przynajmniej dzieciaki teraz znają swoje miejsce.
-Sam nim byłeś jeszcze niedawno!
-To nie podlega dyskusji, że zrobiłem dobrze. Chłopak już nie kiwnie palcem na nikogo starszego od siebie.
Andrzej nie wytrzymał i rzucił się na niego z pięścią. Kamil stał obok swojego Nissana i nie reagował, jakby to była dla niego codzienność. Antoni w ostatniej chwili odparł cios otwartą dłonią i podłożył Andrzejowi nogę. Rozległo się głośne - „Tsach!”, kiedy podwinięta noga zabrała ze sobą kawałek żwiru, a ciało wylądowało na starym chodniku. Andrzej się przeturlał na plecy i spojrzał na Antoniego, który miał taki wyraz twarzy, jakby nie wiedział, co ma dalej zrobić. Podniósł się i otrzepał z brudu i pyłu, który na nim osiadł, spoglądając wściekle na Kamila, palącego nonszalancko papierosa.
-Trzymaj się z daleka od problemów. – Pogroził Antoniemu palcem. – Jeżeli tylko usłyszę, że znowu narozrabiałeś, to nic nie będzie stało mi na przeszkodzie, żeby Cię sprzedać.
-W takim razie ja się wycofuję. – Rzucił Kamil.
-Co?!
-Nie mam zamiaru w to się dłużej bawić. To nie Chłopcy z Ferajny, a Ty nie jesteś Robertem De Niro, żeby szastać wszystkimi jak swoimi pionkami. – Zgasił papierosa podeszwą swojego Adidasa i otworzył drzwi do samochodu.
-Chyba nie myślisz, że ot, tak po prostu sobie pojedziesz.
-Właśnie tak myślę, możesz robić, co chcesz. Mnie nie sprzedaż, bo sam mam na Ciebie więcej kwitów, niż Ty na mnie.
-Śnisz, gówniarzu.
-Przypomnieć Ci sprawę z kradzieżą u jubilera?
Stał tak jeszcze przez chwilę, czekając na odpowiedź Andrzeja, lecz on nie mógł nic więcej powiedzieć. Nie miał takiej władzy, nie miał już mocy. Nie miał nic. Wsiadł do samochodu i spokojnie odjechał w swoją stronę.
Antoni uśmiechnął się czerwoną częścią twarzy, wiedząc, że Andrzej nie może już nic zrobić. Splunął mu pod stopy i otarł usta nadgarstkiem. – Teraz już nic mi nie zrobisz, więc pozwolisz, że dokończę to, co zacząłem. – Jego rozbiegany, uzależniony od narkotyków wzrok sprawiał wrażenie niezwykle szaleńczego, porywczego fatum, które zaraz miało wybuchnąć swoją mroczną nienawiścią.

Nikodem wstał o czwartej i spędził cały ranek, na studiowaniu zdjęć z Facebooka. Spał tylko trzy godziny, które były przeplatane z kolejnymi pobudkami od koszmarów. Kończył już czwarty kubek kawy, który był wielki. W pewnym momencie przyniósł sobie cały dzbanuszek z ekspresu, żeby nie musieć schodzić bez przerwy do kuchni. Czarna, smolista ciecz stała na jego białym biurku w szklanym, staromodnym pojemniku, który był częścią włoskiego ekspresu do kawy. Mieniła się na złoto, odbijając promienie słońca od swojej czarnej, nieprzenikliwej powierzchni. Gorzka smakowała najlepiej. Zwykła czarna, która była posłodzona, przyprawiała o mdłości.
Cruis’n PL co dwa dni zaopatrywało swoich śledzących użytkowników w kolejne zdjęcia z eventów. Niektóre pochodziły z tych oficjalnych, zdecydowana większość z nielegalnych. Na każdym z nich Nikodem zauważał znajome twarze, zarówno te przyjazne, jak i wrogie. Na niektórych był on sam i jego samochód, na reszcie jego znajomi. Starał się zauważyć coś, co mogło mu pomóc w prywatnym śledztwie. Cokolwiek, co mogło mieć znaczenie.
Miał już cały folder na pulpicie, z kolejnymi pod folderami, w których posegregował zdjęcia według dat pojedynków. Upewniał się dwa razy, że odpowiednia fotografia trafiła pod dobry dzień, zanim przystąpił do bliższych oględzin. Rozpytywanie członków nie miało sensu. Nikt by się nie przyznał i żadna osoba nikogo by nie sprzedała. Zresztą, nawet nie lubił kapowania, ani niczego, co było z tym związane, chociaż teraz zastanawiał się, czy nie zrobić wyjątku. Odsunął się od biurka i rozciągnął dłonie, rozluźniając napięte mięśnie i zmęczony mózg. Słyszał, jak zmienia się ciśnienie w jego stawach, głośno strzelając. Tak, jakby naciągał sobie palce u dłoni. Zupełnie, jakby w jego organizmie zachodził proces częściowej regeneracji. Poklepał się po policzku i pomasował po drugim, czując zmęczenie, które go nagle ogarnęło. Potrzebował zajęcia, które go zmęczy, żeby nie musiał już zmuszać się do zaśnięcia. Głośno ziewną i rzucił się na łóżko, chcąc zapomnieć na kilka godzin o ostatnim dniu.
-Zakłady. – Podpowiedział mu jego mózg.
Cały plan szlag strzelił, kiedy zaczął wyszukiwać w swoich mapach pamięci wszystkich zamieszanych w nielegalne zakłady. Cały zespół Vendetta, z Andrzejem i Kamilem na czele. Szybko się podniósł i usiadł z powrotem przy komputerze, żeby wyszukać najstarsze zdjęcia.
Znalazł tylko jedno, na którym cała drużyna była w komplecie, łącznie z podstawionymi uczestnikami, w swoich starych rzęchach.
Był tam też trzeci zawodnik, który odwrócił się od aparatu.
A obok niego stało podejrzanie czyste BMW.

BMW E46 Serii trzeciej. Czarne coupe z roku dwa tysiące czwartego, wyposażone w sześciocylindrowy silnik M54 B30, generujący dwieście trzydzieści jeden koni, w modelu oznaczonym skrótem 330i. Był wrakiem. Był przykrytą pod wypolerowaną karoserią płaczem błagającego kundla, żeby go dobić. Kupiony po taniości, naprawiany po taniości przez człowieka, który nie liczył się z przyszłością. Ważne dla niego było to, co jest teraz. Nie liczył się z niczym innym, tylko z image’em, który stracił już dawno temu. Więc co mu, tak właściwie, pozostało?
Antoni spojrzał na zdjęcie w swoim iPhone, upewniając się, że rozpoznał odpowiednią osobę. Największą zaletą facebooka było to, że dzięki kilku kliknięciom, można było dostać zdjęcie i podstawowe informacje o osobie, której się szukało. Potem wystarczyło pobawić się w detektywa, przejrzeć jej znajomych, zobaczyć, gdzie mieszkają, gdzie się uczą, żeby się dowiedzieć jeszcze więcej.
Przeszły go ciarki po plecach, kiedy zrozumiał, że nikt się nie spodziewa jego ataku, bo jeszcze nikt nie wie, że to on jest sprawcą wszystkich przykrości.
Wrak, którym jeździł, był tak samo zgniły, jak on sam.

Nikodem pomyślał, że ojciec raczej się nie obrazi, kiedy i jego samochód zniknie z garażu na moment. Dla pewności zostawił liścik, w którym wszystko wyjaśnił. Subaru Legacy 3.0R był samochodem, który go pasjonował od pierwszego wejrzenia. Impreza, przebrana za zwykłego, rodzinnego sedana, który w mgnieniu oka mógł się zamienić w prawdziwy samochód rajdowy. Poczuł delikatne kopnięcie, po raz pierwszy dodając więcej gazu i zmieniając bieg przy czerwonym polu. Ewidentnie, ten samochód musiał być dodatkowo zmodyfikowany. O ile kochał szpetne Justy całym sercem, to Legacy było teraz bronią pierwszego wyboru.
Dokładnie zapamiętał nazwisko człowieka, wymienionego w jednym z postów na grupie, żeby go potem znaleźć w Internecie. Był w szoku, jak wiele rzeczy udało się mu osiągnąć w tak młodym wieku. Nie wiedział, że dookoła niego żyje tyle osób, mającychi z nim styczność.
Kilkanaście minut później zaparkował pod stacją kontroli pojazdów. Już z daleka udało mu się rozpoznać karoserię srebrnego Lotusa Elise. Wysiadł niepewnie z komfortowego, klimatyzowanego wnętrza na prażące słońce, które przyprawiało go o ból głowy. Zamknął drzwi i zaczął iść w kierunku drzwi wejściowych, w bocznej ścianie wielkiego garażu, który równie dobrze, mógł być halą magazynową firmy logistycznej. Ominął kilka starych palet, które najwyraźniej zostały porzucone, bo nie miały większego sensu istnienia i po prostu zapomniane, żeby za nimi ujrzeć coś, czego nie widział od bardzo dawna.
-Kawasaki Ninja. – Rozpoznał markę i model motocykla. – Taka sama, z którą się wtedy ścigałem. – Przypomniał mu się wypadek na jego Hondzie.
Nie miał wątpliwości, że tutaj pracował Igor. Nabrał odrobiny pewności siebie i wszedł do środka.

Na kanale stało stare Renault, pod którym bez przerwy ktoś przeklinał. Przeklinał po cichu, a słowa wypowiadał jakby zniekształcenie, pod nosem. Padały z jego ust naprzemiennie z kolejnymi stęknięciami klucza francuskiego, próbującego odkręcić śrubkę, niemogącą się poddać nawet pod wpływem WD-40. Nikodem stanął mocno na blaszanej płycie, którą był najazd na kanał i dwa razy uderzył w nią czubkiem buta.
-Zajęte! – Krzyknął.
Nikodem przykucnął, wyjmując telefon z kieszeni spodni i wyświetlając zdjęcie.
-No mówiłem, że zajęte!
-Ale my się chyba znamy. – Odparł ze stoickim spokojem.
Nagle przestał się szarpać ze śrubką. Powoli wziął swój klucz i włożył do pasa z narzędziami. Wziął białą szmatkę i wytarł nią swoje dłonie, odwracając głowę w jego kierunku.
Zobaczył przed sobą Samsunga, z wyświetlonym, niewyraźnym zdjęciem starego BMW serii trzeciej. Kątem oka spojrzał na Nikodema, którego twarz nadal była blada.
-Jak to się stało, że mnie znalazłeś?
-Determinacja. – Odparł bez emocji.
Igor wziął telefon i przyjrzał się bliżej. Stał tak przez pół minuty, oglądając dokładnie zdjęcie, po czym oddał telefon Nikodemowi. – Słyszałem, co się stało.
-Nie mogę pozwolić, żeby ten świrus skrzywdził czyjś samochód, albo człowieka, bo do tego pewnie też jest zdolny.
Igor nie mógł się powstrzymać od przypomnienia sobie dawnych czasów, kiedy obaj byli mali. Nikodem tego nie pamiętał, bo nie mógł pamiętać. Zawsze wtedy sobie pomagali. Chociaż na pierwszy rzut oka nie darzył go sympatią, to chciał z nim szczerze porozmawiać, bo nie mógł tłumić w sobie pewnych emocji cały czas. Schował szmatkę za pas i wyszedł spod czarnego Renault, oglądając je z perspektywy Nikodema.
-Mam pytanie… - Zaczął.
-Hm? – Nikodem był nawet zaskoczony. Patrząc na niego, czuł dziwne deja vu.
-Naprawdę wtedy wszystkiego zapomniałeś?
Zmarszczył czoło, nie takiego pytania oczekiwał. – Przecież sam się podniosłem, nawet wziąłem motocykl…
Igor zrozumiał, że Nikodem albo nie pamiętał tego wydarzenia, albo nie chciał o tym rozmawiać. Westchnął i wrócił do tematu, który nurtował jego zaginionego przyjaciela. Przeciwnika. – To BMW należy do Vendetty.
-Oh, naprawdę? – Odparł sarkastycznie. – Chcę wiedzieć, co za pajac nim jeździ.
-Jego była dziewczyna umawiała się z gościem z Ultralight Beam, może ona będzie coś wiedziała, bo w momencie wyścigu… chyba nawet wtedy tam była.
-A Ty tam byłeś?
Fakt. Był. Obserwował wszystko z ukrycia. – Nie.
Nikodem drenował go wzrokiem przez chwilę, ale zdał sobie sprawę, że na nic się to nie zda. – Wiesz, gdzie ona mieszka?
-Aleksandra?
-Aleksandra? – Zdziwił się. – Znam taką jedną.
-Ol… Aleksandr może być wiele.
-Teraz chodzi z innym, prawda?
Igor podniósł wzrok. Nikodem trafił w dziesiątkę. – Tak… skąd wiesz?
-Z gościem z żółtego Pomyloneza? – Zażartował.
-Czy Ty naprawdę potrzebujesz mojej pomocy?
-Tak. Kończ pracę, bo potrzebuję twojej pomocy.
Igor poczuł to samo, co roiło się w jego głowie, kiedy miał dziesięć lat.
A Nikodem nie mógł uwierzyć, że świat jest taki mały.

Standardowe blokowisko z płyty wyglądało jak obrazek, wyjęty wprost z filmu Stanisława Barei. Mdłe, kolorowe barwy, na które został przemalowany kilka lat temu, wcale nie dodawały uroku. Subaru zaparkowało przy chodniku, stając tylko na moment. Igor i Nikodem wysiedli, podchodząc do bramki.
Kilka minut później z trzeciego piętra zbiegła Aleksandra. Z daleka obu uderzyła jej niesamowicie kobieca uroda. Gładka twarz z wyraźnie zarysowanymi kośćmi policzkowymi. Zgrabny nosek, zaokrąglony u końcówki. Wysokie, ale zaokrąglone czoło, z wielkimi, niebieskimi oczyma i naturalnymi, długimi i cienkimi brwiami, które uwodziły każdym ich podniesieniem. Kiedy się uśmiechała, na jej policzkach pojawiały się dołeczki, a usta rozpromieniały mocą tysięcy małych gwiazd. Włosy długie i kasztanowe, które kręciły się od jednego, delikatnego podmuchu wiatru, opadały na jej ramiona i podskakiwały przy każdym postawionym kroku, będąc tak niesamowicie delikatnymi.
Albo Kacper miał w sobie urok, albo uwiódł ją w sposób, w jaki nikt inny nie mógł tego zrobić. Nikodem zachodził w głowę, jakim cudem się mu to udało, ale nie zastanawiał się nad tym dłużej.
Zamienili ze sobą kilka początkowych słów. Zapytali o to, jak toczy się życie, jak ze zdrowiem, czy wszystko w porządku…
Właśnie wtedy nastał idealny moment, żeby wtajemniczyć Olę we wszystko, co się ostatnio wydarzyło. Dziesięć minut dialogu o Toyocie. O tym, co mogło do tego doprowadzić i o podejrzeniach, które padły na jej byłego chłopaka.
-Antek… on jest narkomanem. – Rzuciła nagle.
Igor i Nikodem rozdziawili swoje oczodoły, kiedy bomba została spuszczona bez ostrzeżenia.
-Miał dozór kuratora, który go zostawił dwa lata temu. Zadawał się jakiś czas z niespokojnymi typkami z tej okolicy, kiedy w końcu jakimś cudem się wybił, będąc ochroniarzem na bramce w jakimś klubie. Od sterydów namieszało mu się we łbie i myślał, że jestem jego własnością.
-Te dzieciaki, które były na haju od chemii wtedy… to nie przypadek. – Stwierdził Igor.
-Albo świat jest jeszcze mniejszy, niż mi się może wydawać. – Odparł Nikodem.
-Sugerowałabym, żebyście sprawdzili klub, w którym kiedyś pracował.
-Jak się nazywa?
-Wy tak poważnie? – Była zaskoczona obrotem spraw. – Chcecie go znaleźć?
- Zrobimy to szybciej, niż on znajdzie nas.
-Night Club Alibi.
Obaj zgodnie kiwnęli głowami i spojrzeli na siebie. Spodziewali się takiej odpowiedzi.


  
  
Antoni odbył ciężką rozmowę ze swoim szefem. Kolejne opuszczanie stanowiska w środku nocy. Praca pod wpływem amfetaminy. Kolejne, coraz dłuższe urlopy, jakie zaciągał z różnych, coraz durniejszych powodów. Miał ostatnią szansę, żeby się wykazać, inaczej wyląduje na bruku, a przed tym jego twarz zamieni się w soczystego pomidora. Został wyrzucony za drzwi z pozdrowieniami, żeby nawet nie myślał o połowie swojej wypłaty. W tym momencie zaczął się zastanawiać nad tym, czy już teraz nie rzucić tego w pizdu i zająć się czymś, co nie wymaga tyrania pod nadętymi skurwysynami – jak ich określał.
Znalazł w kieszeni spodni jeszcze jedną paczuszkę.
-Oh… - Jęknął. Czy mógł się skusić? Czy miał dość siły, żeby ustać na nogach, bez wspomagaczy? Kiedy ostatnio spał? Kiedy coś jadł? Pił? Alkohol to też woda, ale nieco inna. – Uspokoił się. Zszedł do baru, usiadł przy blacie na plastikowym, designerskim krześle i wyciągnął małą foliową torebeczkę. Poprosił o butelkę zimnej wody i szklankę Jacka Danielsa. Na początku wyjął wszystkie tableteczki, jak miał. Białe, małe i okrągłe, wyglądające jak stara aspiryna. Na palcach został mu biały ślad, jakby właśnie wysypał kokainę. Przypomniały mu się te wszystkie rady od swoich kumpli, pozornie zaufanych dostawców, którzy mu wmawiali, że koncerny faumacertyczne nigdy się nie wycofały z używania substancji psychoaktywnych w swoich lekach. Przez pięćdziesiąt lat rozpracowywały ich skład, żeby potem podjąć badania nad nowymi, doskonalszymi zamiennikami, które bez problemu przejdą jakiekolwiek testy. Ot, tabletki kokainy. Kiedyś Pervitin, dzisiaj zwykła aspiryna. Niestety, nawet i ona powstawała w ograniczonych ilościach i można było pomarzyć o komercyjnym obrocie, ale to nie przeszkodziło zdeterminowanym jednostką, żeby otrzymać kawałek dla siebie. Paczka małych, plastikowych tubek, która mieściła takich dziesięć, a każda zabierała ze sobą po pięć tabletek. On miał cztery, z czego wyjął tylko jedną i schował ją do kieszeni. Resztę skruszył jeszcze w woreczku i dokładnie powielił, po czym wsypał to do szklanki Whisky. Wziął głęboki wdech i duszkiem wypił zawartość.
Chwilowe otępienie, spowodowane nagłym dostatkiem alkoholu we krwi. Wykrzywienie twarzy w akompaniamencie cichego warknięcia, od wchłonięcia bursztynowej substancji przez ścianki jamy ustnej i gardła, po których nastąpiło błogie uczucie unoszenia w powietrzu.
Wziął butelkę wody, która byłaby jego ratunkiem, gdyby się odwodnił. O ile mocy może mieć teraz sporo, to organizm przestanie go informować o potrzebach. Wypije ją, kiedy sobie przypomni, że coś jest nie tak. Wyszedł z klubu z jednym celem.
Dopaść dziewczynę Nikodema.
BMW stało zaparkowane przy stolikach na drodze jednokierunkowej. Poczuł nagły, orzeźwiający podmuch wiatru, z którym powędrowały wszystkie zapachy jedzenia. Pizzy, kebabów, naleśników, pieczywa, alkoholu. Dookoła roiło się od restauracji i klubów.
Podszedł do drzwi swojego samochodu, cały czas wierząc, że nie padnie. Wierzył, że siła jego woli współgra z samochodem, który, mimo że był na skraju, to jeszcze dawał sobie radę.
Rozgościł się w skórzanym wnętrzu. Powitał go ekran nawigacji BMW i automatycznie załączyła się piosenka Korna, którą traktował, jako swój killer-track.
Oparł głowę na zagłówku, delektując się mocą, jaka w nim rosła z każdą sekundą. Wręcz czuł, jakby zaraz miał eksplodować, zamieniając się w neutrony, które stanowiły podstawę praw fizyki naszego świata.
Włączył silnik, żeby w pełni zgrać swój umysł z samochodem.
Jednak nie mógł się oprzeć wrażeniu, że ktoś go spostrzegł. Mimo że dookoła było pełno ludzi, od nastolatków po emerytów i prawie każdy chociaż raz zahaczył wzrok na jego samochodzie, lub nim samym, to czuł, że coś jest nie tak.
Spojrzał przed siebie, widząc pnącą się do góry starą uliczkę, przez którą codziennie przeciskały się pojedyncze, małe dostawczaki, samochody flot, kurierzy, policjanci. Jednak ani policja, ani jego byli wspólnicy go nie obserwowali.
Coś, co się nim interesowało, było za nim.
Spojrzał odruchowo w lusterko pasażera.
-Co to za samochód?

Subaru Legacy zjechało z minironda przed sferą i skręciło w prawo, w starą uliczkę, prowadzącą do góry, bliżej starego miasta. Ledwo po paru metrach od wjazdu na jednokierunkową ulicę, zauważyli z daleka tandetny szyld z wielkimi, czarno-czerwonymi napisami „ALIBI”. Nie minęła sekunda, a spostrzegli czarne BMW, które stało obok wejścia do klubu.
-E46. – Rzucił Igor.
Nikodem przełknął ślinę. Wszystko szło zbyt dobrze, za łatwo.
-Dzwonimy po policję?
Zastanowił się, czy miało to sens.
-Nie mamy dowodów, tylko fakty.
-Więc… kurwa mać. – Odparł. – Masz w bagażniku coś ciężkiego?

Subaru zatrzymało się trzy metry za BMW. Oba stały z włączonymi silnikami. Antoni czuł napięcie, które generowało adrenalinę w jego organizmie już od samych podejrzeń. Serce zaczęło mu szybciej bić, kiedy spostrzegł, że drzwi kierowcy się uchylają.
Po chwili głowę wystawiła osoba, której się tutaj nie spodziewał.
Rozpoznał Nikodema.
W pierwszym momencie wrzucił jedynkę i z piskiem opon, z wyłączoną kontrolą trakcji zerwał przyczepność, wystrzeliwując do przodu, prosto na przechodniów, którzy cudem go uniknęli. Przebił się przez plastikowe stoliki i krzesła sąsiedniej restauracji, które torowały mu drogę i z ciężkością opanował samochód. Nie minęła chwila, a Nikodem rzucił się w pogoń, również zrywając przyczepność swoim czteronapędowym Subaru. Igor pomógł mu zapiąć pas i złapał się uchwytu w podsufitce.

BMW wpadło w poślizg, próbując pokonać skrzyżowanie przed sobą. Z ledwością udało mu się opanować samochód, zanim uderzył w latarnię na chodniku. Subaru wytoczyło się z uliczki i po zaciągnięciu hamulca ręcznego, ustawiło się bokiem do swojego pasa ruchu, na którym właśnie pędziło BMW, w stronę mostu. Samochody lawirowały między zwykłym ruchem ulicznym, co rusz zwalniając i przyśpieszając, jakby faktycznie przez determinację się przebijał zdrowy rozsądek, próbujący zatrzymać kierowców, niesionych wzajemną nienawiścią. Kolejne skrzyżowanie w poślizgu. BMW o mały włos nie traci kontroli, a Subaru pędzi jak po szynach, driftując bez zająknięcia. Dźwięk wysoko kręconego Boxera był stłumiony przez rzędową szóstkę z przelotem, który przyprawiał o krwawienie z uszu. Przejechali przez jedno czerwone światło, cudem unikając zderzenia z samochodami, nadjeżdżającymi z obu stron. Mieli dość szczęścia, że nikt się nie śpieszył. Igor w głębi ducha zaczął się zastanawiać, jak silna musi być wola Nikodema, kiedy prowadzi samochód.
Antoni tymczasem, pod wpływem swoich magicznych tabletek, wyobrażał sobie świat jak grę komputerową, w której prawdziwa śmierć nigdy nie istniała. Zaliczał kolejne punkty kombo, kumulując swój wynik za każdym razem, kiedy wyprzedził kilka samochodów naraz, przecisnął się na styk, bądź uniknął potrącenia pieszego. W końcu jednak musiał położyć kres temu wyzwaniu, zatrzymując się z trudem przed kolejnymi, czerwonymi światłami. Subaru wyprzedziło samochód obok i zatrzymało się po jego prawej stronie, uszkadzając mu lusterko pasażera. Gotowi do startu.
Antoni i Nikodem zmierzyli się wzrokiem. Ten drugi opuścił szybę, więc Antoni postąpił tak samo.
-Jak tam wakacje? – Rzucił nonszalancko Nikodem.
-Podziwiam widoki. – Odparł tym samym tonem.
-Może mały zakładzik? – Pokazał mu pięć złotych. – Ta twoja furmanka wydaje się całkiem szybka. Zabawnie by było, gdyby duży, ciężki, japoński sedan był od niej szybszy.
-Szukasz atencji, czy głupiego? Spływaj gościu.
-Ostatnim razem, kiedy mnie widziałeś, ścigałem się z zaciągniętym ręcznym.
Antoni zmierzył go wzrokiem.
-A Ty wydajesz się szybszy, od tego ćwoka, twojego kolegi. Andrzej, jak mniemam.
-Wy Bielszczanie myślicie, że możecie podchodzić, do kogo się wam podoba i targać jak szmatę. Może odsuniesz się i pozwolisz mi jechać w swoją stronę? Zanim rozwalę Ci to twoje Subaru.
-Trzeba było nie uciekać.
-Trzeba było nie podskakiwać z pieniędzmi.
-Mądre to, zostawić partnerów w zbrodni, na kompletnym pustkowiu?
-Nie mój problem. Nie mieli nic przeciwko.
-Przyznałeś się. – Rzucił mu pięć złotych. – Do zakrętu mistrzów.
-Pożałujesz tego.
-Już to słyszałem.
Zielone światło.
Ruszyli.

-Chyba trochę przesadziłeś. – Igor nie mógł ukryć podziwu dla otwartości Nikodema, który ot, tak po prostu, rzucił mu wyzwanie, kiedy mieli już to, co im było potrzebne.
-Dobra… masz to nagrane?
Igor wskazał mu palcem na kilkunastosekundowy klip, na którym widać nawet przez kilka sekund twarz Antoniego.
-Jezu, idealnie. Wszystko powinno się udać. – Poczuł rosnącą nadzieję w środku. Teraz wszystko zależało od natężenia ruchu, które jest często problemem na S1 wokół Bielska-Białej. Miał nadzieję na mały slalom, który zmęczy Antoniego. Ale co z nim samym? Nigdy nie doprowadzał Subaru do tak wysokich prędkości. Nie wiedział, czy powinien, więc… miał teraz okazję to sprawdzić. Lawirowali między samochodami, unikając wszystkich przypadkowych uczestników tego szaleństwa, którzy wtargnęli na jezdnię w nieodpowiednim miejscu i czasie. Krystalicznie białe Subaru, kontra czarne jak noc BMW. Symboliczna walka.
Droga do zakrętu mistrzów jest jednocześnie trudna i prosta. Najpierw, jadąc na północ, trzeba pokonać gęste wzniesienia i upadki, które owszem, oferowały piękne widoki, ale czasami mogły zwieść dobrych kierowców. Były jak przedsmak. Ostrzeżenie, które wyraźnie nam mówi, że mamy się przygotować na najgorsze.
-Mam lepszy silnik. Zaraz będziesz historią. – Antoni był bardzo pewny siebie, trzymając się zderzaka Subaru jak przyklejona mucha. Wskazówki obu samochodów już dawno przekroczyły dwieście na godzinę, siejąc podmuchy wiatru tak potężne, że inne samochody odczuwały od nich turbulencje. Zupełnie jak w wyścigach NASCAR.
Nikodem spojrzał w lusterko ze swoistym zafascynowaniem w oczach, napędzanym adrenaliną. Zerknął w boczne, żeby się upewnić, że przypadkiem nie atakuje go od lewej strony. Wysunął się na pas do wyprzedzania i przyśpieszał jeszcze bardziej. Jechali już dwieście pięćdziesiąt, powoli zbliżając się do limitów silnika.
Podmuchy wiatru były tak głośne, że huk zaczął rozprzestrzeniać się po kabinie. Zabłysła kontrolka poziomu paliwa, co było raczej normalne w tym silniku, a przy takiej prędkości, raczej niczym dziwnym. Ale Nikodem się tym nie przejął. Byli już blisko.
Zakręt był w zasięgu wzroku.
-Nikodem… chyba powinieneś zwolnić. – Igor zaczął się obawiać. Byli daleko, ale jechali dość szybko, żeby zaraz się zbliżyć do punktu hamowania.
-Sekundy. – Rzucił.
Antoni zaczął się śmiać, czując wahanie u Nikodema. Przez moment przeleciała mu myśl, żeby go lekko puknąć w tylny zderzak. A nóż, może nie opanuje samochodu i skończy na barierce? Przy tej prędkości, mogło się to bardzo źle skończyć.
-Nie warto tak ryzykować dla pięciu złotych! – Igor zaczynał wątpić w opanowanie swojego kierowcy, zaślepionego rządzą zemsty.
BMW, rycząc silnikiem zaraz za Subaru, zbliżyło się jeszcze bardziej, będąc kilkanaście centymetrów od tylnego zderzaka. Tunel aerodynamiczny naprawdę potrafił zdziałać cuda.
Most przed zakrętem był już na tyle widoczny, że Igor z łatwością mógł policzyć ilość podpórek na nim.
-Cholera jasna! Nie wyrobimy przy tej prędkości! Ten zakręt to nie jest zabawa!
Ale Nikodem nie hamował.
BMW wysunęło się lekko na lewą stronę. Subaru zaczęło schodzić do wewnętrznej, co było kompletnym brakiem zdrowego rozsądku, przy takiej prędkości i przy ostrym łuku w lewo. Szaleństwo. Zbliżyli się do barierki. Antoni chciał wysunąć się lekko na bok, żeby móc uderzyć Subaru w tylne koło i posłać je na barierkę po drugiej stronie.
-Teraz! – Krzyknął Nikodem.
Gwałtowne hamowanie, tuż przed strefą zero. Samochód stracił przyczepność, blokując na moment koła, co było zamierzone. Subaru z gracją przesunęło się na prawo pod wpływem podsterowności, po czym odzyskało trakcję i wystrzeliło do przodu, kiedy BMW zdążyło przejść po wewnętrznej stronie i go wyprzedzić.
Problem w tym, że już nie miało jak skręcić. Antoni za późno się zorientował, że to była pułapka. Kiedy Subaru pojawiło się za nim, jego samochód nie mógł skręcić. ABS nie działał, hamowanie zablokowało koła, aż w końcu obróciło samochód o sto osiemdziesiąt stopni, wysyłając go prosto na przeciwną stronę zakrętu, niszcząc kompletnie barierkę energochłonną po prawej stronie.
Tumany kurzu, kłęby dymu i przeraźliwy pisk opon. To była jedyna rzecz, jaką po sobie zostawiło Subaru.
-Ja pierdole! Myślałem, że chcesz zginąć. – Igor nie mógł się opanować, oddychając jak astmatyk.
-Dlaczego miałbym ginąć dla takiego śmiecia? Mądry człowiek… to zignoruje.
-Chyba chcę już do domu.

Tymczasem, już kilka kilometrów za nimi, przy rozbitym BMW zatrzymał się patrol drogówki autostradowej w swoim nowym BMW. Para policjantów w środku miała pewne pytania, dotyczące trzeźwości kierowcy, a znalezione w środku narkotyki wcale nie pomogły wersji Antoniego, według którego starał się upolować „Białą błyskawicę”, bo tak w pewnym momencie zaczął odlatywać.

Dzień się kończył, a gdzieś w dole Bielska, mały samochód dostawczy z paką, przystosowaną do przewozu samochodów, wiózł przykryty pod plandeką wrak, z kimś podobnym do Nikodema za kierownicą. Chmury burzowe, nakreślane pędzlem Boga, zaczęły się malować na wschodzie.

Dodaj komentarz