Ridge Chaser - Akt 7

Ridge Chaser - Akt 7Graduation  




Niecały tydzień po szokującym zwycięstwie do tej pory nikomu nieznanego kierowcy starej Toyoty MR-2 nad wręcz samobójczym kierowcą szarego Porsche 944 okazał się czasem niespokojnym. Doprowadził do wrzenia w lokalnym świecie sportowym. Na forach pisano o "rzęchu, który rozbił większego rzęcha", rozmawiano o dzieciaku, który jest bardziej samobójczy niż rajdowiec, bo driftował rozpadającą się Toyotą z centralnym, niedoładowanym silnikiem 1.6.  
Nagle, każdy chciał się przekonać na własnej skórze, jak wyglądają nocne wyścigi.  
Każdy, kto się odważył.  
Każdy, kto wiedział.  
Każdy, kto znał temat.  
Każdy, poza tą jedną, nieszczęsną osobą.  
Opuścił szkołę na całe, długie dwa miesiące. Nie wiedział, co będzie robił, kiedy, z kim i gdzie. Nie wiedział nic. Czuł się źle ze sobą, więc postanowił znaleźć pracę dorywczą. Poszukiwania skończyły się na ofercie pracy w lokalnym kebabie, więc i to sobie darował. Wtedy jednak, jak grom z jasnego nieba, pojawiła się oferta pracy, która się mu podobała.  
*PIZZERIA ZATRUDNI KIEROWCĘ*  
-Idealnie.  
Po kilku telefonach, rozmowie i podpisaniu papierów stał się pracownikiem na próbny, miesięczny okres. Zaczynał od poniedziałku, mając jeszcze cztery dni wolnego.  
I to wszystko jednego dnia.  
Rzucił piłeczką pingpongową o ścianę swojego pokoju, będąc bardziej zadowolony ze swojej pracy niż ze świadectwa. Zaskoczyło go to, że ojciec się niczym nie interesował.  
Po chwili zaniepokoiło.  
Zszedł z piętra i rozejrzał się po domu, nie widząc nikogo. Zdał sobie kolejną sprawę. Kiedy wrócił do domu, nie zastał nikogo.  
-Heh... Pewnie pojechał do kogoś pić. - Rzucił piłeczką na drugi koniec korytarza. Wpadła do kuchni i odbiła się od szafek, lądując na dywanie.  
Wtedy przed domem rozległ się dźwięk klaksonu.  
-Hm... - Nikodem wyjrzał za żaluzje, widząc lekko kanciastą Hondę Prelud w kolorze jasno bordowym. Powolnie wyszedł za drzwi, jedną nogą nadal zostając w domu.  
Z samochodu wyskoczył Radosław, który wyraźnie był czymś podekscytowany.  
-Ra... Radzio...  
-Chyba nie jesteś zbyt zaskoczony moją obecnością. - Oparł się o dach.  
-No, jestem zaskoczony, że faktycznie kupiłeś Hondę...  
-I naprawiłem! Ma nowe sprzęgło i wydech. Zdała dzisiaj przegląd i w końcu mogę jechać!  
Nikodem zmierzył wzrokiem Hondę Prelude trzeciej generacji, jeszcze posiadającą chowane światła reflektorów.-To wspaniale... Dziwię się, że w ogóle chciało Ci się w to bawić.  
-Coś Ty taki dziwny dzisiaj...  
-No sam nie wiem... - Oparł się o futrynę drzwi. - Chyba taki dzień. Słońce dziwne jakieś...  
-Może się przejedziemy nad Żar? Chcę wypróbować moje auto z kimś doświadczonym.  
-Doświadczonym?  
-Mam Ci przypomnieć twój wyścig z niedzieli?  
Nikodemowi przed oczami stanęło Porsche, które było kompletnie zniszczone. Przypominało człowieka, któremu wbito w plecy potężny arsenał gwoździ i wygięto w połowie.  
-Nie musisz, doskonale go pamiętam... I strasznie rozpamiętuję.  
-Jedziesz czy będziesz płakać w domu? Poza tym... Znowu musimy pogadać.  
-No dobra... Jadę.  


  



Siedzieli razem na stoku Żaru, obserwując, jak paralotniarze startują pierwszy raz tego dnia. Pogoda dopisywała, a w górach wiał lekki wiatr.  
-Okej, to o co chodziło?  
Radzio wziął kęs hamburgera, którego sobie kupił, zajadając się bardzo szybko.  
-Jezus... Udławisz się.  
-Spoko, nic dzisiaj nie jadłem.  
-Znowu Cię będzie brzuch napierdalać.  
-Oj no i dobra. Dzieje się, Nikoś, dzieje.  
-Co się dzieje?  
-Wiesz, ilu ludzi zaczęło interesować tajemnicze MR-2? Jezus, w Internecie wypisują takie rzeczy, że włos się na głowie jeży.  
-Co niby wypisują? – Odparł tak, jakby w ogóle go to nie interesowało.  
-Kilkoro ludzi chce zorganizować spotkanie i pojeździć.  
-Pościgać się, chciałeś powiedzieć.  
-Kierowca tego Forda Cougara chce się z tobą ścigać w następną sobotę.  
Nikodem spojrzał głupio na Radosława, któremu keczup ubrudził całe usta. – Ale ja nie chcę.  
Radosław prawie się zakrztusił, oczekując innej odpowiedzi. – Jak to nie chcesz?  
-Normalnie, to był jeden jedyny raz. Nigdy więcej.  
-Jesteś w stanie sobie wyobrazić, jak wielkie możliwości się przed tobą właśnie otwierają?  
-Boże, to był tylko jeden wyścig.  
-Ale za to jaki! Stara Toyota z małą mocą pokonała o wiele bardziej zaawansowane Porsche, do tego jechał nią ktoś, o kim nikt nigdy nie słyszał. Pojawił się znikąd jak widmo, pokonał druzgocąco swojego przeciwnika i zniknął szybciej, niż przybył.  
-Fajnie to koloryzujesz.  
-Posłuchaj mnie, bo takie rzeczy nie zdarzają się codziennie. Możesz zasłynąć, ludzie o tobie mówią, lokalni kierowcy już rozpuszczają plotki o samobójcy. S a m o b ó j c y.  
-No właśnie, tego się boję! Strach mnie paraliżuje! – Wydarł się na Radosława. – Nie mogę myśleć o ściganiu się bez poczucia kostuchy na ramieniu, ale z drugiej strony nie mogę przestać o tym myśleć.  
-Skąd się to u Ciebie wzięło...  
Nikodem nie odpowiedział, spoglądając w niebo. Chmury ułożyły się finezyjnie, przypominając teraz fale na oceanie.  
-Halo...  
-A mogło to być ostatnim lotem naszym, albo też kurewskim kłopotem, Lecz wszystko dobrze się skończyło, Fart, że motoru nie rozbiło.  
-Ja pie...  

  


Nikodem dosyć szybko zakończył ten ostatni dzień roku szkolnego. Odebrał świadectwo ze średnią 3.9. Wiedział, że Ojciec i tak nie spoglądał na oceny, wiedział, że to nie do końca się liczy w życiu to, jak Cię oceniają, ale jak sam siebie oceniasz. Dzień wcześniej załatwił sobie pracę w Pizzerii. Właściwie, była to praca po znajomości, jako że Radzio też tam pracował. Obaj stali się dostawcami najgorszej pizzy w okolicy. Razem mieli z tego ubaw i jednocześnie czerpali przyjemność, bo nie musieli tykać niedopieczonego ciasta i zielonego salami. Przy jego samochodzie na szkolnym parkingu czekała już Diana, o czym w ogóle nie wiedział.  
-Niko, dlaczego taki zamyślony cały czas jesteś?  
-Myślę nad... Tym i owym.  
-Ostatnio też taki byłeś.  
Pomruknął cicho.  
-Co... Nie podobam Ci się, tak?  
-Nie nie nie nie nie, nie. To nie tak.  
-To o co chodzi?  
-W ostatnim czasie mam więcej problemów na głowie niż w całym roku szkolnym.  
-Hm... Chodzi o Tomka?  
Speszył się. – Trochę...  
-O kierowce tego dziwnego samochodu?  
Nikodem przypomniał sobie, jak w lusterku widział szare Porsche 944 wbijające się w płot i niszczące sobie całą karoserię. – Też...  
-Oni mają coś ze sobą wspólnego? – Parła do przodu jak pociąg bez hamulców.  
-Powiedzmy, że mieli drobne scysje... Boli mnie to, że nie mieli okazji wyrównać rachunków.  
-He...  
-No co no?  
-Ciebie interesują czyjeś porachunki czy zdrowie przyjaciela?  
Nikodem otworzył drzwi swojego Subaru. – Będziemy tak stać czy w końcu pojedziemy?  

  



Siedzieli we dwoje w kawiarence. Nikodem skrzętnie opisał całą zaistniałą sytuację, pomijając fakt ostatniej nocy w górach i Toyoty jego ojca.  
-Czyyyliii... Ten idiota tak po prostu stanął do wyścigu z psychopatą i teraz leży w śpiączce?  
-Mniej więcej.  
-Śmiechu warte.  
-Czuje się, jakby to była moja wina.  
-Pardon? A to z której strony...  
-Bo miałem okazję go powstrzymać, a tego nie zrobiłem.  
-Ale on sam tego chciał Nikodem, to nie twoja wina.  
-To ma głębsze podłoże.  
-Jakie zaś?  
-Razem chcieliśmy się ścigać kiedyś. Mieliśmy motocykle w gimnazjum.  
-Mogliście nimi jeździć?  
-Hehe... Nie mogliśmy. Ja miałem kartę motorowerową, a on miał tylko rowerową. Na początku miałem pięćdziesiątkę a on sto dwudziestkę piątkę. Rok później to ja miałem sto dwudziestkę piątkę a on dwusetkę. Sukinsyn był szalony. Świetnie jeździł.  
-Już nie jeździcie na motocyklach?  
-Za dużo się stało, za dużo zostało powiedziane.  
-Dlaczego do jasnej cholery nigdy mi nie udzielisz jasnej odpowiedzi?  
Nikodem spojrzał na nią z lekkim zażenowaniem. – Booo się wstyy... Wstydzę.  
Dianę przekręciło i opadła na krześle, czując napływ głupoty do jej głowy.  
-Zagrożenie było raz, po czym przestałem w ogóle jeździć. Stało się coś, co za mną chodzi... Ten strach...  
-Przed śmiercią?  
-Nie wiem. – Wziął głęboki łyk kawy i odłożył filiżankę, ocierając usta dłonią. – Od tamtej pory boję się szybko jeździć.  
-Coś o tym wiem... Chociaż to twoje Subaru wydaje się całkiem szybkie.  
-Uwierz mi, że jak żółw. – Zaśmiał się. – Stary i powolny, z zanikami pamięci.  
-A może... – Uśmiechnęła się skrycie. -... To kierowca jest szybki?  
-Przecież jeżdżę jak dziadek!  
-Dziadek rajdowiec.  
-Pf. Ta cała Ola chyba myśli, że jest kierowcą Formuły jeden.  
-A skąd Ty wiesz, jak ona jeździ?  
-No bo was widziałem w Bielsku parę dni temu.  
-He... A to dobre. Mówiłam, żeby zwolniła, bo jakiś fagas nas gonił.  
-FAGAS?!  
-Mówiła, że silnik w kaszlaku jest rozkręcony przez poprzedniego właściciela do grubo ponad siedmiuset centymetrów sześciennych... Czy coś. Nie wiem, czy to był jej były czy ona go takiego kupiła.  
-Siedemsetka w Maluchu?  
-Ma masę elementów z innych samochodów. Pompę paliwa z jakiegoś starszego Porsche, gaźnik dwugardzielowy Webera, jakiś chyba wyczynowy model. Chujowe chłodzenie miał i Ciągle się psuł, to został zamontowany wiatrak wielkości mojego torsu, chyba też z Porsche.  
Nikodem nieuchronnie spojrzał w dół.  
-W rezultacie miał czterdzieści koni.  
-Jasna cholera... Moje Subaru ma ledwo ponad sześćdziesiąt i ileś... A on miał ponad czterdzieści i do tego waży o dwieście kilo mniej... To dlatego nie mogłem jej dogonić w mieście.  
-Halo... Żyj.  
-Skąd ona wytrzasnęła takiego potworka?  
-Nie wiem. Nie interesuje mnie to.  
-Ale zaskakująco dużo wiesz o nim.  
-Mam po prostu dobrą pamięć. To, że lubisz przechadzki nad jeziorem w środku nocy, to też pamiętam.  
-No i mnie masz...  

  


Marcin jechał właśnie w dół przełęczy Kubalonka, któryś raz tego tygodnia bijąc się na czas. On, samochód i stoper casio. Nie miał zamiaru przetrawić na sucho ostatnich koszmarów, które go nękały. Tym bardziej wrodzonego zapalenia Konrada, który koniecznie chciał wrócić do Tresnej i pokazać, kto tak naprawdę wie, z czym się je wyścig górski. Zatrzymał się z piskiem opon i ześlizgnął na pobocze, wgłębiając się w fotelu i zaciągając ręczny.  
-Koniec na dziś. - Powiedział do siebie, widząc nabite trzydzieści kilometrów na liczniku. Trzydzieści kilometrów downhillu i uphillu. Gotów na każdą ewentualność.  
Z poczuciem satysfakcji i wewnętrznego spełnienia, zawrócił samochód, jadąc znów w górę. Powrót do domu, odświeżenie, głowa ułożona na nowo. Brak presji ze strony sumienia, a jedynie uczucie pełnej harmonii z własnymi oczekiwaniami. To pomagało, pomagało bardzo, zwłaszcza kiedy miewał koszmary. Nie zważywszy na marne przepisy ruchu drogowego, wyjął z kieszeni paczkę Pall Malli i zapalił jednego z pozostałych dwóch papierosów. Normalnie nie palił w samochodzie, ale w tym momencie chyba mógł sobie pozwolić na ten mały grzech. Nie było nic przyjemniejszego, niż relaksująca jazda ze smakiem ulubionych papierosów w ustach. Jeszcze tylko mógłby włączyć jakiś utwór Stinga, a całkiem niezłe car-audio zapewniłoby bardzo przyjemną podróż do domu... W sumie to, czemu nie? Miał prawie trzydziestkę na karku, wynajmował parterowy dom, jeździł trzecim samochodem w swoim życiu, nowym... Prawie. Miał dziewczynę, której planuje się już oświadczyć... No i całkiem niezłą pracę, która czasami tylko doprowadzała go do szału. Przynajmniej nie musiał się bać o chleb, ani o nowy komplet Pirelli do Mazdy.  
Wtedy, w lusterku wstecznym pojawił się szybko zbliżający się kształt. Spojrzał kątem oka, obserwując, jak samochód nieźle radzi sobie pod górkę. Słowo "nieźle" było tu najlepszym możliwym, ponieważ chwilę mu zajęło, nim kompletnie usiadło na zderzaku czerwonej RX-8.  
-Co za samochód? - Szepnął do siebie z papierosem w ustach.  
Przyjrzał się bardziej, na chwilę odrywając wzrok z drogi. Kanciasty, wyraźnie zarysowany kształt. Srebrny lakier... Charakterystyczna linia. Rozpoznanie samochodu zajęło mu jedynie dwie sekundy, może półtorej.  
-Galant. Stary Galant, pewnie szósta generacja.  
Wtedy też, ułamek sekundy później, Galant zaczął wyprzedzać bez żadnego ostrzeżenia. Rozpoczął się podjazd na przełęcz, co jest równoznaczne ze startem uphillu. Samochód wyrównał się z Mazdą przed pierwszym zakrętem, lekko odpuszczając gaz. Marcin ze swoją wrodzoną dociekliwością nie mógł się oprzeć, żeby spojrzeć na samochód przeciwnika.  
-Co? To tutaj? - Lekko nie dowierzał, kiedy w pół sekundy rozpoznał dokładnie model, który najprawdopodobniej chciał go właśnie wyprzedzić. - Przecież to VR4.  
Galant wyskoczył przed niego, ostro hamując przed początkiem zakrętu. To wręcz wyglądało jak słynny "sprawdzian hamulców", stosowany, żeby poirytować przeciwnika. Marcin wdepnął pedał hamulca, prawie dotykając tylnego zderzaka Mitsubishi.  
-No niezłe zagranie, kolego, ale to na mnie nie działa. - Powiedział otwarcie, po czym zredukował bieg z lekkim naciśnięciem pedału gazu, a obroty potężnego silnika Wankla skoczyły do ośmiu tysięcy w mgnieniu oka. Czubek samochodu wysunął się do wewnętrznej, kiedy byli już w trakcie wchodzenia w zakręt. Samochody poszły bardzo równo, jak po szynach. Galant miał napęd na wszystkie koła, Mazda tylko na tył, mimo to zachowała całkowitą równowagę w zakręcie i wyszła z niego bez szwanku, będąc nawet bliżej zajęcia pozycji przed Mitsubishi.  
-Z tego, co pamiętam, Galant VR4 miał pod maską dwu-litrowe, czterocylindrowe, rzędowe turbo DOHC, prawdopodobnie w bloku 4G63. Jeżeli się nie mylę, to była to protoplasta przyszłego Lancera Evolution... I muszę przyznać... - Samochody wpadły w zakręt w prawo, tnąc przez swoje linie jak najlepszy superekspres, Shinkansen. Żadnych poślizgów, pełna kontrola. O dziwo, Mazda nie straciła nic do Mitsubishi, a jedynie pozostała na poprzedniej pozycji. -... I muszę przyznać, że to chyba nie jest oryginalny 4G63. - Wrzucił piątkę, przymierzając się do pełnego wyprzedzenia. Droga sprowadzała się do zakręcików, które były sprawdzianem przed słynną "patelnią", miejscem, gdzie kierowcy Matizów oddzielali się od prawdziwych mężczyzn... Podobno. Marcin już przygotował swoją taktykę. Nie zostawi mu ani centymetra, żeby wysunąć czubek Galanta przed RX-8. Wyszli z zakrętu, jadąc łeb w łeb, niczym żołnierze podczas przemarszu. Marcin lekko nadszarpnął kierownicą, odbił w lewo, stawiając samochód bokiem na wejściu do zakrętu.  
-Pełny drift czterema kołami, z tym nie ma żartów, kolego. - Szeptał do siebie, będąc pewnym, że wyjdzie z tego niby pojedynku zwycięsko. Wewnętrzna ciekawość znów się odezwała, kiedy spojrzał na moment w prawo. Jego wzrok zszedł na maskę Galanta, który nijak nie mógł się przebić między Mazdą a barierką. Marcin jednak spojrzał jeszcze raz, coś go zaniepokoiło. Wyszli z zakrętu, a raczej on z niego się wyślizgnął. Mimo to pewność siebie zniknęła. Marcin pobladł, kiedy spojrzał na lusterko pasażera. Na masce Galanta widniało od dawna niewidziane logo. Praktycznie wymarły gatunek, naklejka, która jest jedynie sentymentalnym listem do przeszłości.  
-LBK... Liga Białego Krzyża.  
Wtedy, przed nimi pojawiły się dwa samochody. Zza zakrętu wyjechała niebieska terenówka...Chyba Land Cruiser, którą właśnie wyprzedzało Audi.  
Oba pasy zajęte.  
Prędkość za duża.  
Szok spowodowany powrotem potwora z przeszłości.  
I świat nagle się zatrzymał.

Dodaj komentarz