Tam się wszystko zaczęło - cz.8

Wybrali się z Krzysztofem w niedzielę do kościoła do Człuchowa. Na obiad byli zaproszeni oczywiście do rodziców, gdzie Malwina miała dziś poznać dziadków Krzysia ze strony pani Ani. Rodzice pana Jacka już nie żyli. Babcia Malwiny także została zaproszona, miała przyjechać z Basią i jej mężem. Zapowiadała się duża rodzinna impreza. Malwina bała się, jak zwykle zresztą, spotkania z nowymi członkami rodziny. Aby załapać plusy, jak to nazwał Krzysiek, przygotowała sałatkę i upiekła sernik. Teraz siedząc w kościele zapadła w zadumę. Jakże daleko odeszła od tego, czego była uczona. Podeptała wszelkie zasady moralne: porzuciła męża, znalazła kochanka... wobec wiary nie znachodziła dla siebie wytłumaczenia. Ślubowała przed ołtarzem i złamała te śluby... Łzy pojawiły się w jej oczach, co nie uszło uwadze Krzysztofa. Wziął dłoń dziewczyny w swoją i mocno uściskał. Zdawał sobie sprawę z rozterek, jakie towarzyszyły Malwinie. A kiedy nadszedł moment przyjęcia komunii św., kiedy do ołtarza poszli rodzice Krzysztofa, a oni nie mogli, nie mogła powstrzymać napływających łez. Wiedziała, że musi się opanować, ale zrobiła to naprawdę nadludzkim wysiłkiem. Kiedy msza św. skończyła miała ochotę zamknąć się gdzieś, a nie brać udział w rodzinnym obiedzie. Krzysztof objął dziewczynę i mocno przytulił do siebie.
–     Już wszystko w porządku?
–     Chyba tak. Powiedz, Krzysiu, że ja nie świruję, że moje rozterki są uzasadnione.
–     Oczywiście, kochanie. Ja przeżywam to tak samo. Może nie jestem aż tak wierzący jak ty, ale te sprawy są dla mnie bliskie. Porozmawiamy wieczorem, bo mama nadchodzi.
–     Stało się coś, moi kochani?
–     Wszystko w porządku, mamuś.
–     Mam do was prośbę. Jacek rozmawiał wczoraj z księdzem Grzegorzem i zaprosił go na obiad. Moglibyście zaczekać na niego? My byśmy pojechali już wszystko przygotować.
–     Pani Aniu, pojadę z wami, pomogę we wszystkim.
–     A Jacek co będzie robił? Na twoją pomoc będę liczyć później, teraz zostań z Krzyśkiem, wiem, że stęskniłaś się za nim.  Myślę, że długo nie będziecie czekać.
–     Dobrze, zaczekamy. Chodź, Malwinko, usiądziemy na tamtej ławce, będziemy widzieć, jak Grzegorz wychodzi.
–     Ksiądz Grzegorz jest przyjacielem rodziny, jak się domyślam?
–     Tak, poza tym jest super facetem. Jest też moim przyjacielem, a myślę, że ty go także polubisz. Grzegorza nie da się nie lubić.
–     Jesteś z nim na ty?
–     Tak, jesteśmy w podobnym wieku. Wielokrotnie razem jeździliśmy na pielgrzymki.
–     Czy on wie o mnie?
–     Tak, wie, że pojawił się promyk w moim ponurym dotychczas życiu. Uprzedzę twoje dalsze pytania i powiem, że wie o tym, że jesteś jeszcze mężatką.
–     I co? Nie powiesz chyba, że podobnie jak moja babci i twoi rodzice zaakceptował to.
–     Teraz już tak, chociaż nie było to łatwe. Grześ swego czasu był częstym gościem u mnie. Chciał mnie odciągnąć od ciebie. Używał różnych sposobów, do czasu, aż zrozumiał, że jesteśmy sobie pisani. Musiałem mu trochę nakreślić twoją historię. W końcu przyznał, że nie ma na mnie sposobu, że to chyba strzała amora mnie dosięgła . Kochanie, nie obawiaj się niczego ze strony Grzegorza. O właśnie o wilku mowa, skończyłeś na dzisiaj?
–     Tak, na dzisiaj koniec. Wieczorną ma Boguś, a więc jestem już wolny. A więc to jest ta gwiazda na twoim niebie?
–     Pochwalony Jezus Chrystus, nie wiem czy jestem gwiazdą, ale...
–     Jesteś, kochanie, jesteś. Grzegorz, poznaj Malwinkę, trochę obawia się spotkania z tobą...
–     Ale jesteś pepla. Niech ksiądz mu nie wierzy. Bardzo miło mi poznać księdza.
–     Dla wszystkich Potyralskich jestem Grzegorzem, a więc nie wyobrażam sobie, abyś ty mi księdzowała, zgoda?
–     Ostatnio na wszystko zgadzam się, a wiec zgoda i tym razem.
–     A więc skoro formalności dopełnione, to chodźcie, obiad czeka. Samochód mam koło plebani.
Niedługo po tym byli już u państwa Potyralskich. Akurat przyjechała też Basia  z rodzinką i babcią Malwiny. Brakowało jeszcze tylko rodziców pani Ani. Kiedy zajechali przed dom, Malwina jakby mogła, to schowałaby się w mysią dziurę. Krzysztof przedstawił ich sobie, przedstawił także babcię Malwiny. Dziadkowie byli bardzo uprzejmi, ale nie przyjęli Malwiny z entuzjazmem. Dało się to odczuć, szczególnie ze strony babci Apolonii. Jednak pozostali robili wszystko, aby to zmienić. Sama Malwina postanowiła zjednać do siebie starszych państwa. Wiedziała, że nie dadzą efektu żadne słowa, że potrzebne są czyny. W późnych godzinach popołudniowych, kiedy Malwina pomagała przygotować podwieczorek, do kuchni weszła pani Apolonia. Była tam także obecna pani Ania.
–     Czy potrzebujesz czegoś, mamo?
–     Tak, mogłabyś zostawić mnie z tą młodą damą? A może byśmy przeszły gdzie indziej. Musimy chyba porozmawiać, prawda?
–     Możecie tutaj, ja chyba ci nie przeszkadzam?
–     Nie, Aniu, nie przeszkadzasz, ale chcę to zrobić na osobności.
–     Dobrze, pani Polu, jestem do dyspozycji. Może zawołam Basię, to pani pomoże, pani Aniu?
–     Idź, dam sobie radę. Możecie iść na górę, tam nikt wam nie będzie przeszkadzał.
Przeszli do pokoju na górze. Starsza pani zwróciła się od razu do Malwiny:
–     Nie myśl, moje dziecko, że chcę ciebie atakować. Związałaś się z moim wnukiem, a ja chcę tylko jego dobra. Wiem, że jesteś jeszcze mężatką. Podobno jesteś osobą wierzącą i praktykującą. To nie idzie chyba w parze, prawda?
–     Tak, ma pani rację, to nie idzie w parze. To jest także mój największy dylemat. Tak się niestety ułożyło moje życie. Niestety, kiedyś popełniłam błąd, chciałam mieć męża i dzieci... on jednak nie był tym człowiekiem, jakim go sobie wyobrażałam... Niech mi pani wierzy, że walczyłam z uczuciem do Krzysia bardzo długo. Jest ono jednak nie do zniszczenia...
–     A jak odkochasz się? Raz już to zrobiłaś?
–     Nie, ja nie odkochałam się, moja miłość została zabita. Nie będę pani tego wszystkiego opowiadać, nawet moja babcia nie wie o wszystkim... To nie jest przyjemne... pewnie tkwiłabym w tym chorym związku do śmierci, gdybym nie spotkała Krzysia. Naszej miłości nic nie pokona... jestem tego pewna. Rozumiem pani obawy, chce pani dla wnuka jak najlepiej... to jest także moim celem, uczynić Krzysia szczęśliwym. Będę się usilnie starała aby i pani miłość pozyskać. Zależy mi przede wszystkim na jedności w rodzinie, nie zniosłabym, gdyby przeze mnie Krzysiu był odrzucony. Wiem, że on mógłby ułożyć sobie życie z kimś wolnym, ułożyło się jednak inaczej... Wie pani, że gdyby nawet teraz, kiedy nie wyobrażam sobie życia bez Krzysia, pojawiła się jakaś osoba mogąca go uczynić szczęśliwym, to zniknęłabym. I nie są to puste słowa. Gdzieś przeczytałam takie słowa, że miłości trzeba szukać wszędzie, nawet za cenę długich godzin , dni i tygodni smutku i rozczarowań.
–     Chyba mnie przekonałaś. Jestem stara, ale wiem, że późna miłość przychodzi częstokroć z wielką gwałtownością. Ale mam jeszcze kilka wątpliwości. Czy zamierzacie mieć dzieci?
–     Oczywiście, chociaż nie rozmawialiśmy o tym. Jednak myślę, że rodzina bez dzieci nie może funkcjonować. Było to moim pragnieniem od zawsze. Pani Apolonio, zrobię naprawdę wszystko, aby Krzysiu był szczęśliwy. Na niczym, mi tak nie zależy, jak na nim.
–     Nawet gdybyś musiała go zostawić, dla jego szczęścia?
–     Oczywiście, ja już zaznałam tyle dobrego, że aby to odpłacić muszę sporo się napracować. Wydaje mi się, że jest tylko jeden sposób na szczęście: to żyć dla innych. Ja chcę żyć dla pani wnuka.
–     Wiem, że to są słowa, ale jeśli tylko postąpisz zgodnie z nimi to życzę wam obojgu szczęścia. Będę jednak miała na was oko, pamiętaj.
–     A ja postaram się pani nie zawieść. Obiecuję.
Kiedy zeszły na dół, oczy wszystkich zwróciły się na nie. We wzroku Krzysia wyczytała zapytanie. Uśmiechnęła się. Pani Apolonia powiedziała:
–     No, to ucięłyśmy sobie z Malwiną pogawędkę. Nie patrz się tak, Krzysiek, nie zjadłam jej. Muszę przyznać, że tym razem chyba dobrze wybrałeś. A moja prawnuczka gdzie się podziewa?
–     Basia dostała telefon ze szpitala, więc musieli wracać. Twoja babcia, Malwinko, zabrała się z nimi. Kazała cię pożegnać.
–     Szkoda, mogła zostać, przecież odwieźlibyśmy ją do domu.
–     Też jej to mówiłem, ale nie chciała robić zamieszania. Jutro do niej pojedziemy, zgoda?
–     A masz wolne? Panie Jacku, on nie może wykorzystywać sytuacji, że jest synem szefa. Tak nie można.
Jakiś czas później wyszła do ogrodu. Pragnęła pobyć chwilę sama, ale kiedy pojawili się tam panowie nic z tego nie wyszło. Krzysztof zauważył, że coś dręczy dziewczynę, dlatego też, jak tylko się dało, porwał ją w spokojny kącik. Mocno przytulił do siebie:
–     Dowiem się, co chodzi ci po główce?
–     To naprawdę nic ważnego. Wiesz dobrze, że czasem coś mi się ubzdura... to chyba efekt rozmowy z twoją babcią. Ona cię naprawdę mocno kocha. Walczyła zajadle o ciebie. Obiecałam jej, że nigdy cię nie skrzywdzę, ale czy będę mogła dotrzymać słowa? Raz już zawiodłam... Ja naprawdę nie przeżyłabym, gdybym cię skrzywdziła. Ja przecież już cię krzywdzę, nie możesz przez związek ze mną korzystać z sakramentów. Nie przecz, bo wiem, że to jest moja wina.
–     Ale cię dziś naszło, nie ma co. Kochanie, czyżbyś czegoś żałowała?
–     Nie, ale gdybym ciebie nie pokochała, to...
–     I myślisz, że odpuściłbym? Dobrze wiesz, że nie. Ale chyba mam pomysł na twoje wątpliwości, bo musimy to w końcu zamknąć.  Co byś powiedziała na rozmowę z Grześkiem? On na pewno znajdzie na ciebie sposób.
–     Myślałam już o tym, ale chyba nie wypada teraz mu truć głowę.
–     A ja myślę, że nie będzie miał nic przeciwko. Przyślę go do ciebie, dobrze?
–     A może byśmy zaprosili go do ciebie?
–     Do nas, kochanie, DO NAS. Zapamiętaj to sobie. OK, mama będzie nie pocieszona, że już jej zabiorę ciebie, ale mówi się trudno, chodź.
I faktycznie, pani Ania chciała zatrzymać młodych na kolacji, jednak jej się nie udało. Ksiądz Grzegorz także wymigał się z kolacji. Pojechali więc do domu Krzysia, gdzie on nie owijając w bawełnę wyjawił powód nagłej zmiany planów.
–     I proszę cię, Grześ, tylko ty potrafisz zmienić nastawienie Malwiny w tej kwestii.
–     Czułem, że cię coś gryzie. Najgorzej było w kościele, prawda?
–     Tak, masz... ma ksiądz rację. Proszę mi pozwolić tę rozmowę odbyć z księdzem, nie z przyjacielem... później wrócę do poprzedniej formy, dobrze? Krzysiu, nie wychodź, przecież wiesz o wszystkim...
–     Jednak uważam, że moja obecność jest zbędna. I skoro zabraliśmy Grzegorza bez kolacji, to pójdę przygotować coś na ząb.
–     Jesteś kochany... Wiem od Krzysia, że zna ksiądz moją historię, część mojej historii... prawda, że wszystko zagmatwałam?
–     Znam twoją historię widzianą oczami Krzysztofa. Opowiedz mi, jak ty to widzisz.
–     Dobrze. Pięć, nie, prawie sześć lat temu  na jakimś tam wyjeździe integracyjnym z urzędu poznałam Roberta. Był, nadal jest, przystojnym facetem, wpadliśmy sobie w oko. Mimo, że dzieliło nas ponad 500 kilometrów, zaczęliśmy coraz częściej kontaktować się. Robert zaczął przyjeżdżać do mnie. Pokochałam go. Wie ksiądz, on mi imponował tym, że nie widział we mnie tylko dziewczyny do łóżka. Do dnia ślubu nie spaliśmy ze sobą. Cieszyłam się bardzo, ale teraz, kiedy znam powód,... ale po kolei. Robert dostał pracę w Mebloporcie, sprowadził się do Chojnic i wkrótce pobraliśmy się. Jakże ja wtedy byłam szczęśliwa! Spełniły się moje marzenia o założeniu rodziny. Tylko Robert nie chciał pełnej rodziny. Dopiero po czasie wyjawił, że jesteśmy za młodzi na dzieci, że mamy jeszcze czas. Starałam się być dobrą żoną. Starałam się nie widzieć, że Robert coraz mniej czasu spędza ze mną. Właściwie tylko przez miesiąc przesiadywał w domu, po tym czasie zawsze ważniejsi byli koledzy, ryby, praca. Wszystko, tylko nie ja. Próbowałam z nim wielokrotnie rozmawiać, bez skutku. Nawet do teściów tylko raz mnie zabrał. Pogodziłam się z tym, ale jestem tylko człowiekiem. Zaczęło mi brakować jego obecności, nawet w łóżku nie mogłam liczyć na niego. Jak teraz pomyślę, to on ani razu nie wykazał inicjatywy do współżycia. Ani razu po ślubie nie zaznałam od niego czułości... Było mi coraz trudniej... i w dodatku nie miałam z kim o tym porozmawiać. Pomyślałam, że muszę wyrwać się z domu, bo dostanę świra. Zaczęłam jeździć na pielgrzymki, pomału odnalazłam spokój. Do czasu, aż spotkałam Krzysia. Jakże on był inny od Roberta? Już prawie minął rok od tamtej pielgrzymki do Częstochowy. Coś między nami zaiskrzyło od razu, ale nie poddawałam się. Przez prawie dwa miesiące nie widzieliśmy się, tęskniłam bardzo, tęskniłam, bo odnalazłam w Krzysiu kogoś, kto mnie słucha. Mogłam mu powiedzieć o wszystkim, a nie wyśmiał mnie. Dzięki jego namowie i pomocy poszłam na studia. Wreszcie mogłam się czemuś poświęcić. Wreszcie mogłam zabić czas. Widziałam już wtedy, że nasze małżeństwo wali się, ale robiłam naprawdę wszystko, aby tak się nie stało. Gdyby wtedy Robert dał chociaż mały znak, że mnie kocha, że mu na mnie zależy, to nie byłabym dzisiaj tu. Ale Robert nie widział, że oddalamy się. W końcu poddałam się. Zrozumiałam, że Krzysiu mnie naprawdę kocha, że to już nie jest przyjaźń, a raczej że przyjaźń zamieniła się w miłość. Zrozumiałam wtedy, że takiego chciałam widzieć Roberta: czułego, słuchającego mnie, widzącego mnie obok siebie. Niech ksiądz powie, czy ja dużo żądałam?
–     Pozwolisz, że wypowiem się na końcu?
–     Dobrze. Nie poddawałam się jeszcze temu uczuciu, bałam się, właśnie tego, co teraz ma miejsce. Jestem z Krzysiem, kocham go bardzo, zrobiłabym dla niego wszystko... a jednocześnie sprawiłam, że nie może uczestniczyć w pełni we mszy św. Wiem, że ja ponoszę winę za nas obojga, wiem, że przyjdzie kiedyś mi za to zapłacić, ale nie chciałabym, aby płacili ci, których ja kocham. To byłaby pokrótce moja historia. Miesiąc temu oznajmiłam Robertowi, że chcę rozwodu. Zanim wyjechał do Stanów nie wyraził zgody. Ale teraz to nie ma znaczenia.
–     A co zrobiłabyś, gdyby po powrocie ze Stanów twój mąż zmienił się? Gdyby stał się kochającym mężem?
–     Proszę Księdza, jeszcze tydzień temu zmieniłabym zdanie, kosztem Krzysia, kosztem mnie samej, bo moje serce oddałam już Krzysiowi, ale wróciłabym. Teraz już nie, może dlatego, że wiem, że on tego nie zrobi!
–     Malwina, nie mówisz mi wszystkiego. Kilkakrotnie nawiązywałaś do czegoś, nie nazywając tego po imieniu. Jeśli mam ci pomóc, to nie możemy w ten sposób rozmawiać. Wyrzuć to z siebie... czy twój mąż ma kochankę?
–     Wiesz..., wie ksiądz, byłabym zadowolona, gdyby to była tylko kochanka. On... on ma kochanka... mój mąż jest gejem... ja widocznie byłam tylko osłoną. Parę dni temu dowiedziałam się tego... Jeszcze nie umiem sobie z tym poradzić...
–     To całkowicie zmienia postać rzeczy. Co on na to?
–     Jeszcze nie wie, że ja o tym wiem. Wróci ostatniego kwietnia. Co ja mam robić? Nie wrócę już do tamtego domu, chociaż to jest dom po moich rodzicach. Niech mi ksiądz powie, jak mam żyć obok Boga? ...
–     Malwina, nie chcę budzić nadziei, ale zdaje mi się, że znajdziemy wyjście z tej sytuacji. Nie powiem nic więcej, dopóki nie dowiem się więcej. Na razie mogę ci tylko powiedzieć, że moim zdaniem, powinniście spotkać się kilka lat temu. Widocznie dziecko, Bóg tak chciał, może miał w tym jakiś cel? Tego my nie wiemy i nie dowiemy się. Idziecie teraz trochę pod prąd, to prawda. Musisz pogodzić się z tym, że nie wolno ci przystąpić do komunii św. do sakramentu pokuty możesz przystępować, chociaż nie będzie dane ci rozgrzeszenie. Najlepiej, abyś wybrała sobie jednego spowiednika, abyś nie musiała każdemu kolejnemu powtarzać tego samego. Chodzi o to, aby twoje sumienie nie przyzwyczaiło się go grzechu, abyś trzymała rękę na pulsie. Nie musi to być spowiedź w konfesjonale, bo rozgrzeszenia i tak nie dostaniesz, chyba żebyście mieszkając razem nie byli kochankami. Ale chyba nie na tym ma polegać wasz związek?
–     A czy ksiądz podjąłby się tej roli?
–     Z największą przyjemnością. Czy słyszałaś o komunii św. przyjmowanej duchowo? Jest to sposób bycia blisko Boga właśnie w takich sytuacjach.
–     Nie, nigdy nie słyszałam o czymś takim. To byłoby wspaniałe!
–     Ale niech to nie przysłoni ci istoty rzeczy. Teraz najważniejsze, abyście nie przestali dążyć do doskonałości. Mówiłaś, że pragnęłaś mieć dzieci. A rozmawiałaś na ten temat z Krzysztofem?
–     Nie, ale czy ksiądz sugeruje, że on miałby odmienne zdanie? Już dzisiaj jego babcia zadała mi to pytanie.
–     Nie, nic takiego nie sugeruję. Widzisz, Malwina, między tobą i twoim mężem były tajemnice, i widzisz, do czego to doprowadziło? Uwierz, najgorsza prawda jest lepsza od jakichkolwiek niedomówień. Nie popadnijcie w rutynę. Uwierz, życie nie będzie do końca takie radosne jak w tej chwili. Teraz wasza miłość osiągnęła punkt kulminacyjny, nie zawsze jednak tak będzie. Jeszcze przyjdą chwile zwątpienia, przyjdą łzy. Nie życzę wam tego, ale takie jest życie. Musicie sobie ufać. Wiesz, że miłość to taki stan, w którym szczęście drugiej osoby jest podstawą twojego szczęścia. Widzę w was materiał na wzorowe małżeństwo, ale nie siadajcie na laurach. Już zawsze walczcie o miłość, o siebie nawzajem. I nie wstydźcie się prosić o pomoc, jeśli przyjdą złe chwile. Otaczają was naprawdę życzliwi ludzie. Nawet babcia Krzyśka, do której może masz dziś żal za jej nastawienie do ciebie, chce waszego dobra.
–     Nie mam żalu do babci. Wiem, że ona jest zatroskana o wnuka. Rozumiem ją.  Dziękuję księdzu za tę rozmowę. Naprawdę czuję się lepiej, trochę mi ulżyło. Faktycznie, bałam się tej rozmowy. Wiem, że źle robimy, przede wszystkim ja źle postępuję, a wiem jakie jest stanowisko Kościoła. Jeszcze raz dziękuję księdzu. Nasz Krzysiu chyba przepadł w tej kuchni.
–     Malwina, jestem do twojej dyspozycji zawsze i o każdej porze. Pamiętaj, że masz we mnie nie tylko spowiednika, ale i przyjaciela. A teraz już możesz  z powrotem przejść na ty, OK?
–     Zgoda. Krzysiu, chodź już do nas.  Zakończyła się moja audiencja u księdza Grzegorza.
–     Grześ, znalazłeś wytłumaczenie na wątpliwości Malwinki? Wiem, że to jest ważne, ale dla niej bardzo ważne.
–     Myślę, że trochę tak. Do tego nie wystarczy jedna rozmowa. Krzysztof, muszę ci powiedzieć, ze wygrałeś na loterii. Gdybym już nie był zakochany, to Malwina byłaby pewnie tą osobą, na którą bym zwrócił uwagę. Życzę wam naprawdę, abyście pokonali wszystkie trudności. Wiecie, kiedyś, jeszcze na studiach, usłyszałem takie zdanie wypowiedziane przez księdza Marka Dziewieckiego: „KOCHAĆ KOGOŚ, TO BYĆ W TAKI SPOSÓB OBECNYM W JEGO ŻYCIU, ABY MÓGŁ STAĆ SIĘ NAJPIĘKNIEJSZĄ WERSJĄ SAMEGO SIEBIE”. Myślę, że wy spełniacie te warunki, bo jak powiedział św. Bernard z Clairvaux : nic nie jest trudne dla tego, kto kocha.

Minka227

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 3476 słów i 19771 znaków.

Dodaj komentarz