Happyendów nie ma: rozdział trzeci

Biegnąc o mało co się nie przewracam, ale w utrzymaniu równowagi pomaga mi Leo, który chwyta mnie za ramiona i patrzy na mnie z uśmiechem.  
Pod czas, gdy ja zdążyłam się przebrać i zabrać aparat, on zupełnie nic nie zmienił w swoim wyglądzie.  
-Idziemy?- pyta, a ja kiwam głową i łapie go za rękę. Jego mina jest bezcenna, natomiast ja w odpowiedzi tylko wzruszam ramionami. Prowadzi  mnie do samochodu i otwiera drzwi, lekko się kłaniając oraz śmiejąc. Zauważyłam, że on nie umie być przez dłuższy czas poważny. Zachowuje się jak dziecko i to chyba dlatego się tak dobrze dogadujemy.
W końcu stajemy przed tym samym budynkiem co wcześniej, ale ładnie oświetlonym przez sztuczne światła, a także dużo głośniejszym. W środku już gra muzyka i słychać dzikie krzyki, dobrze bawiącego się tłumu.  
Muszę mieć przestraszoną albo zdziwioną minę, bo Leo pyta się czy wszystko w porządku i chwyta mnie mocno za rękę.  
-Ej, przecież się nie zgubię- żartuję, a jego policzki przybierają czerwony kolor, przez co zaczynam się śmiać jeszcze głośniej. Prowadzi mnie w stronę wejścia i delikatnie popycha drzwi, które lekko skrzypią. Kiedy idziemy w stronę sceny, czuje na sobie wzrok kilkudziesięciu par oczu i ledwo powstrzymuje się przed uscieknięciem albo schowaniem się gdzieś.
Na podwyższeniu stoi parę osób, które przygotowywują się do zagrania koncertu. Dopiero teraz zauważam, że muzyka leci z głośników, a nie jest grana na żywo.  
Leo wskakuje na scenę i podaje mi rękę, którą przyjmuje, a on ciągnie mnie do siebie przez co stoimy przytuleni do siebie. Czuję, że moje policzki robią się czerwone że wstydu, pod czas gdy publiczność zaczyna głośno gwiazdać i się śmiać. Już mam ochotę pokazać im środkowy palec, ale jedyne co wyniosłam z domu to to, że pierwsze wrażenie jest najważniejsze, więc się powstrzymuje.
Leo puszcza mnie i odsuwa się, a ja patrzę niego, zastanawiając się czy będzie grać. Co za głupie pytanie! Ma świetny głos, umie grać na gitarze, a w dodatku wyszedł na scenę, a ja głupia mam wątpliwości czy należy do zespołu, przygotowywującego swój sprzęt.  
-Co będziecie grać?- pytam, a jedyna z dwóch dziewczyn w zespole odwraca się w moją stronę. Ma piękne blond włosy i zielone oczy, ale wygląda jakby miała ochotę mnie wyśmiać, nie wydaje się ani trochę sympatyczna.
-Gramy wszystko co lubimy, nie ograniczamy się do jednego stylu- prawie syczy, a ja tylko uśmiecham się i podchodzę do Leo, w nadziei, że przy nim ludzie będą dla mnie milsi.
Chłopak zakłada gitarę elektryczną, przez głowę, nie zwracając na mnie uwagi. Nie mam mu tego za złe. Jest zbyt zajęty rozmawianiem z słodką dziewczyną siedzącą przy perkusji, żeby zauważyć, że stoję za jego plecami. Nie chcąc mu przeszkadzać, schodze ze sceny i idę w stronę stolika, mając nadzieję, że znajdę tam coś do picia.  
-Jak masz na imię?- podchodzi do mnie wysoki blondyn, niezwykle szczupły i wytatułowany, wygląda co najmniej koniecznie, przez co prawie wybucham śmiechem. Patrzę na niego rozbawiona, z niecierpliwością czekając, aż zacznie mnie podrywać. Byłoby to takie świetne przedstawienie.  
-Jestem Izabella- odpowiadam i wyciągam rękę w jego stronę. Wiem, że wyglądam słodko i ładnie, a on najchętniej by mnie pocałował, ale udaje mi się zachować spokój. Nie mogę biedakowi zaśmiać się w twarz.
-Jestem Greg- odpowiada, uśmiechając się i pewnie myśląc, że robi to zadziornie, a jest to po prostu zwykły, nieporadny uśmieszek.- Skąd jesteś?
-Z Polski- odpowiadam, a on kiwa głową, jakby przez to wyznanie wszystko o mnie wiedział.
-Tak, coś tam słyszałem, że Polki są niezwykle ładne- odpowiada,a ja choć kocham angielski akcent, nie mam ochoty więcej go słuchać.  
-O tuż to- klepie go po ramieniu i odchodzę, zaczynając się śmiać. Jak opowiem to Kubie zacznie mi dokuczyć, że jestem rozchywtwana nawet przez idiotów w Anglii.  
Siadam na jednej z kanap i wolno piję drinka, którego sobie zrobiłam. Jest niezwykle dobry, co bardzo mnie cieszy, bo nigdy nie byłam dobra w ich robieniu. Włączam aparat o zastanawiam się czemu mogłabym zrobić zdjęcia. Dawno nie sprzedałam naprawdę dobrej fotografii i mam dość bycia mierną w tym co kocham.
Zauważam, że Leo uśmiecha się do mnie ze sceny i macha mi, a ja w idealnym momencie robię mu zdjęcie.  Wyszedł na nim jak grecki bóg. Idealne kości policzkowe, pełne usta, świecące oczy, a dzięki temu, że podniósł rękę, odsłonił też kawałek umięśnionego torsu.  
Nie mogę przestać wpatrywać się w fotografię, uśmiechając się przy tym jak głupia. Już dawno nie robiłam zdjęcia nikomu poza mną i Kubą, chyba, że selfie, którego nigdy nie zaliczałam do sztuki, którą chciałam tworzyć poprzez moją pracę.  
-Iza!- słyszę głos Leo w głośnikach i odrywam wzrok od aparatu, żeby spojrzeć na niego. Stoi na skraju sceny, kiwając się w przód i tył, a ja wyobrażam sobie, jak spada z podwyższenia. Nieprzyjemny widok.- Chodź tu!- krzyczy, choć nadal mówi do mikrofonu.- Zagrasz z nami!
Wskazuje na siebie, niepewnie, a on energicznie kiwa głową. Boże, czemu musiałam pokazać mu jak gram? Jaka ja jestem głupia!
Wolno wstaje z sofy i wolnym krokiem idę pod scenę, błagalnie patrząc na Leo z niemą prośbą, żeby odwołał to wszystko i pozwolił mi w spokoju słuchać jego głosu, kiedy śpiewa.  
Zamiast tego wyciąga do mnie rękę, a ja wdrapuje się o już po chwili stoję obok niego na scenie. Chłopak podaje mi gitarę i szepcze, że dam radę. Czyli widać po mnie, że jestem zestresowana.  
-Znasz piosenkę "Let her go"?- pyta, a ja kiwam głową. Swojego czasu byłam od niej uzależniona, a raz kiedy jej słucham jadąc na rowerze, zamknęłam oczy, żeby się wczuć i wpadłam w worki z trawą. Na szczęście nic mi się nie stało, ucierpiała tylko moja duma i światełko od rowera.-Świetnie- uśmiecha się do mnie i podchodzi do stojaka na mikrofon. Perkusistka zaczyna odliczać i zaczynamy grać. Już po kilku nutach zapominam o stresie i robię to co do mnie należy, gram najlepiej jak potrafię, próbując nie zawracić się w głosie Leo. Chłopak jedynie dzięki temu głosowi mógłby poderwać kilka dziewczyn.
-Byłaś niesamowita!- przytula mnie Leo i otwora mi drzwi do samochodu. Jest już dobrze po północy, a my właśnie przegraliśmy całą noc. Oboje mamy świetne nastojne i wracamy do domu, cicho śpiewając piosenki z dzisiejszej nocy.
-Masz niesamowity głos- wiem, że się powtarzam, ale chcę żeby to do niego dotarło. Naprawdę nigdy nie słyszałam, żeby chłopak tak śpiewał, choć może Kuba. Mój przyjaciel ma niesamowity głos i często śpiewa mi na dobranoc. Jakby się bardziej zastanowić powinnam do niego zadzwonić i powiedzieć, że żyje, choć nie tak dawno rozmawialiśmy. Ale znając go, pewnie już obgryza paznokcie że zdenerwowania, bo nie zadzwoniłam do niego tego wieczoru.
Gdy już w końcu jesteśmy w domu, próbuję cicho dostać się do mojej sypialni, tak żeby nie obudzić Kimberly. Ku mojemu zaskoczeniu siedzi na moim łóżku i z nieodgadnioną miną patrzy się w okno. Zamykam cicho drzwi i siadam obok niej, a ona opiera głowę na moim ramieniu i cicho wzdycha.
-Co jest?- pytam, a ona patrzy się na mnie maślanymi oczami.
-Nie chce żeby Leo cię zranił- mówi szeptem, a ja patrzę się na nią zdziwiona. Dlaczego Leo miałby mnie zranić? Co ta dziewczyna znowu wymyśliła?
-Proszę?- odpowiadam w końcu, ściągając koszulkę i sięgając po podkoszulek Kuby w którym lubię spać. Przez rękaw ściągam stanik i odwracam się w stronę Kim.
-On jest miły, naprawdę. Ale lubi bawić się dziewczynami, no wiesz łamać im serca- patrzy się w podłogę, a ja mam ochotę się śmiać. Może troszkę dlatego, że jestem piana albo po prostu z powodu tego, że jestem zakochana w kim innym i nią miałam zamiaru nic poczuć do Leo. Nawet jeśli był przystojny, zabawny, sympatyczny i ogólnie idealni. Miałam już swojego ukochanego i nie potrzebowałam nowego.
-Nie ma powodu do obaw- zapewniam ją i powoli kładę się na łóżku.
-Naprawdę?
-Tak- uśmiecham się.- Mam w Polsce przyjaciela, którego bardzo lubię- robię znaczącą minę, a ona kiwa głową i zostawia mnie samą. Wysyłam SMS'a do Kuby, żeby życzyć mu dobrej nocy, ale nie odpisuje, bo pewnie śpi.  
Jeszcze chwilę nie mogę zasnąć, zastanawiając się nad słowami Kimberly. Czy Leo naprawdę mógłby mnie skrzywdzić? Czy on taki jest? Bawi się uczuciami dziewczyn. Nie wygląda na takiego.
Następnego ranka jestem niewyspana i nie mam na nic ochoty. Ostatecznie zostaje sama w domu, bo Leo i Kim idą na uczelnie. Przez chwilę oglądam telewizję, żeby zabic jakoś czas, ale cały czas nie mogę się pozbyć słów Kim z głowy.  
Z zamyślenia wyrwał mnie dźwięk komórki, przez który podskoczyłam na kanapie, ale zaraz go odebrałam.  
-Co tam największy idioto jakiego znam?- śmieje się do słuchawki i wiedzę oczami wyobraźni jak przewraca oczami. Pewnie leży na kanapie i nic nie robi, bo odpuścił sobie zajęcia.  
-Nic, moja ulubiona ladacznico- odpowiada, a gdyby siedział obok mnie, dostałby w żebra za swoje słowa. Ale oczywiście oboje wybuchnęlibyśmy śmiechem, a ja bym chciała go pocałować.  
-Radzisz sobie beze mnie?- pytam, przygryzając wargę.  
-Jest mi lepiej niż z tobą- w tle słyszę dźwięki meczu. Jak zwykle ogląda w kółko to samo, ale przynajmniej pomyślał o tym, żeby do mnie zadzwonić.  
-Pewnie, że tak- mówię ironicznie, lecz wiem, że tak naprawdę woli kiedy jestem w Polsce. Lubi nasze spacery po nocy, oglądanie gwiazd i picie taniego wina na dachu bloku w którym mieszka. Wszystkie nasze wspomnienia są wyjątkowe i jedyne w swoim rodzaju. Przez całą naszą znajomość zrobiliśmy wiele szalonych rzeczy, które pamiętam aż do teraz.
-A ty ile piw zdążyłaś już wypić?
-Tylko kilka na wczorajszej imprezie- wzruszam ramionami, choć wiem, że tego nie widzi.
-Impreza?
-Tak- śmieje się.- Graliśmy całą noc. Czułam się jak prawdziwa gwiazda.
-W co graliście? W butelkę?- żartuję sobie ze mnie, a ja krzycze na niego, że nie chodzę do liceum i jestem jednak trochę bardziej poważna.  Kuba w odpowiedzi wybucha jeszcze głośniejszym śmiechem, a ja się rozłączam, żeby przypadkiem nie ogłuchnąć. To, że jest moim przyjacielem wcale nie znaczy, że może ciągle mi dokuczyć. To ja mam prawo mu dogryzać, a nie on mi.
Cały ranek i wczesne popołudnie przeleżałam na kanapie, aż w końcu wstałam i poszłam biegać. To zawsze poprawiło mi humor, motywowało do działania i do życia.  
Kiedy wróciłam do domu, nikogo jeszcze tam nie było, a ja postanowiłam trochę popracować. Chwyciłam za apart i wyszłam na zewnątrz. Była ładna pogoda, więc zamówiłam taksówkę i poprosiłam o podwiezienie do centrum miasta. Nie szczególnie zaskoczyła mnie liczba ludzi ani wielkość budynków, ale ich piękno, architektura i całe to otoczenie było wspaniałe. Od razu zaczynam robić zdjecia, które wychodzą pięknie, a ja jestem z siebie bardzo dumna i już liczę ile pieniędzy zarobie.
W końcu postanawiam iść do kawiarni i coś zjeść, bo nie miałam nic w ustach od samego rana. Wnętrze kawiarenki jest przytulne, ociemnione i pachnie kawą oraz ciepłym ciastem. Siadam w kącie i otworam menu, a ostatecznie zamawiam szarlotke z nadzieją, że będzie tak dobra jak mojej babci.
-Proszę- kelnerka podaje mi zamówienie, a ja uśmiecham się lekko.
Już mam zaczynać jeść kiedy słyszę dzwonek przy drzwiach i patrze się w tamtą stronę. Przy wejściu stoi Kim i macha mi, a ja uśmiecham się do niej.

Hejo i cześć!

Co tam u Was? Jak się podobała ta część? Wiem, że dodaje ją późno, naprawdę. Liczę na komentarze i, że nadal będziecie czytać moje opowiadanie!❤????????  

                               Przesłodzone

Przeslodzone

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 2220 słów i 12079 znaków.

Dodaj komentarz