Happyendów nie ma: rozdział siedemnasty

-Nie stresuj się tak- śmieje się Kim, a ja tylko poprawiam po raz kolejny spódnicę, która cały czas podwija mi się do góry, jakby to, że będzie mi widać całe pośladki miało w czymś pomóc.
-Łatwo ci mówić, to nie ty starasz się o pracę.
-No fakt... ale przecież ja starałam się dostać na studia i mieć pracę w tym samym momencie, więc niestety, kochana, to ja wygrywam- uśmiecha się do mnie krzywo, ja staram się sobie przypomnieć czy kiedykolwiek widziałam Kim, która wychodzi do pracy. Zdecydowanie nie przypominam sobie takiej sytuacji.
-Ale przecież ty nie pracujesz- zaczynam się z niej śmiać.
-Tylko dlatego, że mnie wyrzucili po tygodniu- patrzy na mnie z figlarnymi iskierkami w oczach.- Chyba jednak nie nadaję się na kelnerkę. Może nie byłam dostatecznie ładna? Iza spójrz na mnie- zatrzymuję się, zmuszając mnie, żebym stanęła na przeciwko niej i się jej przyjrzała.- Jestem ładna?
-Hem... nie zatrudniłabym cię jako kelnerki w klubie nocnym- zaśmiałam się, a ona robi "obrażoną" minę i lekko szturcha mnie w bok.
W końcu doszłyśmy do budynku redakcji jednej z najpopularniejszych gazet w Londynie, a ja wolno przełykam ślinę. Nigdy nie chciałam pracować w takim miejscu, ale Kimberly przekonała mnie, że oni potrzebują wielu dobrych fotografów, więc to świetna okazja, żeby dużo zarabiać i robić to co kocham. Niechętnie się z nią zgodziłam, czego skutkiem w tym momencie jest stanie pośrodku Londynu w ciasnej spódnicy i komicznie wyglądającym koku. Wyglądam na parę lat starszą i poważniejszą, co nie wywołuje uśmiechu na mojej twarzy.
Kim bierze mnie za rękę i ciągnie w stronę drzwi. Za nimi, przy biurku siedzi ochroniarz, a moja przyjaciółka posyła mu figlarny uśmiech i krzyczy:
-Hej, Matt, jak tam Jackie?
-Stresuje się twoim przyjściem- uśmiecha się pod nosem, a zaciekawiona Kim przystaje obok jego biurka, zalotnie się o nie opierając.
-Ach, tak?
-Podobno rozbiła już trzy filiżanki, zwolniła asystentkę i...- zawiesza głos, poszerzając uśmiech.
-I co Matt? Na litość Boską mówże od razu, wiesz jaka jestem niecierpliwa!
-Podobno zjadła kawałek sernika dla pracowników.
-Niemożliwe! Moja Jackie zjadła coś słodkiego? To naprawdę musi się stresować- śmieje się, a ja nie do końca rozumiem co się wokół mnie dzieje.
Jedyne co pojęłam to, że Kim zna ochroniarza i jakąś Jackie, która musi być kimś ważnym, skoro może zwalniać ludzi. Pokręciłam z niedowierzaniem głową, bo nigdy nie pomyślałabym, że moja Kimberly ma takie znajomość.  
-Matt, muszę cię na chwilie pożegnać, ale umówimy się za niedługo na jakąś kawę albo coś takiego?
-Z tobą zawsze, droga Kim- mruga do niej, a ja przypominam sobie Emilio. Biedny jest w niej tak szaleńczo zakochany, a przynakmniej na takiego wygląda, a ona co? Ona podrywa wszystkich wokół, choć wątpie, że świadomie. Prędzej powiedziałambym, że ma takie usposobienie.
-Emilio wie o Mattcie?- spoglądam na nią, czekając na jakąkolwiek reakcje z jej strony.
-Co takiego ma wiedzieć?- naciska przycisk, który wzywa windę.  
-Że kręcisz z Mattem i "umówisz się z nim na kawę"- zrobiłam znak cudzysłowia, sceptycznie patrząc na przujaciółkę.
-A kim on jest, żebym musiała mu się tłumaczyć?- śmieje się, a ja wzruszam ramionami. Wchodzimy do windy, a atmosfera między nami jest jakoś dziwniec napięta.
-Słuchaj Iza- zaczyna Kim, wybierając dwunaste piętro.- Matt jest gejem, więc to, że gdziekolwiek się z nim umówię i tak nie ma więlszego sensu. I tak z nim nię będę- na jej ustach pojawia się figlarny uśmiech, który magicznie sprawia, że czuje się tysiąc razy lepiej.- A Emilio? Lubię go, naprawde i mogłabym dać mu szansę, gdyby nie to, że za niedługo bierze ślub z moją przyjaciółką.
-Ale on... wyglądaliście jakbyście byli zakochani.
-Oj, Bella, to jest hiszpan. On ma w genach podrywanie biednych dziewczyn, które często dają się na to nanierać- kończy, a ja zauważam, że stoimy pod jednym z wielu biur. Tak się zagadałam, iż zupęłnie nie zwróciłam uwagi  na to, że jesteśmy po drugiej stronie redagcji.
Przed drzwiami stoi biurko, a za nim siedzi drobna kobieta, dość stara i pomarszczona, ale żywa i energiczna. Kiedy widzi Kim od razu podniosi się z fotela i mocno ściska. Robi mi się trochę głupio, że mnie nie przytuliła.
-Kimberly, tal dawno cie nie widziałam, jak tam u ciebie, drogie dziecko?
-Świwtnie Dazzy- odpowiada swoim pięknym uśmiechem kobiecie, a potem mnie przedstawia.
-To ona robi tak piękne zdjęcia?- zachwyca sie kobieta, a ja płonę rumieńcem.  
-Naturalnie, że ona, chyba nie ja- mruga do mnie, żeby dodać mi otuchy, co w miarę pomoga.
Kim i Dazzy szepczą chwilę coś między sobą, a ja stoję jak kołek i przyglądam się wszystkiemu co dzieje się wokół mnie. Wszyscy są zapracowani, szybcy i krzątają się w wszystkie strony. Nikogo nie widzę przez dłużej niż kilka sekund , bo już po chwili znika mi z oczu. Mam nadzieję, że to po prostu taki dział, w którym trzeba ciągle chodzić, a ja do niego nie trafię. Nie wyobrażam sobie tak pracować. Chodziłabym pewnie cały czas zestresowana i spięta, przez co ciągle bym się z kimś kłóciła, a to jest przecież niezdrowe i męczące.
Z mojej zadumy budzi mnie Kim i śmiejąc się, ciągnie mnie za rękę do biura. W środku jest wielki bałagan, wszędzie leżą papiery. Nie tylko na biurku, pułkach, fotelach, ale nawet na ziemi. Wielkie okna zasłonięte są żaluzjami, ale wszędzie świecą się świece. Biuro jest przytulne i całkiem ładnie urządzone, mimo bałaganu.
Kobieta za biurkiem ma blond włosy i zielone oczy, ma około pięćdziesięciu lat i niezmiernie rozpromienia się na nasz widok. Szybko do nas podchodzi, ale nic nie mówi. Stoi przed nami, wpatrując się w Kim, a ja już wiem, że to jest Jackie, mama mojej przyjaciółki.
Są niezwykle podobne, mimo innego koloru włosów. Mają ten sam kształt oczu, podobny nos i takie same usta. Zdaję sobie sprawę, że Kimberly tak naprawdę nigdy nie opowiadała mi o swojej mamie, a już na pewno nie mówiła, że jest redaktorem naczelnym i założycielką angielskiej gazety, o której słyszałam nawet w Polsce.
-Mamo- Kim wydaje się spięta. Nie wiem co się kiedyś wydarzyło między nimi, ale na pewno nic dobrego.- To jest Izabella, właśnie o niej mówiłam ci przez telefon. Robi naprawdę piękne zdjęcia.
-Wierzę ci na słowo, wiem, że masz talent do oceniania innych- uśmiecha się, ale czuję, że za tymi słowami kryje się cos jeszcze.
-Zawsze byłam do tego stworzona- uśmiech Kim jest lekko ironiczny.
Mama Kimberly mówi, żebyśmy usiadły przy biurku, gdzie fotele jako jedyne były wolnym miejscem od papierów. Kobieta wezwała Dazzy i poprosi o dwie herbaty i kawę, a ta tylko przytakuje i wychodzi.
Jackie zadaje mi parę pytań o tym skąd pochodzę, jakie języki umiem, gdzie uczyłam się robić zdjęcia, czy dużo podróżuję oraz jakie jest moje największe marzenie. Na ostanie pytanie nie umiem odpowiedzieć, bo moje ostatnie marzenie okazało się niemożliwe do zrealizowania.
-Teraz chcę żyć tym co mam, cieszyć się tym co mam, a nie planować i marzyć. Najlepsze rzeczy, zdjęcia i historie są spontanicznie- uśmiecham się lekko.- Nie sądzi pani?
-Ma pani zupełną racje, panno Bello.
Śmieję się w duchu kiedy nazywa mnie "panną", a do tego "Bellą". Rozmowa trwa nadal, a po minie Kim mogę poznać, że idzie mi całkiem nieźle. W pewnym momencie Jackie prosi mnie, żebym pokazała jej kilka moich zdjęć. Jako, że nie przyniosłam nic wywołanego, po prostu podałam jej aparat i pozwoliłam przeglądać.
W międzyczasie Dazzy podała nam herbatę, a ja zniecierpliwiona czekałam na to co Jackie powie o moich dziełach.
W końcu oddaje mi aparat, uśmiechając się ironicznie. Nie wiem dlaczego, ale staram się tym nie przejmować. Chowam aparat to torby, którą powoli zmykam.  
-Piękne zdjęcia, zwłaszcza te z imprezy. Bardzo ładny chłopak- znów posyła mi ten sam uśmiech, a ja próbuje sobie przypomnieć jakie zdjęcia chłopaka ostatnio robiła.
Otwieram szeroko oczy, przypominając sobie pierwszy wieczór z Leo i tą niesamowitą imprezę. Było wtedy świetnie, zabawa była naprawdę dobra,  a żadnych nieporozumień między mną, a nim jeszcze nie było.  
Jackie nie jest głupia i na pewno poznała swojego syna, stąd ten znaczący uśmiech.
-Odezwiemy się do pani- wstaje, a ja rozumiem, że dla niej rozmowa jest już skończona.
Ja i Kim podchodzimy do drzwi, ale zanim wychodzimy, Jackie zatrzymuje swoją córkę.
-Pozdrów brata i... przyjdźcie w tym roku na Święta, proszę. Henryk będzie szczęśliwy widząc was- jej wyraz twarzy jest łagodny.
-Przekaże mu pozdrowienia- mówi Kim i wychodzi.
Idąc w stronę windy nie obraca się, nie zwraca na nikogo uwagi, nawet na Dazzy, która krzyczy, żeby przychodziła wcześniej. Nie wiem co sprawiło, że ma taki zły humor, ale chętnie bym się dowiedziała. Kim zgadza się żebyśmy poszły do kawiarni po drugiej stronie ulicy.
Kiedy siedzimy przy stoliku, obok okna i pijemy gorącą czekoladę, Kimberly wpatruje się w wieżowiec należący do jej matki. Mam wrażenie, że zaraz mi wszystko opowie, więc nic nie mówię, tylko czekam, aż się otworzy.
W końcu wzdycha głośno i patrzy na mnie przez moment.
-Jak ona mogła zaproponować mi Święta z tym człowiekiem? Dobrze wie, że go nienawidzę- warczy, ale nie biorę tego do siebie. Wiem, że nie jest zła na mnie, ale raczej na swoją matkę.
-Kogo takiego?- pytam głupio.
-Henryka, kochanka mamy. Naprawdę go nienawidzę, zresztą jej też.
Robi mi się głupio. Nienawidzi własnej matki, ale dla mnie spotkała się z nią, choć pewnie nie miała na to najmniejszej ochoty. Zrobiła to, żebym dostała pracę, która mi się spodoba.
-Dlaczego?
-Henryk był dla mnie kiedyś jak wujek, kochałam go jak wujka, uwielbiałam jeździć do niego do domku letniskowego na farmę. Przyjaźniłam się z jego dziećmi i zajmowałam jego zwierzętami. Niestety ten bęcwał musiał doprowadzić mojego ojca do ruiny. Odkupił firmę taty, kiedy ten miał gorszy okres, żeby niby mu pomóc. Tak naprawdę pogorszył sprawę, a korporacja całkiem upadła. Mój tata się załamał, a on, jak ten rycerz, zaproponował mojej rodzinie pomoc. Wtedy jeszcze go lubiłam. Nie widziałam w nim winy za upadek firmy, gdyby nie on to splajtowałaby jeszcze wcześniej. Jednak to, że zdradził swoją żonę, bardzo kochaną kobietę, z moją matką, to jest niewybaczalne. Moi rodzice się rozwiedli, tata trafił do psychiatryka, bo od zazdrości i smutku całkiem sfiksował, a ona sobie żyje jak królowa- Kim ostanie słowa cedzi przez zęby, a w jej oczach widać nienawiść. Jeszcze nigdy nie widziałam jej tak złej, ale rozumiem ją, też bym była zła.  
Po tej historii nie jestem nawet pewna czy chce pracować u Jackie. Jak można zostawić męża w tak trudnym okresie? Jak okropną i bezduszną trzeba być? Nie mówiąc już o tym, że ukradła innej kobiecie męża.
-Kim jesteś pewna, że powinnam u niej pracować?
-Jasne, to będzie dla ciebie dobry start, naprawdę. Jak będzie ci dobrze szło, zauważą cię inne gazety i będą cię chcieć. Wtedy wybierzesz, czy zostaniesz, czy nie. A na razie musisz zapomnieć, że Jackie to najwredniejsza i najgorsza kobieta jaką poznałaś.
Kiwam głową i myślę nad jej słowami. Nie tymi, że jej mama jest okropna. Oczywiście jest istotne u kogo pracuje, ale na razie myślałam nad tym czy faktycznie mogę okazać się tak dobra, żebym to ja wybierała gdzie chce pracować, a nie ze zniecierpieniem czekać na odpowiedź.

Hejo!
Przepraszam, że części nie było w tamtym tygodniu, ale miałam drobne problemy techniczne (hahahha). Ta część ma trochę mniej wątków miłosnych, w sumie w ogóle, ale mam nadzieję, że będzie Wam się podobać. I mam pytanie: jak podoba Wam się postać Jackie?

                                                                                Przesłodzone

Przeslodzone

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 2233 słów i 12170 znaków.

Dodaj komentarz